Bridgertonowie? 82 mln widzów. Pierwszy sezon Lupin? 76 mln. Wiedźmin? 76 mln. Sex/Life? 67 mln. Tak na ten moment przedstawia się topka najpopularniejszych seriali Netfliksa. Z pewnością jednak ten ranking za chwilę ulegnie zmianie, bo na platformę właśnie trafił nowy hit.
Squid Game to koreański serial, który premierę na Netfliksie miał w drugiej połowie września i jest na dobrej drodze, by stać się najpopularniejszym serialem w historii serwisu. A już z pewnością będzie najpopularniejszą nieanglojęzyczną produkcją Netfliksa, co oznacza, że pobije nawet czwarty sezon Domu z papieru, który obejrzało 65 milionów osób. Serial z gatunku koreańskich dram w ciągu dwóch dni zdobył pierwsze miejsce w top 10 Netfliksa w aż 90 krajach, w tym także w Polsce. Nie możemy jednak jeszcze mówić o historycznym wyniku oglądalności, bo Netflix mierzy popularność tytułów dostępnych na platformie na podstawie tego, ile osób obejrzało dany film lub serial przez co najmniej dwie minuty w ciągu pierwszych 28 dni, od kiedy zostały one dodane do bazy. Squid Game miał swoją premierę 17 września, więc pełne wyniki otrzymamy dopiero, gdy program będzie figurował w bibliotece przez równe cztery tygodnie. Z całą pewnością jednak to pierwsza produkcja z Południowej Korei, która tak szybko przyciągnęła przed ekrany miliony widzów.
Popularność nieanglojęzycznych produkcji Netfliksa stale rośnie, co udowodnił chociażby fenomen francuskiego thrillera Lupin. Jeszcze w 2019 roku tylko 71% widzów serwisu obejrzało przynajmniej jedną produkcję w języku innym, niż angielskim. W zeszłym roku było to aż 97%. Z kolei oglądalność koreańskich dram w Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosła aż o 200%. Spory wpływ na coraz częstsze wycieczki koreańskich produkcji do głównego nurtu miał Parasite, który wymownie przedstawiał konflikt klasowy. Najnowszy hit Netfliksa i wielki zwycięzca zeszłorocznych Oscarów mają sporo wspólnego. To przede wszystkim opowieści o nierównościach społecznych - o tym, do czego może posunąć się człowiek, chcąc wyrwać się z pętli zadłużenia i zmienić swoje dotychczasowe życie.
Serial w reżyserii Hwang Dong-hyuk opowiada o tym, jak kilkaset osób z problemami finansowymi zostaje zaproszonych do wzięcia udziału w tajemniczej grze. Nagroda? Życie i sporo kasy - 45,6 miliarda południowokoreańskich wonów (39,4 miliona dolarów). O pieniądze będą rywalizować, grając w zabawy z dzieciństwa. Z tą różnicą, że przegrani uczestnicy zostają zabici. Mało emocji? Dorzućmy do tego fakt, że życie każdego z graczy zostało wycenione, a śmierć jednego oznacza zwiększenie puli pieniędzy. Im więcej zawodników zginie przed finałem, tym mniejszy podział sumy. To uruchamia najgorsze instynkty człowieka.
Oglądając pierwsze odcinki trudno wyzbyć się wrażenia, że gdzieś już to widzieliśmy, wspominając chociażby Igrzyska śmierci, Battle Royal czy japońskie komiksy, w których często pojawia się wątek śmiertelnych gier. Jednak wraz z kolejnymi minutami zdajemy sobie sprawę, że Squid Game to nowe spojrzenie na sensacyjną rywalizację - zarówno pod względem narracyjnym, jak i wizualnym. Twórcy oczywiście korzystają z dobrze znanych zabiegów fabularnych, cliffhangerów i spisków antagonistów, ale często zaskakują widza. Tym, co odróżnia Squid Game od innych śmiertelnych rozgrywek jest przede wszystkim nastawienie samych uczestników, którzy z początku niechętnie, a w końcu dobrowolnie podejmują decyzję o powrocie do gry. Nie ma tu mowy o ofiarach okrutnego eksperymentu społecznego, władzy jednych nad drugimi czy pułapce przebiegłego złoczyńcy. Jest za to fałszywe poczucie sprawczości. Twórcy w obrazowy sposób pokazują, że bohaterowie sami chcą wziąć udział w makabrze i tylko czekają, kiedy zgasną światła, by móc wyeliminować swoich rywali. Dla niektórych perspektywa powrotu do prawdziwego życia jest straszniejsza niż brutalna gra, a o ich wytrwałości świadczą między innymi mocne sceny nocnych ataków.
