Zakład? Postawię sto! „Art Brut” kończy właśnie 10 lat

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
pro8l3m.jpeg
fot. archiwum prasowe

Profesjonalny nielegal, kapsuła czasu, pomysł ziszczony. Płyta konceptualna, płyta kultowa, płyta… marginesu, który w 2014 roku okazał się być dużo gęściej i ciekawiej zapisany niż przestrzeń oficjalnego wydruku. I nagle ogrom osób zaczęło mieć dokładnie ten sam PRO8L3M.

Prześnił się już dzień

Ptaki lecą w sen

Ogień, ogień się jeszcze tli

Nowy idzie dzień

Spłonie nocy tren

Ogień, ogień się jeszcze tli

– śpiewa Mira Kubasińska przy wtórze zespołu Breakout. Utwór ten nazywa się Wielki ogień, pochodzi z płyty Ogień i został zarejestrowany i wydany w 1973 roku.

Choć wokół tyle słońca, mnie chłód przeszywa

Noc jest słodsza, bo podczas dnia różnie bywa

Bezpieczniej czuję się, gdy tłum gdzieś znika

To przez grzeszne cechy

Wchodzę w dzień jak w próżnię, nie umiem oddychać

Nocy bunt wzywa, słońca wschód wzdryga

To nie Bóg chyba; odwiesił mi się znów wywar

To smród życia, to tu zdycham

To znów finał, to Art Brut - wdychaj!

– rapuje Oskar83 pod sampel ze wspomnianej kompozycji, a towarzyszy mu w tym zaprawdę łatwopalna linia basu zarejestrowana przez Jerzego Goleniowskiego. Utwór ten nazywa się Art Brut, otwiera płytę pod tym samym tytułem i został zarejestrowany i wydany w 2014 roku. Nagranie Breakoutu pociął tu Steez83, cytowane przed momentem wersy były nagrywane kilkadziesiąt jeśli nie kilkaset razy, a ja znów dzisiaj, po tych dziesięciu latach, mam ciarki na skórze, jak wtedy, gdy usłyszałem to po raz pierwszy. Jak wtedy, gdy wsadziłem do odtwarzacza świeżo wytłoczone, pierwsze wydanie tego krążka; jak wtedy, gdy Oskar nawijał te wersy w gęsto upakowanej Hydrozagadce, gdzie miał miejsce warszawski koncert premierowy sztuki marginesu.

Kołuj nas więcej!

Art Brut spadło na krajową scenę rapową jak bomba. Ba, nie tylko na scenę rapową, bo zasięg oddziaływania tej drugoobiegowej produkcji prędko wykroczył poza granice rapowego światka, a należy tu wspomnieć, że dekadę temu linie międzygatunkowych podziałów były nieporównywalnie pilniej strzeżone i obstawione różnymi zasiekami. O ile jednak macierzysty zespół Steeza i Oskara, czyli Dobry Towar, był grupą na wskroś hermetyczną, to PRO8L3M również z początku był projektem niszowym.

C30-C39 w momencie premiery nie sprzedawało się najlepiej (eufemistycznie rzecz ujmując), a lawinowo rosnąca popularność duetu zaczęła się dopiero w momencie premiery klipu do Tori Black. To wtedy w mig rozpoznawalne, charakterystyczne bity Steeza zaczęły nagle lecieć w agencjach reklamowych, ELOkwencja Oskara zyskała raptem posłuch na planach filmowych i wydziałach uczelni artystycznych, a mój koleżka w mig załatwił na poczcie jakąś sprawę, bo na widok jego PRO8L3Matycznej koszulki pani w okienku zaraz powiedziała, że mój syn też słucha tego zespołu. Wieść o tym, że ów tajemniczy duet szykuje swój pierwszy mixtejp powtarzano więc z ust do ust nie tylko na ławkach i klatkach schodowych hiphopowej Polski, a pierwszy nakład Art Brut (1500 sztuk) wyprzedał się moment. Kiedy już natomiast dotarł do ludzi, naprawdę nieliczni poświęcali mu tylko chwilę, dosłownie pojedyncze osoby słuchały go na wyrywki i… stworzył on historię, wywołał furorę, aż w końcu po latach przyniósł jego twórcom bańkę… i półtorej.

