Dokumentalistyka kryminalna nie jest wynalazkiem ostatniej dekady, ponieważ za oceanem święciła triumfy choćby w latach dziewięćdziesiątych, ale nigdy nie cieszyła się taką popularnością, jak w erze streamingu. Przyglądamy się współczesnej odsłonie zjawiska.
Artykuł pierwotnie ukazał się w lutym 2023 roku
Weźmy dane Parrot Analytics z początku dekady. Najszybciej rozwijający się i najbardziej produktywny segment branży filmowej? Dokumentalistyka. Totalnie dominująca pozycja w tym segmencie? True crimes. Nie trzeba zresztą przekonywać o tym nikogo, kto śledzi rankingi popularności serwisów on demand; zwłaszcza Netfliksa, gdzie hurtowo na szczyt docierały tytuły o seryjnych mordercach, zepsuciu elit czy zbrodniach na prowincji. Zainteresowanie tego rodzaju tematyką stało się wręcz chorobliwe, przybierając rozmiar fenomenu społecznego i wkraczając na pełnej do memosfery.
A przy tym trudno nie oprzeć się wrażeniu, że peak subgatunku już za nami, a większość nowych produkcji to jałowe i atencyjne propozycje z generatora. W tym zestawieniu wracamy jednak do złotej ery true crime'ów, poszukując najlepszego z nich.
„O.J.: Made in America”
Pewnie powiecie, że historia znana na pamięć i gruntownie przerobiona. Jeśli ktoś sądzi, że o sprawie O. J. Simpsona powiedziano już wszystko, powinien się przyjrzeć tej produkcji. W polifonicznej symfonii, jaką jest nagrodzony Oscarem, 7,5-godzinny dokument Ezry Edelmana (chwilami trudno rozstrzygnąć czy to jeszcze kino, czy już telewizja), splata się kilka różnych punktów odniesienia i poziomów świata. Bo to nie tylko kronika życia Simpsona czy relacja z procesu stulecia, ale w znacznie szerszym ujęciu również opowieść o białej i czarnej Ameryce jako dwóch oddzielnych światach. Edelman dochodzi do tego krok po kroku; po kolei wywiaduje różne osoby, daje się porwać pogłębionym kwerendom w archiwach, szuka na marginesach. To pozwala zestawić różne głosy i punkty widzenia; zbudować wnikliwe tło społeczne; ułożyć całą Amerykę na kozetce obok O.J. Simpsona. Mateusz Demski
„The Confession Killer”
Niecały rok po premierze serialu dokumentalnego The Ted Bundy Tapes – uważanego przez wielu widzów za najlepszy true crime, poświęcony seryjnym mordercom – Netflix wjechał z historią znacznie bardziej intrygującą i niejednoznaczną. Bo Henry Lee Lucas rzeczywiście dopuścił się okrutnych zbrodni, ale równocześnie był atencjuszem o wątpliwych możliwościach intelektualnych, który dla hecy zaczął wodzić za nos organy ścigania i media, przyznając się do setek zabójstw, których nie miał prawa popełnić. Doszło wręcz do tego, że chwalił się morderstwem w Japonii (twierdził, że dotarł tam... samochodem), chociaż tak naprawdę nigdy nie opuścił granic Stanów Zjednoczonych. Doigrał się w ten sposób kary śmierci, którą George W. Bush zamienił mu na dożywocie z uwagi na mnożące się wątpliwości. The Confession Killer wykracza więc poza schemat creeperskiej pożywki dla hybristofilów, stając się wielopoziomową opowieścią o ekstremalnym clout chasingu i bezradności wymiaru sprawiedliwości wobec tragikomicznego teatru absurdu. Marek Fall
„Jeffrey Epstein: Obrzydliwie bogaty”
