Po blisko czterech latach od Import/Export – Malik powraca z długogrającym materiałem, który zdążył urosnąć do rangi wyczekiwanego przez wszystkich blockbustera. Czy udźwignął ciężar oczekiwań?
Wśród gości m.in. NLE Choppa, Headie One i Fivio Foreign oraz Żabson, Quebonafide i Pezet. Gdzieś w tle – afera z boxami. I on – raper, o którym pisaliśmy, że jako pierwszy na naszej scenie ma szanse na rozpoznawalność w Europie. Minął tydzień od premiery – czas zmierzyć się z Adwokatem Diabła.
Jędrzej Święcicki
Powiedzmy to na samym starcie: Adwokat Diabła broni się muzycznie. Malik Montana serwuje nam płytę na miarę 2023 roku – świetne beaty, charyzma, czasami nawet zróżnicowane flow. Do tego brzmienia zaczerpnięte z Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, które słychać zarówno w lovesongach, jak i utworach bardziej agresywnych. W tym wszystkim może nie odkrywa rapowej Ameryki, ale udowadnia, że polscy raperzy coraz lepiej czują się w zachodniej stylistyce; mieszance afrotrapu, drillu czy r&b.
Za jakością muzyczną nie idzie jednak ta tekstowa. Na płycie nie uświadczymy nawet pozorów zabawy słowem. Zamiast tego Malik zapisuje całą księgę najprostszych rymów i linijek na tematy nudne jak flaki z olejem. Nowa kasa, sportowa Warszawa. Nie pytaj, ile wydaje na ciuchy, lepiej zapytaj Vitkaca. Lewa łapa, osiemnaście karat. Z zawiścią patrzą te kurwy, widzą, jak ciapak zarabia – rapuje w wersach otwierających album i potem przez ponad 90 minut słuchamy właściwie w kółko tego samego; Malika-hustlera, romantyka-seksoholika i gangstera. Tracklistę spokojne można było skrócić o połowę, a tak dostajemy przydługi materiał, który – przy słuchaniu bez większego skupienia – miejscami zlewa się w jedno; ramy wyznaczają tylko wyróżniające się zwrotki gości.
Co do nich, warto odnotować, że oprócz NLE Choppy – jego zwrotka na Ostrych Pestkach brzmi jak segregacja jakiegoś starego odrzutu – każdy sprostał oczekiwaniom. A Pressure Makes Diamonds z Headie One’em czy Ay Lala z Baby Gangiem, Fivio Foreignem i Luciano to utwory, które warto zaznaczyć na osi czasu polskiego rapu jako istotne i zajmujące. Ich obecność nie zwiastuje jednak żadnej nowej ery. Świadczy jedynie o tym, że Malik wypracował sobie możliwości, żeby zapraszać uznanych artystów z zagranicy na swoje projekty; ale o tym wiedzieliśmy już wcześniej – między innymi za sprawą wydanego cztery lata temu utworu 7 5 0 z Bonezem i Milonairem.
Album spoko, ale dupy nie urywa? – Malik dziwił się po premierze, kiedy czytał komentarze słuchaczy. Niestety tak właśnie jest. Adwokat Diabła to nie rewolucja, ale też nie nazwałbym go rozczarowaniem. Ot, spoko mainstreamowy projekt, wpisujący się w to, co teraz modne; na topowych beatach; z efektownymi featami i prostymi tekstami, które przez szowinistyczny charakter mogą być szkodliwe. Ale to temat na inną rozmowę…
Marek Fall
Wraz z przeciągającą się u Malika Montany przerwą wydawniczą i kolejnymi doniesieniami o jego światowych ruchach – balonik oczekiwań został napompowany do nieprawdopodobnych rozmiarów. Bo ile było u nas albumów wypatrywanych z większą niecierpliwością i większymi nadziejami niż Adwokat Diabła? Nie ma się co dziwić się takiej, a nie innej atmosferze, gdy na ostatniej prostej przed premierą wjeżdża ogłoszenie, że wśród gości na płycie znajdzie się NLE Choppa i potwierdza się udział Headie One’a i Fivio Foreigna w tym projekcie. Niby nazwiska nie grają, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że to będzie przedsięwzięcie na skalę – co najmniej – europejską, jakiego tu jeszcze nie było.
