Manieczki – stolica polskiego techno? Obejrzeliśmy film „Rave”

Zobacz również:Dokument roku! Historia polskich „Gwiezdnych Wojen”, które zirytowały komunistów
Rave
fot. Millennium Docs Against Gravity

Film dokumentalny Rave udowadnia, że historia polskiej wixy to nie tylko imprezy w dużych miastach. Rave znad Wisły w dużym stopniu współtworzyła wieś.

Artykył pierwotnie ukazał się w maju 2024 roku

140 uderzeń na minutę. W 2017 roku w Muzeum nad Wisłą w Warszawie mogliśmy oglądać wystawę o tak brzmiącym tytule. Jej kuratorem, obok Szymona Maliborskiego i Zofii Krawiec, był m.in. Łukasz Ronduda – historyk i krytyk sztuki oraz reżyser. Ekspozycja stanowiła rozwinięcie prezentacji pokazywanej rok wcześniej na Open’er Festival. Skupiała się na związkach świata sztuki z kulturą rave i cieszyła się sporym zainteresowaniem. Mogła też wywoływać niemałe emocje. Głównie za sprawą odwołań do słynnych Manieczek, czyli wiejskich imprez techno.

Teraz mamy szansę odświeżyć te emocje. Ronduda bowiem powrócił do rzeczonej tematyki. Tym razem wspólnie z reżyserem Dawidem Nickelem (Ostatni komers, BringBackAlice) podjęli się próby sportretowania kultury rave w filmie dokumentalnym. Produkcja pt. Rave, która po raz pierwszy została wyświetlona na festiwalu Millenium Docs Against Gravity, trafi do kin studyjnych 4 październia. Czy tandem reżyserski podołał zadaniu?

Z małego miasta do Łodzi

Na wstępie warto podkreślić jedną rzecz. Próby uchwycenia na wielkim ekranie oddolnych zjawisk są zwykle z góry skazane na kontrowersje. Podobnie było kiedyś z hip-hopem i słynnymi Blokersami Latkowskiego. Wynika to z tego, że twórcy, którzy podejmują się takiego zadania, pochodzą często z innego świata. Albo poruszają się w rzeczywistości mainstreamu, który wymaga dziwnych uproszczeń. To rodzi problem. Fenomeny wówczas nie są portretowane zbyt trafnie. W przypadku Rave’u mamy jednak do czynienia z inną sytuacją.

Obaj twórcy tego filmu od dawna interesują się kulturą klubową. Na raveach rzadko spotkasz reżyserów – żartuje Nickel. Ale ja tak poznałem Łukasza. Na imprezie kolektywu Muzyka Nieheteronormatywna, który współtworzyłem – dodaje. Chodziłem też na Wixapole, więc popularne tam motywy choreograficzne pojawiały się u mnie w filmach. Już w Ostatnim Komersie był hakken. Kiedy Łukasz zobaczył ten film, zaproponował mi współpracę – mówi reżyser.

Z kolei doświadczenie Rondudy z rave’ami sięga jeszcze lat 90. Podobnie jak Dawid, jestem z mniejszej miejscowości, z Ostrowca Świętokrzyskiego – mówi. Pod Ostrowcem chodziłem na lokalne manieczki. To nazywało się Pałacyk. Wtedy najważniejsza była muzyka. Później, na studiach, uczestniczyłem w raveach w Łodzi organizowanych przez grupy, o których opowiadamy w filmie. Oni do techno podchodzili w sposób bardziej artystowski – dodaje.

I faktycznie. W produkcji widzimy m.in. grupę CUKT, która niegdyś organizowała zmyśloną kampanię wirtualnej kandydatki na prezydenta. Zobaczymy też performera Marcelo Zammenhoffa. I to on okazuje się jednym głównych bohaterów. Także jako dostarczyciel materiałów wideo dokumentujących rave’y sprzed dwudziestu kilku lat.

