Kilkukrotna medalistka mistrzostw Europy w wioślarstwie Joanna Dorociak musiał zakończyć karierę przed wyjazdem na igrzyska olimpijskie z powodu przyruchu, czyli nagłej blokady ruchowej w organizmie. W tym samym czasie zaczęła biegać i z miejsca osiągać wspaniałe rezultaty w nowej dyscyplinie. Zaskoczyła wszystkich, kiedy w Półmaratonie zdobyła brązowy medal mistrzostw Polski z czasem 1:17:10. Dzisiaj jest ambasadorką i trenerką biegową New Balance, a jej historia ma inspirować innych. Nam opowiedziała, jak ostatnie lata zmieniły jej perspektywę oraz postrzeganie sportu i co będzie chciała zaszczepić u trenujących z nią zawodników.
Dominik Piechota: Mamy powiedzenie „zdrowie jest tylko jedno”. Wydaje się banalne i oczywiste, ale nabiera sensu dopiero, kiedy zaczyna go brakować?
Joanna Dorociak: Często jest tak, że gonimy za celami, stajemy się częścią pędu i stawiamy pracę na pierwszym miejscu, zapominając o naszych podstawowych potrzebach. Nie skupiamy się na zdrowiu, nie myślimy o tym, co najważniejsze. Wchodzimy w ten pęd, aż pewnego dnia czas się zatrzymuje. Stopklatka. Coś się dzieje. Organizm nie wytrzymał tego pędu. Moja sytuacja przed igrzyskami w Rio De Janeiro uświadomiła mi, że przesadziłam. Bagatelizowałam pewne sprawy. Wiedziałam, że moje odchudzanie do kategorii wagi lekkiej nie jest zdrowe, że branie hormonów nie było odpowiednie, bo doprowadzałam do ciągłego odwadniania organizmu. Ale nie myślałam o tym, póki wszystko się układało, byłam zdrowa i w życiowej formie. Życie jednak pisze swoje scenariusze i nagle pokazało mi: zatrzymaj się, stop, przesadziłaś! Dopiero po tym uświadamiasz sobie, jaką wartość mają zdrowie czy relacje z bliskimi. Masz jakieś cele w życiu, ale równie dobrze jutro może ich nie być. Sport jest strukturą, w której bez zdrowia sobie nie poradzisz. Nie ma zdrowia, nie ma niczego. Kończą się cele, marzenia o medalach, sens wieloletniej pracy. Dopiero moment utraty tego zdrowia pozwala ci nieco przewartościować życie i spojrzeć na to szerzej.
Twoją karierę wioślarską zablokował przyruch, czyli pewna nagła blokada w organizmie. Wiedziałaś, z czego to się bierze, kiedy zaczęły się problemy? Teorii jest mnóstwo.
W grudniu 2019 roku zaczęłam mieć problem na ergometrze wioślarskim w Szklarskiej Porębie. Czułam, że coś jest nie w porządku, moje ciało nie chciało mnie słuchać. Zupełnie nie wiedziałam, co to, ale problem się pogłębiał. Trenerzy mówili, że zdarzały się takie przypadki w wadze lekkiej, kiedyś 2-3 zawodników miało ten problem na tle ruchowym. I to się zdarzało, nie jestem pierwszą osobą na świecie, ale problem tkwi w tym, że nigdy nie zostało to dogłębnie zbadane. Próbowałam szukać na własną rękę, bo poprzednie przypadki były 10 lat wcześniej. Pomyślałam: medycyna jest na innym poziomie, mamy większą wiedzę o ciele, może teraz uda się znaleźć powody i poradzić sobie z tym. Chodziłam do osteopatów, trenera motoryki ruchu, fizjoterapeutów, różnych lekarzy, próbowałam masaży powięziowych, zrobiłam przekrój różnych możliwości, ale każdy miał na ten temat odmienne zdanie. Jak to lekarze, szukali odpowiedzi w swojej dziedzinie. Najbliższa jestem temu, że to konsekwencja mojego wcześniejszego problemu z zakrzepicą. Miałam operację, wycinane 5 cm żebra, wycinany mięsień podobojczykowy. Ciało zaczęło w tym miejscu wymagającym ochrony włączać inne struktury ruchu, inne mięśnie zaczęły pracować i doszło do przeciążenia. To jak efekt kuli śniegowej, bo wszystko się nawarstwiało. I to moja najbardziej prawdopodobna teoria, w którą uwierzyłam. Ruch wioślarski jest specyficzny, a miałam problemy właśnie w tamtej partii ciała. Nie mam problemu, biegając. Coś się zaburzyło w tej konkretnej partii.
