Fukaj się odkuł? Oceniamy album „Preludium”

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
maxresdefault.jpg
Fot. FukaJ & Charlie Moncler – ALOHA

Fukaj po dwóch latach wraca z nowym longplayem, na którym miał udowodnić swoją wysoką formę i zrehabilitować się po średnio udanym debiucie.

Czy PRELUDIUM stało się mitem? – Fukaj pytał prowokacyjnie na Instagramie. O tej płycie po raz pierwszy usłyszeliśmy ponad rok temu, w międzyczasie dostaliśmy EP-kę i kilka singli, ale data jej premiery długo była nieznana. Im dłużej na nią czekaliśmy, tym bardziej rosły oczekiwania, które dodatkowo wywindowały jego zwrotki na Hotelu Maffija 2 i 3. Czy reprezentant SBM Label stanął na wysokości zadania?

Lech Podhalicz

Symboliczne, że płyta Preludium powstawała w tym samym okresie, co wyhajpowana do granic możliwości Utopia Travisa Scotta. I zapewne też wielokrotnie morfowała płynnie zmieniając ostateczny kształt. Cztery lata to we współczesnej muzie przepaść. Już nawet nie tiktokizacja muzyki czy generacyjne zmiany. Nigdy nie byliśmy świadkami jednocześnie tak szerokiego brzmieniowego spektrum, nieograniczonych możliwości i wyrastających jak grzyby po deszczu copycatów. Wszystko skumulowało się w chmurze, z której skapuje kreatywna mżawka. Poza kilkoma wyjątkami – mega ciężko jest wykminić coś szczerze unikatowego. Szczególnie w rapie.

Mimo tego, Fukaj i Charlie Moncler mogą pochwalić się wyróżniającym i stosunkowo świeżym brzmieniem na polskiej scenie. Scenie, która z jednej strony interpretuje amerykańskie lub eurotrapowe patenty. Scenie, która często zjada własny ogon. Scenie, która boi się eksperymentów: wizerunkowych czy artystycznych in general. Negatywnym przykładem Hotel Maffija 3; tym bardziej progresywnym club2020. O dziwo, Fukajowi i Charliemu udało się wydać jeden z ciekawszych albumów w SBMie w najnowszej historii labelu. Preludium to czasami chaotyczny, momentami totalnie nieokiełznany, a niekiedy nieco naiwny przykład tego, że warto czasami przebić klaustrofobiczną bańkę. I sięgnąć wzrokiem ponad wysokie ogrodzenie.

Największe atuty materiału? Wspomniana różnorodność przy zachowaniu względnej spójności, co jest wypadkową eklektycznego stylu Charliego Monclera. Preludium tylko zyskało na nie angażowaniu do projektu kilku(nastu) producentów. Charlie bawi się brzmieniem, konstrukcją i rytmiką bitów. Są uduchowione slowmo brejki (TO WSZYSTKO to TYLKO); są melodyjne, mocno drumowe patterny w Nocą Pt.1 & 2; są podniosłe trapowe bangery a la Meek Mill (Nasz Czas, Góra). Są też intensywne techno/synth przeloty wyjęte z Yeezusa w Charlie Solo. Ciekawa jest futurystycznie steezowa, lekko drillowa estetyka w Nie Jesteś Sam. A na drugą nóżkę boombapowe, realtalkowe Przegrałem z Fukajem – żeby nie było – z lekko corny chórkiem. W niektórych momentach Moncler uderza w tony bliższe Kacperczykom, jak Ostatni Dzień Ostatniego Lata lub Pada Deszcz. Aranże, detale, smaczki – w zasadzie wszystko siedzi.

