Tede i disco polo, Lil Nas X i country: jak rap łączył się z gatunkami uważanymi za przypałowe

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
tede-marcin-miller.jpg
Sir Mich feat. Tede & Marcin Miller - fiGGo faGGo

Tede nagrał z Marcinem Millerem z Boys, kolejny raz jadąc po krawędzi. Czy rap może łączyć się z tak przypałowymi i egzotycznymi dla niego gatunkami? Historia popkultury pokazuje, że wszystko jest kwestią pomysłu i umiejętności.

Czyli to będą tworzyć inni artyści za dziesięć lat – oznajmił niejaki Cieszymir M. Co to znowu za przepowiednia? To konstatacja, która w momencie pisania tego tekstu otwiera sekcję komentarzy pod youtube’owym klipem nowego utworu Sir Micha – fiGGo faGGo. I to również jeden z najchętniej lajkowanych tam komentarzy, co nie zdziwi pewnie wtajemniczonych.

Na najnowszym singlu sławnego producenta pojawia się oczywiście Tede, a wokalnie wspiera go… Marcin Miller. Tak, ten znany z discopolowego Boys. Kontrowersyjnie? Cóż, w przypadku Tedzika nic już nie powinno oburzać. Po niemal trzech dekadach w branży – gdy wkurwiać rodzimą scenę potrafił już 20 lat temu – komentatorzy przyjęli jego kolejny wyskok z lekkim entuzjazmem. I nauczeni doświadczeniem, że do tej pory Jacek Graniecki zawsze pod prąd wyprzedzał trendy na rodzimym podwórku (o czym niedawno pisaliśmy na łamach newonce), przyjmują jego kolejną decyzję artystyczną z pokorą. W końcu mają już za sobą Biełyje nosy, nawiązujące do radzieckiego szlagieru Biełyje rozy. I faktycznie Tede z Sir Michem tym razem wzięli bez ogródek na tapet najbardziej przypałowy w powszechnym odbiorze gatunek muzyki nad Wisłą. Niech im będzie, że wyszli z tego obronną ręką. A mało jest twórców, którym udaje się taka sztuka. Dlatego warto im się przy tej okazji przyjrzeć.

Zbrukana świętość

Choć rap od jakiegoś czasu funkcjonuje na tych samych warunkach co pop i jest w stanie przyjąć naprawdę wiele, przez długi czas, zwłaszcza w Polsce, ciążył nad nim nimb gatunku świętego. Mocno sprzężonego z kulturą hip-hopową, przywiązanego do ideału muzyki zaangażowanej i przede wszystkim o ściśle ustalonych ramach. Wiemy to doskonale z pobieżnej lektury komentarzy na temat jakkolwiek pojmowanego rapu newschoolowego. I o ile przeobrażenia gatunku przybierały przez lata różne formy i oddalały go od boom-bapowych, zanurzonych w soulu i jazzie korzeni, o tyle łączenie rapu z gatunkami uchodzącymi w powszechnej świadomości za przypałowe jeszcze do niedawna wywoływało duże emocje.

Skoro od disco polo wyszliśmy – wystarczy przywołać sprawę hip-hopolową. To wraz z ukuciem tego terminu okazało się, że łączenie rapu z tzw. muzyką chodnikową uchodzi za coś budzącego silny opór. Co zresztą nie dziwi tych, którzy pamiętają, w jakim miejscu wówczas znajdowała się scena. Jednocześnie mariaż rapowanych zwrotek z durową muzyką podśpiewywaną cieszył się sporą popularnością poza hip-hopową bańką (sprawdźcie nasz potężny reportaż o historii hip-hopolo). I przez to, że dał nam tak ciekawe zjawiska jak Verba, można było tylko utwierdzić się, że z takiej mieszanki nie może wyjść nic dobrego. Aż do dzisiaj?

Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że Sir Mich i Tede, odświeżając stary przebój Boysów z 2002 roku, stworzyli zjadliwą hybrydę. Bo to hybryda okraszona patyną nostalgii, ale i radiowego house’u – przyprawiona oczywiście tedzikową ironią. No i hybryda, która nie ukrywa, że disco polem jest. Zadanie wykonane. Da się połączyć rap z disco polo, zachowując jednocześnie sznyt dobrego MC.

Raper kowboj

W Stanach Zjednoczonych równie egzotyczna do pewnego czasu mogła wydawać się mieszanka rapu z country. Tu z kolei wpływ mogły mieć stereotypy. Rap u swoich korzeni był muzyką zbliżoną do disco – śpiewane wokale czy taneczny sznyt nie były mu tak naprawdę nigdy obce. Ale country, ze względu na swoją ogromną popularność wśród białej części społeczeństwa – bo praktycznie tylko przez nią reprezentowane – sytuowało się na przeciwległym biegunie kulturowym w porównaniu z muzyką stworzoną przez wykluczonych czarnych z Bronksu. Dowodem kariery takich artystów jak Kane Brown czy Jimmie Allen. W 2018 roku ten drugi stał się pierwszym czarnym muzykiem, który trafił na pierwsze miejsce listy przebojów Country Airplay, będącej częścią słynnego zestawienia Billboard. Oczywiście Afroamerykanie wywarli wpływ na powstanie country – twórcy z tej społeczności inspirowali gwiazdę gatunku Hanka Williamsa, a charakterystyczne dla tej muzyki banjo to instrument pochodzący z Afryki Zachodniej. Niemniej, podobnie jak w przypadku polskiego rapu i disco polo, rap był w USA od zawsze muzyką miejską, a country przywodzi na myśl kowbojów z interioru.

