Wydarzenie z cyklu niepowtarzalnych. O co chodzi w drafcie NFL?

Zobacz również:Gdy legenda szokuje cały świat sportu. Co jeszcze chce udowodnić Tom Brady?
2008 NFL Draft
Fot. Jim McIsaac / Getty Images

Idea draftu jest raczej znana fanom sportu na całym świecie. Ci, którzy interesują się sportami typowo amerykańskimi, śledzą, co takiego ich drużyny wymyśliły w kolejnych jego edycjach. Z kolei ci, którzy w swoich zainteresowaniach mają dyscypliny bardziej europejskie wiedzą, że w Stanach Zjednoczonych jest zupełnie inne podejście do szkolenia talentów i wiąże się to ze sportem uniwersyteckim. I o ile w Polsce to NBA jest najpopularniejszą z lig, o tyle żaden draft nie jest aż takim wydarzeniem, jak ten z NFL.

Czym jest draft? Niczym innym, jak corocznym wyborem zawodników, którzy właśnie zakończyli naukę i uprawianie sportu na uniwersytetach i są gotowi na zostanie profesjonalistami. Żadnych szkółek czy akademii przy klubach ani nic z tych rzeczy – sportu uczymy się w szkołach. Niewielu topowych amerykańskich sportowców – również w dyscyplinach indywidualnych i olimpijskich – nie przeszło przez akademicki system sportowy, a ci którzy go ominęli, najczęściej byli po prostu na tyle zdolni, żeby zostać profesjonalistami wcześniej, jeśli zasady na to pozwalają lub pozwalały (np. LeBron James, a wcześniej Kobe Bryant, którzy do NBA wskoczyli z liceum). Uniwersytety to też w teorii zero pieniędzy, bo sport akademicki jest amatorski, choć i w tej sprawie mamy już niejedną historię próbującą obejść te założenia.

SKOMPLIKOWANA STRUKTURA

Dlaczego jednak to draft NFL przyciąga największą ilość widzów (co roku kilkadziesiąt milionów przez trzy dni) w Stanach Zjednoczonych? Co jest w tym takiego wyjątkowego? W końcu i NBA, i NHL, i MLB i inne zawodowe ligi sportów drużynowych mają podobne wydarzenia.

Na początek podstawy. Siedem rund w ciągu trzech dni, każda z 32 drużyn ma wstępnie po jednym wyborze w każdej z nich. Wybory zależą od wyniku z poprzedniego sezonu. Im gorszy, tym lepiej dla drużyny w drafcie. Nie ma loterii tak jak w NBA czy NHL, więc sprawa jest prosta – najgorsza ekipa sezonu otrzymuje numer 1, kolejna numer 2 i tak dalej, aż do wyboru numer 19, bo od tego miejsca zaczynają się drużyny play-offowe, przy których bilans liczy się w drugiej kolejności. W pierwszej – rezultat w play-offach. Dlatego też zwycięzca Super Bowl zawsze otrzyma wybór numer 32, nawet jeśli w regularnym sezonie nie miał najlepszego bilansu.

Nigdy jednak nie zdarza się, by kolejność draftu pozostała taka, jak komisarz „przykazał”. Z kilku powodów. Pierwszym są oczywiście wymiany między drużynami. Znacząca większość tego typu transakcji w NFL to wymiany picków za zawodników lub po prostu „pick za pick”. Wymiany, w których z obu stron biorą udział zawodnicy, są niezwykle rzadkie, dużo rzadsze niż w którejkolwiek z innych lig amerykańskich.

