Kończymy nasze tour de force po 2020 zestawieniem, na które wszyscy najbardziej czekaliście.
W 2016 PRO8L3M, 2017 to Kaz Bałagane, 2018 Paluch, a rok temu triumfowali Jetlagzi. Co w 2020? Więcej nieoczywistych strzałów, mniej rapu i numer jeden, co do którego - chyba po raz pierwszy przy wyborze polskich płyt - wszyscy byliśmy zgodni.
A jeśli nie czytaliście jeszcze podsumowania najlepszych zagranicznych singli 2020, najlepszych polskich singli 2020 oraz najlepszych zagranicznych płyt, które wyszły w ostatnich 12 miesiącach, to... przeczytajcie. Wbrew pozorom to nie był taki zły rok.
20. Rosalie. - iDeal
Mimo tego, że spaja ze sobą przeróżne wpływy, poruszając się od cykaczy (Spływa), przez retrovibe (Nie mów) i analogi (Zapomniałam jak), aż po zapuszczenie się w kierunku r'n'b (Ciemność) i mocno amerykanizującej produkcji (tu szczególnie wybija się naprzód tytułowy track), czuć w nim samą autorkę, dzięki czemu nie jest to zlepek inspiracji, lecz spójna, układająca się w zwartą opowieść konstrukcja. A to jest w cenie, szczególnie, gdy idzie krok w krok z pomysłem na wymknięcie się gatunkom - pisaliśmy chwilę po premierze iDeal. Ciekawe, że drugi krążek wokalistki nie wzbudził wśród krytyków aż takiego efektu wow jak pierwszy - najpewniej chodzi o to, że branża osłuchała się już z Rosalie. i wie, do jakiego standardu przyzwyczaiła. To standard wysoki, a najważniejszy w karierze test drugiej płyty został już zdany. Co dalej? Wydaje się, że iDeal to ostatni przystanek Rosalie. przed wejściem w mainstream. I niech tak się stanie, bo ten kraj wycierpiał przez ostatnie lata zbyt wiele, żeby jeszcze do tego za twarze nadwiślańskiego popu uchodziły takie wynalazki jak Cleo czy sanah. Jacek Sobczyński
19. PRO8L3M - Art Brut 2
Porwanie się na kontynuację kultowego pierwowzoru było szaleńczym wyzwaniem. I ustalmy od razu - nic dwa razy się nie zdarza, ale Art Brut 2 musiało znaleźć się w tegorocznym podsumowaniu. Wśród storytellingów osadzonych głównie w latach dziewięćdziesiątych znalazły się zarówno najbardziej osobiste teksty w dorobku Oskara, jak i uniwersalne prawdy o życiu w szarej strefie czy sugestywne kadry z kroniki filmowej. Ta sentymentalna podróż - naszpikowana hiperlinkami do spuścizny rodzinego kina i popu - poruszy przede wszystkim pokolenie, które wypożyczało kasety VHS, a ciuchy kupowało w Pewexie. Ale nie tylko, ponieważ Art Brut 2 od początku do końca utrzymuje narracyjną ciągłość przelotu od późnych eightiesów aż po współczesność w Skrablach. Karina Lachmirowicz
18. Hałastra - Sztuki Arkana Mixtape
Undergroundowa banda wyrasta na jeden z ważniejszych movementów ulicznego rapu, który w niedalekiej przyszłości może wypełnić lukę po zjawisku, jakie stanowią Steez z Oskarem. Mixtape Sztuki Arkana jest wypadkową inspiracji wulgarnym, miejscami karkołomnym słowotwórstwem Kaza Bałagane, enigmatycznym wizerunkiem duetu PRO8L3M oraz vibem magazynu telewizyjnego 997.