Kiedy studiowałem historię sztuki, musiałem się wstydzić techno, które poznałem w rodzinnej miejscowości – mówi Ronduda. Snobowałem się na to, że przebywałem z artystami, którzy robią technosztukę – dodaje. Te doświadczenia zainspirowały wspomnianą na wstępie wystawę. A w efekcie dalszych działań także film Rave. Inną kluczową inspiracją była druga fala popularności techno, która rozwinęła się w okolicach 2012 roku. Moja ówczesna dziewczyna, Zofia Krawiec, mocno uczestniczyła w tym ruchu i wprowadziła mnie w ten świat odradzającej się fascynacji rave’ami – wspomina reżyser.

To nie jest encyklopedia

Nie bez przyczyny w tych wypowiedziach pobrzmiewa wątek wiejskich dyskotek. To tak naprawdę motyw przewodni dokumentu. Bo warto podkreślić, że Nickel i Ronduda nie silą się na tworzenie historii polskiej muzyki elektronicznej. Zresztą może to i dobrze: takich dokumentów w końcu nie brakuje. 30 lat polskiej sceny techno Noviki i Uli Kaczyńskiej (stworzony przy okazji premiery książki pod tym samym tytułem pod redakcją Radosława Tereszczuka, Łukasza Krajewskiego i Artura Wojtczaka) czy Technologia Kultury – Krótka Historia Techno Bartosza Boruty i Siasi to produkcje podchodzące do tematu w sposób bardziej faktograficzny i środowiskowy. Przypadek Rave’u jest inny.

W filmie jest oczywiście i spora dawka historii. Poza wspomnianymi łódzkimi imprezami, przewija się też przypadek krakowskiej galerii Krzysztofory otwierającej się na rave’y. Ale silniej wybija się przede wszystkim rys socjologiczny. Ten wprowadza narracja dziennikarki Dominiki Sitnickiej, DJ-ki Sylwii Zarembskiej czy artysty Gregora Różańskiego. Z ich wypowiedziami w zaskakujący sposób zazębia się kolejny wątek filmu. Oś fabuły, którą tworzy dwójka bohaterów.

Mowa o historii młodych, próbujących swoich sił w różnych sztukach rejwerów – Marysi i Janusza. Wprowadzenie ich do dokumentu to ciekawa decyzja artystyczna. Bo nie są to osoby w żaden sposób, jeśli mielibyśmy opierać się na tradycyjnych hierarchiach, zasłużone dla sceny. Ona jest początkującą DJ-ką, on tańczy hakken. Osoby bohaterskie poznaliśmy na afterze po Wixapolu – opowiada Dawid Nickel. Marysia urzekła nas swoją historią. Opowiedziała, jak jej mama chodziła na ravey w latach 90. Stwierdziliśmy, że to dobry początek naszej narracji. Dobre odbicie, które połączyło się się nam też z postacią Marcelo Zammenhoffa, związanego z najntisowymi rave’ami. Janusz też zapadł nam w pamięć i tak to popłynęło. Można wręcz rzec, że połączyła nas energia rave’owa – mówi reżyser.

Jednostkowa perspektywa bohaterów to jednak tylko pretekst do szerszego spojrzenia. Spojrzenia, za którym stoi bardzo konkretny i odważny pogląd twórców na rodzimą kulturę rave. I tu tkwi największa siła tej produkcji.

Manieczki stolicą polskiego techno?

Każdy, kto widział wystawę 140 uderzeń na minutę, nie będzie tą perspektywą zaskoczony. Chodzi o włączenie do historii polskiego rave’u tego, co działo się poza wielkimi ośrodkami. Tego, co przez te ośrodki było wręcz przez lata wyśmiewane. Jak choćby słynne białe rękawiczki i gwizdki kojarzone właśnie z wsią Manieczki. To w tej miejscowości do dziś działa słynny klub Ekwador. Niegdyś postrzegany jako absolutne epicentrum klubowego obciachu. Dziś, jak mówi Ronduda, organizowane są tam wycieczki z miast.