Drugi to tzw. picki kompensacyjne, czyli 32 (zazwyczaj) wybory, ulokowane na końcu rund od trzeciej do siódmej. Proces otrzymywania tego typu dodatkowych szans jest bardzo skomplikowany i to temat na kompletnie inny tekst, jednak w skrócie można powiedzieć, że NFL co roku dokładnie analizuje proces wolnej agentury i tego skąd, gdzie i za ile wybierają się zawodnicy po zakończeniu kontraktów. Ilu graczy drużyna straciła, ilu zyskała i jak wartościowi byli to futboliści dla danego zespołu. Robi się z tego mały bilans, na podstawie którego wychodzi, kto i jak bardzo został „pokrzywdzony” i w zamian zyskuje się wtedy jeden lub więcej dodatkowych wyborów. Przykładem są np. New England Patriots, którzy w 2021 roku otrzymali najwyższy możliwy pick kompensacyjny (nr 96), ponieważ rok temu odszedł od nich Tom Brady, wieloletni rozgrywający i legenda ligi. Z kolei już w 2022 Patriots nie dostaną żadnego, ponieważ w ubiegłym roku skorzystali z dostępnych pieniędzy i to oni sami wydawali na potęgę na graczy innych drużyn.

Od niedawna, w ramach wyrównywania nierówności mniejszości w sztabach szkoleniowych, są też wybory kompensacyjne, jeśli jeden z będących członkiem mniejszości rasowej asystentów trenera lub członków sztabu zostanie trenerem głównym lub generalnym menedżerem innej drużyny. Draft 2021 był pierwszym, w którym takie picki przyznano m.in. San Francisco 49ers i New Orleans Saints.

Istnieją też kary dla drużyn, które dopuszczają się różnych, mniej lub bardziej poważnych, przewinień i wtedy niektóre z wyborów są po prostu zabierane. Po raz kolejny przykładem mogą być Patriots, którzy potrafili stracić pierwszą i czwartą rundę draftu (choć w dwóch różnych latach) za aferę znaną pod nazwą „Deflategate”. W 2021 również stracili swoją oryginalną trzecią rundę za recydywę w łamaniu przepisów, tym razem przy jednym ze spotkań (dlatego ta kompensacyjna za Brady’ego stała się podwójnie ważna).

Z tych trzech powodów liczba wyborów, które ma dana drużyna zależy w zasadzie tylko od niej samej. W tegorocznym drafcie mamy np. dwanaście picków Kansas City Chiefs i Jacksonville Jaguars, ale tylko cztery Miami Dolphins. To jest oczywiście stan „na teraz”, bo przed, ale też przede wszystkim w trakcie draftu będziemy oglądali wiele wymian, co spowoduje, że większość ekip nie wyjdzie z niego z taką samą ilością wyborów, z jaką go zaczynały.

UNIKAT

Rzeczą, która wyróżnia draft NFL ponad innymi, jest przede wszystkim liczba zawodników, jaka ostatecznie trafia do ligi. W NBA mamy zaledwie dwie rundy, a i tak nie wszyscy wybrani zawodnicy podpisują kontrakty z pierwszą drużyną, przynajmniej nie od razu. W NHL czy MLB mamy tych rund więcej, jednak zawodnicy z niższych rund trafiają na „farmy” profesjonalnych zespołów, czyli na niższe poziomy lig zawodowych lub – w przypadku graczy zagranicznych – zostają u siebie w klubach.

W NFL natomiast wszyscy wybrani zawodnicy dostają się do szerokiego składu (90 zawodników) na sezon, a dodatkowo dołącza do nich cała masa zawodników niewydraftowanych (przeciętnie około 10-15, w zależności od drużyny), którzy dostają szansę na niemal w całości niegwarantowanych kontraktach, by na obozie przedsezonowym walczyć o miejsca w ostatecznym rosterze (53 miejsca) i wielu z nich się to udaje. Ci z kolei, którzy nie dostaną takiej szansy, mogą trafić do składów treningowych (nie są oficjalnie w składzie i mogą zostać podebrani przez inną drużynę, ale trenują i dostają za to pieniądze), które aktualnie mają 16 wolnych miejsc.