Chwalimy Hałastrę z odpowiednią dozą asekuracji i świadomością, że dopiero ujawnią przed nami pełną paletę możliwości. Sztuki Arkana są dowiezione pod względem beatowym, a do flow - przywołującego na myśl zmodulowane, spowolnione delivery Denzela Curry'ego - też nie ma się jak przyczepić. Szkopuł tkwi w tekstach, które chwilami stają się raczej łopatologiczną i toporną próbą opisywania osiedlowych akcji i narkotycznych przygód. Słowo dragi pada tu z częstotliwością bramek Lewandowskiego w Bundeslidze, a po przesłuchaniu całości ma się wrażenie, że momentami wersy wypluwał generator trzepakowego slangu. Nie zmienia to faktu, że katowaliśmy ten mixtape w 2020 roku jak TVP wątek Rafała Trzaskowskiego. Lech Podhalicz
17. TUZZA - GIARDINO
W dniu 21 grudnia 2020 roku minęły równo dwa lata od premiery Fino Alla Fine; pierwszego i wciąż najlepszego dzieła Benito i Ricciego. Ostatnie dwanaście miesięcy to dla chłopaków nie tylko premiera wyczekiwanego sofomora, ale również otwarcie neapolitańskiej pizzerii w samym środku gastronomicznego armagedonu. I chociaż Giardino trochę odbiło się od surowej krytyki, to my będziemy tego albumu bronić jak funkcjnariusze policji willi przy Mickiewicza, bo takie szlagiery jak Dragon Balls czy Pióro Wieczne to nie jest u nas standard. Jako że Italię wielbimy całym sercem, a burratę i karczochy moglibyśmy spożywać codziennie, Tuzza wciąż ma u nas spory kredyt zaufania. Ciao! Lech Podhalicz
16. Rasmentalism - Geniusz
W konsekwencji zmory ostentacji i zalewu komunikatów stanowiących ekwiwalent zupki w proszku - Geniusz bywał kategoryzowany jako afirmatywny sountrack z windy. Tymczasem siła tego materiału leży w zderzeniu poruszających w całej stoickości wersów Rasa ze słoneczną oprawą muzyczną Menta, co każe spojrzeć na ten tytuł jako najsmutniejszy spośród najbardziej witalnych albumów, jakie kiedykolwiek ujrzały u nas światło dzienne. Zdarzyło mi się zwracać uwagę, że Arek jest poetą codzienności, który o sprawach życia i śmierci pisze na marginesach. Podobnie jak zrobił to na przykład Wes Anderson w filmie Grand Budapest Hotel. I Geniusz to właśnie ten przypadek, gdy wybebeszanie się na kozetce zostaje - jak na Instagramie - przykryte przestylizowanym filtrem Flirtini. W rzeczywistości idealnej stanowiłoby to zabieg stylistyczny, aplaudowany za przewrotność. Ale przecież nie żyjemy w najlepszym z możliwych światów, tylko koszmarnym pokoju w hotelu ze snów. Marek Fall
15. Quebonafide - ROMANTICPSYCHO
To urocze, że najpopularniejszym singlem 2020 roku w Polsce był numer z follow-upami do Smarki Smarka; dziesiątki milionów radiosłuchaczy stykały się co chwila z jego ksywą i nie wiedziały, o ch*j tu chodzi. Co lepsze - najchętniej kupowanym polskim albumem roku był krążek z featem Smarka. I Kiełasa. I z beatami Emade czy Czarnego HiFi. Quebonafide postawił na rozmach produkcji godny Travisa Scotta, zapraszając na ROMANTICPSYCHO chmarę współpracowników tylko po to, żeby - czasem nawet na kilkanaście sekund - dołożyli coś od siebie. Efektem album wyluzowany, ale i monumentalny, promowany tak, jakby miał być ostatnią płytą na Ziemi, a przy tym macmillerowsko bezpretensjonalny. Może i momentami brakuje mu przynależnemu rapowi od zawsze spontanu. Natomiast - zwłaszcza po paru miesiącach od opadnięcia szumu wokół płyty - tego się po prostu zajebiście przyjemnie słucha. Lekka płyta na nielekkie czasy. Jacek Sobczyński