Kurwa, ale rozkmina

Za tym mixtapem szedł taki pomysł, żeby zrobić do niego jeden długi materiał wideo. Stąd też jego konceptualność i to, że on, jeżeli ktoś się w niego wsłucha, naprawdę od początku do końca opowiada jedną długą historię. Ma preludium w postaci „Stówy”, a później w „Oczyszczeniu” gość zaczyna relacjonować swoje perypetie i jest to jedna długa retrospekcja aż do kawałka „Ritz Carlton” – opowiadał mi Steez, w pierwszym wywiadzie, którego zdecydowali się z Oskarem udzielić do magazynu Aktivist. I choć wspomniany tu przez niego obraz, w reżyserii Kuby Bujasa, nigdy nie powstał – a klip do Jakby świat kończył się miał swoją premierę jakieś półtora roku po pierwszym dniu zdjęciowym – to Art Brut zapisał się w historii polskiego rapu jako jeden z najbardziej kinematograficznych koncept albumów; swoisty film w wersji audio.

Do spółki z doprawdy ZŁOTĄ zasadą wyznawaną Steeza i Oskara: żadnego rapowania o rapie, sprawiło to, że po sztukę marginesu zdecydowali się sięgnąć ludzie, którzy od hiphopowego środowiska dotychczas stronili, a że opowiedziane to zostało z do cna rapową, szorstką bajerą, to na scenie też w mig zostało docenione. I choć spisana tu historia nie jest linearna, ani dosłowna, to wciąż po tych dziesięciu latach pozostaje jedną z najważniejszych narracji w historii polskiej muzyki rozrywkowej.

Rozdwojenie jaźni podmiotu lirycznego opierało się na retrospekcjach, które budowałem na bazie moich własnych doświadczeń, ale też luźno rzucanych opisach ówczesnej rzeczywistości – lata później w audycji podsumowującej Art Brutowy dyptyk mówił mi Oskar. W niektórych utworach to nie ja byłem narratorem, lecz ten okres historii Polski – mniej więcej pewnie połowa lat dziewięćdziesiątych – to nie ja to wszystko spajam w całość lecz ten czas.

Tylko czy to jest prawda?

Wciąż jeszcze wówczas rozliczająca się z odmienianej przez wszystkie przypadki prawdziwości, polska scena rapowa połowy zeszłej dekady, nie mogła natomiast nic Oskarowi zarzucić, bo w tym, co nawijał, był on zawsze niezaprzeczalnie wiarygodny, niezbędnie zadziorny i niezastąpienie… fajny. Te trzy cechy pozwoliły mu wówczas przedefiniować pojęcie ulicznego rapu, podważyć co znaczy prawda, oddzielić się od utożsamianego wcześniej z tą formą ekspresji rapowego JA i wlać w to jednocześnie nieporównywalnie więcej emocji niż pozwalał na to ówczesny, osiedlowy standard. Podmiot liryczny na Art Brut był bowiem po wielokroć zaczepny, pazerny i odważny, ale był też samotny, zlękniony i zawstydzony mówił: głupio mi.

Kryjąca się w mroku bloków, postać stworzona przez Oskara była człowiekiem, nie fantazją na temat tego jak któryś inny MC chciałby być widziany (i wielbiony), a losy tegoż bohatera chciało mi się śledzić nie tylko do końca, ale też po wielokroć. Bo czuć było na tym albumie to, co rok później w kolejnym wywiadzie do Aktivista wyłożył mi Steez: to było dla nas ważne, żeby ludzie posłuchali tego krążka od A do Z, a… nie wiem ile osób dziś nadal tak robi?!? Mam jednak nadzieję, że ktoś sobie siądzie z pecynką, skręci dobrego blanta i przesłucha tę płytę od początku do końca, żeby zrozumieć, że to jest kompletna rzecz. (…) Nie jak książka czy film z linearną fabułą ale jest tam mnóstwo różnych powiązań, których śledzenie wydaje mi się po prostu fajne.

Było wczoraj, jest teraz

Często przywoływana przez Steeza i Oskara kategoria fajności może być natomiast rozumiana na wiele różnych sposobów – od kuszącego posmaku tajemnicy, jakim otaczał się wówczas PRO8L3M, aż po zawsze zadbaną i dopieszczoną warstwę wizualną ich wytworów, od pełnych zwrotów akcji, tarantinowskich światów, w których poruszają się ich bohaterowie, aż po uniwersalnie znajomy posmak czasów nie tak dawno minionych. Sporej część sukcesu jakim okazał się Art Brut doszukiwałbym się w konsekwentnym rozwijaniu moleściarskiej estetyki chuligańskiego raportu (z osiedla w najlepszym wykonaniu), której podjął się stołeczny duet. Jeszcze większą furorę zrobił jednak ich dialog z dekadami wcześniejszymi. Sięgając po nagrania z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, Steez(nomen omen)83 nie dość przecież, że łechtał nostalgię nieco starszych odbiorców ich twórczości, ale też zapoznawał z tą muzyką młodszych i – bez żadnej przesady – tworzył nowy kanon polskich nagrań do samplingu zdatnych czy wręcz stworzonych.