Charakterystycznym elementem Squid Game jest także estetyka serialu. Zamiast futurystycznej, postapokaliptycznej scenerii, uczestnicy trafiają do surrealistycznych, neonowych pomieszczeń niczym z gier dla dzieci, gdzie zasad pilnują bezosobowe postaci w różowych strojach. Krwawe sceny w kolorowych pokojach zabaw dają uderzający kontrast. Podobnie dzieje się, kiedy makabryczne jatki zostają zestawione z emocjonalnymi rozmowami głównych bohaterów, a realizm życia w ubóstwie z niesamowitością wymyślnych rozgrywek.
Oprócz dziwacznej, aczkolwiek przemyślanej fabuły, przed ekranem zatrzymują nas także Ho-Yeon Jung, która odegrała rolę Kang Sae-Byeoka i Yeong-su Oh, który wcielił się w pierwszego zawodnika - Oh Il-nam. Choć to bohaterowie o zupełnie innej wrażliwości, oboje są niezwykle przekonujący, potęgują dramat i często wyrównują egzaltowane - momentami wręcz groteskowe - sceny z udziałem pozostałych uczestników gry, jak chociażby zbudzającego sporo sympatii Seong Gi-hun, granego przez Jung-Jae Lee.
Fenomen Squid Game jest zaskakujący, ale z drugiej strony - kto spodziewał się, że hitem 2020 roku będzie dokument o ekscentrycznym hodowcy dzikich kotów? Trudno się też dziwić, że charakterystyczne elementy serialu stały się hitem internetu. Wielka lalka, która pilnuje i eliminuje uczestników morderczej zabawy natychmiast stała się ikoną. Tiktokerzy próbują upiec ciastka z kolejnej konkurencji i odwzorować makijaż jednej z bohaterek, a gracze Fortnite odtwarzają pierwszą rozgrywkę, przypominającą grę Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy. Prawdopodobnie w pamięci popkultury zapiszą się także zielone dresy graczy oraz różowe kostiumy i maski strażników. Popularność Squid Game już spowodowała wzrost zainteresowania podobnymi produkcjami, które można znaleźć w ofercie Netfliksa. To między innymi zeszłoroczny thriller Alice in Borderland, który opowiada o śmiertelnej konkurencji, rozgrywającej się w postapokaliptycznym Tokio, czy Sweet Home, który do tej pory był najpopularniejszym koreańskim dramatem na platformie.
Choć znalezienie się w ścisłej czołówce najpopularniejszych produkcji Netfliksa może być zaskoczeniem dla widzów, nie jest nim dla reżysera serialu. Hwang Dong-hyuk w wywiadzie z magazynem Variety przyznał, że spodziewał się światowego sukcesu Squid Game - między innymi dlatego, że od początku tworzenia produkcji był nastawiony na rynek globalny.
Squid Game obejmuje gry survivalowe, ale tak naprawdę chodzi o ludzi, dlatego widzowie nie potrzebują dużo czasu, aby zrozumieć zasady gier, co daje im więcej miejsca na podążanie za emocjami postaci. Podobne seriale lub filmy śledzą jednego bohatera rozwiązującego trudne zagadki, aby zostać zwycięzcą. Ta seria to historia przegranych. Nie ma zwycięzców, nie ma geniuszy – są osoby, które z pomocą innych robią krok naprzód - stwierdził Hwang Dong-hyuk.
