Spłaszczony „Biały szum”. Jedna z największych netfliksowych premier jesieni to spore rozczarowanie

Zobacz również:"Elegia dla bidoków", czyli jak Hollywood wyobraża sobie wyborców Trumpa (RECENZJA)
White-Noise-Netflix.jpg
fot. Netflix

Reżyser Historii małżeńskiej otworzył festiwal w Wenecji filmem na podstawie prozy Dona DeLillo. Musimy was zasmucić – trochę położył sprawę.

Na początek przewodnik dla niewtajemniczonych. Dla tych, którzy go nie znają – Don DeLillo jest gigantem pióra, jednym z topowych żyjących pisarzy amerykańskich. Zanim na poważnie zajął się pisaniem, pracował jako copywriter w agencji reklamowej. Debiutował na początku lat 70. powieścią Americana. Przełom przyniosły dwie inne, wydane dekadę później: Biały szum (1985) i Libra (1988). Pierwsza zgarnęła National Book Award, brali z niej garściami Zadie Smith, David Foster Wallace i Bret Easton Ellis, czyli autor American Psycho. Wyświechtane hasło o tym, że Biały szum wyprzedził swoje czasy, pasuje jak ulał do tego, co Don DeLillo zrobił z literaturą.

Amerykanie w mackach strachu i chaosu

Biały szum to esencja stylu i rozkmin DeLillo. Jest tu trochę o konsumpcjonizmie, dyktacie korporacji i mass mediów. Jest o rozkładzie rodziny i przyspieszeniu życia codziennego. Jest wreszcie cały wysyp teorii spiskowych, fingowanie i przeinaczanie rzeczywistości przez kulturę popularną, globalny terroryzm, chaos informacyjny, zbiorowa paranoja. DeLillo miał rozmach. Potrafił ogarnąć swoją narracją całe USA, wszystkie wydarzenia i zjawiska, które wyznaczały rytm i ramy życia Amerykanów sprzed blisko półwiecza. Był przy tym zręczny, ironiczny, dalekowzroczny. Miał naturalną skłonność do satyry, umiał dojrzeć drugie dno. Supermarket as a religious institution i consume or die – mawiał DeLillo o stanie ducha swoich rodaków, co nie zmienia faktu, że trochę czasu od wydania jego opus magnum minęło, a świat posunął się do przodu. Jaki sens ma powrót do Białego szumu? Po co robi to Noah Baumbach? No cóż, może jednak nic się nie zmieniło.

Inna sprawa, że w pewnym sensie kino Baumbacha niedaleko pada od prozy DeLillo. Dotąd autor Walki żywiołów trzymał się nowojorskich artystów, intelektualistów, snobów. I to się zgadza. Biały Szum to rzecz o wykładowcy akademickim, który awansował na kierownika – uwaga – Katedry badań nad Hitlerem na uniwersytecie w Blacksmith. Jack Gladney stworzył wokół postaci Hitlera prawdziwy naukowy system twierdzeń, układ z niezliczonymi podukładami, na bazie historii napisał jej nowy rozdział. Bogate, mieszczańskie życie, w którym telewizja otwiera w nas wspomnienie pradawnych narodzin świata, a supermarket jest źródłem emocji, wpędza go i jego żonę Babette w obsesję śmierci. Boją się umrzeć, nie mogą przestać o tym myśleć. Do tego dojeżdża ich telewizja, która podaje newsy o nadchodzącym kataklizmie. Nie ma dnia, żeby nie donoszono o chmurze chemikaliów, która sunie znad Kanady, czy kolejnym toksycznym wycieku. Mnożą się obserwacje eskadr UFO. A może to wszystko jest symulacją, w którą daliśmy się wciągnąć?

Na ironię zakrawa również to, że doprowadzeni do stanu obłędu Jack i Babette wpadają na trop Dylaru, a więc cudownego, ale nieznanego, nietestowanego, niezarejestrowanego leku. Dylar ma tłumić lęk przed śmiercią, ba, ma być sposobem na jej przechytrzenie, uzyskanie nad nią przewagi. Jak się domyślacie, produkt jest ściemą. Nowy dzień, nowy fake. Co tu dużo mówić – DeLillo robi z tego genialną metaforę pustej obietnicy amerykańskiego snu.