Uderzenia siekiery zgrywają się więc w obrazie artystów ze stopą beat maszyny. Rytm pracy na łonie natury towarzyszy dźwiękom tzw. polskiej pompy. Czyli swojskiego rodzimego podgatunku techno, w którym Marysia, zafascynowana DJ-em Hazelem (autor m.in. słynnego bangera Weź pigułkę), wręcz chce się specjalizować.

Ale to, co najbardziej zaskakuje w Rave, to zaprezentowane w filmie aspektu historycznego Manieczek. Gregor Różański zauważa, że historia wsi sięga XVIII wieku. Wtedy na polskich ziemiach istniało jeszcze niewolnictwo w postaci pańszczyzny. Różański postanawia więc przytoczyć głównym bohaterom fakt, że właścicielem tych ziem był niegdyś Józef Wybicki, autor hymnu Polski. To staje się pretekstem do opowiedzenia legendy. Otóż Wybicki, szlachcic progresywny, miał rzekomo snuć w jednym z zagubionych manuskryptów wizję, że kiedyś w Polsce muzykę będą tworzyć nie tylko ludzie ze stanu szlacheckiego. Tę historię, dodajmy, przytacza tuż przed tętniącym polską pompą klubem Ekwador. I jest to jeden z najzabawniejszych i jednocześnie najbardziej otwierających głowę momentów tej produkcji.

Wszak idzie tu o demokratyzację. O wixę jako wspólnotę. Zarówno ponadklasową, jak i ponadgeneracyjną. To film o konflikcie techna artystowskiego i wiejskiego. O konflikcie, który ma zażegnać nowe pokolenie – potwierdzają to spostrzeżenie obaj twórcy.

Dlatego uczestnikami ich Rave są uznani artyści po pięćdziesiątce, młodzi amatorzy, matki i akademicy. A największym spoiwem dla tańczącej, różnorodnej społeczności jawi się Wixapol. I tu pewnie twórcy wchodzą na grząski grunt.

Kiedy Wixapol ogłosił, że gra na Boiler Roomie, spotkał się z hejtem. Jesteśmy narodem, który jest w stanie pokłócić się o imprezę – potwierdza tę obawę Dawid Nickel. W końcu słynny rave’owy kolektyw z Warszawy słynie z dezynwoltury, memiczności i bardzo swobodnego podejścia do muzyki elektronicznej. Nickel dodaje jednak, że w zasadzie liczy na szok i dyskusje. Zwłaszcza że klasizm, jego zdaniem, jest wciąż bardzo silny w Polsce. A na pewno w Warszawie. Przyznaje przy tym, że chce otworzyć głowę publiczności. Różne młode kolektywy z całej Polski mogą oczywiście mieć do nas pretensje, że ich tam nie ma – mówi Nickel. Ale Wixapol wydał się nam po prostu w przedstawionej historii najciekawszy – podsumowuje.

Dla Rondudy w Wixapolu ważne jest to, jak ta inicjatywa wspiera artystów i tworzy wspólnotę. Na tych wydarzeniach droga od przyjścia na imprezę do tworzenia muzyki czy tańczenia jest prostsza. Stoi to w opozycji do systemu, w którym działa giełda nazwisk DJ-ów – twierdzi reżyser. To klimat, który kojarzy mi się z pierwszymi rave’ami. Z czasami, kiedy DJ nie był frontmanem, na którego wszyscy patrzą jak na głosiciela objawionej prawdy. Kiedy jest większa anonimowość, wspólnotowość, a nie hierarchia – mówi.

Generacja Z zmienia nastawienie

Według Rondudy podejście imprezowiczów już się zmienia. Kiedy prezentowaliśmy po raz pierwszy wystawę o rave, scena klubowa była faktycznie bardzo artystowska. Dlatego zjawiska, które nakręcał wówczas Wixapol – docenianie innych odmian techna, ucieczka do wiejskich manieczek – były dla mnie wówczas bardzo świeże – mówi.

