TOP 25 najlepszych polskich płyt 2021 roku

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
podsumowanie TOP 2021 płyty
materiały newonce

Kto jest mistrzem gadki, a kto – jazzu, elektroniki i hałasu? Muzyczne podsumowania wkraczają w decydującą fazę.

Wśród powszechnych dramatów i napięć, muzyka pozostawała właściwie jedną z niewielu sfer wolnych od rozczarowań. Bo – także u nas, lokalnie – ostatnie miesiące w nagraniach stanowiły zjawiskowo intensywny czas. Nasze najbardziej zróżnicowane zestawienie ever wynika więc z potrzeby rzetelnego udokumentowania tego wszystkiego, co działo się dookoła. To nie jest hip-hop? Nie jest, a przynajmniej nie tylko.

A jeśli z jakiegoś powodu przegapiliście poprzednie topki to złapiecie je tutaj:

TOP 25 najlepszych zagranicznych utworów 2021 roku

TOP 25 najlepszych polskich utworów 2021 roku

25
ŚWIĘTY BASS – „Święte Bassy Mixtape vol.1”

Wyzwanie: spróbuj nie kiwać głową, słuchając pierwszego mixtape’u Świętego Bassu. Kto choć raz był na imprezie tego duetu w newonce.barze albo rozkręcał melanż do jednej z ich audycji, ten wiedział, czego spodziewać się na płycie. To UK sound made in Poland. Miły ATZ i Phunk’ill znani są z przenoszenia wyspiarskich brzmień – UK garage, grime, bassline, drum’n’bass na polskie warunki. Efekt? Godzina wyrównanej selekcji remiksów, editów i autorskich numerów. Zero skipperów, same bangery. Cytując insiderskiego klasyka: niech to się utrzymuje! Karina Lachmirowicz

24
Baby Meelo – „HEAVYWEIGHTŻ00LRAP”

Żulerski outsider rap inspirowany MF DOOM-em, NBA i footworkiem? Takie rzeczy tylko we Wrocławiu. Piąty album w dyskografii Baby Meelo, ale pierwszy, na którym sięgnął po majka. I wyszło mu zaskakująco udanie. Na HEAVYWEIGHTŻ00LRAP pojawiają się i elementy autobiograficzne w duchu coming-of-age i wnioski płynące z obserwacji cierpkiej jak sour haze rzeczywistości. Wszystko spowite gęstymi oparami włoszczyzny Holandii, bo w końcu ż00lrap to oda do stonerstwa. Jest przestrzeń na refleksję (​​spisał na straty mnie tu wyścig szczurów/chociaż tyle, że od dawna mam to w chuju), są też momenty stricte hedonistyczne (a jak masz gieta, to masz kurwa mało), bo przecież jakoś trzeba umilać sobie czas na tym łez padole. Baby Mee pali skręta/Baby Mee na prezydenta – nie wiem, jak reszta, ale ja nucę to zaklęcie od premiery. Lech Podhalicz

23
Piernikowski – „Świat Jest Jak Echo”

Coś się kończy, coś się zaczyna. Gdy dobiegał kres synoskiej sagi, Piernikowski przygotował eksperymentalną medytację filmową, a jej hauntologiczna oprawa dźwiękowa staję się hidden treasure w dorobku artysty. Świat Jest Jak Echo to syntezatorowe mroki nadbałtyckiego Vangelisa i świat, który kończy się jednak hukiem, a nie skomleniem. Odwrotnie niż u T.S. Eliota. Tak samo jak u Fuck Buttons. Primeshit quality! Marek Fall

22
Gruby Mielzky – „Do Wesela Się Zagoi”

Mielzky dokumentuje zabliźnione rany i daje świadectwo oddania brzmieniu, które zdaje się odchodzić w zapomnienie. Cholera wie, czy udaje mu się uchwycić prawdę uniwersalną, ale dla części pokolenia to będzie po prostu ważny statement. Trzeba jednak wcześniej przetargać pewien bagaż, żeby się z nim zmierzyćpuentowaliśmy recenzję Do Wesela Się Zagoi; życiówki Tomka, która wisiała w powietrzu od dawna, ale ziściła się dopiero teraz. I hop-hop ostatecznie złamał nam serce. Tak, jak potrafi to zrobić tylko prawdziwa sztuka. Marek Fall

