The Midnight Gospel to najmniej oczywista kreskówka od dawna. Powinniście dać jej szansę!

themidnightgospel.jpg

Już po pierwszym zwiastunie animacji autorstwa Pendletona Warda i Duncana Trussela jednego byliśmy pewni – czeka nas niespotykana wizualna jazda bez trzymanki, napędzana feerią barw i wykręconych rozwiązań w kreacji świata przedstawionego. W tym przypadku to jednak coś więcej niż sztuka dla sztuki.

Produkcja dostępna od kilku dni na Netfliksie ujęła nas również oryginalnym podejściem do prowadzonej narracji, podjętej wokół motywu głównego bohatera – domorosłego dziennikarza, który przy użyciu specjalnego symulatora podróżuje po planetach całego uniwersum, przeprowadzając wywiady w formie podcastów z zamieszkującymi je postaciami. Tematy rozmów, których gospodarzem jest niejaki Clancy Gilroy, w każdym odcinku schodzą na pole rozważań filozoficznych, socjologicznych oraz egzystencjalnych. Często w niespodziewanym momencie, chwytając odbiorcę za serce i duszę.

Acid drinkers

Zanim wrócimy do narracji i tematyki, warto poświęcić jeszcze chwilę wspomnianym już kwestiom wizualnym. The Midnight Gospel wygląda po prostu olśniewająco; Ward wylał na ekrany naszych urządzeń paletę wszystkich barw dostępnych w RGB. Wzrok co chwila wyłapuje nowe szczegóły i smaczki, które nie przytłaczają, odciągając od treści odcinka, ale równocześnie umiejętnie zwracają naszą uwagę.

Każda planeta i projekty jej mieszkańców to już absolutne LSD. Nie chcemy psuć ewentualnych niespodzianek – tej psychodeli trzeba doświadczyć na własnej skórze. Wykreowane światy rządzą się swoimi pokręconymi prawami, jak również sytuacjami, w których przybywa na nie Clancy oraz motywacjami, jakie kierują życiem poszczególnych rozmówców.

Przedstawione obrazy są względnie zrozumiałe dla oka odbiorcy, jednak w połączeniu ze stylistyką wykorzystującą zmniejszenie liczby klatek na sekundę w stosunku do standardowych kreskówek, fenomenalnie dobraną muzyką i szalejącymi zestawami kolorów możemy mocno odpłynąć. Wylewająca się z ekranu kwasowość nie każdego przekona, niektórzy będą się czuli wręcz odrzuceni często karykaturalnymi i stawiającymi na kontrast piękna i brzydoty pomysłami. Do serii należy podejść nie tyle z mylnym nastawieniem, wtłaczającym ją w ramy zabawnej kreskówki dla dorosłych, ile do pewnego rodzaju przeżycia estetycznego. Kiedy już się tak stanie, będziemy mogli skupić się na opowieści, zanurzając się w każdej z ośmiu inspirujących, filozoficznych przygód.

Witam w moim podcaście

Otoczka dzieła Warda i Trussela mocno kontrastuje ze światem przedstawionym. Co więcej, historia, której jesteśmy naocznymi świadkami, często idzie zupełnie innym torem niż rozmowa prowadzona przez drugiego ze wspomnianych, podkładającego głos głównemu bohaterowi. Gilroy i jego rozmówca uczestniczą oczywiście w prezentowanych wydarzeniach, lecz często zdają się olewać chociażby nadchodzące zagrożenia, nie chcąc przerywać monologów, wypowiedzi i rozwijających się tematów. Stoją nieco na uboczu, co pozwala skupić uwagę na kwestiach poruszanych w ramach podcastu.

Owe kwestie już od początku zaskakują dojrzałością, jakiej z reguły nie uświadczymy u większości twórców kreskówek. Goście międzygalaktycznego podcastu wchodzą w meandry największych problemów egzystencjalnych, w większości przypadków ponadczasowo aktualnych. Poruszane są takie tematy jak poszukiwanie własnej tożsamości, samotność, religijność, problem życia po śmierci czy utrata najbliższych. Poszczególne epizody nie są sztywno powiązane fabularnie, ale ich główną osią jest odnalezienie odpowiedzi na trapiące ludzkość pytania poprzez medytację, poznawanie siebie czy próby akceptowania rzeczywistości.

Dodatkowo przeziera tu podcastowa niedoskonałość, dodająca rozmowom ogromną dawkę realizmu. Bohaterowie nawzajem sobie przerywają, potakują, dopowiadają i rzucają żartami sytuacyjnymi sprawiającymi, że czujemy się jak zupełnie realny słuchacz. Powaga nie ciąży. Widać pewne podobieństwo do świetnego Uncut Gems, które także ujmowało prawdziwością niepoukładanych i żywych dialogów.

Synteza wyciskająca łzy

Połączenie wyżej opisanych składników, które tak mocno ze sobą kontrastują, mogło przynieść dekoncentrującą widza katastrofę. The Midnight Gospel udało się jednak zgrać psychodeliczną nutę i poważne tematy tak, że pozostaje tylko przyklasnąć. To idealny serial do relaksu połączonego z deep thinkingiem, bardzo potrzebnym wielu osobom w szalonym pędzie obecnych czasów. Absolutnie każdy z ugryzionych problemów jest rozkładany na czynniki pierwsze w interesujący, angażujący sposób, a zakończenie sezonu i ostatni, dłuższy odcinek są w stanie poruszyć najtwardsze serce, wyciskając łzy dzięki próbie zrozumienia nieodwracalności śmierci i utraty najbliższych.

Znajdzie się wiele osób, które zawiodą się na tej animacji podczas poszukiwań klasycznej, kreskówkowej rozrywki. Mamy jednak do czynienia z serialem potrzebnym i ważnym. Bardzo dobrze, że powstał. To unikat, któremu z pewnością warto dać szansę, jeżeli nie boicie się głębszych rozkmin.

Tekst: Kuba Skalski

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.