14. Pikers MFC – BÓG JEST ŁYSY
W oczy bestii spojrzałem, ale w przeciwieństwie do Pikersa, regularnie zdarza mi się tu wracać. Ziomale z podziemnej ekipy Health & Nature zapodają nie tylko intrygującą grę słów i niewyświechtaną lirykę, ale również ascetyczne vaporwave’owe bity i chwała im za to. Krążek BÓG JEST ŁYSY to może nie szczyt elokwencji i muzycznego wizjonerstwa, ale w przystępny sposób łączy ze sobą undergroundową obskurność i beatową erudycję na poziomie, który nadal jest nieosiągalny dla dużej części sceny. Klubowe drumy i marimby w tracku Otoczony idiotami czy surowy footwork w numerze tytułowym są zresztą dobitnymi dowodami na to, że muzyczna edukacja Pikersa i MFC nie zakończyła się na Hi-Teku, Magierze i DJ-u Premierze. Najlepszy rapper naszych czasów? Jeszcze nie, natomiast trzymamy kciuki za wytrwałość w tym postanowieniu. Lech Podhalicz
13. Pin Park - Doppelganger
O ile Krautpark - pierwszy studyjny album Pin Park - był zbiorem fascynacji warpowskim IDM-em, opętańczym szaleństwem Aphex Twina i hauntologią Boards of Canada, Doppelganger to już zabawa na całego w niemiecką scenę elektroniczną lat siedemdziesiątych. Dzięki dostępności urodzajnego syntezatorowego źródełka, duet wyciąga ze swoich maszyn apogeum możliwości i nie sili się na zbędne efekciarstwo czy napompowany maksymalizm. Ktoś powie, że nic się tu nie dzieje i dajcie w ogóle spokój z tym - rajcującym 50-letnich audiofilów - elektronicznym onanizmem. Odpowiemy: czy ty, człowieku, nie masz serca? Przecież Doppelganger to piękny - miejscami monumentalny, a miejscami zupełnie wyciszony - trip przez germańską psychodelę; przez kaskadowe pejzaże Klausa Schulze’a i jego ziomali z Tangerine Dream. Bez obaw - nie znajdziecie tu zakurzonych muzealnych eksponatów, a analogową wrażliwość otulającą ego słuchacza niczym szklanka gorzkiej wody. A jak chcecie fajerwerków, zapraszamy do udziału w cringe'owym festynie pokroju full moon party na jakimś Koh Phangan. Lech Podhalicz
12. Renata Lewandowska - Dotyk
Polski słuchacz ma na przestrzeni ostatnich lat szczęście do wykopalisk i skarbów odkrytych w pawlaczu rodzimej popkultury. W połowie poprzedniej dekady - za sprawą wysiłków Macio Morettiego i kolegów - przywrócona została pamięć o debiutanckim albumie Zbigniewa Wodeckiego z 1976 roku. Z kolei przed kilkoma miesiącami flota zjednoczonych sił The Very Polish Cut Outs i Astigmatic Records przywróciła z niebytu piosenki wokalistki zespołu Quorum, nagrane pomiędzy 1974 i 1978 rokiem w studiach Polskiego Radia. Pomimo archiwalnego charakteru płyty – nasza własna Aretha Franklin ma na Dotyku ten golden touch. Marek Fall
11. OKI - 77747mixtape
Wspaniale się ta kariera rozwinęła - nie zapomnimy jej nigdy. Raper z Lubina - początkowo kojarzony jako ten od szybkiego wypluwania wersów - na 77747mixtape wyciąga (wszystkie?) asy z rękawa, utwierdzając nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z graczem o wyjątkowym stilo. To tu OKI wchodzi cały na niebiesko i prezentuje całe spektrum swoich możliwości - od ballady NIE MARTW SIĘ MAMO, przez wyluzowany SKIT O MARIHUANIE, do którego widzielibyśmy featuring Undy, aż po bangery DLA ZIOMALI i SIRI, które brzmią jak trapowe hity na skalę światową. Muzyczny kameleon? My mówimy na to przelot. Karina Lachmirowicz
