W mediach, tradycyjnych i społecznościowych, dawno nie było tak gorąco. Pół internetu w akcie masowego odurzenia udostępniało reklamę bielizny z udziałem Jeremy’ego Allena White’a, a autorzy i autorki poważnych periodyków prychali z niesmakiem na tendencyjne nadużywanie tego zgranego prawa rynku, że seks sprzeda wszystko.
Tutaj wzdychano do ciała, jak pisał The New Yorker, wyrzeźbionego z feromonów, tam dyskutowano o seksualizacji i uprzedmiotawianiu mężczyzn, a w krytyce kampanii Calvina Kleina regularnie wybrzmiewały wątpliwości, czy aktora, który dumnie pręży się w reklamie majtek, ktoś jeszcze potraktuje poważnie. I paradoksalnie to te pytania najbardziej uprzedmiatawiają White’a i obnażają klasistowskie uprzedzenia tych, którzy dzielą ludzi na intelektualistów i atletów. Tymczasem marka Calvin Klein w kampanii z White’em próbuje demontować stereotyp niepiśmiennego mięśniaka i jednocześnie kapitalizuje zainteresowanie gościem, w którym świat zobaczył amanta, trochę wbrew woli samego aktora, wciąż ujmująco skrępowanego w wywiadach.
A co z tą troską, że nikt nie będzie już go traktował serio? Jest uzasadniona? Błagam. Za drugi sezon The Bear zgarnął dwie najważniejsze nagrody, które może dostać aktor serialowy – Złotego Globa i Emmy. Zaczyna grywać w kinowych produkcjach, mimo że jak powtarzał w rozmowach z mediami, pogodził się już z wizją, że do końca życia będzie pracował głównie w telewizji i że jest zadowolony z kariery na średnich obrotach. Może faktycznie kariera Jeremy’ego Allena White’a nabierała rozpędu powoli, ale z perspektywy czasu wielki sukces aktora wydaje się efektem cierpliwej i konsekwentnej pracy na mocną pozycję w branży.
Zaraz po liceum dostał spory i stały angaż w Shameless – serialu, który trzymał solidną oglądalność przez 10 lat i miał swoją wierną widownię, nawet w czasach ekstremalnej nadprodukcji, którą platformy streamingowe zwodziły publiczność. Dzięki Shameless Jeremy Allen White wiódł przyjemne życie drugoligowego aktora. Może nie dawali mu ważnych branżowych nagród, może The New York Times nie publikował raz w tygodniu artykułu, że serial z jego udziałem pokazuje żałobę tak, jak nie robił tego wcześniej żaden inny tytuł albo że jego postać precyzyjnie oddaje palący głód przynależenia (serio, sprawdźcie, ile i jak pisali o The Bear), ale rachunek się zgadzał. Zapraszali go na castingi, nie pisało o nim TMZ. Rola utalentowanego nerwusa, który przejmuje knajpę po zmarłym bracie, zmieniła jednak wszystko.
Niebieskie oczy, niepokojąca intensywność
Jak on to gra! Jak młody Al Pacino w Narkomanach. Jak Dustin Hoffman w Nocnym Kowboju. I jak Sean Penn w Życiu Carlita. Potężne nazwiska, mocne tytuły, ale Jeremy Allen White jako Carmy Berzatto, czyli główny bohater serialu The Bear, spokojnie wytrzymuje porównania z klasykami kina. Zresztą w wywiadach przyznaje, że z klasyków czerpał, a do listy inspirujących gigantów aktorstwa dorzuca jeszcze Roberta De Niro. White może sprawiać wrażenie zagubionego, nieokrzesanego dzieciaka, ale to bardzo świadomy, elokwentny aktor, który sporo widział i z rozmysłem czerpie z ikonicznych momentów z historii filmu. Im bardziej chcieliśmy pokazać toksyczne kawałki branży restauracyjnej, tym ważniejsze było, by wyrazić je kimś tak dobrym i życzliwym z natury jak Jeremy – mówił w tym samym materiale dla Vogue twórca The Bear Christopher Storer.
To najsłodszy dzieciak ever, i jeszcze ma te przeszywające niebieskie oczy, którym nie można się oprzeć. Ale gdy gra, potrafi być czarujący i miły, a jednocześnie napięty i przerażający, a to trudne połączenie do osiągnięcia. To prawda, że White gra w The Bear z niepokojącą intensywnością. Większość akcji dzieje się na zapleczu restauracji, w kuchni, ale to Carmy gotuje się najbardziej, a White’owi udało się oddać tragiczny paradoks bohatera, który równolegle prze do przodu i rozpada się. W tym samym momencie triumfuje i przegrywa. Piękna rola. Ścisła czołówka serialowych wykonów ostatnich lat, nic więc dziwnego, że media i publiczność pokochały White’a tą samą miłością, którą obdarzyły Pedro Pascala za The Last Of Us czy obsadę Sukcesji, z Jeremym Strongiem i Kieranem Culkinem na czele. Jednak w przeciwieństwie do Stronga Jeremy Allen White nie cytuje w wywiadach filozofów i poetów. Nie musiał też, jak Pedro Pascal, czekać do czterdziestki na przełomową rolę.
