W dniu urodzin Davida Fostera Wallace’a przypominamy o kultowej powieści kultowego pisarza najntisów. Niewyczerpany żart to książka wielka – dosłownie i w przenośni.
Tekst pierwotnie ukazał się w październiku 2022 roku.
Waży około czterech funtów i liczy 1079 stron, z czego blisko 100 stanowią przypisy końcowe drobnym drukiem. Innymi słowy nie jest to książka, którą zobaczycie na plaży, chyba że dzień jest szczególnie wietrzny i para sandałów oraz torba plażowa nie wystarczą do przytrzymania ręcznika – pisał o Niewyczerpanym żarcie w 1996 roku Mark Caro, dziennikarz Chicago Tribune. Dzisiaj jest to tytuł otoczony kultem (nazywany Ulissesem pokolenia X i wpisany na prestiżową listę Time’a), ale stał się też obiektem memów. Złośliwy, ironiści i szydercy twierdzą, że opasłą cegłę pokochała hipsteriada, snoby i alternatywka, ale tylko na pokaz. W necie nie brakuje komentarzy, że dobrze wygląda na półce; że kupują ją typy, które pozują na intelektualną elitkę, ale w rzeczywistości nie wyszli poza 70 stronę. Do tego głosu dołączył nawet New Yorker, który opublikował sarkastyczny poradnik Jak czytać „Niewyczerpany żart”. I bynajmniej nie chodzi tutaj o to, żeby dojechać do końca.
Punkt pierwszy: Kup książkę w twardej oprawie w księgarni. Dotknij papieru i poczuj więź z setkami lat słowa drukowanego. Punkt drugi: poczuj jej ciężar – kciuk w nos przechodniów, którzy nie niosą imponujących i ciężkich książek. Punkt szósty: zrób sobie selfie z książką, opublikuj na socialach, odpowiadaj ciekawskim komentującym: „wydaje mi się, że rozmiar ma znaczenie ; )”. Punkt siódmy: włóż książkę do torby i noś się z nią po mieście. Punkt ósmy: pielęgnuj ból w dolnej części pleców poprzez dosłowny ciężar książki i zapisz się do kręgarza. Punkt dwunasty: spędź życie nad rozkminą, co nieumiejętność dokończenia książki mówi o twojej „umiejętności” prowadzenia szczęśliwego i udanego życia. Punkt trzynasty: zostań pisarzem i mów, jak monumentalny wpływ Wallace’a miał na twoją własną twórczość. Punkt ostatni: dostań się do nieba, pomimo kłamstwa, które trwa całe życie. Znajdź Wallace’a – wyraź miłość do jego książki i subtelnie zapytaj, o czym tak naprawdę jest.
Żarty żartami, ale ostatecznie sprawa jest poważna. To książka, która serio jest przełomową powieścią amerykańskich najntisów, obowiązkową lekcja o amerykańskiej kulturze, a jednak skutecznie odstrasza i wielu przy niej odpada. Nie pomaga gabaryt książki telefonicznej, nie pomagają też błyskotliwe, ale na dłuższą metę przyciężkawe analizy recenzetów w elitarnym ujęciu, które tylko komplikują sprawę. Niewyczerpany żart – parafrazując klasyczkę – nie dla idiotów? Będę się upierał, że to książka do ogarnięcia przez każdego. Tymczasem okazuje się, że nie jest wcale tak źle – pisał Bartosz Sadulski na łamach Dwutygodnika. Faktycznie nie trzeba zaciskać zębów, żeby się w niej połapać, ale na pewno warto trochę rozeznać się w temacie Wallace’a. D.F.W. to jeden z najzdolniejszych pisarzy postpostmodernizmu, którzy łączyli kulturę pop z wysoką; cisnęli po amerykańskich mitach i groteskowym materializmie; pisali w sposób gorączkowy, pokrętny i fragmentaryczny, próbując uchwycić ducha czasów. Nie chciałbym ustawiać jakiejś kolejności, ale jeśli nie mieliście z gościem wcześniej do czynienia, to myślę, że warto Niewypowiedziany żart zostawić sobie na później.