10. Guzior - Pleśń
- Mati nie pierwszy raz pisze piosenki, co brzmią, jakby odleciał, ale z premierą Pleśni szczególnie wkleił się w ducha epoki. Jeżeli jego wcześniejsze dokonania można postrzegać jako antycypację obecnych nastrojów - nowy materiał jest ścieżką dźwiękową do orbitowania w zamknięciu, dostarczoną right on time - pisaliśmy w recenzji fonograficznego comebacku Guziora po dwóch latach z okładem. Wrocławski raper niezmiennie - jak na Evil Twin i Evil_Things - nagrywa nowy psychorap na halucynogennym i wsobnym diapazonie emocjonalnym, ale nie rzuca na stół zgranych kart, co może zawdzięczać m.in. niepodrabialnemu charyzmatowi w slow-mo i dosyć różnorodnej selekcji beatów. Powtórzmy: jeżeli w opcji humorystycznej o stanie świata w 2020 roku najwięcej mówi choinka w Cincinnati, śmiertelnie poważnym odbiciem aktualnego mindsetu jest Pleśń. Marek Fall
9. Barto'cut12 — Sztuczne Kwiaty
Już od pierwszych singli Barto byłem pewien, że ta historia nie skończy się na zapatrzeniu w MF DOOMa. Słusznie, bo Sztuczne kwiaty brzmią, jakby jakiś opity gorzką wodą straceniec wykonał włam do vinyl shopu, pokradł na rympał sterty płyt, a potem wykroił z nich cudownie eklektyczny, zaskakujący od pierwszej do ostatniej sekundy album. Bo ja przepraszam, ale jeśli chłop przechodzi na przestrzeni kilkudziesięciu minut z zatęchłych, brytyjskich piwnic circa 2000 przez szkołę samplingu pod wezwaniem dawnego Flying Lotusa, jakiś zwariowany, gitarowy hałas, który mógłby znaleźć się na debiucie CKOD, a na finał wjeżdża w basowe czeluście klubu Jasna 1, i jeśli to wszystko jest spięte błyskotliwymi tekstami oraz naturalną, gówniarską pewnością siebie, to ja w tym momencie mam swój rapowy album roku. To jest jedna z tych płyt, które mogą się nie kończyć, tyle tam zwrotów akcji. Jacek Sobczyński
8. Kukon x Magiera - Afera / Kukon feat. Ka-Meal - Kraków, Marzec 2020
Nie wiemy, który lepszy, to wybieramy oba. Wciągający reportaż z krajowych podwórek, podbity surowymi, elektronicznymi beatami Magiery czy Raport z oblężonego miasta 2020 roku, zupełnie osobny pamiętnik czasów zarazy? Nikt w emocje jak Kukon; izolacja to taki numer, po którym można sięgnąć po skórzany pasek, z kolei na Aferze (to tak spójny album, że trudno sypać konkretnymi trackami) odbija się drapieżność współczesnego świata, wyzuta z jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Trafiali się recenzenci, którzy płakali, że Kukon nazywa kobiety szmatami i dupami. Chłopie, na Smarzowskiego też idziesz w ramach rodzinnego poranka? Te płyty nie mają być przyjemne, tylko spuścić wpier**l. Jacek Sobczyński
7. Miły ATZ - Czarny Swing
Miły ATZ wjechał z wrodzoną niedbałością, niby od niechcenia, serwując krążek w wysmakowanym grime’owym klimacie. I przyznajemy - trudno odrzucić zarzuty dotyczące monotematyczności tekstów Atezecioka, ale na jego obronę mamy to, że ta powtarzalna przewózka idealnie pasuje do wyluzowanego stylu. Na osobne wyróżnienie zasługują producenci z Atutowym na czele, którzy wykręcili nieoczywiste, UK soundowe beaty, tworząc podkłady, które mogłyby polecieć zarówno w klubie w Londynie, jak i Warszawie. ATZ to nie schematyczność - to gwarancja świeżości, a Czarny Swing to nie polonia w Wielkiej Brytanii - to polska delegacja u królowej Elżbiety. Karina Lachmirowicz
6. Włodi/1988 - W/88
