Naczelny brytyjski rapowy skandalista pokolenia dwudziestolatków wypuścił właśnie swój drugi album. Jaką drogę musiał przejść slowthai, aby mógł powstać TYRON - osobista i zaskakująco dojrzała muzyczna retrospekcja?
Pojawił się trochę znikąd. Po raz pierwszy zaistniał w mojej świadomości trzy lata temu, kiedy przedstawił się większej części świata za pośrednictwem singla T N Biscuits, a chwilę później - dzięki EP-ce RUNT. Obok takiego surowego, agresywnego i bezpośredniego stylo nie dało się przejść obojętnie. Slowthaiowi nie sposób było odmówić charyzmy i szczerości, a specyficzny, porywczy naturszczykowy wajb powodował, że muzyka niesfornego Brytyjczyka wydawała się zwyczajnie autentyczna. Grime, ale na bitach pełnych punkowego syfu i filmowej dramaturgii.
W tym właśnie leżał przepis na sukces Tyrona Framptona - nie tylko autentyczność, ale też przedstawienie brytyjskiego rapu w nieco innym świetle. Trochę z grime’u, trochę z punku, trochę z rapu. Dwa lata temu na łamach niuansa ukazał się artykuł, w którym wieszczyliśmy, że slowthai zdominuje 2019 rok. Spoglądając wstecz można tylko powiedzieć, że wtedy to on się dopiero rozkręcał.
Trudy dorastania i przełomowy debiut
Po serii imponujących singli i solidnych EP-kach o slowthaiu usłyszał cały świat, a na dwudziestoparolatka zaczął zwracać uwagę również mainstreamowy odbiorca. Patrząc na skomplikowane początki mieszkańca Northampton - ciężkie z życiowej perspektywy i niezwykle obiecujące z artystycznej - jego droga do sukcesu wcale nie była taką oczywistą i łatwą sprawą. Kiedy Frampton przychodził na świat, jego matka nie skończyła jeszcze 20 lat. Wychowywała go samotnie, mając na utrzymaniu dwójkę dzieci i ledwo wiążąc koniec z końcem. Rodzina mieszkała na osiedlu komunalnym w dzielnicy Northampton - Lings, a w 13 roku życia slowthai postanowił wyprowadzić się od matki i rodzeństwa i zamieszkać z przyjacielem rodziny. Co tu dużo mówić, niełatwy start.
Muzyka była dla niego odskocznią, wagary regularnością, a amatorskie nagrywki w studio początkiem artystycznej drogi. Pierwsze wydawnictwa dla londyńskiego kolektywu Bone Soda dały mu profesjonalne crebility, które rozwijał na późniejszych wydawnictwach. Kiedy zauważył go Guardian, a Pitchfork pochwalił RUNT, pisząc o slowthaiu jako jednym z najbardziej obiecujących grime’owych talentów można było łatwo przewidzieć, co stanie się za moment. Całkowicie zasłużony hype.
Momentem, w którym było już oczywiste, że slowthai będzie mierzył wysoko była bez dwóch zdań premiera singla Doorman wyprodukowanego przez Mura Masę. Debiutancki album Nothing Great About Britain okazał się ogromnym sukcesem artystycznym i komercyjnym. Wystarczył moment i raper dogrywał się na numerach Gorillaz, Brockhampton, Tylera, the Creatora czy Aminé. Posypały się też nominacje m.in. do Mercury Prize, NME Awards i Q Awards oraz udało mu się zdobyć czwarte miejsce w plebiscycie BBC Sound of 2019. Ty zaistniał na międzynarodowej scenie, jarali się nim dosłownie wszyscy, a muzyk imponował nie tylko skillami, ale też otwartą krytyką rządu, Brexitu i całego politycznego bagna. I wciąż pozostał tym normalnym chłopakiem z przedmieść Northampton.
How you gonna cancel me?
Nazwanie Theresy May dickheadem, liczne inwektywy w kierunku Borisa Johnsona - łącznie z pojawieniem się na scenie z jego (oczywiście sztuczną) uciętą głową. Po licznych krytycznych opowieściach snutych na NGAB, po zdobyciu poparcia nie tylko wśród klasy robotnicznej, z której się wywodzi, ale również średniej - bo przecież nikt tak nie łączy jak kolektywna nienawiść do rządzących polityków - slowthai poczuł się pewnie.
Momentami zbyt pewnie, bo wszyscy pamiętamy - delikatnie mówiąc - nieudany mizoginistyczny żart na gali NME, podczas której miał odebrać m.in. tytuł Hero of the Year, a jego zachowanie względem Katherine Ryan zaliczało się raczej do kategorii Arsehole of the Year. Wystarczył jeden chu*owe wybryk, żeby ludzie zaczęli cancelować slowthaia i wytykać mu klasyczne dla szybkiego fejmu błędy: uderzenie sodówki po błyskawicznym sukcesie i aprobacie ze strony mediów. Niektórzy wieszczyli nawet błyskawiczny koniec kariery. Nie da się ukryć, Frampton wypił o dwa drinki za dużo, zawalił totalnie sprawę, ale szybko posypał głowę popiołem, Ryan przyjęła przeprosiny, a atmosfera została oczyszczona. Upiekło mu się.
Drogi pamiętniczku...
