Przed wami ostatnia dycha naszego trzydniowego zestawienia. Który hip-hopowy soundtrack lubimy najbardziej? Chyba nie będziecie zaskoczeni.
Od zasiedlanych przez kosmitów ławek rezerwowych znajdujących się w halach do koszykówki w Północnej Karolinie, przez zadymione rudery centralnego Los Angeles, po przemierzane przez współczesnych roninów zaułki New Jersey - w każdym miejscu filmowego światka słychać rap. Oto finałowa dyszka najlepszych ścieżek dźwiękowych, na które złożyły się rymowane szesnastki i misternie wyprodukowane bity.
10. Space Jam. Music from and Inspired by the Motion Picture (1996)
Nie oszukujmy się - ścieżka dźwiękowa z Kosmicznego meczu nie jest lepszą płytą niż przeważająca część pozycji zapełniających dwie poprzednie dychy tego rankingu. Kultowy status tej pozycji skłonił nas jednak do tego, żeby umieścić ją dużo wyżej niż nieporównywalnie ciekawsze albumy, jakie towarzyszyły takim filmom jak Above The Rim, High School High czy - nawet - La Haine. Poza takimi sztosami jak hymn potworniaków wykonywany przez B-Reala, Buściora, Coolia, LL Cool J’a i Method Mana, oldchoolowo wybujany szlagier od Salt-N-Pepy, a także równie miękki jak podniosły numer od D’Angelo, wypełniają ją jednak głównie chwytliwe popowe balladki Seala i R. Kelly’ego. Balladki świetnie wyprodukowane, które przeszły równocześnie do historii filmu i muzyki, będąc jednymi z najbardziej nośnych 90'sowych singli, a jednocześnie pozwalając drugiemu z tych panów odwrócić uwagę od jego ówczesnego romansu z ledwie 15-letnią Aaliyah. A, no i jeszcze rapował tu pewien królik, ale na ten fragment spuśćmy może zasłonę milczenia.
9. The Show. The Soundtrack (1995)
Jeśli film dokumentalny o hip-hopie sygnuje swoim nazwiskiem jeden z największych bonzów tej branży, brat Reverenda Runa i założyciel Def Jam Records, Russell #healso Simmons to wiadomo, że pojawią się w nim największe ksywki tej sceny. Z większością z nich bowiem łączyły go nie tylko biznesowe kontrakty, ale również przyjacielskie układy i studyjne posiedzenia do wczesnych godzin porannych. I o ile film ten - pomimo kilku braków merytorycznych - jest jednym z lepszych obrazów 90'sowego środowiska rapowego, to wydany przy okazji jego premiery krążek jest… jeszcze lepszy. Poprzetykane szeregiem intrygujących wyimków z wypowiedzi Dr Dre, Biggiego, Treacha czy Snoopa osiedlowe hymny, jakimi prędko stały się How High Method Mana i Redmana czy Live Nigguz Onyxu mieszają się tu ze stosunkowo mało znanymi wyimkami z dyskografii Bone Thugs-n-Harmony czy A Tribe Called Quest. Całość urozmaicają potężne nagrania koncetrowe i świetny motyw przewodni przewinięty przez najprawdziwszego księcia hardego, szowinistycznego storytellingu, jednookiego bandytę znanego jako Slick Rick.
8. Juice. Original Motion Picture Soundtrack (1991)
Szanujemy Tupaca z bardzo wielu powodów. A to, że rozdzielał (zwykle) swoją karierę aktorską od raperskiej jest być może jednym z najmniej istotnych, jednak… sporo mówi o człowieku. W filmach często obok niego pojawiała się jego muzyka, ale do tej surowej, gangsterskiej przypowiastki z ulic nowojorskiego Harlemu jego westcoastowe brzmienie pasowałoby jak pięść Bishopa do nosa Q. I dlatego też pewnie na soundtracku Szacunku - jak Juice, jak zwykle celnie, został przetłumaczony na polski - nie ma żadnego g-funkowego tjunu, a jedynymi reprezentantami Kalifornii na trackliście są bardzo wschodnio brzmiący raperzy - MC Pooh, Too Short czy pełen skład Cypress Hill. Poza nimi jest tu natomiast najprawdziwsza nowojorska ekstraklasa twardej, osiedlowej przewijki przełomu ostatnich dwóch dekad XX wieku. Rakim i Big Daddy Kane, Eric Sermon i Parish Smith, Treach i Vin Rock; MC’s, którzy kładli podwaliny pod nadejście mocnego brzmienia 90'sowego hip-hopu.