- Jaka znowu kwarantanna? My i tak zamknięci w studio, bo to żadna nowość dla nas - zaczyna Żakardy Włodi, który w obliczu zarazy dopisuje wspólnie z 1988 kolejny rozdział do chwalebnej historii stołecznego rapu w jego najbardziej plugawym wymiarze. To, czego obaj dokonali wydaje się naturalnym dostosowaniem kodu ponurych, ninetiesowych osiedli do potrzeb klaustrofobii 2020 roku. W naturze występuje tylko jedno połączenie, mogące dorównać Jamajce z garażu w Gotham City Synów i weteranowi z Molesty, nawijającemu buńczucznie: jak odejdę to Służewiec se zarobi na pielgrzymach. Tym połączeniem jest keczonez. A pełną recenzję W/88 znajdziecie tutaj. Marek Fall
5. EABS - Discipline of Sun Ra
Brakujące ogniwo pomiędzy Ziemią a kosmosem, zagubione w naszym uniwersum astralne dziecię, które - całkowicie poważnie - przez całe życie deklarowało, że w młodości przeżyło bezpośredni kontakt z ufoludkami. Sun Ra był chyba najbarwniejszą postacią w historii jazzu, gościem, który jako pierwszy na tak szeroką skalę skrzyżował free jazz, bebop i kosmiczną elektronikę. Brać się za jego twórczość to jak lecieć sylwestrową rakietą na Księżyc, a jednak EABS wyszli z tarczą. Dlaczego? Nie uklękli przed zwariowanym mistrzem, a przerobili jego spuściznę na współczesną modłę, zachowując retrofuturystyczny sznyt, ale i nurzając ją w juke'ach, nowoczesnym oraz tradycyjnym jazzie, syntezatorach i rapsach. I nagle okazuje się, że numery sprzed dziesiątek lat z powodzeniem mogą odnaleźć się na współczesnej, lekko ćpuńskiej playliście. No i najładniejsza okładka roku. Mame, nie teraz, słucham dziwnego pana. Jacek Sobczyński
4. Pejzaż - Blues / Noce i dnie
Po tym, jak Bartosz Kruczyński na Ostatnim Dniu Lata przefiltrował przez swoją wrażliwość szlagierowe numery z lat sześćdziesiąstych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych - postanowił, że na Bluesie zrobi to samo, ale przeskoczy dekadę, dwie do przodu. Efektem tych zabiegów jest album, który stanowi - de facto - bis debiutu. Zamiast rozpływania się nad Włodzimierzem Nahornym możemy jednak potańczyć do Roberta Gawlińskiego. W razie gdyby szykowało się domknięcie trylogii, czekamy na sample z Play in time, czyli zadziwiającego okresu Ich Troje, kiedy Michał Wiśniewski bawił się w Groove Coverage.
Ale teraz nie o tym. Można lekko kręcić nosem, że Blues to powtórka z rozrywki i że mało tu odkrywczości, ale nie taki jest przecież cel tego samplowanego, nostalgicznego balearic house’u. A jak w kimś nie ma miłości i faktycznie przejadł się tą estetyką - tak, jak zaraz przeje się pierogami z kapustą - Kruczyński poszedł o krok dalej i z zaskoczenia wypuścił Noce i dnie; nawiedzoną, współczesną wersję mickiewiczowskich Dziadów. Friendship with Halloween ended, now gusła is my best friend, czy jakoś w ten deseń. Jeden z pięciu tegorocznych albumów warszawskiego producenta to skrajnie ponure, przygnębiające i jednocześnie wzruszające ambientowe dzieło. Tak dla równowagi z bluesowym eurodancem lat dwutysięcznych. Nie śpię prawie całą noc, bo słucham płyt Kruczyńskiego. Lech Podhalicz
3. UNDADASEA - DA GROOVEMENT
