„Toast za wszystkie ruchy”. Recenzja „TTHE GRIND” Otsochodzi

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Otsochodzi Tthe Grind Tarcho Terror
Karol Grygoruk

Przekładając nomenklaturę MCU na historię Otso, można by napisać, że na TTHE GRIND puentuje fazę swojego rapowego uniwersum, na którą złożyły się: OIO, Tarcho Terror i club2020.

Znów czuję się jak nowonarodzony albo jak przy debiucie – wjeżdżał Młody Jan na otwarcie poprzedniego solowego wydawnictwa, a my podsumowaliśmy jego ówczesne ruchy, przytakując, że zrobił pier*olony album życia (recenzja Tarcho Terroru). A tak prawdę powiedziawszy – cała bieżąca dekada to jego tour de force. Sporo determinacji graniczącej ze złą wolą wymagałoby przecież nieuwzględnienie go wśród największych zwycięzców lat dwudziestych.

Tarcho Terror i OIO: odkucie

Przypomnijmy, że rozpoczął je od wydania w upadającym Asfalcie płyty 2011, która odbiła się tak szerokim echem, że to mogła być zaraz sytuacja typu był chłop, nie ma chłopa. Kiedy natomiast rok później gruchnęła wiadomość o powołaniu do życia OIO, to nie brakowało powątpiewania, czy Igi, Oki, Otsik, ty gnoju będą w stanie nawiązać do sukcesu innej supergrupy – Taconafide; ostatni z wymienionych bywał odbierany jako element średnio pasujący do tej konfiguracji.

Z obecnej perspektywy wiadomo już, że Otsochodzi na przestrzeni ostatnich lat zaliczył największe odkucie od czasów TDF-a z okresu Elliminati. Zrobił pięć Platynowych Płyt, dwukrotnie trafił z albumem na szczyt OLiS-u, rozje*ał na Open'erze, występując samodzielnie w namiocie i na głównej scenie z 2020; znów stał się critically acclaimed i zaczął narzucać rytm scenie, definiując jej ducha; zaczął imponująco rozwijać skillset, zdobywając – jak można założyć, nie bez wpływu @atutowego – szlify realizatora i producenta.

TTHE GRIND: runda honorowa

TTHE GRIND stanowi właściwie epilog Tarcho Terroru. Nie bez przyczyny w tytule nowego materiału znajduje się podwójne T. Minęły jednak dwa lata i Otso nie napędza się już aspiracją, tylko celebracją; spogląda wstecz na pokonany dystans, spisując success story. Pierwszym krokiem strеsowałem się jak ja pier*olę; drugim krokiem na boombapiе zgarnąłem co moje; trzecim krokiem przywłaszczyłem sobie nową szkołę; czwartym krokiem zgarnąłem mamonę; chodzę jak moonwalk – podsumowuje w utworze Lifestyle. Stoję na setnym piętrze, patrzę na Manhattan; mama wołała mnie z szóstego: „już na chatę wracaj!” – zestawia obrazowo teraźniejszość z przeszłością w New York Freestyle.

Składa do tego raz za razem – wedle rapowej tradycji – oświadczenia majątkowe. W tym Nowym Jorku kupuje też biżuterię od A$AP Evy; siedzi w studio za pięć milionów; jest prześwietlany przez fiskusa, bo zarobił za dużo pengi. Jest wygrywanie życia, musi być ciężar sławy. Love–hate relationship z rapem, zmęczenie wyścigiem, niewdzięczna branża, kłótnie w domu wynikające ze stresu. Do tego słodko-gorzki posmak wspomnień, co potrafi dojechać człowieka, jak się zacznie zbliżać do trzydziestki.

Otsochodzi robi więc na TTHE GRIND swój victory lap, efektownie – moonwalkiem, ale nikt nie powiedział przecież, że podczas świętowania nie może przytrafić się kolka czy odcięcie tlenu.

Generator tematów

Młody Jan niejednokrotnie przerzuca na tym krążku strony albumu ze starymi fotografiami; sam wyprawia sobie benefis, cytując własne utwory z przeszłości – Dla mnie w Tak to leciało! czy Zieloną Herbatę (Wprowadzenie) w Piegach. Ale jest też w ch*j – wspomnianych już – hip-hopowych klisz. Autobiografia spisywana w trybie kiedyś nie miałem, teraz mam; rap o statusie majątkowym; popularne scenki rodzajowe w stylu Nie chciała mnie znać, a teraz pyta jak się czuję. Skacze ciśnienie, gdy równocześnie po minucie ucięta zostaje najbardziej wciągająca opowieść na tej płycie – Wesołych Świąt; o relacjach rodzinnych; trochę w tonie Real Friends Kanye Westa.