Ale za to, podobnie jak Kieran Culkin, wychowywał się w aktorskiej rodzinie. Co prawda nie w cieniu słynnego brata, ale ze świadomością, że rodzice, którzy za młodu występowali w nowojorskich teatrach, zrezygnowali z marzeń o Broadwayu, żeby utrzymać rodzinę. White’a od małego ciągnęło na scenę albo może subtelnie popychali go w tym kierunku rodzice, nie wiadomo, w żadnym z wywiadów nikt go nie zapytał. Najpierw tańczył, balet i jazz, ale szkoła tańca dla dzieci rozczarowała go, uwaga, niewystarczającym rygorem. Uważałem, że nie podchodzili do sprawy wystarczająco poważnie. Byłem nieznośny – śmiał się rok temu w rozmowie z GQ. Miał 13 albo 14 lat, gdy odkrył aktorstwo i zapisał się do cenionego liceum artystycznego na Manhattanie, które kończyli m.in. Claire Danes, Jesse Eisenberg czy Alicia Keys. Jeremy Allen White nie dotarł tu, gdzie dziś jest, przypadkiem i nie jest amatorem z łapanki, któremu się cudownie udało. To gość świetnie przygotowany, by grać. A propos przygotowania – lubi opowiadać, że zrobił głęboki research do roli Carmy’ego Berzatto. Czytał książki słynnych szefów kuchni jak Anthony Bourdain czy Marco Pierre White, poszedł na parę tygodni do szkoły kulinarnej i odbył staże w kilku wysokiej klasy knajpach, przede wszystkim w Pasjoli, bardzo cenionym francuskim bistro w Santa Monica.
Genialny serial, który nie wybacza geniuszom
Podkreśla też, że potrafi w kuchni tyle, by zagrać kucharza, ale nie tyle, by kucharzem zostać, choć po pierwszym sezonie The Bear pojadł trochę za darmo, a w restauracjach, do których chodził, obsługa często odpowiadała mu Yes, chef!. Osoby pracujące na co dzień w kuchni przyznają, że serial wiarygodnie oddaje specyfikę branży gastro, ten nieporównywalny pewnie z niczym innym miks amoku, adrenaliny i agresji. Christopher Storer stworzył serialowe bistro na wzór knajpy, którą w Chicago prowadzi rodzina jego bliskiego przyjaciela, a na planie byli obecni konsultanci merytoryczni, przede wszystkim siostra twórcy, Courtney Storer, na co dzień zawodowa szefowa kuchni. Prosiłem, by przerywała pracę na planie za każdym razem, gdy robiłem coś, co nie przeszłoby w prawdziwej kuchni. Często mówiła Stop – opowiadał White w podcaście Radio Cherry Bombe. Pomysł na The Bear jest genialny w swojej prostocie. To historia młodej gwiazdy eleganckich kulinariów, która dziedziczy po zmarłym bracie zadłużony bar z kanapkami i zamiast piąć się w świecie fine diningu, wraca do rodzinnego Chicago, by serwować bułę z mięsem i ratować upadający biznes.
Mogła wyjść z tego przyjemna, krzepiąca obyczajówka, solidne 6/10. A wyszedł porządny kawałek sycącej rozrywki, która śmiało wchodzi w dialog z przekazami kultury na temat talentu i sukcesu oraz podważa sens powszechnego stosunku do geniuszy uprawiających jakąkolwiek sztukę, od filmowej po kulinarną. Geniusz może więcej, nawet gdy zachowuje się jak palant? Już nie, a serial Storera jest pięknym postulatem tej społecznej zmiany. Siłą The Bear być może jest prawda o pracy w kuchni, na pewno jest nią prawda o pasji, takiej absolutnej, która jednocześnie uskrzydla i niszczy. I siłą The Bear jest zdecydowanie Jeremy Allen White, który tę pasję rozumie. Gdy byłem młodszy, całą swoją tożsamość budowałem w oparciu o aktorstwo. Jeśli nie szło mi w pracy, wszystko inne też było okropne. Gdy szło mi w pracy, życie było fantastyczne – opowiadał w GQ. Znam to uczucie, że wszystko albo nic. Gdy operujesz z takiego miejsca, jesteś przewrażliwiony. Cokolwiek jest w stanie sprawić, że zaczynasz wrzeszczeć albo płakać.
Męskość w budowie
On płakał na planie. Tuż po nakręceniu słynnego siedmiominutowego monologu z finałowego odcinka pierwszego sezonu. Bo był przekonany, że nie dał rady. Ten monolog to kluczowy moment w historii Carmy’ego Berzatto, punkt zwrotny, w którym bohater w permanentnym dygocie wreszcie dojrzewa, by ułożyć się z samotnością żałoby i terrorem rozbuchanego ego. To również scena przełomowa o tyle, że potwierdza – okej, może niewypowiedziane wprost przez twórców, ale jednak czytelne – ambicje, by tym serialem zmieniać narrację o męskości. W The Bear dochodzi przecież do wymownej konfrontacji światów. Nie tylko świata ekskluzywnych restauracji i świata tanich barów z kanapkami, ale też świata dawnych wartości, władzy, przemocy, chaosu, który jest symbolicznie przeciwstawiony nowej lepszej rzeczywistości, opartej na empatii, komunikacji i współpracy. Carmy Berzatto reprezentuje nowy model męskości, jeszcze nie idealny, ale już lepszy. To męskość w budowie. Widownia ją doceniła.