Nagle nie byłaś w stanie odwzorować pewnego ruchu?
Jak robisz ten ruch od 12. roku życia, to jest dla ciebie naturalny jak chodzenie. Nie myślisz o tym, co masz zrobić. Nie myślisz teraz prawa noga, teraz lewa, tak samo wiosłowanie było dla mnie normalne. Nagle twoje ciało wypacza ten ruch. Dokonuje dziwnego upięcia rąk, nie w porę, zaczyna ruszać barkiem. Odstawiałam tak dziwne figury na łodzi, że sama byłam przerażona. Kiedy to się zaczęło, wystartowałam jeszcze w mistrzostwach Polski, gdzie czułam, że jest ze mną naprawdę źle. Wygrałam MP z przyruchem, ale to był najgorszy sprawdzian w życiu. Niesamowicie się zmęczyłam. W łazience zwymiotowałam, bo dałam z siebie 100 procent. Kiedy zobaczyliśmy nagranie z zawodów, wszyscy byli przerażeni. Zastanawiałam się, jak mogłam to wygrać, bo istnieje jakaś technika w sporcie, a ja zrobiłam wszystko odwrotnie. O co tu chodzi? Może byłam mocno zafiksowana i bardzo pewna siebie po wcześniejszych sukcesach, więc chciałam udowodnić, że to mi nie przeszkadza, ale na poziomie olimpijskim z takim ruchem wiosłowanie nie jest możliwe. I przede wszystkim to nie było zdrowe.

Masz tę sytuację poukładaną w głowie czy ten element niedopowiedzenia cały czas dręczy?
Niby dręczy, ale już się z tym pogodziłam. Przez miesiące dojrzewałam do decyzji o zakończeniu kariery w takim wieku, przed trzydziestką, przed igrzyskami w Tokio. Liczyłam się z tym, że będzie to konieczne. Zrobiłam naprawdę wszystko, co mogłam. Taki research, taki wysiłek. Jeździłam po lekarzach, nawet wybierałam się na południe Polski, bo ktoś kogoś polecił. Każdy z otoczenia próbował mi jakoś pomóc, więc dzwonili z poradami: Asia, słuchaj, tutaj mam jakiegoś magika, Asia, to może być to. Dostajesz full różnych poleceń i nie wiesz, co masz wybrać. Nie możesz pójść do każdego. Miałam natłok informacji, ale selekcjonowałam to i szukałam ludzi, którym można zaufać. Nie mam na koniec wyrzutów sumienia czy żalu, że mogłam zrobić coś więcej. Ani że chcę jeszcze powalczyć. Człowiek musi kiedyś powiedzieć stop. Jest pewna granica. Dałam sobie czas, aby z tego wyjść. Spróbowałam, bo wróciłam po tej przerwie do treningów z Kasią Wełną, potem wybuchł koronawirus. Uważam, że to i tak było nad wyraz i mogłam odpuścić nawet wcześniej, ale próbowałam tego powrotu.
To uczy, aby do pewnych życiowych celów podchodzić spokojniej?
Teraz nawet w bieganiu mam przeświadczenie, żeby nie robić wszystkiego za wszelką cenę. Czasami ludzie zapominają o tym, że mamy jedno zdrowie. Nie kupisz go w sklepie, nie możesz sobie wybierać, musisz podejść do niego naprawdę z szacunkiem. W sporcie te bariery są często przekraczane i jest to na porządku dziennym. To normalne, że ludzie startują z blokadami, kontuzjami, na środkach przeciwbólowych. Cel dla sportowca jest ważniejszy niż zdrowie. Nie mamy tej zdrowej granicy. Organizm podpowiada ci, że coś jest nie tak, a my to bagatelizujemy, bo podążasz całe życie za jakimś celem. Podporządkowujesz czemuś całe życie i nagle masz zrezygnować, bo coś cię boli? Na takiej zasadzie to działa. Z tego później wynikają najpoważniejsze kontuzje kończące kariery.
Może czasem przyniesie to sukces, ale również konsekwencje w dalszym terminie.
Ilu sportowców po skończeniu kariery wpada w depresję, problemy psychiczne, bo nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Nie chodzi jedynie o pracę i zmianę stylu życia, ale właśnie też konsekwencje zdrowotne, które nie pozwalają normalnie funkcjonować.