21
Kacperczyk – „Kryzys Wieku Wczesnego”

Amatorzy gitar narzekają na stagnację liczącego grubo ponad pół wieku nurtu. Rapowa brać w pocie czoła strzeże czystości gatunku, a hypebaes i hypebeasts mogą czuć, że trap powoli się rozmienia się na drobne. Gotowe rozwiązania na przedstawiony pat mają bracia Kacperczyk, którzy na swoim drugim studyjnym albumie z alchemiczną precyzją mieszają gatunki i otrzymują najwyższej próby czysty, przebojowy i pełen rezolutności pop. Przemiło jest bowiem usłyszeć muzykę, która współgra z najnowszymi trendami, ale także nie idzie na skróty – jest pełna młodzieńczej werwy oraz dojrzałej, postinternetowej samoświadomości. Kryzys Wieku Wczesnego opowiada o czasie, który powinien być najlepszym w życiu młodych ludzi, a okazał się smętną posiadówa w cieniu wielkiej zarazy i nieporadnych rządowych rozporządzeń. Kacperczycy chcieli opowiedzieć o sobie, ale okazało się, że także wyrazili myśli i opisali doświadczenia milionów młodych Polek i Polaków. Cyryl Rozwadowski

20
OIO – „OIO”

To nie jest płyta roku, bo nikt z członków rapowej supergrupy nie silił się, żeby nią była. Zamiast tego Oki, Otso i Igi postawili na trapowy materiał, który jeśli byłby nawinięty po angielsku, mógłby podpisać się pod nim niejeden zagraniczny zespół. Nie będziemy wybierać, kto z tej trójki zaliczył na płycie najlepszy występ, bo największą siłą OIO jest właśnie synergia pomiędzy członkami kolektywu. Nie będziemy też tłumaczyć niezbyt przemyślanych braggowych wersów, bo twórcy płyty wystarczająco dobitnie pokazali, że podchodzą do tego materiału z przymrużeniem oka. Koniec końców debiutancka płyta rapowego boysbandu to przede wszystkim zestaw niuskulowych instant hitów, nastawionych na szybkie zapisanie się w pamięci słuchaczy i rozbujanie fanów w klubach, nie pozostawiając przy tym wrażenia mainstreamowej powtarzalności. Karina Lachmirowicz

19
Krenz – „KRENZ REBORN”

Tegoroczny longplay Krenza stoi pod znakiem stylistycznej wolty. Na ubiegłorocznej EP-ce My New Ringtone producent dostarczył EBM-owe, acidowe granie bliskie podwodnej mitologii duetu Drexciya czy kosmicznym wojażom Carla Finlowa. Pełnoprawny debiut został jednak zdefiniowany przez UK sound. Warszawski artysta – rezydujący na co dzień w Londynie – nagrał płytę przesiąkniętą brytyjskimi połamańcami. Dubstep z okolic 2010 roku, brudne jungle zripowane ze starych winyli i wibrujące wobble w co drugim numerze. Jest też ofensywny drum’n’bass podszyty bliskowschodnią wrażliwością. Zupełnie jak u Phatraxa – ziomala z ekipy odpowiedzialnej za ferment artystyczny w młodym, warszawskim podziemiu. Loefah, Mala, Skream, The Bug i polscy hydraulicy są dumni, bankowo. Lech Podhalicz

18
Błoto – „Kwasy i Zasady”

Podczas gdy EABS poszukuje piękna we wszystkich zakątkach wszechświata, Błoto – składające się w dużej mierze z tych muzyków – w swojej wizji jazzu znajduje miejsce dla brudu i dźwiękowych faktur dalekich od audiofilskich marzeń o całkowitej przejrzystości. Motyw dychotomii towarzyszy wrocławskiemu składowi na jego trzeciej płycie. Odczyn pH polskich gleb, a co za tym idzie także błota, w dużej mierze jest kwaśny, ale to nie zatrzymuje zespołu przed eksploracją całego spektrum tej skali. Podzielona na pejoratywne i pozytywne części tracklista sugeruje także dwudzielną strukturę. Ale w elektronicznym, choć pełnym organicznej energii, jazzie różne emocje mieszają się bezustannie i w rezultacie tworzą brainfeederową ucztę dla każdej osoby głodnej ciekawych dźwięków. Cyryl Rozwadowski

17
Żabson – „Ziomalski Mixtape”

