TOP 10 najlepszych polskich albumów 2024 roku

Podsumowanie Polska

Potężnie przedstawia się galeria naszych albumów roku w latach dwudziestych. Kolejno: Docusoap, Hustle As Usual, Roller i 1-800-Oświecenie. I nie spuszczamy z tonu!

Żeby nie być gołosłownymi – tu nasze zestawienia polskich topek z lat 2020, 2021, 2022 i 2023.

A co z ostatnimi 12 miesiącami? Nie ma co palić jana, że za nami niezwykle udany czas dla rodzimej sceny hip-hopowej. Raczej stał on pod znakiem niedowózek, rozczarowań i wypalania się – działających dotąd – patentów. Ewidentnie zasoby są jednak na tyle głębokie, że przy układaniu końcoworocznej dychy ból głowy mieliśmy z selekcją negatywną. Zwłaszcza, że nie ograniczyliśmy się wyłącznie do rapu, ale uwzględniliśmy też najlepszy jazz ostatnich miesięcy (a może i lat) oraz najlepszy radiowy pop ostatnich miesięcy (a może i lat).

10. Mosa.Tech – Wojne

Pojawiały się głosy, że duetowi nie tak daleko do Synów. I tak, i nie, bo choć Uncaame i Hemolgoblin czerpią ze skrajnie naturalistycznej, synoskiej estetyki, to nie zwracają się ku przeszłości, ale ku przyszłości. I jest to pocztówka z cyberpunkowej, paranoicznej rzeczywistości, podbijana beatami, gdzie trap miesza się z eksperymentem i industrialem. Oczywiście może być też tak, że część odbiorców odrzuci ich po trzech numerach. Dobra tam, nie będą pierwsi, których odrzucano.

9. Kubi Producent – Sen, którego nigdy nie miałem

Cóż to jest za niezwykłe wydawnictwo! Jak w zwierciadle odbija się w nim wszystko, co zjawiskowe i nieznośne na naszej mainstreamowej scenie. Czasami zwariowana dychotomia wjeżdża rozgrywa się wręcz na poziomie jednego utworu – jak w Nie patrz mi w oczy z Kękę i ReTo. Superbohaterem bez wątpienia jest tu sam gospodarz, który – pół dekady po +18 – pomysłów ma pod korek i nie cyka się zaskakujących rozwiązań. Weźmy medieval rozwinięcie Pustego pokoju, weźmy niepokojące chóry jak z Pendereckiego w outro Efektu Motyla, weźmy Katakumby, gdzie Kuba jest najbliżej dotąd Buriala...

8. Oki – Era47

Era47 to esencja współczesnego newschoolu, co w połączeniu z oryginalnym rolloutem (stream u Multiego, przedpremierowy odsłuch dla najwierniejszych fanów czy wrzucanie utworów na niepubliczny kanał) zapewniło nam największe show w tym roku. I oczywiście można się czepiać, że niektórzy goście nie dojechali albo że lirycznie słychać tu bardzo dużo freestyle’u, ale niedociągnięcia schodzą na dalszy plan przy światowej energii i oprawie brzmieniowej tego projektu. Warto się zatrzymać przy produkcji, bo o ile Oki zbiera propsy z każdej strony, o tyle chyba wciąż za mało mówi się o Atutowym, który wzniósł ten krążek na wyższy level. Platyna w preorderze, numer jeden wśród streamowanych polskich albumów na Spotify 2024 roku i wyprzedane największe areny w naszym kraju mówią wszystko.

7. Sara James – Playhouse

Nie dało się w ostatnich latach nie dostrzec Sary James na firmamencie medialnym. Tutaj – The Voice Kids, tam – Eurowizja Junior. Wiadomo, że na narodowym kompleksie musiało się zrobić głośno o jej udziale w America’s Got Talent... Potencjał obecnej szesnastolatki (!) wydawał się oczywisty, ale jednak był strach, że zabraknie puenty i skończy się na abonamencie do śniadaniówek. Po debiucie Sary można na dobre zapomnieć o tego rodzaju niepokojach. Bo Playhouse to jest materiał z innego systemu walutowego; dojebanie wyprodukowany i równie dojebanie wyegzekwowany. Gdyby tak brzmiał polski eter, żyłoby się lepiej; wszystkim.