Aż mógłbym wrzucić w tym kontekście parafrazę VNM-a: ty od treści, se czytaj książki. Bo TTHE GRIND niezbyt sprawdza się jako czytadło, ale trzeba oddać, że dostarcza fajnych, dynamicznych linijek (I słuchałem sobie Vienio, Pele; chciałem mieć dres Pelle Pelle). Jest też łobuzerka i dystans, gdy Miłosz pozwala sobie być głupi jak Uzi (faworyt: Zrobię Cię na blacie w kuchni, na stole, w fotelu nowym, na kanapie; gadam, k*rwa, jakbym pracował w meblowym). A przy tym potrafi uderzyć w czułą stronę jak w Piegach, gdzie pojawiają się ciary, gdy zamyka zwrotkę: Dlaczego mam wrażenie, że coś we mnie wyblakło? Czemu kochałem, a teraz brzydzi mnie to miasto?

Puzzle dla zaaansowanych

Z tym, że TTHE GRIND wciąż zdecydowanie bardziej podporządkowane jest vibe'owi i stylowi niż treści. Po doświadczeniu club2020 Mielzky wspominał, że był lekko w szoku, obserwując jak OIO piętrzą konstrukcje zwrotek, misternie układając kolejne wersy. Jak się słucha nowej płyty Otso, również trudno uniknąć poczucia, że studyjna robota musiała przypominać – nie wiem – sypanie sypanie mandali przez mnichów? Absolutnie szalone są te patchworki, robiące wrażenie tym większe, że na poziomie delivery Młody Jan nie miał nigdy więcej do zaoferowania. Nie tylko ma tyle flow, że mógłby zmienić gatunek (to akurat Young Igi z Czarnych chmur), ale odnotował jeszcze mocny progres, jeśli chodzi o melodyzowanie.

Sequel Wszystko wszędzie naraz grany jest także, jeśli chodzi o brzmienie i dawanie upustu rapowym fascynacjom (ciężar produkcji spoczywa głównie na duecie Otsochodzi-Lohleq). Czego tu nie ma? Nawiązania do Drake'a nie tylko w postaci tytułu czwartego utworu (feat. Oki) czy głośnego follow-upu do Rich Flex w Tak to leciało (feat. Taco Hemingway), ale też całościowo w Białym Macie. Pojawiające się tony gryzące i minorowe jak u Mike'a Deana. Uzasadnione wywołanie Lil Uzi Verta w Kochaj Mnie albo Rzuć. Wcześniej – czy Za Dużo nie przywołuje wspomnień o LVL A$AP Rockyego na beacie Clamsa Casino? Następnie – RAP, imperialny banger, świecący odbitym światłem Jeremy'ego Sochana...

Najbardziej zaskakujące momenty? Kiedyś Cię Znajdę, czyli wariacja na temat klubowego klasyka Reni Jusis (ewidentnie nowa tradycja w 2020 po Cichoszy Taco i Otso). Tak to leciało!, które brzmi jakby zapalić rapowy przebój z połowy lat osiemdziesiątych. Wreszcie Piegi i Czarne Chmury zrobione na niemal stadionowym diapazonie, co chwilami wypada jednak dość cheesy; jakby mogło kiedyś pojawić się w spocie reklamującym kolejną ramówkę TVN-u...

Przy wszystkich zastrzeżeniach – nie ma jednak co robić wydziwiania typu dostajesz doje*any, pijalny browar i kręcisz nosem, że nie ma nuty torfu albo beczki wyłowionej z Bałtyku. TTHE GRIND to jest światowy w oprawie album; mocno słuchalny; ewidentnie napędzany pasją gościa, dla którego rap to – jak karate w filmach – nie tylko sztuka walki, ale też filozofia życia. Kiedy więc Otsochodzi wiezie się w Do Zobaczenia, do Później, że nie ma tu już konkurencji, ma ku temu podstawy.

Zobacz także:

Otsochodzi chyba zrobił album życia. Recenzja „Tarcho Terroru”

„Dopiero zaczyna, a pisali, że zj**ał”. Reaktywacja Otsochodzi

Zrobiliśmy taki wywiad z Otsochodzi na Tarchominie („Tarcho Terror”, przyszłość OIO...)

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.