Choć Żabson lepiej sprawdza się w singlowo, na Ziomalskim Mixtape’ie wykorzystuje wszystkie swoje atuty. Umiejętność doboru gości – zarówno z zagranicy, jak i z polskiego podwórka – przemyślana. Momentami celowo karykaturalna bragga i luźne podejście do tworzenia, a to wszystko zmieszane w grinderze. Żaba bawi się formą i słowem, nagrywając na freestyle’u, a i tak wychodzi z tego wielobarwny materiał, w którym oprócz przejaranego rapu nagranego z kolegami i koleżankami ze sceny w zadymionym studiu, znalazło się też miejsce na poważniejsze rozkminy. Karina Lachmirowicz

16
PRO8L3M – „Fight Club”

Oskar i Steez mieli za sobą najchłodniej przyjęte wydawnictwo w dorobku (Art Brut 2), a do tego zaproponowali krańcowo wyświechtany koncept popkulturowy z tym Palahniukiem, co nie zwiastowało niczego dobrego. Z Fight Clubu wrócili jednak cali, ponieważ wykazali się samoświadomością – tak, jak pan Sun Tzu powiedział. Otoczyli się więc raperami i producentami, wyprawiając efektowny benefis; nagrywając The best of z premierowymi utworami. Look up at the stars and you're gone… Lepiej włączyć The End Fin Esc Abort albo Freon. Marek Fall

15
Wojciech Bąkowski – „Voyager”

Wojciech Bąkowski w czasach współtworzenia Niwei mógł uchodzić za polski, pozbawiony włosów na głowie, pararapowy ekwiwalent Klausa Kinskiego próbującego się zorientować z zimnofalowym monolicie produkowanym przez Dawida Szczęsnego. Ale to przeszłość. Teraz jest wujkiem, który gada sobie do muzyczki. Voyager to echa jego poznańskiej przeszłości w postaci bitów, których geneza sięga 1996 roku, emanacja teraźniejszych, międzygatunkowych fascynacji oraz hołd ku wieczności, którą symbolizuje bezgraniczny kosmos, w którego próżni niczego nie da się usłyszeć, ale powinien się roznosić właśnie ten album. Bąkowski krąży po krainie stworzonej z melancholijnych i hipnotyzujących pętli, ale najwięcej wnosi własną, przepiękną i naprawdę godną nieskończonego podziwu, poezją. Słowa rzadko są tak ważne i przemyślane, jak tutaj. Cyryl Rozwadowski

14
Anatol – „Ana”

Fascynujące, jak skutecznym nośnikiem emocji i melodii może być dysonans. Choć ten paradoks nie przynosi większego zaskoczenia w alternatywnym makrokosmosie, gdzie – jak wymieniał nasz Cyryl Rozwadowski na łamach Poptown – wydarzyło się Sister Sonic Youth, Psychocandy The Jesus and Mary Chain i niezliczona liczba klasyków, które dalekim echem wybrzmiewają u Anatola. Malinowski ten swój internacjonalny, przesterowany hiperromantyzm osadza jednak na lokalnej osi współrzędnych. Tam, gdzie jest bydgoski underground z Kubą Ziołkiem w centralnym punkcie, grunge’owe słuchowiska Ścianki i… rozczarowujące kolonie w miejscowości Samociążek. Wielki, poruszający album, który zasługuje na znacznie więcej uwagi niż zostało mu dotąd poświęcone. Marek Fall

13
Hodak/2K – „Moody Tapes, Volume One”

Trzy solowe płyty w przeciągu kilkunastu miesięcy, a każda kolejna lepsza. Hodak jeszcze nie wystrzelał się ze swoich umiejętności – gdzie nie zarapuje, to dośpiewa, gdzie na chwilę zwolni, tam po chwili niespodziewanie zaprezentuje agresywną nawijkę. W każdej odsłonie sprawdzi się jednak dobrze, zwłaszcza, gdy pracuje nad nią z 2K. A zamiast zbędnej braggi – przemyślany real talk, podkreślający drogę, jaką przeszedł w swojej dotychczasowej karierze. Bo chyba nie mamy wątpliwości co do tego, że to nie było jego ostatnie słowo? Karina Lachmirowicz

