
Przed rokiem triumfowali u nas EABS ze wspaniałym tributem dla Tomasza Stańki, drugie miejsce zajęli Coals (Sanatorium), a trzecie Otsochodzi (TThe Grind). Tym razem polska topka przynosi jeszcze więcej środowiskowych artefaktów, zaskakujących picków i gatunkowych skoków w bok.
Archiwum TOP 10 najlepszych polskich albumów z poszczególnych lat od początku dekady: 2020, 2021, 2022, 2023 i 2024.
Choć są wyjątki od reguły, nasz rapowy mainstream nadal znajduje się w kryzysie (i nie zapowiada się, żeby zadyszka miała minąć), ale to nie znaczy bynajmniej, że rodzima muzyka nie oddała na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. Jesteśmy przecież choćby naocznymi świadkami kolejnej złotej ery polskiego jazzu, a hip-hop o nacechowaniu alternatywnym czy eksperymentalnym nigdy nie miał się tu lepiej niż obecnie. A jakby mało było atrakcji – w naszym rankingu znajdziecie też słowiański folk czy propsowany za granicą post-rock.
Stara Rzeka – „Wynoś się z mojego domu”
Z całej plejady fantastycznych postaci, które operują u nas w alternatywnych rejestrach, Kuba Ziołek wypracował na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat prawdopodobnie najbardziej niezwykły, imponujący i zróżnicowany dorobek. Od Słowiańszczyzny przez Grecję do Afryki; od folku do post-rocka. Podróż przez tę dyskografię, obejmującą choćby wydawnictwa Starej Rzeki, Alamedy czy T'ien Lai, to jest serio antycypacja emocji, które będą towarzyszyć załogowym wyprawom na Marsa. A zatrzymując się na Starej Rzece: właśnie ten projekt przyniósł Ziołkowi kilkanaście lat temu ponadśrodowiskową popularność, wyprzedzając równocześnie w pewien sposób modę na słowiański folk, która panuje obecnie. O tegorocznym powrocie tego przedsięwzięcia napisano mi z wytwórni Instant Classic: To niby wciąż Stara Rzeka, ale jednak bardziej Bon Iver. Zupełnie nie czuję tej analogii, ale – jak radził klasyk – niech nam prawda nie przeszkadza w pisaniu. Marek Fall
AG X LOHLEQ – „LET'S DANCE MIXTAPE”
AG – aktywny na scenie od dobrych kilku lat – dopiero w tym roku zapracował sobie na niepodległy status artysty, a nie, jak wcześniej, kolegi Asstera. Jego oficjalny debiutancki mixtape LET’S DANCE pokazał wszystko, co w Aleksie najlepsze: luz, muzykalność i ucho do bitów. Współautorem jest tu lohleq, który jako producent Otsochodzi wyewoluował w jednego z najlepszych beatmakerów w kraju. Na LET’S DANCE obaj dali się ponieść fantazji, czerpiąc zarówno z atlantyckiego trapu, jak i brytyjskiego jerku – nadając prosto z brudnej Łodzi i zjaranego Tarchomina. Warto wspomnieć też o trzeciej osobie, Ocho, który odpowiada za rzadko spotykany w polskim rapie hosting. Jego wprowadzenia do utworów budują mixtape’owy klimat LET’S DANCE i zapraszają słuchaczy do tytułowego tańca. JJ Święcicki
Żabson – „HOLLYWOOD SMILE”
Podobnie jak Playboi Carti (wywołany nieprzypadkowo), Mateusz wypuścił w tym roku projekt przekrojowy. HOLLYWOOD SMILE to święto gatunku, gdzie słyszymy bieżące trendy, motywy z tzw. złotej ery trapu oraz wątki z lat dwutysięcznych. Żaba posługuje się tutaj bardzo szerokim spektrum głosów, co znowu przywołuje na myśl Jordana. Ale w przeciwieństwie do MUSIC, z HOLLYWOOD SMILE prawie nic nie nadaje się do wyrzucenia. Raper prezentuje tutaj peak formy i po wielu latach kariery dotarł prawdopodobnie do jej najbardziej jakościowej ery. W postaci Żabsona – poza aspektem wykonawczym – niezwykle ważny jest, że to też bardzo zaangażowany i uważny słuchacz gatunku. Czuć, że ten człowiek kocha rap. Jędrzej Olczyk