6. Strata – Subaru

Może się podobać ta historia Kosiego, Hadesa i 88, jak opowiadali, że nagrywali album Straty gdzieś w gdyńskich podziemiach, obok starej masarni czy tam wędzarni. Może właśnie w tym cały szemrany urok wydawnictwa, które zachwyca prostym, osiedlowym sznytem. Nic, tylko skserować książeczkę na kopiarce i pogonić po dwie dychy za kopię. Cóż – cała trójka ewidentnie najlepiej czuje się w warunkach hip-hopowego brudu, ale też przyrodzonego luzu, ewidentnie uchwyconych na Subaru. Negatyw OIO (he he) w najwyższej formie!

5. Biak / Qzyn – Jasny obraz ciemnych czasów

Jak u kogoś na co dzień leci Roc Marciano i Larry June, to nie mogło go spotkać w tym roku nic lepszego niż Jasny obraz ciemnych czasów. Zwłaszcza, gdy Włodi i Soulpete nie poszli razem w dłuższą formę, a Kot Kuler zrobił sobie przerwę wydawniczą. Biakowi więc po piętnastu latach znowu zaczęło zależeć, dobrał się z – pozostającym w świetnej formie – Qzynem i we dwójkę superstylowo przenieśli vibe Griseldy na nasz grunt. Topowa klasyczna płyta ostatnich miesięcy.

4. Żyto / Noon – Glitchy Praga

Pojedynek gigantów – jak Pacino i De Niro w Gorączce. Nikt jak Żyto nie umie tak mocno w tekstowy strumień świadomości, operując przy tym na rozciągnięciu pomiędzy zgrywą a poważką; lapidarnym żartem a opowiadaniem o prawdziwym bólu. I nikt jak Noon nie umie robić muzyki tak, że niby – jak na Glitchy Praga – brzmi jak składana na kolanie, ale rośnie z każdym kolejnym odsłuchem, pozwalając docenić swoją złożoność. Szkoda tylko, że to wszystko wyszło tak po cichu, bez żadnego rozgłosu – możliwe więc, że to najlepsza rapowa płyta, której nie słyszeliście.

3. Otsochodzi – Tthe Grind

OIO, club2020 i solowy Tarcho Terror stawiały poprzeczkę bardzo wysoko, ale Młody Jan znów dowiózł. Tthe Grind to jednak zupełnie inny projekt niż te wcześniejsze. Bije z niego większa dojrzałość, a cała płyta stanowi pewnego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery. Choć też brzmi jak sensowna kontynuacja poprzedniego longplaya. Pierwszym krokiem stresowałem się jak ja pierdolę. Drugim krokiem na boombapie zgarnąłem co moje. Trzecim krokiem przywłaszczyłem sobie nową szkołę. Czwartym krokiem zgarnąłem mamonę – rapuje Otsochodzi w utworze Lifestyle i pozostaje pytanie, jaki będzie następny krok? Trudno przewidywać, ale o formę tego gościa nie ma się, co martwić. Zwłaszcza, że tu bryluje na każdym możliwym poziomie: od bangerów (RAP) przez osobisty przekaz (Wesołych Świąt), po przewózkę (New York Freestyle) i nostalgię (Piegi). Totalny grower!

2. Coals – Sanatorium

Czy Polacy potrafią w dream pop? Gdyby nie Coalsi, mielibyśmy wątpliwości (no rhyme intended). Niesprawiedliwie jednak byłoby zamknąć Sanatorium wyłącznie w tym gatunku, ponieważ to najbardziej eklektyczny projekt duetu ze Śląska. Wpływy drum'n'bassowe i trapowe są nie do przeoczenia. W połączeniu z dużą ilością intymności i sprawdzonymi patentami kompozycyjnymi otrzymaliśmy z jednej strony przebojowy, a z drugiej jak zawsze niebanalny projekt zespołu Coals.

1. EABS – Reflections of Purple Sun

Aż chciałoby się bardziej zaskoczyć, ale nie sposób tu pominąć EABS-ów, gdy oni niezmiennie prezentują klasę jak Adam Małysz w czasach, gdy dwa równe skoki to była dla niego bułka z bananem. Tak serio to przy Reflections of Purple Sun nastąpiło jeszcze wahnięcie w górę, bo to najlepszy materiał w dyskografii jazzowego kolektywu obok Slavic Spirits. Jakby się nad tym głębiej zastanowić to oni zagrali va banque, bo jak inaczej nazwać sytuację, w której przygotowujesz tribute dla Tomasza Stańki... w mieszkaniu nieodżałowanego mistrza. Gdyby z tego wyszedł kasztan, narobiliby sobie niebywałego długu karmicznego. Ale ten hołd okazał się na szczęście zachwycająco osadzony w rytmie i poruszający atomosferą. EABS – jak wy nam zaimponowaliście w tej chwili!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.