12
Szczyl – „Polska Floryda”

Spojrzenie na atramentowe morze zlewające się z nieboskłonem rozświetlonym jedynie przez księżyc to okazja do utożsamienia się z „Wędrowcem nad morzem mgły” Caspara Davida Friedricha. To właśnie dychotomia 3city – bastionu czilerki i utopii oraz perfekcyjnego miejsca do ruminacji zasilanych pełnym jodu powietrzem pisałem o Polskiej Florydzie, epitecie określającym trójmiejskie rewiry oraz tytule debiutanckiej płyty Szczyla. Młodziaka na tyle czystego, że pozwalającemu sobie na cenny i nieskażony kalkulacją autentyzm i na tyle dojrzałego, by łamać rapowe konwencje i symultanicznie oddawać pokłony złotej erze gatunku. To LP to dowód na to, że różnorodność i elastyczność mogą być konsekwentne i stanowią ekscytującą przeciwwagę dla prostych odtworzeń utartych schematów. Bo Szczyl świeżo reinterpretuje starą szkołę, ale najbardziej przekonująco brzmi w towarzystwie gitar. Tak dobrze zorientowanego we własnych muzycznych pragnieniach debiutanta nie mieliśmy w Polsce dawno i nie mówię tu wyłącznie o rapie. Cyryl Rozwadowski

11
Barto Katt – „Yuppie”

Jest w piłkarskim żargonie takie określenie, że ktoś wziął kogoś na karuzelę. Oznacza spektakularne przejście dryblingiem i pasuje jak ulał do tego, jak Barto Katt robi z rapu ekstatyczny patchwork na nowej płyciepisaliśmy w recenzji ostatniego albumu Bartka; self-made mana i bohatera komiksu, w którym sam siebie narysował. Yuppie to album o sile wyobraźni. O tym, żeby nie pierdolić się w tańcu z samplami i nie oglądać na konwenanse, nagrywając rap. Robienie godziny promomiksów i rzucanie wyzwania Kanye uchodzi wówczas na sucho. Ale trzeba być Barto Kattem. Marek Fall.

10
Resina – „Speechless”

Co to za niebywała kariera! Wiolonczelistka i kompozytorka Karolina Rec wypracowała sobie mocną pozycję na polskiej scenie alternatywnej, współpracując z Maciejem Cieślakiem, Michałem Bielą czy Noonem, ale wkrótce upomniał się o nią wielki świat. Jej utwory wybrzmiewały tym sposobem podczas pokazu domu mody Gucci czy w trailerze filmu Dwóch papieży. Album Speechless to – jak dotąd – szczytowe osiągnięcie Resiny. Z pomocą Daniela Rejmera (Ben Frost, Björk, Foals) i 23-osobowego chóru 441 Hz przygotowała materiał, który w swoim wyrazie jest ostateczny i porażający jak u Pendereckiego. Tytuł jak najbardziej na miejscu – Speechless odbiera mowę. Marek Fall

9
Mordor Muzik – „MORDOR CD”

Masywny UK sound w wykonaniu Mordor Muzik to wciąż ewenement w papieskim kraju. Zupełnie jak Radomiak na czwartym miejscu Ekstraklasy. Bo jeśli chodzi o rap, to za garage, grime, breakbeat czy 2-step wciąż łapią się nieliczni. A najlepiej wychodzi to członkom Mordoru. Niezależnie, czy tym byłym (Miły ATZ), czy obecnym. W końcu produkcje Majkiego nie odstają na milimetr od tych znad Tamizy. A szorstkie, surowe delivery Gingera potrafi zawstydzić niejednego MC. Pokaż, który to tak składa jak ja? Technicznie dopracowane, chociaż z wysokim progiem wejścia. Skojarzenia z kwadratowym flow Oskara jak najbardziej na miejscu. Chore rzeczy dyktuje pióro, a MORDOR CD to bez dwóch zdań jeden z lepiej napisanych albumów AD 2021. Różnorodny, erudycyjny wordplay, liczne nawiązania do popkultury i umiejętne granie na patentach. Obok TONFY czy Hałastry żywy dowód na to, że pierwszy w Polsce rap to rap z undergroundowym rodowodem. Lech Podhalicz

8
Phatrax – „I’m Jesus Christ”

Jeśli kiedykolwiek byliście w stołecznym sklepie SideOne, wiecie, jak różnorodna i wartościowa jest tamtejsza oferta. W zakamarkach ulicy Chmielnej muzyczną edukację przez kilka lat szlifował Phatrax. Doświadczony – pomimo młodego wieku – DJ i producent, którego debiut I’m Jesus Christ to faktyczne objawienie na klubowym podwórku. Podczas niespełna godzinnego tripu zwiedzamy zarówno Hackney i Kreuzberg, jak i Bliski Wschód czy archipelag Morza Karaibskiego. Goblińska muzyka oparta na ogólnodostępnych samplach? Proszę bardzo. Miejscami Lutto Lento, miejscami DJ Plead. A intensywność instrumentów perkusyjnych większa niż u Safri Duo. Lech Podhalicz