KOREKCJA LINII – „Z WILCZEJ JAMY 2”
2000 miesięcznych słuchaczy na streamingu! Niech ta informacja dobrze wybrzmi — ale nie po to, żeby utrwalać ten stan rzeczy. Wręcz przeciwnie. Z Wilczej Jamy 2 to jedno z ciekawszych alt-rapowych wydawnictw tego roku. Pod względem klimatu chłopaków z Trójmiasta należałoby umieścić na półce obok takich grup jak Ziomcy czy PGR. Oni jednak w podziały nie wierzą i pchają swoją zajawkę niezależnie od środowiskowych trendów. Sięgają po klasykę polskiego rapu i jazzu, szukają inspiracji w archaicznych składach – takich jak TANI. Jednocześnie nieustępliwie eksplorują dokąd zaprowadzą ich boom bap, połamane bity i introspektywne, a przy tym wyjątkowo poetyckie i bezpośrednie teksty. Egzotyczne porównanie, biorąc pod uwagę rozstrzał czasowy i rozwój sceny, ale jest duża szansa, że w jakimś stopniu to, co my teraz czujemy słuchając Korekcji Linii, czuły kiedyś osoby zafascynowane Magikiem. Zachwyt świeżością i bezkresną wyobraźnią. Estera Florek
hoshii – „HER NAME WAS YUMI”
Dwa lata temu przedstawił się nam Hoshii, a w tym roku poznaliśmy jego najlepszą przyjaciółkę – Yumi. Uniwersum stworzone przez Kubę Więcka poszerza się, a saksofonista wraz z bandem kolejny raz udowadnia, że jest genialnym niemym storytellerem. HER NAME WAS YUMI to projekt, który angażuje słuchacza w podobny sposób, co film czy serial, albo w tym przypadku anime. Tak, w świecie Hoshiiego znajdziecie szereg azjatyckich inspiracji i nawiązań, poczynając od samego imienia głównego bohatera. Krążek z maja tego roku szczególnie kojarzy się z grami retro, między innymi za sprawą syntezatorowych riffów i sampli. Na pierwszym planie tego kosmicznego, kolorowego obrazka znajduje się historia przyjaźni i tęsknoty. Schodząc na ziemię z bajkowej planety, należy zwrócić uwagę na fantastyczne zarządzanie formą muzyczną na tej płycie. Sequel hoshii stanowi idealny kompromis między konwencjonalnością i szaleństwem; przystępnością oraz eksperymentem. Jędrzej Olczyk
wane – „Ten Sam Stan”
Wielu słuchaczy może myśleć, że wziął się znikąd – wrzucił do sieci pierwszy singiel i w mgnieniu oka został największym objawieniem ostatnich 12 miesięcy. W rzeczywistości sukces wane’a jest efektem wieloletniej aktywności w rapowym undergroundzie pod ksywą Kacqer. Jego blow-up nastąpił jednak dopiero w tym roku, kiedy oprócz ksywy zmienił też język, w którym nawija: z angielskiego przerzucił się na polski. Już po pierwszych dwóch singlach – KOE-L SKYE i TERAZ WIEM – gadała o nim cała scena. A skoro pojawiły się pytania o koncerty – uznał, że wyda EP-kę, żeby mieć co na nich grać. Oprócz świeżych produkcji Ten Sam Stan wyróżnia oryginalny styl nawijania. Za nami przełomowy rok dla wane’a, ale dopiero kolejny pokaże, z jak wielką postacią mamy do czynienia. JJ Święcicki
OMASTA – „Jazz Report from the Hood”