Ameryka na kozetce
Od czego zacząć? Można obrać metodę najpopularniejszą, czyli na start sięgnąć po Koniec trasy Jamesa Ponsoldta. Zanim jakakolwiek książka Wallace’a została u nas przetłumaczona, ten film krążył po kilku rodzimych festiwalach. Fabuła jest prosta, bo życie pisarza zostaje sprowadzone do jednego momentu w jego biografii. Niewyczerpany żart zostaje ogłoszony literacką sensacją, a Wallace odbywa promocyjne tournée, podczas którego towarzyszy mu David Lipsky, reporter Rolling Stone’a. Nie jest to sztampowy biopic, raczej opowieść o dwóch typach, którzy sobie gadają, co nie zmienia faktu, że ten krótki trip stał się kanwą bodaj najistotniejszego portretu pisarza. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, kim jest Wallace, ale kupił mnie w tym filmie na dwa sposoby. Po pierwsze – czuło się, że ma się do czynienia z piekielnie przenikliwym typem, sam Lipsky mówi, że taki umysł zdarza się raz na pokolenie. Po drugie – wydawał się totalnie z innego porządku. Kiedy go zobaczyłem, sądziłem, że bardziej niż pisarza i wykładowcę z uniwerku przypomina frontmana grunge'owej kapeli. Kudłate włosy przewiązane bandaną, dziurawy T-shirt, stara flanela – potem przeczytałem, że Times Magazine nazwał książkę Wallace’a grunge’ową powieścią amerykańską. I zrównał ją z boomem na Smells Like Teen Spirit Nirvany.
I jedno, i drugie zjawisko charakteryzowała kłopotliwa szczerość – pisał D.T. Max w książce Każda historia miłosna jest historią o duchach, biografii Wallace’a. Poszarpana konstrukcja „jąkających się” zdań jego powieści zawierała tę samą obietnicę autentyczności, co prymitywne aranżacje muzyczne i wadliwe nagłośnienie garażowych kapel z Seattle. Zarówno ta muzyka, jak i ta powieść dawały wyraz coraz trudniejszej komunikacji międzyludzkiej, skrajnemu osamotnieniu, zredukowaniu osoby ludzkiej do wątłych gestów, upodobań, półsłówek. Czyżby Kurt Cobain literatury? Kogoś takiego chciałem czytać!
Pierwsze, co przeczytałem, to był zbiór Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię. To pigułka skondensowanej wiedzy o tym, co działo się w życiu i głowie Wallace’a – siedem reportaży i esejów, siedem tematów pod różne rozkminy. Pierwszy tekst zaczyna się cudownie i mówi o tenisie. Było to jedno z największych odkryć w jego życiu – jako dzieciak Wallace nie rozstawał się z rakietą, potem pisał o tym sporcie, jak nikt inny (potrafił tworzyć 175 wyrazowe zdania tylko o backhandach i forehandach, piłkach lecących nad siatką). Na kolejnych 90 stronach Wallace toczy – we właściwym sobie stylu – grubą refleksję na temat wpływu telewizji na amerykańskich pisarzy (zwoje nerwowe mojego pokolenia uformowały groteskowe ilości telewizji; wszyscy podlegamy temu wielkiemu dystrybutorowi umysłowej papki). Dalej relacjonował m.in. targi rolne w Illinois i luksusowy rejs po Karaibach. Ten drugi obrósł w legendę – Wallace zapamiętał z wycieczki zachody słońca jak z Photoshopa, ale też uber smutnych Amerykanów, którzy na siłę szukają atrakcji i panicznie próbują zapełnić pustkę – przekonanych o tym, że skutkiem przyjemności może być cokolwiek innego niż zapotrzebowanie na więcej przyjemności. I tak oto Wallace ułożył Amerykę na kozetce.
Ale Wallace w swoich książkach diagnozował również siebie, co dobrze widać w zbiorach opowiadań – Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi i Niepamięć. Od dziecka dokuczały mu stany lękowe, ataki paniki, choroba lokomocyjna, lęk wysokości i lęk przed lataniem. W jednym z tekstów pisał: moja siostra mawia, że jestem chory na życie, między wierszami stale rozsiewał podobne autobiograficzne tropy. Bohaterami jego opowiadań byli ludzie tacy jak on – wychowani w świecie presji i wygórowanych wymagań rodziców, ale i po nawracających epizodach depresji. Na oddziałach psychiatrycznych, na silnych lekach, po kuracjach odwykowych, po załamaniach i próbach samobójczych. Tak wyglądała znaczna część życia Wallace’a, co kilka lat dopadał go dół i paraliż twórczy, w związku z czym, wypracował sobie dzienną rutynę: pracował, chodził na zebrania AA i na siłkę, wieczorami przepisywał do kompa to, co wcześniej napisał ręcznie. To nie uchroniło go przed samobójstwem, ale pozwoliło dokończyć Niewyczerpany żart.