Zwłaszcza, że Malik dysponuje przymiotami, które go wyróżniają w lokalnym środowisku; jest trochę z innej gliny ulepiony. Weźmy tę zakapiorską charyzmę i bezczelną pewność siebie, które znajdują przełożenie na jego delivery. Supersprawnie urozmaica flow, moduluje głos i melodyzuje, gdy trzeba. O tym wszystkim było wiadomo wcześniej i to wszystko potwierdza się na Adwokacie Diabła – w anturażu beatów o rozmachu licującym prędzej z Billboardem niż OLiS-em. W highlightach ten materiał może rzeczywiście wyznaczać na naszej scenie nowe punkty odniesienia, jeśli chodzi o trapową balladę, drillówę czy afro.
Ale Adwokat Diabła jest przy tym do tego stopnia ubogi treściowo, nużący – gdy szuka się błysku w wersach i mrożąco ordynarny, że wręcz trudny do przebrnięcia. Na przestrzeni jednego czy drugiego singla; przy półgodzinnym zestawie utworów dałoby się może na upartego przymknąć na to oko, ale ten album to blisko 40 numerów i blisko 100 (!) rapowania o statusie majątkowym, ruchaniu, prochach i broni palnej, gdzie krew kapie na buty, ona będzie brać z buzi do dupy, kiełbasa odznacza się na spodniach…
Lech Podhalicz
Przyznam zupełnie szczerze, że po kilku solidnych odsłuchach Adwokata Diabła sam już nie wiem, co sądzić o tym albumie. Single wypadały różnie, chociaż większość wcześniej zaprezentowanych tracków trzyma poziom. W kontekście dyskusji o tym, że Malik dwieście lat z przodu niż wszystkie Polaki; że operuje na światowym levelu lub że ma wyjątkowo otwarty łeb na różne gatunki, można mieć jednak sinusoidalne wrażenia.
Przytłaczająca tracklista z 38 pozycjami to raz. Dwa – mimo wszystko monotematyczność; szczególnie w warstwie tekstowej. Trudno czepiać się brzmienia, bo tu faktycznie poprzeczka została zawieszona na nieosiągalnym dla wielu pułapie. Inna sprawa, że dałoby się zamknąć to w kilkunastu numerach. Bo, poza liryką, która nieustannie kręci się wokół tych samych wątków – hajsu, dup, przewózki, szybkich fur – Adwokat wpada miejscami na kreatywne mielizny.
O ile w opcji słuchania na wyrywki nie jest to problem – całość przynosi poczucie jednostajności. Malik Montana regularnie uderza w tony bliskie niemieckiej czy francuskiej scenie. I super. Sporo też wyspiarskiego vibe'u; zwłaszcza w kontekście afrotrapów i pochodnych. Umówmy się – znacząca mniejszość będzie katować ten album od deski do deski. Jeśli wziąć na to poprawkę, Adwokat Diabła posiada pokaźną liczbę mocarnych momentów. I tak, Czarno Biały Świat nawinięty jest na potężnym bicie; Satisfy ma megaprzyjemny afrotrapowy/głęboko reggaetonowy wajb. Płynie to. Z kolei Sashimi Freestyle zachwyca futurystyczną, eksperymentalną produkcją. Świeżą wariację na temat drillu słychać w Matalo, a Głosy w Głowie to z kolei powidoki Drake’a i OVO Sound. Podobnie, jak Die For Me czy Lobby. Rozlane afrobeatsy w spokojniejszej odsłonie to chyba moje fav momenty na tym longplayu. Za sprawą upliftingowego brzmienia – Pressure Makes Diamonds będzie jednym z najczęściej loopowanych tracków z płyty. Nawet, jeśli zwrotka Headiego One’a niespecjalnie zaskakuje. Przyjemny jest hiphouse’owy Psalm23; tak samo dobrze siada melodyjny Wjazd. Podoba mi się miks kokainowego rapu z wysokim stężeniem bangerowości; patrz: Luci, Click Clack Bang czy One Take.
No i właśnie – można się nie identyfikować z tekstami, które miejscami przyjmują groteskową formę, ale nie da się pominąć faktu, że Adwokat Diabła składa się z fragmentów, które dostarczają rapową topkę, jeśli chodzi o polską scenę. Nie do końca kumam, dlaczego jest to tak długi album – poza faktem, że bankowo pomaga to w sukcesie na streamingach; na luzie można było pozbyć się niektórych fillerów. Natomiast, jeśli wyselekcjonować z tego materiału najciekawsze utwory, zostaje już całkiem sensowna esencja. Esencja, która faktycznie implikuje świeże i ciekawe brzmienia, zaznaczając w efekcie swoją obecność na hip-hopowej mapie Europy.