Kto przełamał te gatunkowe granice? W najbardziej spektakularny sposób zrobił to oczywiście Lil Nas X ze swoim Old Town Road. Utwór, w którym gościnnie pojawia się gwiazda country Billy Ray Cyrus, spędził na szczycie amerykańskiego Billboard Hot 100 aż 19 tygodni, co było wyczynem niespotykanym od roku 1958.

Warto jednak pamiętać, że z powodzeniem na szeroką skalę country z dirty southem 20 lat temu łączył Bubba Sparxxx. Na przykład na dobrze przyjętym przez krytykę Deliverance, wyprodukowanym przez Timbalanda i Organized Noize. Zresztą w latach 90. istniał już podgatunek country rap, którego Bubba był akurat najbardziej prominentnym przedstawicielem. Dlatego przykładów chwalonego przez słuchaczy i prasę około country rapowania znajdziemy mnóstwo – choćby Ghetto Cowboy Bone Thugs N Harmony czy Cowboys Fugees.

Nu-metal i złoty hip-hop

Jeśli spojrzymy wstecz na nastoletnie zachwyty millenialsów – z lekką dozą wstydu może przyjść nam skonfrontowanie się z niektórymi numerami nu-metalowymi. Można zatem nu-metal na potrzeby tego tekstu wrzucić do worka gatunków przypałowych. Dawne wyczyny Freda Dursta – nie oszukujmy się – wywołują uczucie krindżu. I o ile ta muzyka sama w sobie często zawierała zwrotki rapowane, to zwykle ich poziom był zdecydowanie daleki od tego, z czym kojarzyliśmy ówczesną sceną rapową. Zwłaszcza że mowa tu o USA, które na początku millenium miało za sobą złotą dekadę i już wiele klasyków gatunku. Czy da się zatem wskazać przykład nu-metalu, który zadowalałby słuchaczy rapu? Z pewnością do takich wyczynów da się zaliczyć album Collision Course, czyli słynny przypadek, kiedy Jay-Z spotkał się z Linkin Park. Jeden z największych raperów Nowego Jorku słynie zresztą z tego, że wychodzi obronną ręką z wielu połączeń. Wystarczy przywołać jego remix Mundian To Bach Ke pendżabskiego artysty Panjabi MC, wykonującego muzykę bhangra. Choć w kontekście tej muzyki nie wypada mówić o przypale.

Rap uduchowiony

Jako przypałową – z punktu widzenia słuchaczy rapu – można za to postrzegać muzykę sakralną. A i w tej kwestii da się przełamać stereotyp. Udowodnił to m.in. Kanye West na Jesus Is King. Jasne, trzeba szczerze przyznać, że daleko tej płycie do najlepszych momentów w dyskografii Ye. Wielu recenzentów i słuchaczy było mimo wszystko zgodnych, że trzymała poziom.

Ciekawsza za to i budząca zainteresowanie – a równie uduchowiona – była w swoim czasie propozycja RMR pt. Rascal. Tu jednak największą siłę stanowiło wideo. Przypomnijmy: ogromne ziomki w balaklawach pozują z pistoletami, podczas gdy z głośników płynie… płaczliwy aż do śmieszności emo-śpiew gościa, który określa się artystą new age’owym. Może nie jest to muzyczne mistrzostwo świata, ale z pewnością na swój sposób intrygujący performance.

Co jeszcze można dorzucić do tej listy połączeń rapu z dziwną muzyką? Z dzisiejszej perspektywy pojęcie guilty pleasure przestaje mieć większe znaczenie, niemniej miałki pop w latach 90. budził u wielu awersję. Współczesne słuchanie Backstreet Boys wydaje się raczej przejawem nostalgii niż słabego gustu – ale dawniej bywało obiektem żartów. Jednak nawet największy strażnik dobrego gustu mógłby zmięknąć, gdyby mógł usłyszeć w latach 90. lub na początku 00. remix The Call. To w nim hit ekipy Nicka Cartera przepuszczony został przez wrażliwości Neptunes. Zderzenie to powala na łopatki. Pusha T i AJ McLean dolewają na tym bangerze oliwy do ognia, przecinając umysłowe okowy wersem: Imagine the Backstreet Boys here with the Neptunes. Trudne do wyobrażenia? Dziś już wiemy, że nie.

Przypał jest pojęciem względnym i przywiązanym do kontekstów oraz upływającego czasu. Dla wielu przypałowy, bo boomerski wydawać się może dziś rock progresywny. Lil Yachty udowodnił na ostatniej płycie, że da się połączyć go z trapem tak, że brzmi uzależniająco. Ściana uprzedzeń dla utalentowanych artystów może być więc tylko zachęcającym wyzwaniem. A Tede – który zresztą nie tak dawno eksperymentował z z eurodance'em – sięgający po disco polo jest najlepszym dowodem, że odpowiednie wyważenie składników przełamuje wszelkie bariery. Pozostaje nam czekać tyko na rehabilitację polskiego reggae. Wszak Żabson wokalnie odczarował już polski dancehall.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.