Polski rap zaczynał od pustych garnków, ale w końcu na pełnej wjechał w strefę gastro. Dziś przechwałki kulinarne to flex równie efektowny jak jeżdżenie po dzielnicy cadillakiem. Prześledźmy, jak do tego doszło.
Tekst pierwotnie ukazał się we wrześniu 2022 roku.
W ostatnim czasie łamy newonce.net goszczą różne teksty o zaskakujących formach ewolucji polskiego rapu. Sam miałem okazję przygotować artykuł o rozwoju lokalnego brzmienia w kierunku latino. W międzyczasie pojawił się też tekst o rehabilitacji mainstreamowego popu na rodzimej scenie – autorstwa Marka Falla. Już zresztą w 2018 roku Filip Kalinowski zwracał uwagę, jak bardzo nadwiślański hip-hop zmienił się na przestrzeni ostatnich dwóch dekad. Ta metamorfoza najbardziej rzuca się – nomen omen – w oczy w kontekście wizerunku rapujących artystów. A przecież mocno przeistoczyło się też brzmienie – zarówno pod kątem bitów, jak i efektów nakładanych na wokale. Poza tym zmieniły się oczywiście sposoby frazowania i język. No i wreszcie – last but not least – zmieniła się także tematyka utworów. I choć przesunięcia na poziomie tego ostatniego aspektu sprawiły, że w mainstreamie do znudzenia wałkowana jest konwencja imprezowo-motywacyjna, jej pośrednim efektem są wycieczki liryczne w niespodziewane rejony. Tymi rejonami są m.in. okolice kuchni, jadalni, spiżarni czy po prostu sali restauracyjnej.
Potrawy symbolem statusu społecznego
O ile wątki gastronomiczne pojawiały się w polskim rapie już przeszło dwie dekady temu, o tyle trzeba podkreślić, że w większości nie służyły one sprawie kulinarnej. Nazwy owoców, warzyw czy potraw znajdowały raczej zastosowanie jako wypełniacze w układance rymów. Co najwyżej stanowiły część składową błyskotliwego porównania. Ale warto oddać sprawiedliwość, że u bardziej spostrzegawczych twórców nakreślały status społeczny bohaterów storytellingów. Taką funkcję pełniła słynna zupa z kurzych łapek – symbol biedy. Oraz łosoś do kanapek, który wyrażał zamożność. Obie potrawy to oczywiście rekwizyty ze zwrotki Sokoła w W wyjątkowych okolicznościach WWO. Ten gastro-wokabularz mógł wówczas zadziwiać. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę choćby pusty garnek Pei w Mój rap, moja rzeczywistość.
Nieco większą znajomością światowej kuchni chwalił się Pezet. W 2004 roku wzdychał do włoskiej restauracji San Marzano, która mieściła się w warszawskim centrum handlowym Sadyba Mall. To właśnie ona wyrażała aspiracje klasowe podmiotu lirycznego. Marzeniem było stołowanie się w tym miejscu – jako opozycja do codziennej rutyny. Z kolei dwa lata wcześniej w swoim największym hicie Seniorita ten sam wykonawca rapował m.in. o przyprawie tabasco. Termin ten w roku wydania owego singla w ogóle zyskał dość dużą popularność w polskim rapie – posłużył m.in. także O.S.T.R.-owi jako nazwa trzeciej płyty. Swoją drogą, Paweł z Ursynowa nie tylko kojarzył przyprawy, ale i miał świadomość, z czym można je podawać. Wszak na Senioricie odwołuje się również do najstarszej marki tequili, czyli Jose Cuervo. I warto w tym momencie dodać, że wyszukane nawiązania do alkoholi wówczas coraz bardziej zaczęły interesować polskich raperów. Z czasem nawet się rozwijały. Można wręcz stwierdzić, że proporcjonalnie do rosnących stawek za koncerty dla topowych polskich wykonawców hiphopowych. Dlatego dziś Hennessy leje się u Smolastego, a Grey Goose u Malika. Cóż. Jan Śpiewak nie lubi tego.
Kuchenna Rewolucja Belmondo i Bałagane
Odstawmy jednak trawiony alkohol na bok – podobnie jak zjadane skręty. Bo to akurat nie używki uczyniły pewnych artystów osobnymi. Tym wyróżnikiem okazało się właśnie jedzenie. Tak się składa, że najciekawiej w kwestii kulinarnej zagotowało się polskim rapie wraz z wejściem w szczyt formy opisywanych przeze mnie jakiś czas temu innowatorów językowych polskiego rapu. Czyli Kaza Bałagane i Belmondo. To oni urządzili w hip-hopie swoiste kuchenne rewolucje. Nie tylko sięgając po kulinarne porównania, ale przede wszystkim wprowadzając do gatunku swoistą apoteozę szamy.
