Ten znak zapytania w tytule to nie błąd redaktorski. Skoro część słuchaczy uważa, że tak, to jest pierwsza polska płyta rapowa, ale już jej autor się od tego odżegnuje, to znaczy, że sprawa jest skomplikowana.
Spalam się, solowy debiut Kazika Staszewskiego, data wydania – 11 listopada 1991 roku. W oficjalnym obiegu na płytach i kasetach sprzedał się w kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy, ale lata 90. były erą piratów. Dlatego wliczając kopie nielegalne, nakład debiutu Kazika mógł iść nawet w kilkaset tysięcy. I to w czasach, gdy dla wielu rap był tylko zaoceaniczną ciekawostką, a ludzie masowo słuchali rocka. Zresztą Kazik kojarzył się z Kultem, a Kult, wiadomo – już wtedy, na przełomie dekad, był jedną z najpopularniejszych polskich kapel gitarowych. Co swoją drogą nie zmieniło się do dziś.
Funk dla smaku
Skąd rap u wychowanego na punk rocku Kazika? W wielu wywiadach Staszewski wspominał o częstych podróżach do Anglii, gdzie mieszkała jego rodzina. Tam poznawał płyty, jakich nie można było dostać w Polsce, także funkowe – George'a Clintona, Parliament, Funkadelic. Umieszczałem rap w tradycji postfunkowej i nagle Rick Rubin pokazał światu, że nie, że rap można połączyć z rockiem. Jego produkcje z Run DMC i Beastie Boys to było odkrycie. Krok dalej poszła kolaboracja Anthrax z Public Enemy i ścieżka dźwiękowa do filmu „Judgement Night”, gdzie było kilkanaście rockowo-rapowych duetów typu Slayer i Ice-T. Okazało się, że rap to ogromnie pojemne pojęcie. Miałem nawet przekonanie, że największe gwiazdy muzyki popularnej ściągają z hip hopu brzmienia, aranżacje. W latach 90. stałem się fanatykiem i trwało to dobre dziesięć lat – opowiadał Rafałowi Księżykowi w książce Idę tam gdzie idę. Płyty Staszewski pozyskiwał także w Polsce, korzystając z pomocy znajomych. Z Piotrkiem Wieteską grzebaliśmy więc w czarnej muzyce i sprawdzaliśmy, co się w niej działo. Wśród tego rozbrykanego funku trafiała się zawsze jedna lub dwie piosenki, gdzie było skandowanie, był groove jakiś i melodeklamacja. Gdzieś na przełomie 1982 i 1983 roku Jurek Pełka, który kręcił się na giełdzie płyt w Hybrydach, pożyczył mi trzy płyty, na których były tylko takie rzeczy: Whodini, Grandmaster Flash i jakaś składanka Sugarhill Gang. Odleciałem totalnie, strasznie mi się to podobało – wspominał w Antologii polskiego rapu, rozmawiając z CNE.
Do solowego debiutu Kazika namówił znajomy, Jacek Kufirski. Poza tym, że zdarzało mu się nagłaśniać koncerty Kultu, Kufirski dysponował trudno dostępnym w tamtych czasach sprzętem: sekwencerem Yamaha i samplerem AKAI. Tu od razu warto dodać, że choć w części utworów Kazik rapuje (lub raczej: melodeklamuje), to w pozostałych śpiewa, dlatego do dziś nie chce klasyfikować swojej debiutanckiej solówki jako czystego rapu. Kilka numerów było normalnymi piosenkami, tyle że zrobionymi w technologii samplerowo-sekwencerowej – opowiadał w rozmowie z CNE.