A Fukaj? Fukaj zaliczył duży progres. Chłop ma dopiero dwudziestkę na karku, a skillówa skoczyła przez ostatnie lata, jak u Jasona Tatuma. Najbardziej imponująca jest skala modulacji głosu młodego Aleksandra. Zgodnie z maksymą jak mi się znudzi flow to odwieszam je jak pranie. Darcie japy w Górze vs łagodny śpiew w dyptyku Nocą. Przyspieszenia i zmiany tempa (Drugi); lowkey nawijka w sentymentalnym Pada Deszcz. I truskulowa, precyzyjna, catchy dowózka w Przegrałem. Słychać, że Fukaj jest muzykalny i potrafi dopasować się do formy. Wszechstronność w pełnej krasie. Tekstowo też nie jest źle, a wiadomo, że – generalizując – solidnie przekminiona liryka nie należy do najmocniejszych stron rodzimego hip-hopu. Fajnie, że dużo na Preludium afirmacyjnego wajbu – podniesione czoło, napierdalamy; cały czas do przodu. Bywało źle, byliśmy kopani, a teraz patrzcie, gdzie jesteśmy. Zresztą, jeśli wszystko to tylko preludium, na maksa czekam na więcej.

JJ Święcicki

W tytułowym – otwierającym album – kawałku, Fukaj trzy razy nawija o progresie. I choć w kolejnych siedemnastu nie słychać szczególnych patentów wokalnych czy lirycznych, to w porównaniu z Chaosem artysta niewątpliwie poszedł do przodu. Jak sam przyznał w rozmowie z Markiem Fallem, przełomem był Hotel Maffija 2: Nie wiem, co tam się właściwie wydarzyło – otoczenie, a może presja? Byłem przecież zamknięty przez tydzień w towarzystwie czołówki polskich raperów. Nie mogłem dać lipy. Wszedłem na wyższy poziom. Na Preludium słychać to zarówno w jego nawijce, jak i samej koncepcji.

Trzeba zaznaczyć. Debiutancki Chaos z Kubim Producentem był przekombinowany. Ambitne założenie konceptu płyty nie zostało udźwignięte, przez co środowisko sugerowało, że Fukaj za szybko wbił się do mainstreamu; że undergroundowe przetarcie mogło uchronić go przed falstartem. Tym razem o porażce nie ma mowy. Po dwóch latach przerwy dostaliśmy projekt zdecydowanie bardziej dopracowany i pod wieloma aspektami zwyczajnie lepszy.

Znów nie obyło się bez eksperymentów, Fukaj nie przypisał się do jednej formy, a Charlie Moncler serwował mu podkłady w różnej stylistyce. Ale słuchając Preludium, nie mamy już wrażenia, że cokolwiek jest robione na siłę. Podczas gdy na Chaosie bity Kubiego wybijały się ponad nawijkę i de facto ratowały cały krążek, Preludium to pełnoprawny projekt rapera z producentem, którzy się wspierają i idealne uzupełniają. Pokazują to takie kawałki jak Alkohol czy Ostatni Dzień Ostatniego Lata.

Oczywiście można się przyczepić do warstwy tekstowej, ale Fukaj nie jest raperem, któremu warto liczyć podwójne rymy. Raczej kimś, kto dobrze odda młodzieńcze zmartwienia (Tatuaże), autentycznie opowie o stawianiu pierwszych kroków na scenie (Drugi) i muzycznie zaprosi na piwko czy blanta (Owoce 33).

„Preludium” stanowi nostalgiczny powrót. Bardzo się na mnie odbija to, co teraz dzieje się u mnie w życiu. Siedzę nadal w Szczecinie, ale większość moich znajomych powyjeżdżała na studia; robi inne rzeczy. To inny świat niż rok temu. W dużej mierze nawijam więc o czasach gimnazjum, ale wplatam też aktualne wątki opowiadał newonce'owi kilka miesięcy przed premierą. Jak zapowiadał, tak zrobił.

W tej samej rozmowie podkreślał, że planuje stworzyć kilkadziesiąt dopracowanych utworów, z których później wybierze finalną tracklistę. Po przesłuchaniu Preludium można zadać sobie pytanie, czy nie warto było ją jeszcze mocniej skrócić. Nie chodzi o to, że któryś z tracków zaniża poziom, ale całościowo ten album lekko męczy. Mimo że ogólnie jest solidny i ciekawy.

Zatem nie ma wątpliwości: Fukaj się odkuł i – jak rapuje w Nasz Czas – przyszła teraz pora, żeby kurwa rozpierdalać. Zwłaszcza, że jak sugeruje nazwa płyty – to tylko wstęp do czegoś większego.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Komentarze 0