O POMYŁKĘ NIE TRUDNO

To wszystko powoduje, że ostatecznie do NFL nie trafia około 250 graczy, jak wskazywałaby liczba miejsc w drafcie, a ponad dwa razy tyle. To z kolei sprawia, że drużyny muszą mieć na radarze co najmniej kilku tysięcy futbolistów z przeróżnych pozycji. Różnorodność pozycji to zresztą kolejny ważny aspekt draftu NFL. W NBA pozycji na boisku mamy pięć, a w dodatku zawodnicy są znacznie bardziej wielofunkcyjni niż dawniej, przez co drużyny nie przykładają aż takiej wielkiej uwagi do funkcji na parkiecie i często biorą po prostu najlepszego dostępnego gracza na tablicy. Ewentualne potrzeby skupiają się bardziej na cechach zawodnika niż samej pozycji.

W futbolu to nie ma prawa zadziałać. Pozycji na boisku jest cała masa, w dodatku obrona i atak to dwa kompletnie różne zestawienia, bo nie ma graczy grających w obu formacjach. Nie bierzesz w pierwszej rundzie kolejnego, trzeciego czy czwartego znakomitego skrzydłowego, jeśli twoja obrona jest w całkowitej rozsypce. Dyskusja na temat filozofii draftu (brać najlepszego dostępnego gracza czy spróbować wypełnić potrzebę?) to temat rzeka w środowisku NFL. Wydaje się, że najlepiej po prostu połączyć obie te filozofie, jednak nie zawsze jest to proste, a mnogość pozycji, miejsc w składzie i zawodników, których trzeba ocenić, sprawia, że mamy niespotykaną w innych dyscyplinach ilość talentu – i w pierwszych rundach, i w końcówce draftu, i wśród zawodników ostatecznie niewydraftowanych.

W długim i żmudnym procesie skautowania bardzo łatwo o pomyłkę i po prostu ominięcie utalentowanego zawodnika przez wszystkie zespoły. Kilka drużyn może takiego ominąć, bo akurat do jego oceny nie przyłożyła się dostatecznie dobrze, zwracając uwagę na innych. Kilka kolejnych ekip akurat zwraca uwagę na inną pozycję i w ten sposób futbolista z potencjałem ostatecznie znajduje się na końcu draftu lub jako niewydraftowany wolny agent.

A wszystko zaczyna się już długie miesiące wcześniej. Drużyny oglądają zawodników na uczelniach, spotykają się z nimi już w trakcie sezonu i tworzą swoją bazę. Nie jest to jednak proste, tzw. „hype” na niektórych graczy jest tak duży, że skautom wielokrotnie przypomina się o ocenianiu „oczami, nie uszami”. Media, drużyny uniwersyteckie czy środowisko danych graczy potrafią nakręcić otoczkę znakomitego prospekta wokół kogoś, kto dla NFL okaże się w ogóle nieprzydatny lub niewystarczająco dobry na pierwsze rundy.

Szczególnie jeśli ten ktoś ma wyjątkowo dobre statystyki, a te często zakłamują rzeczywistość. Czasami gracz rotacyjny, rzadko wychodzący na boisko, pokazuje w swojej grze więcej potencjału niż ten, który lideruje NCAA w niektórych statystykach. Okoliczności, w których gra dany zawodnik, również mają dużo do powiedzenia. Drużyny muszą wyważyć swoją ocenę aktualnych umiejętności i potencjału. Czy zawodnik bardzo surowy technicznie i taktycznie, ale z ogromnym potencjałem atletycznym jest lepszy od tego, który być może jest już gotowy na grę w NFL, ale niewiele bardziej się rozwinie? Często w takich przypadkach mówi się o niskiej/wysokiej podłodze (aktualnych umiejętnościach) i niskim/wysokim suficie (potencjale).