Patrzysz na przejście do nowego świata biegowego jak na szansę? Straciłaś ważną część życia, ale też z miejsca zaczęłaś osiągać świetne wyniki w bieganiu.
Na pewno tak. Zawsze chciałam tego spróbować, bo już w szkole podstawowej dobrze radziłam sobie na biegach przełajowych. Nawet wygrałam kiedyś mistrzostwo Warszawy, gdy miałam 14 lat. Wiedziałam, że mam potencjał, ale poszłam w wioślarstwo. Dzięki temu miałam możliwość odkrycia nowej dyscypliny sportu. Zawsze szukam szansy w najgorszych sytuacjach, chcę wyciągać coś pozytywnego, zobaczyć chociaż ten ułamek korzyści.
A w jakim stopniu bieganie może zastąpić wioślarstwo?
Wiesz co, ja już się spełniłam jako wyczynowy sportowiec. Wiadomo, że nie byłam na igrzyskach, bo tak to się potoczyło, ale nie mam jak niektórzy uczucia wypalenia. Zrobiłam kawał dobrej roboty jako zawodniczka. Teraz bardziej chcę się bawić sportem, odkrywać go od strony trenerskiej i przekładać pasję na innych. Udowodniłam sobie już wszystko, więc nie mam żadnej presji, że coś jeszcze muszę. Wolę podejść do tego jak do zabawy. Będę chciała gdzieś wystartować, to wystartuję, ale bez szukania w tym jeszcze wyczynowego sportu, bo nie chcę do niego wracać. Sportowiec po zakończeniu kariery cały czas ma w sobie chęć wygrania, bo to nam wpajano od dziecka, tego się uczyliśmy. To czasem złudne, bo nawet podczas zwykłego treningu włączał Ci się fokus, aby być pierwszym, zamiast się tym bawić. Też z tym walczę, bo dopiero się tego uczę. Próbuję zmienić mentalność. Pójść na trening i nie zmęczyć się tak nieludzko albo zatrzymać się w środku lasu i zrobić sobie zdjęcie. Bez takiego ciśnienia, że nie mogę się zatrzymać, bo mam włączony stoper. To takie głupie rzeczy, które robią różnicę.
Czyli bieganie nie miało zastąpić tej wcześniejszej rywalizacji?
Na początku może trochę tak, ale chciałam zobaczyć swoje granice. Jak wchodzisz w taki trening, to już podchodzisz pod wyczynowy sport, bo jednak na treningach przekraczasz swoje granice. Cały czas z nimi walczysz. U mnie to przejściowy czas, miałam parę fajnych startów po przejściu do biegania, wszystko się zazębiło i dało mi szczęście. Ale nie wiem, co będzie dalej. Cieszę się, bo zaczęłam współpracę z New Balance jako trenerka i odkrywam nową dyscyplinę od różnych stron. Będę jeszcze startować w różnych biegach, ale zobaczymy na jakiej zasadzie. Nie czuję potrzeby nakładania na siebie presji. Moje potrzeby jako sportowca są inne.

Jako trenerka będziesz wpajać innym tę perspektywę, że nic za wszelką cenę?
Tak, mam już inne spojrzenie. Choćby to picie. Na każdym treningu cisnę, aby każdy zabierał ze sobą wodę, aby dbali o to, bo widzę, że to jest bagatelizowane. A tam, picie, co to takiego, napiłem się w domu. Albo napije się za dwie godziny po treningu w domu. Te rzeczy są tak istotne, dbałość o zdrowie, sport ma być przeplatanką zdrowego odżywiania, nawadniania i przy okazji rozwoju ruchowego. Cieszę się, kiedy ktoś ma swoje cele, bo to bardzo istotne. Bardzo szanuję ludzi, którzy łączą to np. z pracą biurową. Robią trening o świcie, później kilka godzin spędzają w pracy, a wieczorem jeszcze jeden trening. I tak ludzie żyją, jest ich sporo. Podziwiam to, bo to naprawdę trzeba być świrem na tym punkcie. Pamiętam, że ja zawsze miałam kilka godzin na regenerację, nawet drzemkę w środku dnia, dieta była najważniejsza, wszystko podporządkowane celom, a oni mają swoje życie, pracę, obowiązki domowe, często dzieci i jeszcze stawiają wygórowane oczekiwania co do zawodów. Gdzie tu znaleźć czas na coś innego? Niektórzy moim zdaniem mocno przeginają, ale sport jest ukierunkowany na wyniki. Każdy chce wykręcać lepsze rezultaty, ale to też później daje pewność siebie w życiu. Ludzie po sporcie są pewni siebie, zdeterminowani, punktualni, mają tyle cech charakteru zabranych z tej rywalizacji. Rewelacyjni są później w życiu, w organizacji, bo potrafią układać mądrze te puzzle, aby dzień jakoś wyglądał. Czasem jak ktoś ma za dużo czasu, to bardziej mu się to rozmywa.