7. Taxi. B.O. du film (1998)
Naprawdę niewiele jest ścieżek dźwiękowych równie klimatycznych jak płyta towarzysząca premierze pierwszej części Taxi. I nie piszemy tu tylko o rapowych soundtrackach, ale właściwie o wszystkich muzycznych wytworach światowej kinematografii. Naprawdę niewiele jest bowiem miast równie klimatycznych jak Marsylia, na której ulicach rozgrywa się ten komediowy pościg za lepszej jakości życiem. O ile jednak film, który sprowokował powstanie tych numerów pełen jest gagów i niewyszukanego często humoru, o tyle pośród nich samych nie sposób doszukać się jakichkolwiek żartów czy puszczania oka. Styl reprezentacji pierwszej ligi owego przesyconego arabskimi wpływami portowego miasta już wtedy budził szacunek nie tylko we Francji, ale również na ulicach Warszawy, która zasłuchiwała się wówczas w nagraniach IAM, Fonky Family czy 3°Oeil. A to, że na płycie tej nagrania owych klasycznych składów poprzetykano instrumentalnymi produkcjami Akhenatona i Kheopsa pogłębiało jeszcze miłość polskich bloków do tegoż południowego, podwórkowego sznytu.
6. Friday. Original Motion Picture Soundtrack (1995)
Jeśli szukamy porządnego repozytorium westcoastowego rapu lat 90., to chyba nie ma lepszego krążka niż właśnie ten soundtrack. O ile bowiem na producenckim albumie Dre pojawiały się głównie g-funkowe gangusy, z którymi bujał się wówczas przejarany doktorek, o tyle ścieżce dźwiękowej do tej uwędzonej w marihuanowym dymie, osiedlowej komedyjki znajdziecie również pobrzmiewających wschodnimi inspiracjami wariatów z Cypress Hill, trueschoolowych pijaczków należących do grupy wsparcia znanej jako Tha Alkaholiks i latynoskich zboczeńców kojarzonych z psychodelicznym logiem Funkdoobiest. Korzenie owego zachodniego brzmienia prześledzicie na bazie zamieszczonych tu numerów Rogera Troutmana, Bootsy’ego Collinsa i Ricka Jamesa (Bitch!), a dodatkowego smaczku całości dodawali jeszcze wywodzący się z południa Scarface i 2 Live Crew. Całość natomiast nikła co rusz w gęstym, słodkim dymie, który spowalniał uderzenia perkusji i słowa MC’s.
5. Judgement Night. Music From The Motion Picture (1993)
Nazwa tego marnego 90'sowego filmu - swoistej osiedlowej wersji Obcego, w której żądne krwi monstra z kosmosu zastąpili lokalni gangsterzy z któregoś bezimiennego getta - przewinęła już się nam przez to zestawienie przy okazji omawiania soundtracku z drugiej części Blade’a. Nie ma bowiem lepszego przykładu na crossoverowe koncepcje ówczesnych twórców ścieżek dźwiękowych, niż właśnie ta rap-metalowa hybryda, za której powstanie odpowiadał producent-futurysta Happy Waters. To właśnie on - na lata przed wybuchem nu-metalowej rewolucji - wpadł na pomysł zderzenia ze sobą ówczesnych tuzów gitarowej alternatywy i rosnących w siłę gigantów 90'sowego rapu. I tak Slayer spotkali się z Ice’m T, Biohazard z Onyxami, a Cypress Hill z Sonic Youth i - w oddzielnym numerze - Pearl Jam. Reszta natomiast jest już historią, gdyż naprawdę niewiele albumów - nieważne czy były one soundtrackami, czy jakimikolwiek innymi formami muzycznej wypowiedzi - miało tak wielki wpływ na pokolenie wychowane w latach 90. Nie dość bowiem, że ta pobrzmiewająca gitarowymi przesterami i rapowanymi wersami Sądna noc wyprzedziła czasy gremialnego łączenia riffów z bitami, to jeszcze przechrzciła wielu ówczesnych fanów metalu na hip-hop. Z wyżej podpisanym włącznie.
4. Murder Was the Case. The Soundtrack (1994)
Ten niespełna pięciominutowy klip jest wyimkiem z blisko 20-minutowego filmu krótkometrażowego opowiadającego o śmierci i wskrzeszeniu Snoopa przez… szatana. Mierzący się wówczas z oskarżeniami o morderstwo pierwszy pies amerykańskiej rap-gry za sprawą tej metaforycznej fabuły ustosunkował się do medialnego szumu otaczającego sprawę, a przy okazji nakręcił jeden z lepszych filmów grozy w historii afroamerykańskiej kinematografii. - pisaliśmy kilka miesięcy temu, umieszczając Murder Was The Case w drugiej dyszce naszego zestawienia 50 najlepszych rapowych teledysków w historii. Ścieżka dźwiękowa towarzysząca temu okultystycznemu horrorowi z getta do dziś pozostaje naszą ulubioną pozycją w dyskografii Niggarachiego - równie mrocznym jak chwytliwym zbiorem numerów, w którym charakterystyczne g-funkowe piszczały grały ciemne, funeralne nuty, a wciąż niedostatecznie doceniony DJ Quik prezentował talent godny włoskich mistrzów soundtracków z lat 70. i 80. A gdyby wszystkiego tego było mało, to właśnie z myślą o tym krążku zrealizowano hymniczny duet Dre i Cube’a, czyli Natural Born Killaz.
