Jak anime podbija świat: miliony dolarów, streamingowa inwazja i pokoleniowe doświadczenie

Zobacz również:„Jackass” powraca! Pierwszy trailer nowego filmu to czyste szaleństwo
sm netflix.jpeg

Wchodzimy w kolejny etap intensywnego romansu Zachodu z japońską popkulturą. Netflix rzuca górami pieniędzy na koprodukcje ze studiami animacyjnymi i licencje z Kraju Kwitnącej Wiśni, a anime stało się rozrywką traktowaną niemal na równi z tradycyjnymi serialami.

To oczywiście część szerszego procesu. Fascynacja Japonią nie jest niczym nowym na zachodniej półkuli. W latach 80. XX wieku ten odległy kraj służył za cyberpunkowego straszaka; orientalne zagrożenie, które może zachwiać amerykańską dominacją. Ten strach - ogrywany w cyberpunku do dzisiaj - był podszyty podziwem i adoracją obcości. Z czasem zmienił się w coś o wiele bardziej pozytywnego. Wyróżniki japońskiej kultury - szczególnie tej popularnej - zaczęły być doceniane. Za tym uznaniem poszło zapożyczanie pewnych rozwiązań. Zwłaszcza na tych polach, gdzie Japończycy radzili sobie lepiej niż ludzie Zachodu: animacji i gier wideo. Lata 90. i początek lat dwutysięcznych zmieniły naturę naszej fascynacji Nipponem.

Manga, anime i gry rozlały siępo całym świecie. Hity w rodzaju Dragon Balla czy Czarodziejki z Księżyca stały się kulturowym fenomenem, a japoński gamedev doczekał się wielu naśladowców. Skutki tego fenomenu dostrzegamy obecnie, gdy ludzie wychowani w tamtych czasach z nostalgią kształtują krajobraz współczesnej kultury masowej. Anime to już nie dziwne chińskie bajki dla zwyroli i dzieci, ale mocne punkty oferty serwisów streamingowych. Milenialsom ten rodzaj rozrywki przypomina czasy dorastania, a Generacja Z korzysta z japońskiej popkultury jako jednego z elementów memicznego kodu komunikacyjnego. Triumfalny pochód animacji z Krainy Wschodzącego Słońca można oczywiście wytłumaczyć także bez społecznego kontekstu. To po prostu fenomenalna rozrywka na poziomie, który zachodnie studia osiągają bardzo okazjonalnie.

Sailor Moon Eternal to dwuczęściowa kontynuacja serialowego Sailor Moon Crystal. Prawa do jego emisji nabył Netflix, a premiera została zapowiedziana na 3 czerwca. Internet oszalał, bo Czarodziejka z Księżyca była bardzo popularna w latach 90. Również w Polsce. Nostalgiczne ziarno zostało rzucone na podatny grunt. Ten - pod wieloma względami rewolucyjny - tytuł stanowił bowiem ważny składnik dziecięcej diety telewizyjnej. Wersja emitowana nad Wisłą była ocenzurowana jak wszędzie poza Japonią. Zmiany dotyczyły nie tylko brutalności i scen akcji, ale też wątków LGBTQ+. Zmieniano choćby rodzaj relacji bohaterek - z miłosnych na przyjacielską; zatarto transseksualność jednej postaci; wiele dialogów pozbawiono prowokacyjnych podtekstów. Z perspektywy czasu można się na to zżymać. Szczególnie patrząc na netfliksową She-Rę, mocno inspirowaną Sailor Moon, która reprezentację społeczności LGBTQ+ przeprowadza wzorcowo. Należy mieć jednak na uwadze, że na Zachodzie anime i manga były przez długi czas kojarzone z rozrywką dla najmłodszych i w ten sposób formatowane. Tyle dobrego, że Czarodziejka w ogóle do nas dotarła.