Na początku myśleliśmy, żeby te stare, polskie sample przemieszać z nowoczesnymi, new-betowaymi bagerami – we wspomnianym już tu pierwszym wywiadzie z P8M, wspominał Oskar. Ale jak zaczęliśmy diggować tę nutę, to ja byłem w szoku, jakie rzeczy oni robili tyle lat temu. Piotrek puszczał mi coś prosto z płyty, a ja mówiłem: co za beat; oczywiście do momentu w którym wjeżdżał jakiś chujowy wokal czy zjebana gitarka. Ale same te elektroniczne loopy były tak zajebiste, że stwierdziliśmy, że nie ma sensu tego z niczym łączyć, bo samo w sobie będzie to nieporównywalnie fajniejszą koncepcją.

Pomijając bowiem nieliczne przypadki, z których zazwyczaj samplowane były pojedyncze frazy (Bajm u Ajrona) albo na bazie, których powstawały pastiszowe rekonstrukcje (Franek Kimono u Sokoła i Pona), krajowy synth-pop lat osiemdziesiątych wciąż był jeszcze słabo przegrzebany. O ile po Breakout czy Krystynę Prońko niejeden krajowy beatmaker z chęcią by sięgnął, to po Rezerwat, 2 plus 1 czy… Zbiga Górnego już niekoniecznie.

Niektóre rzeczy był no-brainerami: „Jesteś lekiem na całe zło” czy „Aleja gwiazd” – nie ma nad czym się zastanawiać; to były rzeczy, które grały w naszych odtwarzaczach od dawna. Kiedy jednak zdecydowaliśmy się już na ten synth-popowy kierunek, to dopiero wtedy zaczął się digging. Wiele z tych rzeczy nie znaliśmy, więc kupowaliśmy winyle i kompakty. Ciągłe przeglądanie, szukanie i dobieranie rzeczy, które nadają się pod rap, z których można wyciąć pętle zdolną napędzi cały numer. Przez to, że Oskar świetnie się czuje w tempach dużo niższych niż klasyczne 90 bpm, mieliśmy jednak nieporównywalnie szersze możliwości – wspominał Steez w newonce.radio, uzupełniając po latach swoją wypowiedź z 2015 roku: Polacy samplowali dużo krajowej muzyki pod rap, ale nikt na przykład nie wpadł na pomysł, żeby wykorzystać ten fragment, na którym oparta jest „Stówa”. Nikt o tym wcześniej nie pomyślał, bo on ma tempo 60 i nikt kiedyś nie nawijał na tak wolnych beatach, a ten beat… to jest banger. On nie brzmi jakby powstał we wczesnych latach 80. tylko jakby miał zaraz na nim nawinąć jakiś współczesny amerykański raper.

Ja-jana pa-palić na patencie

Podobnie jak Skalpel kilka lat wcześniej odrestaurował katalog Polish Jazzu, PRO8L3M przyczynił się do renesansu 80sowego, polskiego synth-popu. Pospołu z chłodnym, retrofuturystycznym brzmieniem Steeza miał do dziś zauważalny wpływ na standard krajowej produkcji rapowej, przyczynił się do nadejścia nad Wisłę nowej, zimnej fali, a niejednemu młodemu słuchaczowi zwrócił w ogóle uwagę na to, że takie rzeczy kiedyś powstały (bo naprawdę nie zliczę, ile razy słyszałem z nastoletnich ust, że lecące w radio źródła tych sampli, to… remixy czy covery numerów P8M).

Jak otworzyłem jakiś czas temu abletonowe projekty do „Art Brut“, to tam niektóre kawałki miały cztery ślady, wiec to był mixtejp sensu stricte – bardzo brutalnie, wręcz chamsko pocięty. Do niektórych sampli coś tam doszło, do niektórych właściwie nic i były to po prostu pętle; był to bardzo surowy materiał – stwierdził Steez w niuansowym specialu poświęconym obu częściom sztuki marginesu, po czym dodał za moment: Jak już wiedziałem, że to może być naprawdę poważna sprawa, to jednak naszły mnie pewne wątpliwości. Drapałem się po głowie i myślałem o tym, że w ten bit do „Ritz Carlton” na przykład nie włożyłem przecież zbyt wiele pracy, wykonałem ją na wielu innych poziomach, ale to była prosta pętla, kilka efektów i innych myków; real basic shit.

Jego wahanie w mig jednak przerwał Oskar, z wrodzoną sobie bezpośredniością i estetyczną wrażliwością mówiąc, że często dodanie tego ozdobnika jest clou kawałka. Wycięcie prostej pętli i nie przeszkadzanie jej też przecież jest decyzją. Dołożenie do tego swoich werbli, basów czy pogłosów by to najpewniej spieprzyło, bo właśnie brak ingerencji jest tu największym skillem; tak jak gra cisza albo czerń. Bo pomysł zawsze – a szczególnie w czasach współczesnego rozwoju AI – jest najważniejszy i nie zauważają tego tylko ci, co w sztuce szukają rzemieślniczej perfekcji i produktów – względem kapitalistycznego standardu – skrajnie dopracowanych.