Na poziomie dramaturgicznym czy realizacyjnym nie brakowało seriali, które robiły większe wrażenie, ale jeśli chodzi o skalę postaci umoczonych w plot? Już nie bardzo. Wśród nowojorskiej socjety Jeffrey Epstein pełnił rolę kogoś na kształt Wielkiego Gatsby'ego. Dorobił się fortuny w niejasnych okolicznościach; przyciągał jak magnes przedstawicieli wielkiej polityki i show biznesu, którzy chętnie podróżowali z nim na wyspę Little St. James, nazwaną z czasem wyspą pedofilów; kiedy nie dało się już w żaden sposób tuszować jego przestępstw – sam, zupełnie sam wyhuśtał się w celi. Filthy Rich to demaskatorski akt oskarżenia w stosunku do zepsutych i bezkarnych elit. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził… Marek Fall
„Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta”
Krytycy dokumentów true crimes zarzucają im podgrzewanie niezdrowej fascynacji przestępcami. Obrońcy ripostują oczyszczającą funkcją gatunku – oglądamy ludzkie potwory i wiemy, że nie chcemy być jak oni. Ale co, jeśli takie produkcje naprawdę mogą pomóc wymiarowi sprawiedliwości? W słynnej sprawie milionera Roberta Dursta, którego żona zaginęła, a bliska przyjaciółka została zastrzelona, przez lata było wiele pytań i praktycznie zero odpowiedzi. Ale, gdy Durst zgodził się na realizację Przeklętego... Nie czytajcie nic o tym serialu, bo finał jest absolutnie niewiarygodny. Zaś sam dokument – znakomity, wprowadzający w umysł człowieka, którego przekleństwo polegało na byciu zbyt pewnym siebie. A przcież to taki miły, starszy pan. Jacek Sobczyński
„The Keepers”
Będzie o zagadce, która dręczyła Amerykanów od dawna. I nie, nie chodzi o sakramentalne: who killed Laura Palmer? To nie jest właściwie postawione pytanie. Dużo ciekawsze jest natomiast: to who killed Sister Cathy? Sprawa sięga 1969 roku. Dotyczy morderstwa Cathy Cesnik – 26-letniej zakonnicy, nauczycielki z katolickiego liceum w Baltimore. Powiecie, że klasyka gatunku. Zbrodnia bez kary. Przerażająca prawda, która przez dekady nie wychodziła na jaw. Systemowe nadużycia. Zmowa predatorów w koloratkach. Tym, co wyróżnia The Keepers jest niestrudzona robota śledcza; konsekwencja, z jaką twórcy lokują ciężar opowieści po stronie ofiar; skala kurestwa, dokonywanego za zamkniętymi drzwiami kościoła. The Keepers ma momentami siłę True Detective, Spotlightu, Kleru, pierwszego filmu braci Sekielskich i apostazji Dawida Podsiadły razem wziętych. Jeśli potrzebne są nam jeszcze produkcje true crime,to właśnie takie. Mateusz Demski
„Rozmowy z mordercą: Taśmy Teda Bundy'ego”
Z czasem nabyliśmy odporność na tych wszystkich Ramirezów, Berkowitzów czy Dahmerów, ale Conversations with a Killer: The Ted Bundy Tapes pozostaje studium utraty człowieczeństwa (jak powiedział sędzia Edward Cowart), obok którego nie da się przejść bez krańcowych emocji. Zwłaszcza, że zostało perfekcyjnie udokumentowane; materiał źródłowy to ponad sto godzin wywiadów z Bundym, nagranych w celi śmierci. Ale Rozmowy z mordercą to nie tylko okazja do skonfrontowania się ze złem w czystej postaci (tym bardziej przerażającym, że opakowanym w przystojnego i elokwentnego gościa), ale też sugestywna pocztówka z epoki i traktat o mechanice opinii publicznej, która potrafi wynieść nekrofila na piedestał. W tym kontekście ponurą puentą jest apel amerykańskiego Netfliksa po premierze, żeby może trochę wstrzymać konie z ekscytacją Bundym. Marek Fall
„Król tygrysów”