POTRZEBA MATKĄ ZŁYCH DECYZJI

Wystarczy spojrzeć na ubiegłoroczną klasę rozgrywających. Gdybyśmy spojrzeli na czyste statystyki, to jedną z topowych opcji powinien okazać się Kyle Trask, rozgrywający z Florydy, który był nawet kandydatem do nagrody Heismana (uczelniane MVP). Trask jednak jest uznawany za maks. szóstego (a przez niektórych nawet dalej) najlepszego rozgrywającego w drafcie. Dlaczego? Bo „jest jaki jest” i pewnie za wiele się już nie rozwinie, a nawet jeśli gra dobrze, to w porównaniu do najlepszych graczy NFL brakuje mu mobilności i talentu rzutowego. Może okazać się dobrym „game managerem”, czyli kimś, kto radzi sobie mając wokół siebie znakomitą drużynę, jednak nie takich rozgrywających szuka się w NFL. Drużyny wolą tych, którzy pociągną nawet słabszą drużynę do dobrych wyników, stąd dużo wyżej stawiało się Zacha Wilsona i Treya Lance’a, którzy grali niewiele lub przeciwko nie najlepszym rywalom, ale ich potencjał rzutowo-atletyczny jest ogromny i przy dobrym sztabie szkoleniowym mogą rozwinąć się w gwiazdy ligi. A przecież każda drużyna myśli o sobie jako o tej dobrej i właściwej, prawda?

Rozgrywający jest zresztą najbardziej wartościową pozycją w lidze, przez co często mówi się, że to najtrudniejsza pozycja do trafienia dużego talentu. Powodem jest fakt, że gracze na niej są często przeceniani, bo wiele drużyn będących „w potrzebie” ma ogromną presję, by trafić swojego franczyzowego quarterbacka. I draftują graczy, którzy ostatecznie nie wypalają. Często też oddają bardzo mocną draftową „walutę”, by w ogóle mieć na to szansę.

To też jedna z pozycji, która po drafcie musi uczyć się najwięcej. Do pozostałych możemy zaliczyć tight endów, którzy ze względu na swoją specyfikę (połączenie ofensywnego liniowego i skrzydłowego) mają bardzo dużo schematów i zagrywek do przyswojenia oraz linebackerów, którzy będąc często mózgami obrony mają podobne zadanie. Z kolei do graczy „plug and play”, czyli gotowych z miejsca, należą często skrzydłowi i biegacze, dlatego też często drużyny nie ryzykują wybierania ich na początku draftu (szczególnie biegaczy), wiedząc, że równie gotowych graczy mogą znaleźć w późniejszych fazach.

UKRYTE TALENTY

Draft podzielony jest na trzy dni i można pokusić się o stwierdzenie, że jest to idealne odzwierciedlenie i podział tego, jak drużyny do niego podchodzą. Pierwszego dnia, w którym odbywa się tylko pierwsza runda, oglądamy potencjalne gwiazdy drużyny i ligi, które wraz z innymi mają być rdzeniem zespołu na lata. Wybierając gracza pierwszego dnia nie ma się na myśli hasła „może wypali” – on musi wypalić, inaczej będzie to zła decyzja sztabu. Co oczywiście całkiem często się zdarza. Z tego też powodu drużyny będące pod koniec rundy czasem decydują się na „wyjście”. Przypuśćmy, że drużyna w swojej skautingowej bazie ma 23 zawodników wartych wyboru w pierwszej rundzie, a sama wybiera z numerem 26 i żaden z tych graczy nie dotrwał do tego momentu. Wtedy lepiej oddać ten wybór innej ekipie, która ma w tym miejscu swoich wymarzonych prospektów, a wychodzący zespół otrzymuje w zamian więcej wyborów w niższych rundach lub przyszłych draftach.

W niższych rundach, czyli drugiego dnia draftu, gdzie odbywają się rundy nr 2 i 3. Wtedy dla drużyn gwiazd już nie ma, jednak jest wielu zdolnych zawodników, którzy z marszu mogą zostać graczami podstawowego składu, często na długie lata. A niektórzy z nich mają na tyle dużo potencjału (czasem nawet ukrytego), by rozwinąć się w topowych futbolistów na swojej pozycji, nawet jeśli wybierająca drużyna nie do końca to przewidziała.