Z tym dopracowaniem jest tu swoją drogą sprawa zupełnie niejednoznaczna, bo Art Brut to nielegal, ale powstały w warunkach studyjnych, nie żadnej garażowej kanciapie. Wspomniane tu abletonowe projekty zajmują bowiem na dyskach Steeza ponad 20 giga, z czego 99% to ślady wokalne – nagrywane przez Oskara po dziesiątki jeśli nie setki razy kolejne podejścia do zwrotek, które rejestrował zawsze na raz. Nieważne czy nawijał na dwa głosy, jąkając się przy tym i sepleniąc, czy leciał po prostu przed siebie, triumfując na bicie, pierwszy rzecznik PRO8L3Mu tworzył w ten sposób swego rodzaju kapsuły czasu. W jego słowach wybrzmiewa nie tylko tekst i emocja towarzysząca podmiotowi lirycznemu, ale również jego własny stan tego konkretnego dnia, w którym zarejestrował ten finalny take. Czasem był spokojny, a innym razem wkurwiony, niekiedy był zadowolony, a kiedy indziej nachodziły go ciemne myśli, tak dobitnie słyszalne w Odrodzeniu czy Tiramisu 2. To natomiast przemawia do ludzi nieporównywalnie bardziej niż nawet najbardziej ekwilibrystyczny slalom po werblach.

Znikąd już nie ma ratunku

W moment wyprzedane dwa nakłady kompaktu i (okrojone) wydanie winylowe, prześniły się wszystkim, którzy Art Brut poznali po latach czy nawet miesiącach od premiery. Wykuta wówczas koncepcja wiecznego sold outu do dziś natomiast jest jedną z wajch napędowych sukcesu, na jaki zapracował sobie PRO8L3M (i też podchwyconą przez wiele innych bytów, słuszną i zazwyczaj też działającą koncepcją marketingową). Ogień, ogień wzniecony przez pierwszy mixtejp Steeza i Oskara tymczasem się jeszcze tli. Ba, wybucha raz po raz nowym żarem, ilekroć ktoś odpala po raz pierwszy ten film w wersji audio albo robi z niego powtórkę po latach, przypominając sobie te wszystkie własne grzeszne cechy, które ten materiał tak świetnie podsyca. I choć nic na tym świecie nie jest takie proste, a szersze tendencje estetyczne mają zazwyczaj wielu rodziców (i jeszcze więcej przodków), to wpływ Art Brut na ostatnią dekadę polskiej sceny rapowej i też szerzej – muzyki i branży rozrywkowej – jest zupełnie niezaprzeczalny. W tym samym, 2014 roku, Ten Typ Mes wypuścił przecież (dużo bardziej raperski) album konceptualny Trzeba było zostać dresiarzem, Bonson u boku Matka niestrudzenie walczył o podwórkową emocjonalność, a w podziemiu wyszedł jeszcze jeden krążek, którego wpływ na scenę urósł wraz z czasem – Sos, ciuchy i borciuchy Kaza Bałagane i Belmonda. Ale to właśnie pierwszy mixtejp P8M wpisałbym do kanonu rodzimej sztuki XXI wieku. Dla wielu zapewne sztuki (potocznie rozumianego) marginesu, a dla mnie tej najważniejszej – dzikiej, nieokrzesanej i instynktownej; sztuki, która pozwala mi spojrzeć na coś w zupełnie nowy, zaskakujący mnie sposób.

Co mi się najbardziej podoba w materiale „Art Brut” to, że potrafiliśmy sobie to hasło wziąć do serca i zrobić to w pewien prymitywny sposób – podsumowując swój stosunek do wydanego siedem lat wcześniej mixtejpu, stwierdził w newonce.radio Steez. Te dwadzieścia giga ścieżek wokalnych i cała przekminka Oskara z timelinem tej historii stanowi jednak o tym, że koniec końców nie jest to takie prymitywne jak mogłoby się wydawać. Bo najtrudniej jest zrobić coś, co jest bardzo proste, a jednocześnie bardzo dobre. Mi natomiast pozostaje tylko dodać: O człowieku, pewnie!

Sprawdź także:

PRO8L3M wieku średniego. Felieton o jubileuszowym albumie

Kaz Bałagane: Cena dotychczasowego dobrobytu (ARCHIWALNY WYWIAD)

Wojtek Nosowski aka Dizkret: znów jestem zajawiony rapem (ROZMOWA)

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.