U Belmondziaka zwraca uwagę włoska kuchnia. Słabość do niej można było wyczuć już na jednym z pierwszych memicznych undergroundowych hitów, który przebił się szerzej. Zamawiam se gnocchi, do tego eskalopki z Gnocchi to swoiste jedzeniowe bragga. Młody G tym samym uczynił jedzenie we włoskiej restauracji flexem równym przejazdowi przez dzielnicę cadillakiem. Być może stołowanie się w stylu południa Europy to nie przypadek – wszak wyluzowany włoski styl życia dobrze konweniuje z rapową nawijką na wyjebce słynnego dziś rapera z Gdyni. Konwencja ta była rozwijana na późniejszych projektach artysty – widać to już po samych tytułach. Pappardelle all’arrabbiata, czyli nawiązanie do makaronowego dania z ostrym sosem pomidorowym z dodatkiem chili i czosnku to już późniejszy przebój Belmondo. Pappardelle to nazwa szerokiego makaronu popularnego w Toskanii, gdzie również powstał klip do tego singla. W kawałku przewija się także tagliata, czyli inne znane danie z tego regionu Italii. To potrawa mięsna, którą wykonuje się najczęściej z wołowiny i wykorzystuje do tego antrykot, rostbef lub polędwicę. Nie jest zaskoczeniem, że najnowsza EP-ka Belmondziarza została zatytułowana na cześć makaronu aglio e olio – dania będącego pochwałą prostoty tradycyjnej włoskiej kuchni.
Kulinarnymi smaczkami nafaszerowane są również teksty Kaza Bałagane, który niemal symultanicznie (choć od dawna już nie z Belmondo) eksplorował wątki jedzeniowe w tekstach. Z tą różnicą, że znajdziemy u niego więcej różnorodności. Sery, szynki, a nawet – jeśli mielibyśmy podejść do sprawy humorystycznie – kasztany. Dlatego prosciutto crudo to dziś dla polskiego słuchacza hip-hopu nie tylko udziec świni – największy włoski delikates. To także tytuł singla wspomnianego rapera, pochodzący z kultowego już albumu Narkopop. Z tekstów Bałagane często unosi się aromat, mimo tego, że czasem jebie chrzanem. Sypie się rukola z parmezanem, a szerokie kobiece sutki porównywane są do pepperoni. Kaz z całą pewnością rozwinął kulinarny język chyba w największym stopniu ze wszystkich polskich raperów. Stąd jego inspiracje sięgają dużo dalej niż do Włoch. Dowód? Warszawski MC nie nawija na uszy po prostu makaronu. On nawija na uszy znany z Japonii udon.
Obecność kulinarnych wątków w polskim rapie z pewnością wydaje się naturalna u najbardziej rozwiniętych pod względem leksykalnym twórców. Nie da się jednak ukryć, że wspomniane przykłady Belmondziaka i Kaza wyniosły je na zupełnie inny poziom. A przecież po drodze pojawiła się jeszcze italofilska Tuzza. Nawiązania do włoskich specjałów w tekstach tego duetu nie były jedynym krokiem. Benito i Ricci przenieśli fascynację kuchnią na poziom performatywny, otwierając po prostu pizzerię w centrum Warszawy – Casa di Tuzza (swoją drogą, bardzo smaczną) – i ruszając z produkcją własnego wina.
Polska gastronomią stoi
Jaka jest geneza tego zjawiska? Silnego wpływu gastronomii na polską lirykę można na pewno dopatrywać się w ogólnej fascynacji Polaków kuchniami świata wraz z nadejściem nowego millenium. Kiedyś szczytem egzotyki był kebab lub nowobogackie sushi, dziś nie dziwią promocje na produkty z Azji czy obu Ameryk w tanich dyskontach. Do popularyzacji gastronomii w naszym kraju na pewno przyczyniły się liczne programy telewizyjne – z Kuchennymi rewolucjami Magdy Gessler na czele. Od czasów transformacji ustrojowej na rodzimej mapie kulinarnej pojawiło się wiele interesujących punktów. I choć tylko dwie polskie restauracje mogą pochwalić się gwiazdkami Michelin – już nieistniejąca Atelier Amaro w Warszawie i Bottiglieria 1881 w Krakowie – to każdy fan gastronomii w dużych miastach ma naprawdę z czego wybierać. Nie bez powodu stolica Polski umieszczana była w rankingach miast przyjaznych weganom – i to przed Nowym Jorkiem i Londynem.
Inną sprawą jest po prostu skrócenie dystansu pomiędzy państwami. Czy to przez częstsze podróże, emigrowanie czy internet. Nie ma wątpliwości, że każdy z twórców stosujących wyszukane kulinarne porównania w tekstach lubi odwiedzać kraje oferujące bogate smakowe doznania. Choć Belmondziakowi warto oddać także, że w swoich social mediach wiele miejsca poświęca lokalnym specjałom. W końcu nie tak dawno na vlogu wybierał się do gdyńskiej piekarenki. Próbował również burgera w poznańskim zuomie i smakował pierogi lwowskie.
Gastronomia to zatem we współczesnym rapie, ekhm, chleb powszedni. Można nawet powiedzieć, że rap się nią zachłysnął. I o ile jeszcze kilka lat temu ktoś mógł z zastanowieniem patrzyć na Vienia odnajdującego się w nowej roli kucharza i kulinarnego smakosza, dziś raczej przeszedłby wobec takich ruchów obojętnie. Szybciej zainspirowałby się poczynaniami dawnego członka Molesty, ruszył do restauracji i wrzucił na słuchawki jeden z ostatnich numerów Otsochodzi. Dlaczego? Bo tam grałby mu: Kentucky Fried Chicken trap z Luizjany.
Komentarze 0