Wakacyjny Sentino to najlepszy Sentino? Recenzujemy „King Sento”

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
Sentino
fot. kadr z teledysku do "La Linea"/YouTube

Autotune’owy urodzaj, popowe konstrukcje i chwytliwe refreny. Sentino zamyka wiosenno-letnią trylogię w dobrym stylu.

Po trapowych Czarach Marach i drillowym Feniksie przyszedł czas na wakacyjne lovesongi i powrót latynoskich rytmów. Przy okazji recenzji czerwcowego albumu pisałem: Kwietniowy materiał zdominowany był przez trap i niuskulowe brzmienia. Brakowało latynoskich melodii, do których wcześniej przyzwyczaił polsko-chilijski artysta. Dla tych, którzy spodziewali się bujających rytmów na Feniksie: niestety, ponownie ani widu, ani słychu. W zamian Sentino postawił na nokturnowy, pełnokrwisty i przebojowy drill. Efektem płyta, która zadowoli stałych zwolenników Alvareza i klasycznie rozsierdzi jego hejterów. Astrologowie ogłaszają tydzień Sentino - populacja internetowych pseudo-dyskusji zwiększa się.

Zapewne identyczna sytuacja ma miejsce przy okazji King Sento. Miłośnicy Sentino są zadowoleni, a jego przeciwnicy znajdą odpowiednie argumenty, żeby zrugać trzecią polską płytę rapera w 2021 roku. Pewne rzeczy po prostu się nie zmieniają.

Ale do meritum. Rozmawialiśmy już o tym albumie w ramach podcastu Ucho, gdzie jednogłośnie chwaliliśmy za dryg do melodii. Warto jednak rozszerzyć kilka wątków i napisać, dlaczego King Sento to przyzwoity album, któremu w pewnych momentach brakuje jakości. Szczególnie w kontekście miksu/masteringu, czyli największych mankamentów ostatnich wydawnictw Sebastiana Enrique Alvareza. Być może sytuacja zmieni się na Aporofobii - czwartym (!) polskojęzycznym albumie artysty w 2021 roku. Nie mielibyśmy nic przeciwko jesiennemu liftingowi.

To jak z tym King Sento? La Línea to umiejętnie dobrany opener, chociaż koślawo zmiksowany. Liczą się szybkie tempo i wprowadzenie latynoskich brzmień od pierwszych dźwięków. Nie jest to utwór z absolutnego topu, ale wyróżnia się znakomitym bridge'em. Nikt z nich nigdy nie przeszedł kroku w moich butach/A się mądrzy jakby był lepszy. Sentino szerzy swoje mądrości i opakowuje to w wybitnie chwytliwe harmonie. Singlowa Kokaina wzbudziła sporą dyskusję. Jedni zarzucali jej kiczowatość i weselny klimat. Inni chwalili za hitowy potencjał na miarę Tatuażyka. A jak wiadomo, prawda zawsze leży pośrodku. Zupełnie nieinwazyjny, niespecjalnie zaskakujący i lajtowy track do popijania drinków ze słomką nad basenem. Taki tam letniak z generatora Sentino. No chyba, że ktoś ocenia kluczem Wychowanego na Trójce. Tyle że bez ironii i dystansu.

Najciekawsze momenty to te, w których Sentino eksperymentuje z kompozycją. Uroczy Milioner, którego nie powstydziliby się młodzi raperzy z USA. Polo G i Rod Wave kochają przecież takie melancholijne przeboje. Zaraz po nim wjeżdża nokturnowy Ciroc, na którym Alvarez wyciąga ze swojej artylerii zabójcze działa. Pozornie przytłumiona nawijka, topowe linijki na płycie i hipnotyzujący bit Getmony’ego. Mówią mi o koparkach na jakiś kurwa bitcoin/Liczę tylko euro fioletowe, to mój street coin. No i wszystko jasne.

Zaskakuje Trucizna, czyli pełnoprawna, rapowa ballada. Nie o miłości, a o - jakżeby inaczej - toksycznych relacjach. Internetowym hejcie i podważaniu kompetencji. Całość oczywiście utrzymana w quasi-gangsterskim klimacie. Żaden twój brat, więc nie mów mi mordo. W oparach smuty unosi się również ponury R.2.K. Spokojny bit, który mógłby posłużyć za fundament do wylewnych wersów starego Drake’a. Pokażcie mi drugiego wykonawcę na polskiej scenie, który w tak bezpretensjonalny i naturalny sposób potrafi sklejać hip-hopowe piosenki. Przecież ten track jest klasycznym przykładem earworma. Oniryczna produkcja, która nie przytłacza i idealnie eksponuje wokalne umiejętności Sento. W kwestii operowania głosem, śpiewu i rapowej melodeklamacji jest to rapowy Olimp. Prove me wrong.

Czego brakuje na King Sento względem Czarów Marów i Feniksa? Znacznie mniej tu nośnych one-linerów. Poza tym, niektóre wersy przeładowane są mizoginią i przedmiotowym traktowaniem kobiet. Co tu dużo mówić - kłuje to w uszy. Fajnie jest cieszyć się muzyką Sentino, fajnie jest mu kibicować i uważać za muzycznego wizjonera, ale nie da się pominąć tego krzywdzącego aspektu. To tak w ramach kompleksowego spojrzenia, a nie wyłącznie ślepego zapatrzenia się w artystyczne walory. Nawet mając na uwadze konwencję muzyki Alvareza i jego specyficzną kreację.

Mój boże tracę czas na tyle negatywów. Pozostając przy wadach czwartego tegorocznego albumu Sentino. Poza opisanymi trackami, które wyróżniają się na tle całości, część brzmi jak generyczne numery Alvareza. Być może jest to spowodowane wydawniczym maratonem i brakiem czasu na złapanie nowych pomysłów. Podobnie z monotonnymi tematami podejmowanymi w tekstach. Niby spoko, ale brakuje nieco świeżości. Chociaż ciężko nie uśmiechnąć się przy wypędziłem z swojej bani już tych lucyferków/tutaj w chuj cyferków, u nich puszki z Carrefour (Życie, które znam). Follow-up w Różowym pyle do małżeństwa Warrenów - czyli słynnych pogromców duchów - też niczego sobie. Podsumowując: gdyby King Sento był EP-ką mógłby tylko zyskać na jakości. W ponad 30-minutowej wersji jest przyzwoicie, ale bez szału.

Płyta kończy się trzema numerami, które fani/fanki rapera znają na pamięć. Nieprzyzwoicie bujający reggaeton w Algeciras, który niestety został uwzględniony w nieco zmienionej - i zarazem znacznie gorszej - wersji niż ta z 2020 roku. Możecie zarzucić mi powtarzalność, ale refren w tym tracku to jest podręcznikowa sprawa. Na zakończenie latino klasyki: Rémy Martin oraz Rio. Wszystkie trzymają wysoki poziom, wszystkie osłuchane do granic możliwości.

Po tak wyczerpującym okresie czas zebrać siły na sezon jesień/zima. Sentino zrobi sobie wakacyjną przerwę i wróci 14 października z Aporofobią. Do tego czasu można nucić pod nosem nieśmiertelnego klasyka: Mimo waszym streamom, waszym hejtom, wrócił tío/Mordo, król jest jeden, król Sentino, tylko król Sentino. Byle król nie okazał się nagi, a zmęczenie materiału faktem. Niech to się utrzymuje, a widmo szybkiej eksploatacji okaże się tylko przejściowym stanem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.