Kto obroni nas przed toksyczną chmurą?

Koniec o genezach, bierzmy się za film Baumbacha. Biały szum był powieścią ciężkawą w odbiorze, wymagającą od czytelnika wejścia na wyższy level skupienia. DeLillo tworzył prozę opisową, pozbawioną wartkości. Żeby obronić to na ekranie, trzeba było przekuć literackie źródło w nieco bardziej zwartą historię. Baumbach umie w takie rzeczy, umie też świetnie opowiadać o swoich bohaterach w dialogach. To rozmowy zawsze były paliwem dla jego kina, a pierwsza część filmu mocno trzyma się tej zasady. Historię otwiera w zasadzie scenka rodzinna. Kamera odbija się od jednej osoby do drugiej, bohaterowie wchodzą sobie w słowa, dzieciaki biegają, rodzice toczą casualowe gadki o rachunkach. Ten ruch wydaje się logiczny, bo charakterystycznym elementem twórczości Baumbacha jest przecież życie rodzinne, w którym czuje się jak ryba w wodzie. Ale na tym historia się nie kończy, to dopiero początek. Potem przychodzi akt drugi, a Baumbach odpina wrotki jak nigdy.

White-Noise-Netflix-2022-Adam-Driver-Don-Cheadle.jpg
fot. Netflix

Druga część filmu wychodzi od motywu toksycznej chmury. Ni z tego, ni z owego historia wykonuje ostry zakręt. Tego się nie spodziewaliście, ale Baumbach bierze się za kino gatunkowe: idzie w horror, thriller, a nawet kino katastroficzne. Potem robi się jeszcze dziwniej. Jeśli dodamy do tego, że ktoś w końcu pociąga za spust, po czym pojawia się zakonnica waląca filozoficzny monolog po niemiecku… No nie tego spodziewaliście się po Baumbachu.

In your face

Nie można odebrać mu jednego – zrobił film po swojemu, tak jak chciał. Inny od wszystkiego, z czym się kojarzy, na bakier z oczekiwaniami, ale to nie zmienia faktu, że trochę położył sprawę. Po pierwsze, nie jest mu do twarzy z tym całym dziwactwem; ten film byłby sztosem, gdyby zabrał się za niego Charlie Kaufman, zwłaszcza jeśli mamy w pamięci kapitalne Może pora z tym skończyć. Tamten film powstał na podstawie literatury równie przewrotnej, pozornie nie do przełożenia, a jednak Kaufman potrafił to ograć w niedosłowny, niewymuszenie poetycki sposób, mistrzowsko operując detalami. Dla odmiany Baumbachem kieruje zasada in your face. Powyciągał z książki najbardziej krzykliwe wątki, pokazał, że potrafi je wyrecytować. Innymi słowy, potraktował materiał zbyt dosłownie.

Może jest to kwestia innego ustawienia priorytetów. U DeLillo taki motyw katastrofy był pretekstem do większej pracy samego czytelnika, pojemną metaforą, w której mieścił się szeroki wachlarz problemów do przegadania. DeLillo diagnozował Amerykę, Baumbach koniec końców sprowadza wszystko do miałkiej opowiastki o małżeńskich kłamstewkach i rodzinnych więzach na dobre i na złe. To okrutne spłaszczenie, inna sprawa, że nie idzie za tym ani specjalne zaangażowanie, ani specjalny ubaw. Wyjątkiem niech będzie scena, w której przykuty do szkolnej ławy Adam Driver próbuje wbić do głowy niemieckie słówka. Kwestią osobną jest faktycznie zestaw aktorski; wspomniany Driver z pokaźnym brzuszkiem, który momentami ma jazdy jak opętany i wyraźnie przesadzająca z lokówką Greta Gerwig. Razem wchodzą na najwyższe obroty, grają na przecięciu powagi i zgrywy, ale nie czuć też między nimi chemii, jak w Historii małżeńskiej. Wychodzi na to, że lepiej skoczyć po DeLillo do biblioteki.

Biały szum pojawi się tej jesieni na Netfliksie; nie jest jeszcze znana dokładna data premiery. Jeśli chcecie poznać więcej nowych filmów, które w najbliższych miesiącach trafią do kin i na streamingi, sprawdźcie nasz wielki przewodnik najciekawszych premier 2022.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.
Komentarze 0