Ale bez przekraczania granicy i często naruszania tego rozsądku, trudno osiągnąć sukces w sporcie.
W ogóle się nie da. To jest wpisane w sport wyczynowy. Na treningach trzeba przekraczać granice w głowie. Widzę to po niektórych zawodnikach. Mówią mi, że już nie dadzą rady. Ale usiądą, odpoczną i zaraz pojadą jeszcze lepiej niż przed momentem, kiedy już rzekomo nie mieli sił. To pokazuje, że sami sobie ustalamy granicę. Zaczęło coś go boleć, więc już miał wymówkę, powiedział sobie, że odpuści. To jest złudne. Ja potrafiłem ze spuchniętą ręką robić treningi, to skrajne przypadki i nie powinniśmy się tak zachowywać, ale kwestia bólu jest u każdego indywidualna. Jeden może jechać, zbiera mu się na wymioty i ma mroczki przed oczami – to jego granica, a drugi przy pierwszym bólu i dyskomforcie odpuszcza, bo już nie daje rady wiosłować. Każdy ma inną granicę. W tym drugim przypadku fajnie ją przekraczać, ale z rozsądkiem.
A zauważasz negatywne aspekty wychowania w kulcie rywalizacji i nastawienia na wynik w sporcie?
Człowiek chce być we wszystkim najlepszy. Czasami nie potrafię odpuścić. Powiedzieć sobie, że w czymś jestem słaba. A przy różnych wyzwaniach za wszelką cenę chciałam sobie coś udowodnić albo wykonać to, chociaż nie nadawałam się do tego. Warto odpuszczać. Nie musimy we wszystkim być najlepsi. Możemy być w czymś słabi. To jest ciężkie do przetłumaczenia sobie, że każdy ma wady i zalety, a sportowcy jednak mają to nastawienie wygrywania we wszystko. Ktoś daje ci challenge, podejmujesz wyzwanie. A później okazuje się, że to nie dla ciebie. Także to parcie przed siebie i trudność z odpuszczaniem. Każdy powinien mieć prawo powiedzieć, że to nie jest mój dzień, jestem słaby, gorzej się czuję. A sportowcy raczej tego nie akceptują.

Twoje sukcesy w bieganiu wynikają z naturalnych predyspozycji czy raczej tego, że od 12. roku życia trenowałaś wioślarstwo?
Na pewno genetyka, bo zanim zaczęłam trenować wioślarstwo, zawsze wyróżniałam się w zawodach szkolnych. Widziałam ten talent do sportu. Koszykówka, siatkówka, piłka ręczna, pływanie, ping-pong, obstawiałam wszystkie zawody w szkole. W jakimś sporcie musiałam się umiejscowić. Ale przygotowanie fizyczne również ma znaczenie, bo wioślarstwo jest jednym z najtrudniejszych sportów, jest wytrzymałościowo-siłowe. Ale ani to bardzo długi wysiłek jak przy maratonie, ani mega krótki jak sprint. Coś pomiędzy, więc przygotowanie jest półsprinterskie i półmaratońskie. Mieszanka wszystkiego. Bazę tlenową, wytrzymałościową i siłową na pewno zbudowałam na tym. Miałam bardzo mocną podstawę, aby biegać na wysokim poziomie przez wioślarstwo i talent do sportu. Zawsze byłam w czołówce wszelkich biegów przełajowych. No i psychika ma znaczenie, bo jednak byłam przyzwyczajona do wysiłku i miałam bardzo wysoką postawioną granicę bólu, do tego chęć rywalizacji i zwycięstwa.
To też zupełnie inny wysiłek, bo w wioślarstwie starty trwały na przykład 7 minut, a teraz mówimy o biegach trwających 2-3 godziny.
