Halko, kutos, psipsi, cieść. Mordziaty, rapy, szczały. EBE EBE i wEkend. Klatówa i osiedlówa. Rap zmienia język polski – fakt, nie opinia.
Neologizmy, deminutywy, szyki przestawne. I przede wszystkim zaskakująca deklinacja. Każdy, kto uważnie śledził rewolucję językową, jaka dokonała się w rapie na przestrzeni ostatnich lat, szybko rozpozna tę wyliczankę. Jest ona żywym dowodem na inwencję twórczą raperów, którzy za nią stoją. Bo większość tych słów weszła do języka potocznego – widać to było w ostatnim czasie nie tylko w social mediach.
Kasztan, szponcić, się nie żegnamy – te wyrazy ze słownika Kaza Bałagane przykładowo funkcjonują wśród uczniów w klasie Piotra Szweda. Dziennikarza piszącego o rapie, który pracuje także jako polonista w VIII LO w Łodzi. Warto jednak dodać, że nie są to teksty słyszane często w szkole, dotyczą wybranych osób – tłumaczy Szwed. Niemniej nie da się ukryć, że ten slang rezonuje. Bo już belmondowskie halko zgłoszono nawet do plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku 2021, co poskutkowało dość zabawnym komentarzem Anny Ewy Wilczek. Doktor habilitowana nauk humanistycznych określiła to powitanie mianem sympatycznego, czemu oczywiście nie da się zaprzeczyć. Ale tylko jeśli nie zna się całego wersu, z którego owe zdrobnienie pochodzi.
Belmondo i Bałagane – nowi papieże awangardy?
Komu możemy przypisać tak dużą wpływowość i kreatywność? Najprostszy trop prowadzi właśnie do Belmondziaka i Kaza Bałagane. To oni najgłośniej wsławili się memicznymi frazami, gęsto cytowanymi i wbijającymi się w pamięć. Wspomniane zresztą w pierwszym zdaniu mordziaty to wyimek z Do następnego – dość kluczowego kawałka dla kariery obu postaci.
Gdyby oprzeć się na twierdzeniach Kaza, można wnioskować, że to on odegrał w tym duecie bardziej wpływową rolę jeśli chodzi o serwowanie językowych innowacji. Niemniej ich wspólny singiel z 2016 roku – dla idiolektu obu popisowy wręcz track, kipiący od zabawnych eksperymentów z formą – dowiódł, że każdy z nich świetnie się w tej konwencji odnajduje. A przecież udawało im się to już wcześniej. Choćby w 2012 roku na Hugo Bucc, gdzie Bałagane nawijał: gdy wbijam, nie korzystam ze słownika.
Pamiętajmy jednak, że swobodne podejście do gramatyki nie jest w rapie żadną nowością. I choć wcześniej silnie kojarzone było z tzw. ulicznym rapem, to krytyka zaczęła je doceniać dopiero wraz z nową falą artystów osiedlowych. Przyczyna jest prosta. Na przełomie lat 90. i 00. błędy i wypaczenia językowe nie zawsze były świadome. W końcu niegdyś hiphopowe fora kipiały od prześmiewczych postów wytykających nieporadność językową wszelkiej maści ulicznikom. Trolle mocno używały sobie zwłaszcza w przypadku debiutu Hemp Gru. Słynny wers: zamykam wieko, stawiam kamień na niego do dziś pobrzmiewa jeszcze w żartach. Zapewne w przypadku tej grupy specyficzny język wynikał stricte ze spontaniczności, co może odróżniać ich od młodszego pokolenia rapujących. W końcu opisywani nowi awangardowcy cechują się pewną celową komicznością; przerysowaniem przy kreowaniu nowych wyrazów (najbardziej wyrazisty w tym jest pochodzący z nieco innej bajki Piernikowski). Nie można jednak nie wspomnieć, że takie postaci jak chociażby Sokół czy ludzie skupieni wokół Molesty lata wcześniej zaliczały na polu językowym ogromne sukcesy. Stając się tym samym wdzięcznym materiałem dla ulicznego postmodernizmu. Nie tylko wymyślili słynne po dziś dzień elo, ale i często uciekali się w pełni świadomie do celowej niedbałości słownikowej (na przykład używając w tekstach tera zamiast teraz).