3. Black Panther: The Album (2018)
To że w całym tym zestawieniu znajduje się ledwie kilka pozycji wydanych po roku 2000. - i dokładnie jedna wypuszczona po 2010. - nie wynika z tego, że powinniśmy sobie wreszcie otworzyć głowy, ale ze smutnej prawdy: współczesne soundtracki są często miałkie. Ich żywot kończy się szybko, a to, że hip-hopowe lata 90. nazywa się często złotą erą, przekłada się również na fakt, że ówczesne ścieżki dźwiękowe wydają się nieporównywalnie ciekawsze niż te z ostatnich piętnastu lat. Za specyficzny dowód takiego stanu rzeczy może również służyć ogromny oddźwięk, jakim odbiła się premiera płyty towarzyszącej atakowi Czarnej Pantery na światowe kina. Wydany przez Top Dawg Entertainment longplay - jak zresztą sugeruje jego tytuł - jest bowiem albumem z prawdziwego zdarzenia, nie tandetną składanką aktualnych trendów i ksywek, na które akurat stać którąś produkcję. Pełen jest nośnych, hitowych numerów, ale jednocześnie nie stroni od kawałków nieporównywalnie mniej przystępnych i bardziej refleksyjnych, jest spójny, klimatyczny i porywający. Sam w sobie stanowi niesamowicie filmową narrację. I choć co do filmu zdania w redakcji mamy mocno podzielone, to wszyscy zgodzimy się, że soundtrack jest od niego po prostu lepszy.
2. 8 Mile. Music from and Inspired by the Motion Picture (2002)
Nasz stosunek do dyskografii Marshalla Mathersa od czasów afery wywołanej przez tekst redaktora Falla pewnie już znacie. O ile jednak drugi i trzeci krążek Eminema to wciąż dla nas niedościgniony wzór tego, na co stać wychowanka Detroit, o tyle na wyżyny swoich piosenko-twórczych - a nie tylko rapowych - zdolności wzbił się znów w 2002 roku, kiedy zarejestrował swoją część numerów i zwrotek na ścieżkę dźwiękową do obrazka znanego jako 8 Mile. A że jeszcze w udźwiękowieniu jego filmowej autobiografii wsparły go takie tuzy jak będący wówczas u szczytu swojej kreatywności 50 Cent i Obie Trice, poróżnieni przez lata giganci mikrofonowego fachu czyli Nas i Jay-Z, czy doprawdy ikoniczne postaci rapowego środowiska schyłku zeszłego wieku, Rakim i duet Gang Starr, soundtrack towarzyszący Rabbitowi w jego desperackim biegu po ósmej mili do dziś pozostaje jednym z naszych ulubionych dźwiękowych wytworów hollywoodzkiej fabryki snów. I jedną z najciekawszych pozycji w dyskografii Marshalla.
1. Ghost Dog: The Way of the Samurai. The Album (2000)
Ledwie kilka dni temu Wojtek Sokół obwiózł zaprzyjaźnionych dziennikarzy i ludzi z branży kolumną Range Roverów po kładącej się do snu (i budzącej się do życia) nocnej Warszawie po to, żeby puścić im wszystkim swoją debiutancką solową płytę. Pierwszy narrator RP świetnie bowiem wie, że nie ma lepszego miejsca do słuchania rapu niż samochód toczący się powoli po rozświetlonym blaskiem latarni, dojmująco czarnym asfalcie, którym wylane są ulice wszystkich wielkich metropolii. I choć w podobnych warunkach sprawdzi się całkiem pokaźna liczba rapowych krążków z przeróżnych okresów jego historii, to nie ma obrazka, który lepiej obrazuje uczucia i wrażenia towarzyszące takim przejażdżkom niż właśnie Ghost Dog. Na ścieżce dźwiękowej towarzyszącej temu kultowemu dziełu Jima Jarmuscha króluje Wu-Familia. Poprzetykane filmowymi dialogami, nowe numery pierwszych i drugich szeregów żołnierzy Shaolin - a także zaprzyjaźnionych z nimi MC’s, takich jak Kool G Rap, Jeru the Damaja czy Afu-Ra - na przełomie milleniów przywróciły wszystkim bywalcom 36 komnat wiarę w to, że Wu-Tang jest Forever, a legendy nie są w stanie nadszarpnąć nawet najsłabsze solowe wydawnictwa jego członków. I choć RZA stawiał wówczas pierwsze kroki na hollywoodzkim czerwonym dywanie, to maestria z jaką tworzył wszystkie te niesłychanie klimatyczne bity zwiastowała już, że zagrzeje na nim miejsce. I z Quentinem Tarantino, Elim Rothem czy Mathieu Kassovitzem dogada się jak swój ze swoim.