Jako sportowiec zawsze lubiłam sprinty, ale też dłuższe treningi. Mieliśmy czasem coś, co nazywało się długim dystansem, czyli kilka kilometrów na wiosłach i to oscylowało w okolicach 30 minut. Pamiętam, że bardzo dobrze się tam czułam, bo byłam wytrzymałościowa. Mam długie mięśnie, są wytrzymałe, więc też miałam do nich predyspozycje. Nie jestem tak szybka, nie mam takich zrywów przez struktury mięśniowe, ale dłuższy wysiłek mi służy. To też totalnie inne zmęczenie. Pamiętam pierwszy Półmaraton Praski, który jeszcze przebiegłam na antybiotyku. Straszne uczucie. 35 stopni, parowała mi głowa, myślałam, że umrę na tym biegu. Po czym od razu zapisałam się na maraton. Biegacze zawsze mówią, że człowiek ma w głowie: po co ja to robię? A chwilę później zapisuje się na kolejny bieg. I to jest 90 procent przypadków. Treningi wioślarskie też trwały 2-2,5 godziny, więc byłam przyzwyczajona do takiego wysiłku w wodzie albo na nartach biegowych.
Co dla ciebie jest najpiękniejszego w bieganiu? Co ci daje i o czym myślisz w trakcie?
Podczas Maratonu Warszawskiego było tylu krzyczących ludzi, kibiców, atmosfera tak niespotykana, że ja po prostu biegłam w euforii i nie miałam czasu myśleć. Cieszyłam się tym, bo w wioślarstwie tego nie miałam. Miałam w sobie tyle emocji i adrenaliny, że tylko cieszyłam się z bycia częścią tego wydarzenia. Jedno wielkie uczucie wow. A na takich biegach samotnych na 30 km w lesie jest inaczej. Bieganie dla mnie jest po pierwsze czasem spędzonym sama ze sobą. Zostaję z myślami i kiedy mam jakieś problemy albo decyzje życiowe, to podczas biegania łatwiej mi to wszystko przychodzi. Ostatnio miałam dość newralgiczny czas wielu decyzji i podczas biegania czasem dostajesz oświecenia. Przecież to rozwiązanie będzie lepsze. Po takim 2-godzinnym biegu już wiem, co mam robić. Od razu zaczynam działać, wiem, do kogo mam zadzwonić. Układam sobie to wszystko w głowie, a później od razu działam. To nigdy nie jest czas stracony. Niektórzy się zastanawiają: co ty tyle czasu tam robisz? Marnowanie czasu. Zjesz pizzę i odzyskasz wszystkie kalorie. Ja zupełnie tak nie uważam. Myślę wręcz, że to taki czas twórczy dla mnie.

Transformacja w nowe życie wiele cię kosztowała? Trzeba było odnaleźć się w nowym świecie, pomyśleć o pracy.
Jak wybuchnął covid i przełożono igrzyska na kolejny rok, wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić, aby znowu o nie walczyć za rok, bo widziałam, że moje zdrowie się pogarsza i nie idę w dobrą stronę. Na początku było mi ciężko, wszystko jest pozamykane, nie wiesz, co masz robić. Paradoksalnie nagle wszyscy przestali działać i zostali zamknięci w domach, więc przynajmniej nie miałam tego bólu, że tylko ja nic nie robię. Wszyscy narzekali, wszyscy mieli źle, więc się dostosowałam. Na całym świecie nie było najlepiej. I tak wyglądało moje powolne przejście. Minął miesiąc-dwa, a jednak nie potrafię w tym tkwić bezczynnie, więc zaczęłam myśleć, co chcę robić. Nigdy nie chciałam robić czegoś wyłącznie dla pieniędzy, tylko również dla frajdy i spełnienia. Abym była w tym sobą i mogła wyrażać swoje ja. Na tym mi zależało i zaczęłam powoli wchodzić w sfery trenerskie. Ważnym etapem było zakończenie kariery oficjalnie, bo jednak trudno jest powiedzieć, że kończy się na dobre. Jak każdy sportowiec, mam z tym problem. Ale chciałam zakończyć pewien etap i otworzyć nowy. Mieć czystą kartę i nie wracać do tego co było, bo znamy przypadki, że ktoś wychodzi, wraca, wychodzi, wraca, ciągle myśli, że jeszcze spróbuje. Drzwi powrotne ciągle działają. Napisałam na swoich socialach posta o końcu kariery i poczułam się lepiej. To było rozliczenie, bo ludzie ciągle pytają, kiedy wracasz, czy dajesz sobie szansę i sam nie wiesz, co masz odpowiedzieć. Więc potrzebowałam takiego postawienia kropki, aby nie zostawiać niedopowiedzeń.
Jakie masz teraz obserwacje jako trenerka, prowadząc innych biegaczy?
