To – delikatnie rzecz ujmując – nie były najlepsze miesiące dla rapowego mainstreamu w naszym kraju. Choć przebłyski się zdarzały. Krajowa muzyka oddała jednak na innych odcinkach frontu. Na zapleczu ekstraklasy czy w undergroundzie; no i poza sceną hip-hopową. To wszystko znajdziecie w tym podsumowaniu półrocza.
Odsłonę światową – TOP 10 najlepszych zagranicznych albumów 2024 roku… do tej pory zaprezentowalimy w poprzednim tygodniu. Wyróżniliśmy wówczas m.in. Billie Eilish, Charli XCX i Chief Keefa. Tym razem gramy u siebie.
Kolejność albumów – ponownie – alfabetyczna.
Coals – „Sanatorium”
Przepraszam, czy tu leczą? Tytułowe Sanatorium to nie miejsce, a stan umysłu – ten moment przejścia, w którym dokonuje się transformacyjne rozliczenie z przeszłością i równolegle formułuje krzepiąca deklaracja wiary w przyszłość. Zresztą Coals doskonale funkcjonują w przejściach między przeszłym a przyszłym. Z rozmysłem korzystają z tego, co było, precyzyjnie wyczuwają, co przyjdzie. Na Sanatorium nostalgia jest estetyką i emocją, a sentymentalne piosenki o opuszczonych centrach handlowych, minionych przyjaźniach i trudach, które już nie bolą jak kiedyś, imponują stylistycznym rozmachem – od pejzażowej, obłocznej Primabaleriny po gęstą Bataliję. Dream pop, shoegaze, rave, trap, r’n’b – w bogatych, zniuansowanych strukturach przeplatają się tropy, a ten szlachetny patchwork powstaje z czułości dla popowej melodyki i rozeznania w progresywnych mikrogatunkach. Sanatorium to jednocześnie najbardziej przebojowy i najbardziej eksperymentalny album Coals. I ten paradoks jest wspaniały. Angelika Kucińska
DZIARMA – „Wifey MIXTAPE”
Wiadomo, że te wszystkie rapy o zabawach w pościeli mają zupełnie inny wydźwięk i znaczenie, gdy piszą je kobiety, bo programowa obscena raperek – tych ze świata i tych z Polski – jest więcej niż symbolicznym gestem przejęciem kontroli nad publiczną opowieścią o kobiecej seksualności. I Dziarma ma spory udział w tej rewolucji. Choć to nieprawda, że najbardziej odsłania się właśnie w swoich flagowych, jędrnych erotykach. Wifey przynosi też sporo emocjonalnej nagości – może trudniejszej, a w kulturze stereotypowo pyskatych twardzielek na pewno równie rewolucyjnej jak teksty o seksie. Mixtape zwalnia z obowiązku konsekwencji w tonie, więc na Wifey Dziarma sprawdza się w różnych kontekstach, estetykach i duetach (Dominika Płonka, Holak), ale to emocjonalne zróżnicowanie jest największym atutem tego materiału, za którym ewidentnie stoi ukształtowana, świadoma, pewna siebie, ale też wrażliwa autorka. Świetna płyta, bo bezwstydnie dziewczyńska. Angelika Kucińska
EABS – „Reflections Of Purple Sun”
Niesamowita sytuacja: EABS nie tylko nagrali płytę w hołdzie Purple Sun Tomasza Stańki, ale zrobili to w jego własnym mieszkaniu, grając na jego instrumentach. Czuliśmy trochę, jakby pan Tomasz z nami był, tylko wyszedł na moment po coś do Żabki – opowiadał nam Wuja HZG. I wyszła z tego jedna z najlepszych płyt w dorobku wrocławian; żywy, świeży, momentami taneczny jazz bez akademii ku czci, za to z psychodelicznym lotem i wariacjami na temat rytmu, bo dokładnie to było osnową oryginału. Piękna płyta, którą trzeba się chwalić za granicą, bo EABS to narodowy skarb, jak polski bursztyn albo dąb Bartek. Jacek Sobczyński
Miły ATZ – „ACID MORO”
Na naszej scenie znajdziemy niewielu raperów, którzy tak sprawnie skupialiby wokół siebie fanów i lojalizowali fanbase. Miły ATZ nie potrzebuje dziesiątek tysięcy pod sceną. To nie jest muzyka dla mas, bardziej dla świadomych odbiorców, którzy naprawdę czują takie brzmienia. Bardzo słychać to na długim, dwuczęściowym ACID MORO. Bo choć mamy tu radiowe pozycje (jak choćby singiel W OCZY) to cały projekt nawet nie próbuje wpisywać się w aktualne trendy. Już sama lista gości (m.in. Noah, Odys czy JupiJej) dobrze oddaje jego charakter – albumu bez strategii marketingowej; stworzonego z ludźmi, z którymi autor zwyczajnie czuje się najlepiej. Bez kalkulacji i na własnych zasadach. Miły ATZ to już movement. Jj Święcicki
mosa.tech – „WOJNE”
Celną w chuj rzecz napisał o działalności Hemolgoblina i Uncaame'a Filip Kalinowski na łamach Dwutygodnika: Podobnie jak TONFA czy Ziomcy, mosa.tech jest dzieckiem synoskiej szykownej antystylowości. Jednak w przeciwieństwie do nich autorzy „Wojne” są zapatrzeni nie w przeszłość, a w przyszłość. Hip-hopową Gibsonozę uprawiali już u nas Tomasz Andersen czy PRO8L3M, teraz do futurystycznego peletonu dołącza mosa.tech. Co ważne – bez znamion autosabotażu, charakterystycznego dla wielu (dojebanych skądinąd) eksperymentatorów z undergroundu. Marek Fall