Chcę mieć kontakt z ludźmi, być wśród nich, a nie ponad nimi. Rozmawiać, prowadzić dyskusję, dawać im radość z mojej muzyki. To mój cel - mówił slowthai w wywiadzie dla niuansa przeprowadzonym chwilę po premierze Nothing Great About Britain. Jego sofomor to dojrzalszy, personalny, dwuczęściowy album, któremu udało się nie tylko wyrównać poziom debiutu, ale i pewnych aspektach go przeskoczyć. Z tą różnicą, że zamiast najazdu na brytyjski rząd i politycznych hipokrytów Ty zaprasza słuchacza na słodko-gorzki trip przez jego personalne rozterki. Czy TYRON to zamknięty w 35 minutach otwarty list, w którym muzyk rozlicza się z przeszłością, przeprasza (przynajmniej częściowo) za wpadki i kreuje na grzecznego chłopaka z sąsiedztwa? Szczerość to podstawa, to klucz do życia. Nie możesz okłamywać rodziców, nie możesz okłamywać dziewczyny. Jeśli okłamujesz innych - okłamujesz siebie - mówił w kolejnym fragmencie naszej rozmowy sprzed dwóch lat. Ciężko nie opędzić się od wrażenia, że jest to album nagrany w szczytnym celu - ocieplenia wizerunku maksymalnie ekstrawertycznego, nieobliczalnego i nadpobudliwego bad boya. Bo owe cechy, dzięki którym udało mu się osiągnąć tak spektakularny sukces, w pewnym okresie stały się też jego piętą achillesową.
Mówiąc o albumie TYRON w kontekście rozliczeń z przeszłością i uzewnętrznianiem się, warto wrócić jeszcze do wywiadu z 2019 roku, w którym Ty wspominał o toksycznym maskulinizmie i unikaniu tematu zdrowia psychicznego. 26-latek wspominał w nim, że [raperzy] kreują się na niezniszczalnych. Moim zdaniem im są pozornie silniejsi, tym większymi są głupcami. Jak już wspominałem - osoby, o których możemy myśleć, że są ostatnimi w kolejce do problemów z psychiką, mogą być tak naprawdę na czele peletonu. Ludzie, którzy wstydzą się mówić o swoich uczuciach i boją się podejmowania tematu. Często nie wiedzą, jak mają wyjaśnić stan, w jakim się znajdują i co dokładnie czują. To bierze się ze strachu przed tym, że w ich zamyśle środowisko ich źle oceni, osądzi.
Do tej grupy z pewnością nie należy slowthai. Mijają niecałe dwa lata, a słowa rapera materializują się na jego drugim albumie. Podzielonym równo na pół: siedem numerów przypominających stylówą NGAB - agresywny brytolski grime i gradobicie serwowanych przez Framptona punchy. Pierwsze trzy numery to wjazd z buta, a do tego najgłośniejsze featuringi - Skepta i A$AP Rocky. Trzeba przyznać, że po akcji na gali NME trzeba mieć tupet i odwagę, żeby nagrać taki track, jak CANCELLED. Nawet jeśli część wersów wypluwa za niego starszy kolega. Zresztą, Joseph Adenuga namecheckujący Alejandro Jodorowskiego notuje tutaj znakomite linijki, które spokojnie mogą trafić do osobistego topu rapera z Tottenhamu. Szkoda tylko, ze nieco słabiej - ale nadal przyzwoicie - wypada Pretty Flacko.
W kwestii bitów nie ma się do czego przyczepić. Za większość ponownie odpowiedzialny jest stały współpracownik 26-letniego rapera - Kwes Darko, który należy obecnie do czołówki UK producentów, z którym za moment będą chcieli nagrywać wszyscy liczący się artyści i artystki. Wyraźnie zaznaczony bassline, punkowy brud, Roland 808 na pierwszym planie jako podkład do żartobliwego, sarkastycznego tonu, z którego słynie Frampton. W tej części nie dostajemy czegoś wyjątkowo odkrywczego, jest po staremu i raczej bez zaskoczeń, ale wciąż na zadowalającym poziomie.
Zaskoczenia nadchodzą w drugiej części TYRONA, w której dostajemy widowiskowy zwrot akcji i kameralną atmosferę. Nagle tempo zwalnia, slowthai łapie oddech i zaczyna osobistą wiwisekcję. Lirycznie? Życiowe przekminy, codzienne, wewnętrzne pojedynki i osobiste problemy. Running from my struggles back and forth like the Chuckles. W tym segmencie raper z Northampton ujawnia swoją niezwykle wrażliwą stronę.
Producencką pałeczkę od Darko przejęli tutaj m.in. post-dubstepowcy z Mount Kimbie oraz Kenny Beats, wynikiem czego otrzymaliśmy wyjątkowo stonowane, mellow bity z wokalnymi samplami, gdzieniegdzie przebijającymi się gitarami, wyrazistą stopą i względnie spokojniejszym tempem. Nieco gorzej wypadają gościnki - pomijając w zasadzie brak Denzela Curry’ego, to - póki co niedoszła - wielka gwiazda generacji Z Dominic Fike nie wnosi tu niczego specjalnego, a z całej trójki najciekawiej prezentują się wokalne umiejętności Deb Never. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, nie jest już w stanie przetrawić jęków Jamesa Blake’a, może przeskipować fragmenty feel away. Jeśli ktoś nadal uwielbia jego baryton, będzie zachwycony, bo to kilka najbardziej emocjonalnych i chwytających za serce minut na całej płycie. A trzeba przyznać, że jest ich tu całkiem sporo.
TYRON to drugi solidny album slowthaia, który nie tylko potwierdził nim swoją niepodważalną pozycję na międzynarodowej scenie, nie tylko kontynuuje dumny pochód ścieżką jednego z najpopularniejszych raperów made in UK, ale też udowadnia, że posiada apetyt na nagrywanie odmiennych, różnorodnych i wcale nie tak oczywistych albumów. W 2019 był maksymalnie wkurwiony na Brexit i rządzących, w 2021 jest mu przykro, rozpuścił swoje ego, zrobił się refleksyjny i pokazuje dojrzalszą twarz. Nie wiem, jak wy, ale ja jestem na maksa ciekaw, jaki mood Ty złapie w 2023.