Sam Carmy nikogo nie podrywa – a brak wątku romantycznego i scen seksu tylko podbija klasę serialu – ale za to pół internetu chciało poderwać Carmy’ego. Aktywnie pracuję na terapii, by nie zakochiwać się już w gościach, którzy tak wyglądają, ale The Bear jest wart regresu – to tekst jednego z zabawniejszych memów, które zalały Twittera po premierze serialu. Było ich więcej, a White nagle zaczął cieszyć się nieoczekiwanym statusem playboya. To krępujące. Choć dla mnie też determinacja jest bardzo atrakcyjna. Kręcą mnie ludzi, którzy są naprawdę dobrzy w tym, co robią. Dlatego rozumiem, że można kochać się w Carmym. Też mam na niego crusha – to również fragment zeszłorocznego wywiadu dla GQ. Logiczne, że po sukcesie The Bear knajpy w chicagowskim stylu, serwujące kanapki z pieczoną wołowiną, zaczęły przeżywać prawdziwe oblężenie. Być może to także logiczne, że podobnym powodzeniem zaczęli cieszyć się kucharze, a o ich sukcesach matrymonialnych radośnie donosił New York Post. Cieszę się, że mogłem pomóc – puentował White w rozmowie z NPR.
Pierwsza liga, większa sława
Zresztą Jeremy Allen White ma szczęście do bohaterów, których lubi widownia. W Shameless też grał takiego, za którym fani stawali murem i domagali się, by poświęcać postaci jak najwięcej uwagi. W serialu, który opowiada o skrajnie dysfunkcyjnej rodzinie i szóstce rodzeństwa, które wychowuje starsza siostra, bo chorująca psychicznie matka odeszła, a ojciec pije, White zagrał Lipa Gallaghera, wrażliwego bystrzachę. Można czytać Shameless powierzchownie jak Świat według Kiepskich i niepoprawną politycznie bekę z biedy, choć mimo lekkiego tonu to potwornie smutny serial o przekleństwach nałogu. Nie grzęźnie w mroku, nie moralizuje, ale też nie podsuwa oczywistych happy endów, a w historii takiego Lipa zapisana jest brutalna prawda o nierównych szansach. Shameless doceniała i publiczność, i osoby recenzujące, tytuł przewinął się przez nominacje do kilku nagród, ale generalna niestosowność dowcipu, którym się posługiwał, sprawia, że to wciąż rzecz dla widza o konkretnym guście.
Tymczasem The Bear to już pozycja obowiązkowa, błyskotliwa i wyrafinowana. The Bear dał White’owi to, czego Shameless nigdy mu nie przyniosło – awans do pierwszej ligi. Jasne, za większą popularnością poszedł cały ten nieznośny zgiełk, gdy z trollskich kont idą w świat sensacje, że żona go zostawiła, bo po kolejnym nieudanym odwyku wrócił do picia, a paparazzi siedzą w krzakach pod knajpami w L.A., by przyłapać go na randce z Rosalią. Ale za większą popularnością poszły też propozycje ciekawych filmowych ról, jak ta w niekonwencjonalnym romcomie To może boleć (Apple TV), gdzie fajnie zagrał zadowolonego z życia nudziarza, czy jak ta w Braciach ze stali, filmie ze studia A24 o słynnej rodzinie zawodowych zapaśników, gdzie White gra u boku Zaca Efrona i Harrisa Dickinsona.
I chociaż jego Kerry to nie pierwszoplanowa postać w filmie – bo show kradnie tutaj Zac Efron – to czuć, że reżyser Sean Durkin doskonale wie, kto tu przyciągnie tłumy przed ekrany. Na granego przez White'a bohatera musimy trochę poczekać, pojawi się raczej niespodziewanie – jest lekkoatletą, który właśnie dowiaduje się, że nie pojedzie na igrzyska olimpijskie do Moskwy (rok 1980), bo Stany Zjednoczone bojkotują imprezę. A skoro ma w takim razie więcej wolnego czasu, to ojciec wymyślił sobie, by przerobić go na wrestlera. Kerry ma w sobie rys tragiczny, z którego wynika późniejsze rozchwianie. Walczy, ale czuje, że to jeszcze nie do końca jego świat. Nie jest czasem tak, że to podobnie, jak w życiu prywatnym? Na salonach Jeremy Allen White też sprawia wrażenie nieśmiałego. Tyle dobrego, że nikt nie zmusza go do pojścia wbrew zawodowej drodze. Z niej tak łatwo już się go nie zepchnie, skoro – niech będzie – na ten moment to najgorętsza młoda gwiazda Hollywood.
współpraca: Jacek Sobczyński
Komentarze 0