Zanim elity upupiły jazz, serwując go jako dodatek do białej koszuli, skórzanej kanapy i kieliszka czerwonego wina, był to gatunek nierozerwalnie związany z ulicą. Omaście mentalnie też jest bliżej do ciasnej speluny niż do Możdżera w Kongresowej. Ich jazz oddycha rapową pulsacją, bywa brudny, zostawia miejsce na zgrzyty, ale przy tym dialoguje z tradycją. Czuć, że krakowska ekipa ma w Spotify Wrapped i Madliba, i Komedę. My mamy Omastę. Jacek Sobczyński
Piotr Kurek – „Songs and Bodies”
Związany z Unsoundem pieszczoch Pitchforka (Peach Blossom – 7.8, Smartwoods – 7.5, Songs and Bodies – 7.8). Ma za sobą niesamowity rok. Otworzył go przepięknym wydawnictwem Greyhound Days zrealizowanym wspólnie z Patrickiem Shiroishim dla BBC Radio 3, a kilka miesięcy później dorzucił do tego samodzielne Songs and Bodies, gdzie korzystając z dotychczasowych doświadczeń, nadpisał z barokowym rozmachem dziedzictwo post-rocka. Mnóstwo przymiotów ma ten materiał. Choćby taki, jak imponująco, ale nienachalnie dokonany został tutaj update pozornie wyeksploatowanego gatunku. Ale takim hidden treasure jest pomysł na dojebany beat, ukryty przez Kurka w finale It Used To Be A Song. Marek Fall
Ziomcy – „Skarb Państwa”
Ten rok zdecydowanie należał do Ziomców. I to nie dlatego, że mówił o nich każdy — bo nie mówił. Chodzi o mocny, lokalny impakt, który udało im się wywołać, a który w rapie — i hip-hopie w ogóle — jest chyba najbardziej satysfakcjonującym świadectwem przepływu na linii artysta–publiczność. Zarówno w czteroosobowym składzie, jak i solowo, Ziomcy rozepchali się łokciami na tyle mocno, żeby — razem z Kajzerem, Cichoniem, Karuzelkąąą, eemzetem i wieloma innymi braciakami — kultywować etos alt-rapowego movementu. Movementu, w ramach którego warto kręcić grube jointy, pielęgnować weltschmerz, nosić ciuchy z drugiej ręki i dawać koncerty w dusznych, małych salkach. Bo właśnie tam toruński skład wybrzmiewa najmocniej. Skarb Państwa to naturalne przedłużenie fascynacji Earlem Sweatshirtem czy MIKE’iem — od tego trudno uciec, nawet przy odbiciach w stronę cloud-rapu, trapu i mglistych bitów. Ale może nie trzeba uciekać od tego, co przychodzi naturalnie. I oni to wiedzą, bo w solowych projektach już zaczęli przecinać kolejne międzygatunkowe wstęgi. Nadchodzi nowe. Może mainstream w rapie to przeżytek. Może alt-rap to nowa wielka siła. Estera Florek
Karuzelkaaa – „3L3M3NT”
3L3M3NT to ten typ coraz rzadziej spotykanego rapowego wydawnictwa, które jest jak najważniejsze albumy Anticonu. Zaskakuje tym, że z każdym kolejnym odsłuchem znajdujesz tam coś nowego. Swoją drogą – to nie jedyne, co łączy współautora sukcesu Tonfy z legendarnym labelem. Jest w alt-rapie Karuzelkiii ten specyficzny rodzaj leniwej zawiesiny, rozlewającej się na wszystkie numery. Obojętnie, czy w tle rezonuje mocny, oldschoolowy werbel (SŁOŃCE CZY ZAMIEĆ), czy lecimy eksperymentalnym laidbackiem (tyyylko byyyć czy zdecydowanie najlepszy Sqwuaddd – jakby Nastukafszy wychodziło dziś, to brzmiałoby właśnie tak). Podobno Karuzelkaaa inspirował się przy nagrywce znaczeniem trzech trójek – i tytuł, i liczba utworów, i trzy teledyski… W astrologii 333 to liczba anielska, wskazująca na pogłębienie rozwoju ciała, umysłu i duszy. Jak z tym pierwszym – nie wiadomo, oby dobrze, ale z umysłem i duszą pełna zgoda, bo czuć, że za kierownicą usiadł chłop z horyzontami niepomiernie wykraczającymi poza krajową przeciętną rozumienia granic rapu. Jacek Sobczyński