Mijają kolejne dni, odkąd Malik Montana zainicjował internetowy lincz na nastolatce, a mimo tego żadna refleksja nie jest w stanie popsuć mu samopoczucia. Wręcz przeciwnie – dokonał mobilizacji wyznawców niczym Shōkō Asahara, określił feminizm mianem choroby psychicznej, a próbę dyskusji podjętą przez jedną z aktywistek skwitował słowami pokaż cycuszki. Pozostaje jednak pytanie: jakie wnioski wyciągnąć, kiedy ponure igrzyska dobiegną końca?
Wziąwszy pod uwagę cwaniactwo Malika, właściwie trudno określić, czy w obecnej sytuacji mamy do czynienia z pokazem ignorancji, czy z wykalkulowaną manipulacją. Dość odnotować, że raper od wielu dni generuje wśród fanów syndrom oblężonej twierdzy według najlepszych sekciarskich wzorców, żeruje na niewiedzy i eskaluje nastroje, wykazując przy tym absolutny brak pokory i odpowiedzialności.
Gość nie ma merytorycznych narzędzi, które umożliwiałyby mu sensowne wypowiadanie się na temat feminizmu, ale z jakichś przyczyn czuje się wystarczająco kompetentny, żeby szybciutko dokonać następującego podsumowania dwustuletniego dorobku tego ruchu: feministki utwierdzają w przekonaniu, że to, o co walczą, czyli ich ideologia, to choroba psychiczna. Na podstawie własnych obserwacji stwierdza, że w 2020 roku równouprawnienie kobiet jest stuprocentowe - jakby nie zauważył horroru przemocy domowej i molestowania seksualnego, nierówności płacowych czy niskiej partycypacji kobiet w polityce. Być może nie rozumie też pojęcia seksizmu i dlatego dokonuje szkodliwych społecznie prób odzierania go z właściwego znaczenia, pisząc choćby, że seksista to osoba z lekko nadmiernym popędem seksualnym. Na podobnej zasadzie podjudza swoich odbiorców, sącząc im do głowy propagandę, że krytycy jego seksistowskich zachowań dokonują faktycznie zamachu na wyzwolenie seksualne czy ruch body positive. Wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi nie przeszkadza mu to w żaden sposób dostarczać licznych przykładów seksizmu, uprzedmiotowienia kobiet czy zwyczajnej pogardy dla drugiego człowieka. Tak było, kiedy żalił się na Instagramie: Kochani wciąż otrzymuje wiadomości od, nie wiem, jak to nazwać. Jakieś typy zniewieściałe, co nie wiem, czy są bardziej kobietami oni, czy te kobiety, co wyglądają, jakby nie ogoliły nóg i pach albo gdy w taki sposób zakończył próbę rozmowy podjętą przez aktywistkę Maję Staśko:
Kurz po #malikisoverparty prędzej czy później opadnie, a co z tego – poza niesmakiem – zostanie? W pewnych środowiskach świadomie odrzuca się możliwość współuczestnictwa w kulturze hip-hop i da się to zrozumieć, zważywszy na mindset części twórców i ich publiki. W tego rodzaju eskapizmie jest niestety równocześnie sporo naiwności. Gdyby człowiek miał się wycofywać z każdej sfery funkcjonowania we współczesnym świecie, gdzie zachodzą chujowe zjawiska, szybko skończyłby zabarykadowany na farmie. Bierne podejście uniemożliwia wykonanie jakichkolwiek ruchów, które mogłyby poskutkować posunięciem spraw do przodu.
Po artykule Malik linczuje młodą dziewczynę na Instagramie. Czas poważnie porozmawiać o seksizmie w rapie niektórzy czytelnicy zarzucili nam selektywność i przymykanie oczu choćby na to, co dzieje się w Stanach - do czego zresztą sami przyznaliśmy się w tamtym tekście. Nie ma sensu zaprzeczać, że – jako media – mamy tutaj do czynienia z trudnym i złożonym problemem, który łączy w sobie choćby takie zagadnienia, jak swoboda wypowiedzi twórczej, odpowiedzialność artysty w stosunku do odbiorców czy oddzielenie twórcy od dzieła. Dotychczas zdarzało nam się reagować – pewnie i tak niekonsekwentnie – gdy sytuacja wykraczała poza sferę twórczości. Przykładem może być Kartky czy aktualnie właśnie Malik. Ale to jednak za mało. Wydaje się, że zbyt łatwo uznaliśmy po prostu, że klasyczny argument o konwencji zamyka wszelką dyskusję i przyjęliśmy założenie, że wszyscy słuchacze operują na takim poziomie świadomości, by do szkodliwych treści w piosenkach podejść w podobny sposób, jak do sceny w filmie sensacyjnym albo levelu w grze komputerowej. I nie dotyczy to przecież wyłącznie relacji rap-kobiety, ale też m.in. bezkrytycznego stosunku części raperów do używek czy psychotycznego nakręcania konsumpcyjnej spirali.
Nikt się tutaj nie chce obrażać na rap. Nie przerzucimy się nagle na Wolną Grupę Bukowina, ale nie da się ukryć, że zachodzi potrzeba ponownego skalibrowania kompasu i punktowania – przy uwzględnieniu tradycji gatunku i zdrowego rozsądku – najbardziej radykalnych wypaczeń. Wnioski dopiero przed nami, ale trzeba je wyciągnąć.