Człowiek = oglądanie
A cały ten wstęp potrzebny był po to, żeby wprowadzić was do tego kolosa, wszystkie tematy z tłumaczonych wcześniej w Polsce książek Wallace’a (masowe uzależnienie od mediów, konsumeryzm, zanurzenie w popkulturze, tenis, nałogi i samopoczucie człowieka w głębokiej depresji) kumulują się w Niewyczerpanym żarcie. Już pierwsza scena ustawia skojarzenia – nastoletni Hal Incandenza stawia się na rozmowie wstępnej na uniwersytet. CV mówi samo za siebie: jest geniuszem tenisa, geniuszem leksykalnym; równie sprawnie idzie mu machanie rakietą, co pisanie esejów na temat symbolizmu 3. stopnia w erotykach justyniańskich. Komisja nie wierzy w tę wszechstronność, doszukuje się ściemy, bohater nie wytrzymuje stresu i dostaje ataku paniki. Książka zaczyna się w elitarnej akademii tenisowej – wylęgarni talentów i toksycznie nastawionej na sukces młodzieży, która jest na najlepszej drodze do uzależnienia od środków odurzających. Kawałek dalej leży dom przejściowy dla narkomanów, którzy przedawkowali rozkosze kultury konsumpcyjnej. To jasne, że te dwa miejsca to awers i rewers tego samego świata – dopełnia go jednak 119 postaci, karuzela charakterów i jeden tajemniczy wątek.
Tytułowy Niewyczerpany żart to owiany legendą film zrobiony przez ojca Hala. Według legendy film jest rozrywką doskonałą, zabójczo wciągającą, paraliżującą widzów – ten, kto raz zacznie go oglądać, nie może przestać i w końcu umiera przed ekranem. Emisja takiego filmu to idealna broń masowego rażenia, dlatego na poszukiwanie kopii matki wyruszają agenci wrogich państw. To kluczowy dla powieści motyw, Wallace stawia w nim pytania o stopień, w jaki kultura medialna może zdominować nasze życie; o creeperskie przywiązanie do konsumowania fikcji; o możliwość powstania ekstremalnej formy rozrywki, która dosłownie zakleszcza i zniewala widza, a do tego sprawia, że nie jest już w stanie się porozumiewać bez odwoływania do niej. Przez 360 minut dziennie otrzymujemy podświadome wzmocnienie głęboko zakorzenionej tezy, że najważniejszą cechą osoby prawdziwie żywej jest oglądalność i że wartość autentycznej istoty ludzkiej jest już nie tylko tożsama z fenomenem oglądania, ale wręcz w nim zakorzeniona – pisał Wallace, co z dzisiejszej perspektywy dobrze rymuje się z erą TikToka, sociali i streamingu.
A to jeszcze nie wszystko – zakres tematów, jak sam tytuł wskazuje, jest niewyczerpany, można się tam dogrzebać do ustępów, które są bardzo na czasie: o izolacji, nawiedzonych foliarzach i teoriach spiskowych, separatyzmie, a także korpo dominacji. Nie bez znaczenia jest to, że rzecz dzieje się w Roku Pieluchomajtek Depend dla dorosłych – w świecie wymyślonym przez Wallace’a obowiązuje kalendarz Czasu Sponsorowanego, co roku inna firma wykupuje od państwa prawa do firmowania kolejnych 12 miesięcy swoją marką. To zabawna, a zarazem cholernie niepokojąca wizja, cytując D. T. Maxa: powstała przejmująco smutna opowieść o życiu „w beczce śmiechu, w której wcale śmiesznie nie jest”.
To banał, ale warto to podkreślić, że wszystko to rozkminił i zebrał do kupy jeden facet, który nie ugiął się pod swoim ambitnym zamysłem i jego skalą. Niewyczerpany żart nadal funkcjonuje jako wielka enigma, która nie została rozpracowana, ale nie ma też chyba, co wypruwać sobie żył w pogoni za ukrytymi znaczeniami, lepiej poddać się prądowi tej lektury. W książkach Wallace’a nie szuka się fabuły czy informacji lecz szczególnego przeżycia – pisał David Lipsky. Czytając D.F.W. czujesz, że ktoś siłą otwiera ci oczy. Przebija się przez naszą senność: przez telewizję, sklepy, kampanie wyborcze. Pisarze, którzy to potrafią – jak Salinger i Fitzgerald – nawiązują nierozerwalną więź z czytelnikiem. Taki talent zdarza się raz na stulecie. Może nie zobaczymy już nikogo takiego za naszego życia… Był jak kometa przelatująca obok nas na poziomie ziemi.
Komentarze 0