Dzisiaj, jak uważa reżyser, mamy wręcz do czynienia ze zwrotem ludowym. I to uniemożliwia deprecjonowanie rzeczonych wiejskich odmian muzyki. Ten zwrot dzieje się na różnych polach – weźmy chociażby bardzo popularną książkę Chłopki. Ten trend przypomina o naszych korzeniach – że w większości pochodzimy od chłopów, a nie od szlachty mówi twórca Rave. I słusznie zwraca uwagę, że w literaturze ów kierunek objawiał się wcześniej. Na przykład za sprawą „Ludowej historii Polski” Adama Leszczyńskiego. Tylko teraz, po latach, dochodzi do kumulacji tych wysiłków. Historia ludowa Polski stała się trochę mainstreamem. Jest wręcz moda, żeby obalać hierarchie, negować różnice między tzw. kulturą wyższą i niższą – twierdzi Ronduda.

Ciężko nie zgodzić się z tymi tezami, kiedy przypomnimy sobie chociażby sukces serialu 1670. Wystarczy zwrócić uwagę, jak teksty jego głównego bohatera, Jana Pawła, weszły na stałe do memosfery i języka.

Zdaniem Rondudy tym zmianom przewodzi nowe pokolenie. To pokolenie antyprzemocowe, dla którego liczy się szacunek do siebie, prawa człowieka, różnorodność, zdrowie psychiczne. Uważam, że to jest wspaniałe – mówi z optymizmem artysta. Po czym dodaje, że jako wykładowca na ASP widzi także, jak wraz z nadejściem nowych roczników zmienia się też sama instytucja. Ta niegdyś miała na celu akcentowanie różnic między profesjonalnymi artystami i amatorami. Dziś, zdaniem Rondudy, następuje odchodzenie od takich hierarchii.

Czy jednak te spostrzeżenia nie dotyczą jakiejś wąskiej grupy? Reżyser i wykładowca odpowiada, że młodzi ludzie z mniejszych miejscowości, za sprawą internetu, nie odczuwają już barier jak kiedyś. Nie tylko zresztą młodzi. Daniel Rycharski, artysta, o którym zrobiłem film Wszystkie nasze strachy, bada wieś i twierdzi, że nie jest ona już tym samym, czym była kiedyś – mówi reżyser. To, co nazywaliśmy kiedyś klasą chłopów, już nie istnieje. Przez to, że ludzie w mniejszych miejscowościach są podłączeni do sieci i oglądają tego samego Netfliksa, mogą tworzyć tę samą klasę średnią, jaką znamy z miast. Przynajmniej w tej dominującej formie – dodaje. Widzę młodych ludzi, którzy z miasta przyjeżdżają bawić się w Manieczkach. A przecież jesteśmy przyzwyczajeni do odwrotnego kierunku – że to miasto zapewnia kulturę i inspiruje – podsumowuje Ronduda.

Rave 2
kadr z filmu "Rave"

Jeśli film poniesie się szerszym echem, możemy liczyć, że faktycznie wzbudzi oburzenie. Bo choć przedstawione w nim tezy są obecne w kulturalno-artystycznych kręgach od dawna, nigdy wcześniej w polskim kinie nie wybrzmiały tak silnie na polu muzyki. Tym bardziej, że scena klubowa, biorąc pod uwagę wszystkie jej mikro frakcje, też pewnie nie pozostanie obojętna. Jedno jest pewne. Do tej pory nie doczekała się obrazu tak prowokującego intelektualnie.

Cóż. Jeśli fabularny DJ Alka Korta z Mają Hirsch i Danielem Olbrychskim w roli głównej był jedyną odpowiedzią na Berlin Calling można się cieszyć. Chociaż w kwestii dokumentów ktoś wreszcie postawił poprzeczkę znacznie wyżej.

Zobacz także:

Please don't stop the music: właśnie przeżywamy renesans muzycznych dokumentów

Przedwczesna śmierć, nałogi, wykorzystywanie. Smutne losy aktorów kultowego filmu „Kids”

„Ted Bundy”, a może „Król tygrysów”? TOP10 dokumentalnych seriali kryminalnych

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Komentarze 0