Trzeci dzień to rundy 4-7 i masa wyborów z cyklu „a może się uda”. Draft jest zaskakujący, więc i tu czasem zostają jeszcze zawodnicy, których drużyny oceniają na poziomie drugiego dnia i podstawowego składu, jednak w większości są to wybory graczy, w których dana drużyna akurat wypatrzyła jakiś tam potencjał. O ile w pierwszych rundach drużyny często prześcigają się o dany talent i oddają swoje dalsze wybory, by „podskoczyć” i wyprzedzić inną zainteresowaną drużynę, o tyle na końcu draftu każdy ma już „swoich ludzi”, którym chce się dać szansę. To w tym dniu wybiera się też najmniej istotnych graczy, jak np. kopacze. Trochę jak rzucanie rzutkami w tarczę na ślepo licząc, że coś konkretnego się uda dzięki kilku pozytywnym ocenom skautów. Jeśli nie, będzie to jakiś rezerwowy albo ktoś, kogo szybko się pozbywa i raczej nad tym nie ubolewa.

Biorąc jednak pod uwagę, jak wiele miejsca dla zawodników mamy w NFL – drużynom udaje się trafiać i to bardzo często. Ukrytych albo po prostu nieodkrytych talentów nie brakuje, więc co roku mamy graczy z piątej czy szóstej rundy albo nawet niewydraftowanych, którzy ostatecznie przewyższają swój potencjał i miejsce wyboru. W NBA uznawany za najlepszego gracza w historii Michael Jordan został wybrany z numerem trzy, co dla wielu do dziś jest uchybieniem. W końcu jak taka legenda mogła nie zostać wybrana z numerem 1? Cóż, w NFL za takiego gracza uznawany jest wspominany Tom Brady, który został wybrany z numerem… 199 w szóstej rundzie. Jedno z jego aż siedmiu Super Bowl wygrał m.in. dzięki legendarnemu już przechwytowi Malcolma Butlera, który w tamtym sezonie był niewydraftowanym świeżakiem.

Pula talentu jest ogromna, a gwiazda może trafić się wszędzie, nawet po drafcie i to dużo częściej niż w innych dyscyplinach. Po prostu wraz z upływem kolejnych rund coraz trudniej trafić pewniaków i trzeba liczyć na łut szczęścia.

NAJCIEKAWSZY PROCES W ŻYCIU

Dlatego też zawodnicy często mówią o tym, że nieważne gdzie jest się wydraftowanym – talent zrobi swoje. Biorąc jednak pod uwagę kwestie finansowe – nie jest to takie nieistotne. Im wyżej jest się wybranym, tym więcej zarobi się na pierwszym kontrakcie. Numer 1 draftu to ponad 30 milionów dolarów w cztery lata, numer 15 – już tylko około 15 milionów. Druga runda to już poniżej 10 i tak stopniowo spada to aż do ostatnich rund, gdzie gracze dostają po 3-4 miliony.

Każdy kontrakt to cztery lata, nie licząc graczy z pierwszej rundy, dla których to w zasadzie umowa 4+1 – drużyna ma możliwość podjęcia opcji piątego roku, która daje ich zawodnikom już całkiem spore pieniądze, jednak wciąż nie aż tak duże, jak gdyby musieli im wtedy zapłacić w wolnej agenturze (zakładamy, że dany pierwszorundowiec wypalił).

Zawodnikom często powtarza się również, że droga do draftu to najciekawszy proces w karierze i żeby korzystali z niego, ile się da. Szczególnie że czekają na niego długo. W odróżnieniu od innych dyscyplin, futbol jest uznawany za na tyle niebezpieczny, że żeby przystąpić do draftu trzeba być minimum trzy lata po zakończeniu liceum i trzeba „zużyć” swoją koledżową dostępność, czyli grać wystarczająco dużo czasu. Najmłodsi przystępujący do draftu gracze mają 20 lat w momencie wyboru, średnia to 21-23, a najstarsi zdarza się, że mają nawet 24-25 lat. Niektórzy z nich kończą studia, a niektórzy korzystają z wczesnego wyjścia i mogą wtedy dokończyć naukę w późniejszym terminie, np. przez nauczanie indywidualne. Część graczy robi to nawet mając już około trzydziestu lat.