Gatunek, do którego należy - mahō-shōjo, magiczne dziewczyny - to często nośnik subwersywnych treści i intrygujących pomysłów. Jednym z lepszych anime dostępnych na Netfliksie jest Puella Magi Madoka Magica - mahō-shōjo, które pod płaszczykiem pojedynków uroczych czarodziejek przemyca naprawdę głębokie filozoficzne rozprawy na temat moralności, powinności i egzystencji. Wychowani na odpryskach anime i postmodernistycznych kodach milenialsi uwielbiają takie wywrotowe propozycje. Nie powinno więc dziwić, że streamingowy gigant sporo zainwestował w rozbudowę biblioteki anime.

Czy mówimy o Aggretsuko, Beastars, Dorohedoro, Tokyo Ghoul, Devilman Crybaby, czy o ostatnim hicie - Gokushufudō (Yakuza w fartuszku), początku JoJo’s Bizarre Adventure albo jedynym dobrym sezonie One Punch Mana - znajdziemy tam wiele świetnych propozycji i klasyków (Neon Genesis Evangelion, Black Lagoon). Dosłownie w tym tygodniu premierę miało wyczekiwane Yasuke, anime o czarnoskórym samuraju; koprodukcji Netfliksa z kultowym studiem Mappa, które też ma potencjał, żeby sporo namieszać. Tym bardziej, że za soundtrack odpowiada Flying Lotus.

Rynek anime rośnie w oczach. W zeszłym roku jego wartość szacowano na około 24 miliardy dolarów. Do 2027 roku ta kwota ma się prawie podwoić. Doczekaliśmy się filmów, które nie tylko rozbijały box office, ale również były ważnym punktem rozmów o najlepszych ekranowych pozycjach danego roku. Weźmy przepiękne Your Name Makoto Shinkai. Wcześniej w masowej świadomości wyryły się produkcje Studia Ghibli. W czerwcu na Zachód dotrze Demon Slayer: Kimetsu No Yaiba The Movie: Mugen Train, który w Azji zarobił prawie pół miliarda dolarów. Demon Slayer to potężny fenomen. Manga nie schodzi ze szczytów list sprzedaży, pierwszy sezon anime dorobił się legionu fanów i fanek. Jest duża szansa, że kinowa odsłona będzie hitem również w naszej części świata. Tym bardziej, że Kimetsu No Yaiba ma wyłącznie mocne strony: jest klasycznym shōnen (dzięki Dragon Ballowi cały świat oswoił się z tym gatunkiem), unikatową kreskę, niesamowitą animację (sprytne użycie 3D), historię wyważoną między akcją i emocjami.

Co pewien czas pojawiają się serie, które wywołują dyskusję poza fandomem, przebijając się do mainstreamu. Jedną z nich jest Shingeki no Kyojin, czyli Atak Tytanów. Serial jest właśnie w połowie finalnego sezonu, ale właściwie z miejsca dorobił się etykietki instant classicu. W pełni zasłużenie - coś, co zaczęło się jak kolejna efektowna opowieść o walce ludzkości z egzystencjalnym zagrożeniem, zmieniło się w polityczny thriller o złożoności, wykraczającej poza poziom zaawansowania choćby Gry o Tron. Jeśli macie obejrzeć tylko jedno anime w tym roku, to Shingeki no Kyojin jest świetnym wyborem.

Anime stało się wszechobecne. Trafiło do wizualnej komunikacji i tekstów raperów - zarówno amerykańskich, jak i polskich; na scenę postklubową i hyperpopową; produkuje memy i gify; podbija box office; inspiruje zachodnią animację. Z pewnością ma tu znaczenie fakt, że ton popkulturze w coraz mniejszym stopniu nadają boomerzy. Spory wpływ na jej kształt mają natomiast milenialsi, wychowani w czasach inwazji japońskiej animacji z lat 90. i przełomu wieków oraz Pokolenie Z, dla którego postmodernistyczne odmęty internetu to naturalne środowisko: od emoji przez chany, aż po catgirls/catboys, zasilanych przez Kraj Kwitnącej Wiśni. Sądząc po rosnącej popularności anime, czeka nas jeszcze więcej koprodukcji z zachodnimi studiami i platformami streamingowymi. Czy przełoży się to na jakość? Czas pokaże, ale powodów do optymizmu nie brakuje.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.