Największy plot twist 2023 roku so far? Rozum podpowiada Let’s Start Here. Lil Yachty’ego. Memiarskie serce mówi: odkrycie, że mąż Carole Baskin jednak żyje i mieszka w Kostaryce. No właśnie – zwariowana historia Króla Tygrysów i jego nemezis to wciąż jeden z topowych true crime’ów w ofercie Netfliksa. Utrzymany w oparach absurdu i będący miksem rozkładówki w Super Expressie ze storytellingiem Seana Bakera (m.in. Florida Project). Czyli raczej bez happy endu, za to z freakami w obsadzie. Aha, no i mówimy oczywiście o pierwszym sezonie, bo follow-upy zupełnie nie udźwignęły tematu. Szkoda też, że upadł projekt, w którym to Nicolas Cage miał zagrać Joe Exotica. Ale by było. Lech Podhalicz
„Making a Murderer”
Serial Laury Ricciardi i Moiry Demos to wzorzec z Sevres dla nowej fali true crime'ów; pionierska produkcja, od której w połowie poprzedniej dekady rozpoczął się hype, definiujący popkulturową rzeczywistość as we know it. Bo ileż razy w późniejszych latach masową ekscytacją rezonowały kryminalne opowieści niesamowite z amerykańskiej prowincji. Przypomnijmy: Making a Murderer stanowi zapis dramatycznych losów Stevena Avery'ego – niepełnosprawnego intelektualnie pracownika złomowiska z zadupia w stanie Wisconsin, który odsiedział kilkanaście lat za niewinność, a kiedy w końcu wyszedł z kryminału i zaczął kombinować nad wielomilionowym odszkodowaniem od wymiaru sprawiedliwości – trafił za kratki ponownie; tym razem nie za gwałt, a za morderstwo. Drugi sezon już zbędny, ale pierwszy – klasyk. Cztery nagrody Emmy i Tomatometer na poziomie 98 procent nie wzięły się z niczego. Marek Fall
„Evil Genius”
W 2003 roku do banku w Erie na amerykańskiej prowincji wchodzi miejscowy dostawca pizzy. Jego szyję oplata ogromny, plastikowy pierścień, który okazuje się... bombą. Tak zaczyna się chyba najbardziej absurdalny i makabryczny napad na bank w powojennej historii Stanów Zjednoczonych, a serial Evil Genius przybliży jego kulisy. Gwarantujemy – zwrotów akcji jest tu tyle, co w Speed. Niebezpieczna szybkość, a całość pachnie niesamowitym nonsensem braci Coen. Jakby ktoś nam streszczał scenariusz, nie uwierzylibyśmy. Tyle, że Coenowie robią komedie, a Evil Genius jest w rzeczywistości ponurą jak smoła wiwisekcją upadłej Ameryki małych miasteczek; pełnej degeneratów skłonnych do najgorszych okropieństw dla pieniędzy. Najlepszy true crime, jakiego nie widzieliście. Jacek Sobczyński
„Bardzo dziki kraj”
Kiedy bracia Duplass biorą się za produkcję serialu, to nie ma chu*a we wsi. Za to we wsi, tej prawdziwie amerykańskiej, rozgościli się wyznawcy hinduskiej sekty. I o ile ten wstęp może brzmieć dość enigmatycznie, alias Osho znany jest już powszechnie. Wchodzisz do randomowego polskiego mieszkania i momentalnie wyłapujesz wzrokiem książki sygnowane nazwiskiem duchowego przywódcy z Indii. To właśnie wokół kultu Bhagwana Shree Rajneesha kręci się fabuła netfliksowego evergreena. Na przestrzeni sześciu epizodów upchnięto tyle szokujących zwrotów akcji, że aż ciężko uwierzyć, że wszystko odbyło się IRL. Wyobraźcie sobie tylko pokojowo nastawionych hipisów, sięgających po karabiny maszynowe. Albo pierwszy przypadek terroru z użyciem broni biologicznej na terenie USA, zainicjowany właśnie przez sympatycznych neo-sannyasinów. Serio – do tragicznej powtórki z Jonestown brakowało milimetrów. Chociaż, w dobie hype’u na dziwaczne kursy rozwoju duchowego i pseudocelebrytów, promujących czerpanie energii z kryształów, drzew czy słońca, historia przedstawiona w Bardzo dzikim kraju wcale nie brzmi jak z kosmosu. Jak to szło – time is a flat circle? Lech Podhalicz
Komentarze 0