Reżyser wymyślił fabułę serialu w 2008 roku, gdy sam znajdował się w trudnej sytuacji finansowej. Wpadł wówczas na komiks Kaiji Nobuyuki Fukumoto, opowiadający o mężczyźnie, który bierze udział w niebezpiecznym turnieju zorganizowanym przez Yakuzę. Realizacja pomysłu stworzenia serialu zajęła mu jednak ponad dekadę, a jednym z najtrudniejszych elementów było zrównoważenie elementów realistycznych z fikcyjnymi. Na ten moment Hwang Dong-hyuk nie potwierdza, czy Squid Game doczeka się kolejnego sezonu.
Osobisty wątek dotyczący kłopotów finansowych to w tym przypadku jedynie pretekst do przedstawienia szerszego tła społeczno-politycznego. Główni bohaterowie to grupa ludzi z różnych środowisk, których łączy jedynie chęć przetrwania i zdobycia głównej nagrody. Tłem do dziecięcych zabaw, w których stawką jest życie uczestników mają być nierówności majątkowe w Korei Południowej.
Chciałem opowiedzieć historię, która byłaby alegorią nowoczesnego społeczeństwa kapitalistycznego - czymś, co przedstawia ekstremalną konkurencję trochę jako rywalizację o przeżycie - dodaje reżyser.
Poza krwawą rywalizacją, twórcy nie zapominają o lżejszych wątkach dramatycznych - tworzących się w tych wyjątkowych warunkach relacjach, sojuszy i spisków. Gorzej jest już z połączeniem elementów sensacyjnych z łagodniejszymi rozmowami uczestników. W konsekwencji zdarzają się momenty, w których w ciągu kilku minut ginie setka rywalizujących, by przez kolejną godzinę widz był jedynie świadkiem mniej lub bardziej emocjonalnych zwierzeń bohaterów. Nagłe skoki adrenaliny przeplatane z przedłużanymi scenami, z których nie dowiadujemy się zbyt wiele na temat postaci, momentami robią się trudne do zniesienia. Pomimo kilku nietypowych rozwiązań, stosunkowo łatwo także ocenić, kto przeżyje, a kto zginie.
Nie oznacza to jednak, że Squid Game nie jest wciągającą rozrywką. Widz od początku do końca angażuje się w losy bohaterów, stopniowo poznając ich przeszłość i motywacje. Zapewne wpływ na sympatyzowanie z niektórymi z nich ma także podwórkowy, nieco nostalgiczny klimat samego turnieju. W końcu nie mamy do czynienia z rozgrywkami w odległej, fikcyjnej scenerii tylko na placu zabaw, gdzie każdy kiedyś czekał na wybranie do drużyny, a w duchu rywalizacji w pełni angażował się nawet w najgłupsze zadanie. Tu takich nie brakuje - uczestnicy nie muszą mierzyć się z deszczem krwi, trującą mgłą czy kulami ognia, jak w Igrzyskach śmierci czy dokładnie przemyślanymi maszynami z Piły. Zamiast tego rywalizują w przeciąganiu liny lub wyrzeźbieniu idealnego kształtu ciastka. Brzmi śmiesznie, ale takim nie jest, bo każda konkurencja ma krwawy finał. Prostota gier to celowy zabieg, który ma na celu podkreślenie brutalności rywali i strażników, a także odrzucenie wpajanej od dziecka zasady: przetrwają jedynie najsilniejsi. Tu można wykazać się podstępną strategią i sprawnością fizyczną, ale nie oznacza to większych szans na wygraną. Bohaterowie są zarówno graczami, jak i pionkami w czyjejś grze.
Squid Game to więcej niż kolejna dystopijna wizja relacji międzyludzkich i nierówności majątkowych. To ekstremalne spojrzenie na moralność współczesnego społeczeństwa, rywalizację, chęć przetrwania. I postawienie pytania, czy wygrana rzeczywiście jest warta swojej ceny.