Trenuję dorosłych i ludzi z zewnątrz, którzy nie są sportowcami, ale chcą spróbować czegoś nowego i chcą trenować. To bardzo fajne, bo mogę im pokazywać nową dyscyplinę i ciekawe doświadczenia od innej strony. Staram się ich nakierowywać mentalnie, bo sport wiele pomaga w psychologicznym spojrzeniu na różne rzeczy. Trener czasem działa jak psycholog. Każdy ma inne cele, jeden chce zrzucić trochę kilogramów, drugi chce być fit, trzeci spędzić przyjemny czas z przyjaciółmi i czuć się częścią teamu, aktywnej społeczności. Cieszę się, że są takie możliwości i ludzie chętnie z tego korzystają. Nie chcą spędzać czasu wyłącznie w pubach, tylko postawić na przyjemne i aktywne.
Ta druga strona, perspektywa trenerki, wiele u ciebie zmieniła?
Kiedyś wszystko chciałam osiągnąć za wszelką cenę. Nie myślałam o zdrowiu ani innych kwestiach. Teraz mam wybór. To taki czas w życiu, kiedy chciałabym pożyć, mieć czas dla przyjaciół, chłopaka, rodziców, ludzi, dla których nie zawsze miałam czas, będąc wyczynowym sportowcem. Urodziny – nie ma cię, wesele – obóz przygotowawczy, ważna uroczystość – startujesz w zawodach gdzieś na świecie. Teraz nie chcę tego samego z bieganiem. Zmieniłam priorytety. Jak mam wybór, bardziej stawiam na życie, a przy tym nadal zawody dają mi dużo frajdy. Sport dużo ci daje, ale również dużo zabiera na tym najwyższym poziomie. Nie masz aż tyle czasu, jak się wydaje, więc teraz zamierzam to nadrobić i wykorzystać. Oddać te chwile bliskim. Być tu i teraz.

Czyli teraz to jest czas na szukanie balansu między sportem i życiem oraz pomaganie z tym innym przez swoje doświadczenia?
Na pewno. Ciągle tego szukam. Pewne rzeczy układam w głowie, ale na wszystko potrzeba czasu, aby to przetrawić. Widzę, że chciałabym żyć, funkcjonować inaczej, ale też całe życie poświęciłam sportowi i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Najfajniejsze jest, że sport mi niczego nie obrzydził. Wielu sportowców jednak po karierze odcinają się od niego, nienawidzą go, zdejmują ostatni raz strój i chowają go głęboko do szafy albo palą jak robiło się z książkami po maturze. Są takie skrajne historie i emocje. Koniec, już nigdy więcej nie założę dresu. A ja nie – cieszę się, że zakończyłam karierę w takim momencie, że nie mam przesytu sportem, praktycznie codziennie coś robię. Ciągle trenuję, ale mam inne podejście, robię to, na co mam ochotę tu i teraz, wolę rower, wybieram rower. Nie wszystko musi być reżimem. Bieganiem chcę się bardziej cieszyć, dostrzec w nim najbardziej ludzką stronę. Nie żyłować się, tylko zatrzymać, cieszyć otoczeniem, zrobić ładne zdjęcie, zwrócić uwagę na naturę. Kiedyś jechaliśmy na obozy w góry, ale ja nawet nie widziałam otoczenia. Głowa w ziemię i skupiasz się na treningu, nie wiedziałam nawet co jest dookoła, bo nie było na to czasu. Skupiałeś się na ziemi, kamieniach i żeby sobie nogi nie skręcić. Ludzie często mówią, że sportowcy zjeżdżą tyle wspaniałych miejsc. W porządku, ale zwykle to jest hotel, skupienie na pracy i celu do tego stopnia, że nie doceniasz tej natury. Teraz chcę żyć tu i teraz oraz odkrywać to, co mnie otacza.
Zastanawiałem się, czy to wioślarstwo nie obrzydzi ci trochę sportu, ale widzę, że jesteś zupełnie innym przypadkiem.
Moje wybory i decyzje były słuszne. Niektórzy jeszcze namawiali mnie do powrotu, ale w tym wszystkim zachowałam siebie i to jest najważniejsze. Myślałam przede wszystkim o sobie. Tylko ty czujesz swoje ciało i co jest dla ciebie lepsze. Ktoś może mówić, co ci pomoże, co powinnaś zrobić, ale nikt nie zna ciebie tak dobrze jak Ty sam. Myślę, że głównie przez to mam dzisiaj takie podejście. Trzeba zaufać temu, co się czuje i słuchać swojego organizmu.