Tak, jak Nikaragua Guacamole do trawki zrymował najwięcej słów w życiu - tak my porównaliśmy DA GROOVEMENT do największej liczby klasyków; W strefie jarania i w strefie rymowania, Dazed and Confused, Ptaki, Materiał producencki, Wakacje z duchami, jasna strona u DJ-a 600V, pierwsze albumy JWP. Gdybyśmy jednak mieli wskazać ten jeden jedyny deksryptor, padłoby na Lavoramę. Wielogłowy kraken laid-backu znad Zatoki Puckiej przygotował bowiem instant classic, posiadający wyróżniki charakterystyczne dla Ortegi Cartel: klimat polskiej sceny lat zerowych, nonszalanckie delivery, nieskończone pokłady serotoniny. UNDADASEA funkcjonowała dotychczas jako kolektyw spontaniczny i rozwydrzony, co raczej nie ulegnie zmianie, ale ta ekipa ma odtąd na koncie album, który - pomimo chillerskiego charakteru - trzeba traktować całkiem serio. Recenzję DA GROOVEMENT znajdziecie tutaj. Marek Fall
2. Kaz Bałagane - Digital Scale Music
Benjamin Franklin sformułował w liście do Jean-Baptiste Leroy'a słynną maksymę: na tym świecie pewne są tylko śmierć i podatki. Gdyby pisał te słowa dzisiaj, dorzuciłby jeszcze to, że nowy Kaz jest zawsze świętem. Na tym etapie kariery czołowego przedstawiciela nowej sztuki marginesu - jak najbardziej byłyby uzasadnione pewne odbiorcze wątpliwości, o których wspominałem w recenzji Digital Scale Music; że siedzi gdzieś w człowieku ten rodzaj przekory, że hossa nie może trwać w nieskończoność. Coś jak ze znużeniem serią Golden State Warriors w sezonie 2015/16 czy trypletem Realu Madryt w Lidze Mistrzów z lat 2016-2018. W okresie poprzedzającym premierę towarzyszyła mi tego typu projekcja, co kocurowi z popularnego mema, że tym razem to je*nie. Tymczasem Jacky po jedenastu wydawnictwach dorzuca do dyskografii najlepiej napisany (często konceptualnie) i zarapowany materiał, oferujący liczne beatowe plot twisty na trasie Wielka Brytania - Toronto - lata osiemdziesiąte. Równie imponującego streaku można by szukać najwyżej w uniwersum sportów walki - u Chabiba Nurmagomiedowa. Tyle tylko, że Dagestańczyk zdążył zakończyć karierę. Marek Fall
1. Coals - Docusoap
Już w kwietniu pisaliśmy, że docusoap to pop surrealism zrealizowany ze światowym rozmachem. Być może najlepsza polska płyta z tej kategorii ever. Minęło kilka miesięcy, upłynęło sporo wody w Wiśle, a na polskim rynku nie pojawiło się żadne wydawnictwo, które mogłoby nawiązać rywalizację z drugim studyjnym albumem Coalsów.
Będę to powtarzał do znudzenia, ale transformacja ze smutnych dzieciaków naśladujących sieroty po islandzkiej fali introwertycznego popu spod znaku Sigur Rós, do dojrzałego duetu, który jara się świeżą awangardą i bubblegum popem ze stajni PC Music - jest naprawdę imponująca. Coalsi zaczęli śmiało operować duchologicznymi motywami, pełno tu nawiązań do muzyki nie tylko lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, ale też złotej ery r’n’b i timbalandozy z początków XXI wieku. W przekroju całego docusoap pojawiają się momenty pełne filmowej dramaturgii, są też introwertyczne marzenia senne, a - niezależnie od przywoływanego nastroju - Kacha i Łukasz dosypują do numerów tyle przebojowości, co kucharze w Cô Tú - glutaminianu sodu do potraw.
Słychać tu Ariela Pinka, słychać znakomitą Eartheater, słychać orinoco flow, saharyczny hyperpop, oniryczny folk i vaporwave na delayu. Płyta docusoap to jest rzecz typu all killer, no filler, do której będzie się w przyszłości wielokrotnie nawiązywać, stawiać na piedestale i wskazywać jako wzór retrofuturystycznego popu, jakiego w Polsce jeszcze nie było i być może długo nie będzie. Lech Podhalicz