7
Zdechły Osa – „Sprzedałem dupe”

Są słowa i terminy, które należy odzyskiwać, tak by po latach inflacji nabrały pierwotnego znaczenia. I to właśnie robi Osa na Sprzedałem dupe. Nadużywającym sformułowania mam wyjebane pokazuje, kto faktycznie ma najbardziej wywalone w całej grze. Prawilny wrocławianin nie pozuje na abnegata, ale faktycznie nim jest. Zamiast wpisywać się konwencje hiphopowego hardkoru, on pisze ją na nowo posiłkując się emocjonalnie i formalnie językiem punk rocka. W wyciągnięciu z gitar oraz dubstepowych bassline’ów esencji anarchii pomaga mu w podkładach niezrównany Aetherboy1. Raperów deklarujących, że są inni od innych jest tylu, że w sumie cała scena składa się z kolesi wytykających się palcami. Zdechły Osa je łamie i detonuje pół środowiska potężnymi bangerami (West Coast, ADHDLGBTHWDP), coldwave’owym, antracytowym mrokiem (Na niby, Rest in Shit 2) oraz najbardziej przewrotnymi lovesongami ostatnich lat (Patolove, Zakochałem się w twojej matce). Aezakmi i znikamy. Cyryl Rozwadowski

6
Lutto Lento – „LEGENDO”

Na straży skarbu spoczywającego w głębokiej i zapomnianej przez większość wędrowców jaskini stoi zgraja, uzbrojonych w łuki i znalezione kordelasy, goblinów niecierpliwie opiekających mięso z dzika nad ogniskiem. Ja w tym czasie skryty w leśnej gęstwinie zastanawiam się, czy wystarczy mi many, by omamić je prostym acz wymagającym skupienia zaklęciem. LEGENDO autorstwa Lutto Lento to opowieść oparta o przekazy oralne, ale także właśnie historie dobrze znane z papierowych i komputerowych gier RPG. Rezydujący w Warszawie, ale magicznym dźwięków poszukujący chociażby na Jamajce, producent z dungeon synthowych plam, inspiracji muzyką dawną oraz ech dubstepu narrację, które opowiada o fikcyjnych przeszłościach, ale językiem żywym i nowoczesnym. Ten role play to prawdziwe doświadczenie. Cyryl Rozwadowski

5
TONFA – „KLĄTWA LP”

Czy jesteśmy faktycznie ludźmi czy tylko karykaturami, które poruszają się w oparach szaleństwa i absurdu? KLĄTWA LP nie odpowiada na to pytanie, ale dostarcza bardzo dużo argumentów za drugim z tym rozwiązań. Norman i Kierat demonstrują bowiem, że krajowy psycho-rap nie musi mieć zbyt wiele wspólnego ze schedą po Magiku i żołnierzach, który zgromadził wokół siebie po drodze. Ich Warszawa to zamglone Gotham City, w którym nie ma już Batmana, a mieszkańcy wdychają przede wszystkim gaz rozweselający rozpylony przez Jokera i jego henchmanów, by we własnych czterech ścianach doznawać nasączonej absurdem psychozy. Na swoim debiucie duet z pomocą nieoczywistych, często anty-rapowych dźwięków tworzy jeden z najlepszych komiksów, który formalnie nie jest komiksem. Pomyślcie o Madvillainy przeniesionym na papier przez Franka Millera i Joana Cornellę – to właśnie KLĄTWA LP. Cyryl Rozwadowski

4
Kaz Bałagane – „Cock.0z Mixtape”

Wakacyjny mixtape stanowi pewnego rodzaju antologię bałaganowej twórczości. Jest swoistą odpowiedzią na składanki the greatest hits. Z tą różnicą, że pozbawioną koniunktury i nagrywanych na siłę numerów. I nawet przy lekko przytłaczającej długości – godzina i dwanaście minut – broni się spójnością i brzmieniową konsekwencją – pisaliśmy w recenzji albumu. Cock.0z Mixtape to esencja bangerowego stylu Kazka – ponadczasowe one-linery, przemyślany storytelling i wakacyjne instant hity, pisane zarówno w nostalgicznym klimacie weekendowego wyjazdu na działkę, jak i imprezowego urlopu w luksusowym kurorcie. Karina Lachmirowicz