Raperzy jak dawni poeci
Na czym polega fenomen artystów, którzy dziś w rapie zmieniają reguły języka? Czy te zabawy mają większy sens? A może są tylko żartem? Być może nie ma potrzeby się nad tym rozwodzić. Wszak ich zaraźliwa moc jest na tyle silna, że nie potrzebuje specjalnej egzegezy. Broni się sama. Jednak warto wspomnieć, że wszelkie eksperymenty formalne na języku to praktyki przywodzące na myśl awangardowych poetów. Ci działali prężnie już w latach 20. ubiegłego wieku, i to głównie kolektywnie. Ich działalność, jak było w przypadku futurystów sięgających po fonetyczne zapisy słów (Nuż w bżuhu), miała oparcie w intelektualnych strategiach wspieranych różnymi manifestami oraz ściśle zapisanymi regułami (w tym górował Tadeusz Peiper). Lata później po te techniki, ale już na poziomie indywidualnym, sięgał też jeden z największych twórców poetyckich PRL-u – Miron Białoszewski. To on w wierszach celowo robił błędy – na przykład składniowe czy etymologiczne. Jego celem było wydobycie w ten sposób wieloznaczności słów – ale i potrafił za pomocą takich zabiegów odnosić się do filozofii. Przykładowo, w wierszu wywód jestem’u parodiował modny wówczas egzystencjalizm. Czy tak głębokie wnioski można wysnuć w wypadku twórczości awangardowych uliczników? Niekoniecznie. Ale w zasadzie… komu to potrzebne?
Twórcy tacy jak Belmondo, Hewra czy Bałagane na piedestale stawiają indywidualizm. Ale mimo tego, łatwo myśleć o nich jak o grupie. Bo ich działania rządzą się podobnymi regułami. Wszyscy bawią się dźwięcznością wyrazów. Wszyscy naginają akcenty i sposób wymowy danych słów. I choć zwykle są po prostu wulgarnymi piewcami hedonizmu, budują barwne światy zamieszkałe przez ciekawe i różnorodne postaci. Dzięki łamaniu zasad gramatyki, fonetyki czy leksyki tworzą interesujące skojarzenia, choć oczywiście funkcja ich zabiegów jest czysto rozrywkowa. Co oczywiście nie jest zarzutem.
Se czytam, se szamam
Wśród wszystkich wymienionych technik jedna zasługuje na szczególne wyróżnienie. Najbardziej charakterystycznym wyróżnikiem współczesnych językowych eksperymentatorów rapu – zarówno Hewry, Belmondo, Rogala DDL czy nawet Synów – jest sięganie po skrócony zaimek zwrotny se. Se szamam. Zamawiam se. Lubię se pachnieć drogim perfumem – rapują wspomniani. I to właśnie w tych dwóch literach wyraża się główna taktyka łącząca tych twórców. Jest nią nie tyle dezynwoltura, co wręcz po prostu swojska wyjebka. Swoboda – zarówno jeśli chodzi o postawę artystyczną (spontaniczne publikowanie chałupniczo produkowanych klipów, kreowanie się na szefów, których nie obowiązują normy społeczne), jak i konstruowanie języka. Czyli olewczy stosunek do reguł gramatyki. A tak się składa, że poza tym wszystkim se dodatkowo świetnie brzmi na bicie. W końcu to jedna sylaba zakończona samogłoską, która przypomina wyrazy z melodyjnego hiszpańskiego albo dźwięcznego angielskiego.
Od narkotycznych światów Hewry, przez pato-rap Rogala DDL, aż po cwaniacko-chamską nawijkę Bałagane – polski rap wzbogacił się o zaskakująco angażujące formy. Dziś za sprawą w dużej mierze tych twórców stał się tak ciekawym zjawiskiem. I choć za każdym z wymienionych rapowych światów czai się potężna dawka konserwatyzmu czy wręcz niestety mizoginii – jest to konserwatyzm paradoksalnie zaskakująco otwarty. Śmieszno-straszny, wciągający i chłonący nowe brzmienia oraz eksperymenty. Zatem gdyby coś dorzucić do listy rapowych lektur proponowanych przez Jacka Sobczyńskiego, to na pewno najlepsze wersy wszystkich ulicznych awangardowców. Bo choć dla niektórych ci raperzy będą na pierwszy rzut oka odstręczający, nie można im odmówić jednego. To oni stworzyli nową mowę. To oni, w ramach dość prostej rapowej konwencji, wykreowali nowe reguły języka, którym mówi dziś gros młodej Polski. Czyli de facto: głos młodej Polski.
Zobacz także:
Co Belmondo ma wspólnego z Moniką Olejnik?
Happy 4/20: Raperzy opowiedzieli nam o najważniejszych kontaktach z muzyką na zjarce
Komentarze 0