Sam proces zawiera też wszelkiego rodzaju rozmowy ze skautami, trenerami, testy na tzw. pro dayach swoich uczelni oraz na corocznym NFL Combine, na którym grubo ponad setka topowych prospektów sprawdza się w atletycznych konkurencjach, takich jak bieg na 40 jardów, wyciskanie sztangi na ławeczce, wyskok dosiężny, skok w dal z miejsca i kilku innych. W dawniejszych czasach zawodnicy potrafili nawet oszukiwać drużyny, perfekcyjnie przygotowując się do danych konkurencji, których dobre wyniki zakłamywały ich atletyczny obraz. Dana drużyna wybierała delikwenta dość wysoko tylko po to, by się dowiedzieć, że z graniem w futbol u niego średnio, a i atletyczne zdolności na boisku nie są aż tak efektowne, jak czasy z „kombajnu”.

Teraz to się trochę zmieniło, bo technologia tak poszła do przodu, że niektóre konkurencje ciężko zakłamać, a nawet jeśli, to nie to jest najważniejsze. Mówi się, że w tego typu wydarzeniach nie można zbyt wiele zyskać, ale można bardzo dużo stracić. Szybkie czasy na nikim nie zrobią wrażenia, jeśli nie jest się w stanie potwierdzić tego grą w oglądanych przez skautów meczach. Za to jeśli ktoś na tych przecenianych przez wielu ćwiczeniach spisze się nie najlepiej, mimo specjalnego przygotowania, to co innego. Można wtedy spaść w drafcie nawet o 2-3 rundy albo poza draft, jeśli wcześniej było się ocenianym na wybór w trzecim dniu. Jest to błąd, który może kosztować kilka milionów dolarów. W 2021 roku przykładem był Demetric Felton, hybryda skrzydłowego i biegacza, który był typowany na rundy 2-4, a część ekspertów typowała go nawet jako idealną opcję dla Tampa Bay Buccaneers, aktualnych mistrzów ligi. Jednak jego testy na tzw. "pro dayu" jego uczelni były tak złe, że spadł do szóstej rundy, wybrany przez Cleveland Browns.

ROZWIĄZANIE

W tej chwili jesteśmy w momencie, w którym zawodnicy zrobili już wszystko, co mogli. Są po studiach, po rozmowach z drużynami, które oceniają ich przygotowanie mentalne do NFL, po testach fizycznych. Wszystko leży w rękach zespołów NFL, które w wieloosobowych zespołach rozprawiają nad poszczególnymi graczami. Danych na ich temat jest tak dużo, że zdarza im się przekombinować i za dużo myśleć o danym wyborze, zamiast iść oczywistą drogą. Gdzie są aktualne umiejętności zawodnika, gdzie potencjał, jak to wygląda na jego pozycji, czy pasuje do tego, co akurat chcemy grać, czy mentalnie jest gotowy na grę w NFL, czy ta jedna odpowiedź na pytanie w trakcie wywiadu nie jest czerwoną flagą, która powinna wykluczyć wzięcie tego zawodnika – kiedy my siedzimy i czekamy z utęsknieniem na draft, w sztabach decyzyjnych drużyn jest teraz ogromny kocioł. Każdy najmniejszy szczegół może mieć znaczenie, jednak nikt nie wie na sto procent, który z nich ostatecznie faktycznie będzie je miał.

Na przykład taki, że do najlepszego rozgrywającego w drafcie… nikt z drużyny nie przyszedł na urodziny, co może oznaczać, że nikt w zespole go nie polubi. To nie prawdziwa historia, a wątek z filmu „Draft Day”. Zgadza się, Amerykanie tak uwielbiają to wydarzenie, że potrafili zrobić o nim cały film z nie byle jaką obsadą i Kevinem Costnerem w roli głównej. Jest on nieco przerysowany, jak widać wyżej, ale draftowy kocioł w poszczególnych drużynach oddaje całkiem nieźle. Tymczasem kibice nie mogą się doczekać, kiedy komisarz Roger Goodell wyjdzie na podium 28 kwietnia i powie „Jacksonville Jaguars are on the clock”, zaczynając trzy długie dni pełne emocji. I w Las Vegas, i w domach futbolowych fanów na całym świecie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.
Komentarze 0