W kultowych już Szklankach Young Leosia rzuca, że chciałaby otrzymywać różne ordery. Dlaczego? Bo jej się należy. Czy zatem należy się jej pochwała za debiutancki minialbum?
Z tym poglądem można polemizować. W ostatnich miesiącach o Młodej Leokadii powiedziano i napisano już wszystko. Z historii hajpowanej na wszelkie sposoby wokalistki wyciśnięto masę wątków. Od polaryzacji rapowego środowiska przez artystyczną infantylność po często absurdalną memogenność. Po singlach, które okazały się wielkim sukcesem komercyjnym – i które wcale nie raziły poziomem artystycznym – przyszedł czas na pierwszy poważny test. Jest nim płytowy debiut, nawet jeśli podany w formie dwudziestominutowej EP-ki.
Pierwsze wrażenia? Hulanki to błogie reggaetony, klubowy szał i inspiracja popularną muzyką latynoską. Leosia i jej współpracownicy skupili się na przeniesieniu południowoamerykańskich klimatów na polski grunt. O ile ten zabieg częściowo się udał, tak EP-ka razi kompozycyjną nijakością. Najsłabsza na płycie Baila Ella brzmi, jak odrzut z sesji ostatnich albumów Margaret. Tekstowo jest z kolei kalką singlowych Szklanek i Jungle Girl. Kizownikowi sarkastycznie zarzucano, że kiedyś nie miał, a teraz ma. Podobne oskarżenia można wystosować w stronę tekstów Leosi. Ja rozumiem, że to czysta rozrywka i przednia zabawa. Ale warto byłoby czasem rozszerzyć rapowy słownik o ciekawe porównania czy odmienną tematykę. Bo poza wersami z singlowych hitów, na Hulankach brakuje zapadających w pamięć one-linerów, które zaczynają żyć własnym życiem.
Wyróżnia się otwierający całość Pościg. Chociaż Deemz leci na dość generycznym patencie, to Leosia zaskakuje odświeżonym pomysłem na delivery. Moment, w którym płynie na jednym wydechu to highlight wydawnictwa. Sposób, w jaki kładzie linijki cieszy mnie Pinacolada, pita na Dominikanach/rejon Wyspy Punta Cana, już za dużo opalania/już za dużo swagowania, zaraz wybuchnie mi bania/nie mam więcej do jarania, nie mam więcej do gadania (puff, puff) to jeden z jaśniejszych momentów całej EP-ki. Takiej Leosi chciałbym słuchać częściej.
Lekko niezrozumiałe jest dorzucanie – do naprawdę skromnej tracklisty – Wysp, które ukazały się przecież ponad rok temu. Z drugiej strony, po dłuższej przerwie ten utwór zyskuje innego wyrazu, w szczególności na tle pozostałej części Hulanek. Cel tego zabiegu był prosty, bo wiadomo, że i tak się sprzeda. Natomiast przyzwoitością wobec fanbazy byłoby dogranie większej liczby premierowych tracków. Na Hulankach mamy ich tylko cztery i przyznam szczerze, jest to dość spory zawód. Tym bardziej, że – jak już wspominałem – pod względem stylistycznym kawałki nie odbiegają od siebie w wyraźny sposób.
Solitaire stanowi mało wyraziste zakończenie, za to wyróżniają się nabuzowane Stonerki z Oliwką Brazil na feacie. Ciekawy bit Borucciego i – na niekorzyść Leokadii – ogromny kontrast pomiędzy delivery obu raperek. O ile w Jungle Girl gościnka Żabsona idealnie wkleja się w całość – i nie eksponuje wokalnych niedoskonałości protegowanej – tak Brazil brutalnie obnaża słabości Leosi. Podopieczna Smolastego ma wszystkie cechy, których brakuje ziomalce po fachu: bezpośrednią przewózkę, przytłaczającą wręcz wyrazistość i kipiącą energię.
Oczywiście, że to niespecjalnie skomplikowana i przystępna muzyka. Pozbawiona pretensji, naiwnie wręcz radosna, lekka i przyjemna. O ile w singlowym wydaniu może to działać jedynie na korzyść, tak w przypadku EP-ki delikatnie wadzi. Dla tych, którzy oczekiwali imprezowej muzyki pozbawionej pretensji będzie to idealnie skrojony materiał. Dla tych, którzy wierzyli, że Leosia wykrzesa z siebie nieco więcej ambicji, Hulanki będą lekkim zawodem. I jasne, że nie każda artystka/-ta musi kombinować z konstrukcjami lirycznymi i prezentować światu innowacyjne podejście do kompozycji. Na tym etapie kariery ciężko wymagać tego od ziomalki Żabsona. Natomiast w perspektywie pełnoprawnego, debiutanckiego longplaya warto się nad tym zastanowić. W innym przypadku skończy się na one season wonder.
Koniec końców pierwsza EP-ka Leosi to udany projekt, nawet jeśli kulejący artystycznie. Duża w tym zasługa stricte użytkowego aspektu. Hulanki zdominują wiele jesiennych domówek i zawładną klubowymi imprezami z rapem czy Jamajką w tle. Poza tym, rozprzestrzenią się w internecie, gdzie przejmą TikToka, Instagrama czy pojawią się w licznych memach. Inna sprawa, że w tym całym zamieszaniu to właśnie memiczny pierwiastek intryguje najbardziej. Z jednej strony Leosia pojawia się na uroczo-bekowych fanpejdżach pokroju Kangurek Kao Pej czy Bardzo Poxno, które bazują na lekkiej niezręczności, jak i celowej, zbytniej dosłowności przekazu. Z drugiej, jej wizerunek jest często wykorzystywany w memach o lewicującym zabarwieniu. Oczywiście w żartobliwy i niegroźny sposób. Przykładem słynna seria Stronnictwa Popularów, w której neoliberalnym krzykaczem jest Mata, a Leosia wyluzowaną, kumatą socjalistką. Brzmi absurdalnie, ale to tylko internet, czytajcie dalej.
Czy w Young Leosi drzemie potencjał? Jak najbardziej. Problem w tym, że debiut został zrealizowany po linii najmniejszego oporu. Otrzymaliśmy dopracowany produkt, w którym zabrakło artystycznej wizji. W warstwie bitowej – za którą odpowiadają m.in. Pedro, Borucci i SecretiveSuicide – jest poprawnie; na polu tekstowym, nawet bez większych oczekiwań, wieje monotonią, a prawie połowa tracklisty to znane od dłuższego czasu single. Może nie jest to takie faux pas, jak trzyletni Ból na debiucie Deemza, ale wciąż – szanujmy siebie i słuchaczy. W Stonerkach Oliwka Brazil rzuca buńczucznie, że z Leo rozjebiemy całą Polskę. Pierwsze koty za płoty, a na spektakularne chwile musimy jeszcze poczekać.