3
Hałastra – „SZTUKA DRUGIEGO OBIEGU”

Zaskoczeni, że tak wysoko? Normalnie. Szczególnie mając na uwadze rozpęd, z jakim Hałastra wbiła się do czołówki polskiej rapgry. Koncept SZTUKI DRUGIEGO OBIEGU jest prosty. Producencka dycha zapodała dziesięć wizji liftingu ulicznego hip-hopu. Wśród nich beatmakerska śmietanka: Dr AP, Sem0r, LOAA czy Louis Villain. Przekaz wciąż ten sam: hustlerka, osiedlowe akcje i półlegalna, ćwierćlegalna działalność gospodarcza. Hałastrze udało się to, co nie udaje się większości sceny. Mowa o nieustannym rozwoju, brzmieniowej eksploracji, szukaniu oryginalnych rozwiązań, kompozycyjnej niebanalności i ucieczce od generyczności. Poza tym, Kwiatek Haze i Książę Mazowiecki z płyty na płytę dowożą coraz barwniejsze teksty i podnoszą warsztatową poprzeczkę z odwagą Armanda Duplantisa. Ich trzeci materiał wypełniony jest celnymi punchami, przekminionymi one-linerami i przewózką uzasadnioną skillami. Prosto z Kotliny styl, kumasz albo nie. Lech Podhalicz

2
ŻYTO/NOON – „Morza Południowe”

Niewiele jest rzeczy trudniejszych niż pisanie o płytach bez słabych momentów. I to jest właśnie ten przypadek – na Morzach Południowych zgadza się wszystko. NOON z roku na roku przeskakuje sam siebie, ale tutaj zwyczajnie przesadził; to, ile dzieje się w tych misternych, wielopłaszczyznowych beatach, jest niewiarygodne. Najlepszy przykład jest już na wejściu, kiedy Diabeł ubiera się w Stone Island przeistacza się z wałka, który mógłby znaleźć się na Muzyce poważnej, w eksplozję nawarstwionej, chłodnej elektroniki. ŻYTO? Już pomijając, że te opowieści są przygniatająco wręcz emocjonalne, ale to, jak lekko potrafi przeskakiwać z jednej płaszczyzny narracyjnej na drugą (Zaza!), jest nie do uwierzenia. Jedna z najlepszych rapowych płyt ostatniej dekady. Na kolana! Jacek Sobczyński

1
Belmondawg – „Hustle As Usual EP”

Wszystko już jest worldwide, ale gdzie jest local? Odpowiedź jest prosta – w Gdyni, a nie gdzieś tam. To właśnie miasto modernizmu i Ernsta Stavro Blofelda – do spółki z Warszawą – stanowi na H.A.U. EP tło życiowych rozważań Młodego G. Po licznych perturbacjach, materiał artysty z zupełnie unikatowym mindsetem i elokwencją przewyższającą możliwości profesora Miodka, ukazał się w czerwcu tego roku. I w zasadzie już wtedy stawialiśmy tezę, że trafi do ścisłej czołówki niuansowego podsumowania.

Postmodernistyczny, filozoficzny meme (?) rap bez grama pretenchy. Belmondawg nikogo nie udaje, nie chowa się za maską, nie mydli oczu. Albo i mydli, w zasadzie, kto to wie. Ja tam uwierzyłem w często abstrakcyjne, zabawne, ale miejscami również boleśnie życiowe, opowieści osadzone na nieoczywistych bitach Expo 2000. Belmondziak rozlicza się z trudną przeszłością; wygłasza peany do rodzinnych stron; wspomina tych, którzy odeszli zbyt szybko i przyznaje się do popełnionych błędów. Otwierając się aż nadto przed słuchaczami (myślałem, że mam w oczach rentgen/a to był tylko zryty beret; po czasie doceniłem to, co cenne, a stałem już w kolejce do Klubu 27) zahacza o graniczną, miejscami niezręczną szczerość. I przy tym wszystkim nie robi pustych przelotów. Tu ważne jest dosłownie każde słowo, każda linijka. A jeśli ktoś zarzuca niuskulowemu rapowi, że mało w nim autentyczności, to chyba nie słuchał Hustle As Usual. Nie było w tym roku bardziej uniwersalnego one-linera niż egzystencjalne czy jestem człowiekiem nadal? Lech Podhalicz

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.