Pierwszy raper Wschodu
Łatka pierwszego polskiego rapera zdążyła jednak do niego przylgnąć. Był to dość sprytny zabieg marketingowy, skoro takiej muzyki nie nagrywał przed nim w Polsce nikt, w dodatku rap stawał się coraz potężniejszy na Zachodzie, a kulturowy impakt Public Enemy czy N.W.A. docierał do krajowych dziennikarzy. A mimo tego Kazik na początku spotykał się z odmowami wydania płyty; dla wydawców to wciąż było zbyt świeże i nieoczywiste; mieli obawy, że Spalam się będzie finansową wtopą. Zaufał mu dopiero Marek Kościkiewicz, który nie dość, że w tamtych czasach był na topie, grając w superpopularnych De Mono, to jeszcze kierował wytwórnią muzyczną Zic-Zac. Wydał album, opatrzył go nalepką Pierwszy raper Wschodu (co z wiadomych względów nie przypadło Staszewskiemu do gustu) i, o czym przez wiele lat mało kto wiedział... wymyślił ksywę Kazik; początkujący raper chciał, żeby Spalam się było podpisane: Kazimierz Staszewski Wiersze.

Obawy o to, że Polska nie kupi takiej muzyki, okazały się bezsensowne. Spalam się było sukcesem, który poszerzył grono fanów Kazika i Kultu o nieco młodszą publikę. Idąc ulicą na każdym straganie muzycznym, a wtedy kasety sprzedawano nierzadko wprost na chodniku, z łóżek polowych, widziałem kasetę „Spalam się” z coraz to inną okładką. Widziałem nawet „Spalam się” z okładką płyty Depeche Mode. To były oczywiście pirackie wydania – mówił w Idę tam gdzie idę.
Pocztówka z ery transformacji
Dzisiaj album jest praktycznie nie do zdobycia; to kolekcjonerski biały kruk, którego kompaktowe wydania potrafią sięgać na sieciowych aukcjach kilku tysięcy złotych. Spalam się nigdy nie zostało wydane powtórnie; najpierw nie zgodził się skłócony z Kazikiem Jacek Kufirski, później doszła kwestia czyszczenia sampli. Jego cały background (klejenie beatów z nielegalnych sampli, chałupniczo sporządzona umowa, którą Kazik podpisał z Kościkiewiczem, zakrojona na szeroką skalę sprzedaż piratów) jest niesamowitym odzwierciedleniem dzikiego kapitalizmu, który szalał w transformacyjnej Polsce początku lat 90. Trudno uwierzyć, że takie rzeczy działy się ledwie 30 lat temu. Na poparcie wspaniała historia, którą Staszewski przytoczył na kartach Idę tam gdzie idę:
Zic-Zac nie sfinansował żadnego teledysku. Pierwszy klip Kazika powstał z inicjatywy Telewizji Polskiej. Zgłosił się do mnie Marcin Kydryński, mówił, że są gotowi nakręcić teledysk do „Spalam się”. Teledysk robił Mariusz Treliński, pamiętam, że pracowała przy tym jakaś koszmarna liczba osób. Telewizja publiczna, nadmiar etatów, kilkadziesiąt osób się kręciło, nie wiedziałem, co kto robi. Przywieźli arcypiękną modelkę, dwie dziewczyny, które grały chórzystki, słyszałem, że z jedną z tych chórzystek Treliński potem się ożenił. W pewnym momencie nawet zacząłem protestować, bo miałem wrażenie, że ocieramy się o pornografię, przyjechał treser z wężami i zaczęli te węże układać na roznegliżowanej modelce. „Dosyć tego” – mówię, wzięli mnie na bok i próbowali doprowadzić do pionu, co im się udało. A na koniec okazało się, że nie starczyło już pieniędzy na montaż i obraz kończy się na minutę przed końcem piosenki, muzykę trzeba było wyciszyć. (...) Kiedy później do klipu „Na mojej ulicy” kręconego w Oruni fingowaliśmy bójkę, wyskoczył nagle koleś: „Ja też chcę zagrać” i na dowód, że się nadaje, skaleczył kogoś butelką w szyję.
A co z tą pierwszą stricte rapową płytą? Skoro Kazik odżegnuje się od takiego tytułowania Spalam się, trzeba szukać w 1995, przełomowym dla krajowego rapu roku. To wtedy, na dwa miesiące przez Liroyem i jego Alboomem, wiosną na półki trafił self-titled Wzgórza Ya-Pa 3, nota bene wydana przez SP Records, label, z którym do dziś związany jest Staszewski. I to kielczanom należy się palma pierwszeństwa.