Nie chodzi o Los Alamos, które doskonale znacie z filmu Christophera Nolana. Nie mniej ważnym punktem w Projekcie Manhattan jest bowiem Richland w stanie Waszyngton.
I wcale nie jest takie małe, jak może się wydawać – w 60-tysięcznym Richland mieszka plus minus tyle samo osób, ile w Lesznie czy Łomży. Aczkolwiek jeszcze na początku lat 40. osada liczyła sobie zaledwie kilkuset richlandczyków. Aż zainteresowała się nią amerykańska armia.
Teraz zaczyna się szczególnie ciekawa część dla wszystkich, którzy – a wiadomo, że nie było ich mało – oglądali Oppenheimera Christophera Nolana. Z filmu znacie Los Alamos, ale nie każdy wie, że bardzo ważnym zapleczem dla pracowników Manhattan Project było właśnie Richland. Miasto – sypialnia, zaprojektowane przez architektów i powstałe między latami 1943-1945. Dosłownie powstałe; armia wysiedliła 300 poprzednich mieszkańców, budując domy dla aż 25 000 osób. Właścicielem wszystkich budynków było państwo, nowi mieszkańcy płacili symboliczny czynsz i generalnie mieli masę rzeczy za darmo, od biletów autobusowych po... żarówki.
Niedaleko Richland znajduje się miasteczko Hanford, gdzie przez dziesięciolecia produkowano pluton do celów wojskowych; zresztą bez niego nie można byłoby zdetonować bombę nad Nagasaki. Dziś podziemne zbiorniki pod Hanford są wypełnione milionami galonów odpadów radioaktywnych. Nie trzeba tłumaczyć, jak wielkie to zagrożenie dla okolicznej przyrody.
Ci, którzy pracowali w Hanford, mieszkali w Richland. I to na tym miasteczku skupia się dokument Richland w reżyserii Irene Lusztig. 80 lat po powstaniu nowego Richland Lusztig przyjechała do tego miejsca i porozmawiała z ludźmi, którzy aktualnie tam żyją. Tymi, którzy jeszcze – jak przez mgłę – pamiętają początki zimnej wojny. Ale i młodszymi, którym nie przeszkadza, że lokalna drużyna futbolowa nazywa się Richland Bombers, a jej maskotką jest atomowy grzybek. Dla nich bomba atomowa jest takim samym elementem amerykańskiej popkultury jak Coca Cola czy NBA. Nie znają świata, w którym ludzie naprawdę bali się apokalipsy.
Ale Richland to też strach – o zdrowie swoje i bliskich. Praca w tajnych laboratoriach była obciążona ogromnym ryzykiem zdrowotnym; wielu richlandczyków umierało i umiera zbyt szybko. Niesamowite w życiu tego miasta jest właśnie mentalne podzielenie; z jednej strony godne i bogate życie, w końcu pracownicy hanfordzkich fabryk zarabiali dobre jak na USA pieniądze, z drugiej – niebezpieczeństwa wywołane zarówno toksynami, jak i... byciem na celowniku wroga. To spokojne miasteczko było przecież jednym z najważniejszych miejsc na mapie globalnego mocarstwa. Mieszkali tam ludzie, którzy jak nikt inny znali się na tematyce nuklearnej. Gdyby nieprzyjaciel zdecydował się zrzucić bombę na Stany, celowałby najpierw tam, unicestwiając jak najwięcej niebezpiecznych Amerykanów.
A przy tym Richland jest też rozdarte pomiędzy starym i nowym. Dawnymi czasami ekonomicznej prosperity i ponurą współczesnością. Sentymentami i bolesną rzeczywistością. Naprawdę warto obejrzeć ten bardzo dobry dokument, choćby po to, by dopisać brakującą historię do tej, którą rozpoczął Christopher Nolan. Dzięki jego wynalazkowi Ameryka jest dalej nuklearnym mocarstwem.
Richland obejrzycie na tegorocznej edycji American Film Festivalu, największej imprezy poświęconej współczesnemu kinu amerykańskiemu. Festiwal odbywa się od 7 do 12 listopada we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty, ale część filmów, w tym właśnie Richland, można obejrzeć także online. Więcej na temat festiwalu znajdziecie na jego oficjalnej stronie oraz na Facebooku i Instagramie American Film Festival. Zachęcamy też do sprawdzenia naszego przewodnika, w którym polecamy 10 szczególnie ciekawych premier festiwalu. Wśród nich m.in. nowe filmy Sofii Coppoli, Pedro Almodovara czy Taiki Waititiego.
Komentarze 0