NATURA2000 – „OSTATNI MIXTAPE”
Polskie Brockhampton? Nie ma potrzeby szukać tak daleko; może po prostu – poznańska Undadasea? Jeśli chodzi o styl kultywowania laid backu i dobrej zabawy, dezynwolturę, muzykalność, ponadgatunkowy i ponadpokoleniowy przelot czy chemię w składzie, NATURA2000 ma wszystko, żeby zapełnić na scenie pustkę po tamtym nieodżałowanym kolektywie. No właśnie, bo przewaga autorów OSTATNIEGO MIXTAPE'U nad dwiema wspomnianymi na wejście ekipami jest taka, że oni (podstawowa sprawa) wciąż są aktywni, do tego mają w sobie newcomerski polot, porywająco kiwają pomiędzy trapami, rave'ami, funkami czy chuj-wie-czym-jeszcze, a ponadto znajdują się w dojebanym momencie formacyjnego peaku i towarzyszącym mu narodzinom hype'u. Całkowicie uzasadnionego – OSTATNI MIXTAPE to ostatni dzwonek, żeby załapać się na NATURĘ2000 zanim to było modne. Marek Fall
OKI – „ERA47”
ERA47 to esencja współczesnego newschoolu, co w połączeniu z oryginalnym rolloutem (stream u Multiego, przedpremierowy odsłuch dla najwierniejszych fanów czy wrzucanie utworów na niepubliczny kanał) zapewniło nam największe show w tym roku. I oczywiście można się czepiać, że niektórzy goście nie dojechali i nie weszli na poziom Okiego albo że lirycznie słychać tu bardzo dużo freestyle’u, ale te małe niedociągnięcia schodzą na dalszy plan przy energii, świeżości i produkcji tego projektu. Warto się zatrzymać przy tym ostatnim, bo o ile Oki zbiera propsy z każdej strony, o tyle wciąż za mało mówi się właśnie o warstwie produkcyjnej, za którą w dużej części odpowiadał Atutowy, wprowadzając ten krążek na jeszcze wyższy poziom. Platyna w preorderze mówi wszystko: najbardziej wyczekiwana i hypowana płyta tego roku nie rozczarowała. Jj Święcicki
Otsochodzi – „TTHE GRIND”
OIO, club2020 i solowy Tarcho Terror stawiały poprzeczkę bardzo wysoko, ale Młody Jan znów dowiózł. TTHE GRIND to jednak zupełnie inny projekt niż te wcześniejsze. Bije z niego większa dojrzałość, a cała płyta stanowi swego rodzaju podsumowanie dotychczasowej kariery. Pierwszym krokiem stresowałem się jak ja pierdolę. Drugim krokiem na boombapie zgarnąłem co moje. Trzecim krokiem przywłaszczyłem sobie nową szkołę. Czwartym krokiem zgarnąłem mamonę – rapuje Otsochodzi w utworze Lifestyle. Jaki będzie następny krok? Trudno przewidywać, ale o jego rapową formę raczej nie trzeba się martwić. Zwłaszcza, że na TTHE GRIND znów mamy wszystko: od bangerów (RAP) przez osobisty przekaz (Wesołych Świąt), po przewózkę (New York Freestyle) i nostalgię (Piegi). Czy Otso to raper bez słabej pozycji w dyskografii? Powoli można stawiać taką tezę. Jj Święcicki
Piernikowski – „Beyond Echo Of Time”
Ależ długi ten pierwszy numer – można pomyśleć, odpalając nowy album Piernikowskiego. Prawdopodobnie jest się wówczas w okolicy tracku czwartego albo piątego, bo Beyond Echo of Time ma strukturę idealnie płynnego setu. Piernikowski operuje na żywym organizmie i patencie zbliżonym do tego z Promises Floating Pointsa i Pharoaha Sandersa; dodaje pojedyncze elementy do przewijającego się przez całość motywu czy odejmuje je. I może na papierze nie wygląda to przesadnie ekscytująco, ale doskonale słucha się tego IDM-owego tripu, brzmiącego jak wycieczka przez rubieże starych, pikselowych gier. Dobra rada – sprawdzać tylko w całości; słuchanie pojedynczych tracków nie ma w tym przypadku większego sensu. Jacek Sobczyński
STRATA (2K88, Hades, Kosi) – „SUBARU”
Nie Syny, nie Ruleta, ale STRATA wydaje się tym projektem, przy którym 2k88 mógł sobie najmocniej pofolgować. Nie bawi się w budowanie spójnego klimatu – zamiast tego wrzuca pełen przekrój własnych inspiracji; piwniczny trap przełamywany ambientem, d’n’b i muzyką basową. W pakiecie z pięknie kontrastującymi ze sobą Hadesem i Kosim; tam, gdzie pierwszy cedzi słowa, drugi równoważy to kaskadą klasycznej nawijki. I generalnie czuć, że przy tym brudnym, odpychającym, nierzadko koślawym i nagranym w jakichś zapomnianych przez Boga gdyńskich kazamatach albumie cała trójka bawiła się przepysznie. Jacek Sobczyński
Komentarze 0