Filip Kalinowski
W ciągu minionych kilku dni przesłuchałem Adwokata Diabła po wielokroć. Za każdym razem, gdy mijało półtorej godziny i kończył się ostatni z 38 numerów (!), nachodziła mnie tylko jedna myśl – czy nie mają może racji wszyscy ci, co twierdzą, że forma recenzji jest obecnie zupełnie anachroniczna i nikomu niepotrzebna?! Bo mógłbym tu przecież przeprowadzić socjologiczną analizę fanbase’u Malika; rozpisać się o tym, jak wciela on wszelkie chłopięce sny o potędze i – balansując na granicy chama i księcia – staje się fantazją erotyczną tysięcy kobiet, które stanowią ogromną część jego elektoratu (a przecież stara zasada rządząca showbusinessem mówi, że jak dziewuchy coś polubią, to chłopy same przyjdą).
Mógłbym wziąć na warsztat stronę logistyczną tego przedsięwzięcia; rozłożyć na czynniki pierwsze, ile trzeba zainwestować we współczesną karierę w rapie, żeby wyciągnąć z niej maksimum zysku; przeanalizować featy pod kątem budowania zagranicznych zasięgów i podbijania pozycji w Polsce; opisać, jak dobierać beaty w ten sposób, żeby harde, osiedlowe hymny stawały się jednocześnie chwytliwymi hitami z list przebojów.
Ewentualnie mógłbym ugryźć to z jeszcze innej strony – wcielić się w rolę tytułowego Adwokata Diabła i wejść w dyskusje z wszystkimi, którzy boleją nad wulgarnością, seksizmem i agresywnością wrzeciońskiego Montany... Wszystko to jednak wydaje mi się nie mieć większego sensu. Choć ten album jako całość zupełnie na mnie nie działa – naprawdę spora część wypełniających go numerów już tak i będę do nich wracał po wielokroć.
Za każdym razem jak odpalam niesamowicie filmowe Intro – Szamz, Luca Beats & BeatsBySin, o mój boże, ale żeście dojebali bit – znów mam nadzieję, że dostanę – równie stylowy jak wciągający – XXI-wieczny remake Scarface’a nakręcony nad Wisłą i… znów go nie dostaję. Tylko kino to fabuła, a rap to moment; zapis chwili, która w przypadku Malika rozgrywa się aktualnie na szczycie. Podobnie, jak Montana grany przez Pacino, Adwokat Diabła zarabia, więc wydaje i rucha; zarabia, wydaje i rucha; zarabia, wydaje i rucha; zarabia, wydaje i rucha… A kiedy Tony po kilkudziesięciu minutach spędzonych w stanie tej – napędzanej używkami i testosteronem, hedonistycznej i kapitalistycznej – ekstazy ginie, to Malik dalej zarabia, wydaje i rucha; zarabia, wydaje i rucha; zarabia, wydaje i rucha… co w całej rozciągłości tych 38 kawałków jest dosyć nużące i monotonne. Przynajmniej dla mnie, któremu obce są podobne sny o potędze i fantazje erotyczne.
Na kilka minut jednego numeru mam jednak ochotę zajrzeć do tego świata. Naprawdę często. Nie dość bowiem, że Malik umie w różnorodne flow, chwytliwe melodie i – raz szeptane, a innym razem dominacyjne – wkurwione delivery, to jeszcze wie, jak dobrać gości i beaty tak, żeby wszystko chodziło jak szczęki po przyspieszaczach, tłoki w silnikach AMG i szybkie buty na awanturach. To wszystko jest tu wręcz namacalne. A że muzyka (czy też szerzej – cała popkultura), która mi towarzyszy od dzieciaka do podobnych obrazków dawno już mnie przyzwyczaiła? Fakt, że realizuje się ona teraz nagle w języku polskim… zupełnie mnie nie rusza. Już długie dekady temu starzy jamajczycy śpiewali, że money is the root of all evil – nikogo chyba nie powinno więc dziwić, że nieustannie zarabiający i wydający (i ruchający) Adwokat Diabła żadnym wzorem do naśladowania być nie może. I nie musi, bo nie od tego jest – jest od tego, żeby robić ciśnienie, a że pod presją diamenty powstają tylko czasami, to już prawo natury.
Komentarze 0