JIMEK: auto-tune jest tak ciekawy, jak ktoś, kto go używa (ROZMOWA)

Zobacz również:JIMEK i Jan-rapowanie łączą siły! Obaj panowie pojawią się na jednej scenie we wspólnym wykonaniu
cover.jpg
fot. Karolina Wielocha

W czerwcu zaskoczył tysiące widzów, zapraszając na scenę swojego warszawskiego koncertu duet Taconafide. Teraz wiemy już, że 5 października we Wrocławiu będą towarzyszyć mu Pezet, Quebonafide czy Jan-Rapowanie. Nie tylko o tym porozmawialiśmy z Jimkiem, choć…

Ciekawe, czy będziesz pisać na początku, że gadałem 20 minut o motorze?

Tak właśnie zrobię. Ale zastanawiam się - ty już zapomniałeś, jak się gra dla małej widowni?

Nie ukrywam - to nie jest tak, że Stadion Śląski nie zostawia żadnego śladu. Bo zostawia. Masz świadomość, że brałeś udział w największym biletowanym polskim koncercie, poza galą disco polo i ostatnio Dawidem i Taco na Narodowym. Nigdy nie sądziłem że będzie mnie to dotyczyć, szczerze mówiąc kojarzyło mi się to z łomotem, z tym że jest piekielnie głośno, że mało słychać. Ale granie na Śląskim pokazało mi, jaka jest różnica, grając symfonicznie. Brak elektroniki, brak jakiegokolwiek klikania, brak kręgosłupa, który wskazuje ci, jak to ma wyglądać - to sprawia, że możesz pozwolić sobie na największą przyjemność, jaką możesz sobie wyobrazić. Czyli możesz opóźnić gest.

O co w tym chodzi?

Jeden ruch ręką i zwalniasz tempo, wytrzymujesz pauzę, pławisz się w bombastyce przez naturalny pogłos, który tam się pojawia. I przez to, że nie graliśmy z klikiem i laptopem, miałem nad nim pełną kontrolę; on się nagle staje częścią koncertu. Ktoś kiedyś umieścił orkiestrę symfoniczną w komorze próżniowej albo czymś w tym rodzaju, wszystko po to, żeby sprawdzić, co dzieje się z nagraniem, w którym orkiestra symfoniczna gra bez grama pogłosu. Oprócz tego, że muzycy nie byli w stanie zagrać nic ani czysto, ani dobrze, ani z uczuciem, więc była to tragedia pod względem wykonawczym, to również nie dało się tego słuchać. I nie można było nic z tym zrobić. Taki model zespołu jest tworzony przez setki lat po to, żeby grać z pogłosem. Czasami wręcz chcemy go dodać w studiu.

Lubisz pozwalać sobie na takie niedoskonałości?

Tak, trudność takiego grania to był powód, dla którego tak w to wpadłem. I chyba też dlatego historia hip-hopu trafiła do ludzi. Bo nie jest idealna. Jest ludzka, ta klasyczna droga bez laptopa jest trudniejsza. I na próbie, i na koncercie. Nie da się zagrać koncertu idealnego, ale akurat ja mam inną definicję słowa idealny. Kwantyzacja - czyli to, czym różni się bit zagrany przez komputer od bitu zagranego przez człowieka - w sytuacji scenicznej zupełnie mnie nie interesuje. No chyba, że miałbym z tego jakąś korzyść, na przykład synchronizując się z filmem.

To ty nie jesteś gościem, który kupiłby bilet na koncert hologramu Whitney Houston.

Może po to, żeby zobaczyć, powspominać. Trafiłeś zresztą w dziesiątkę tym pytaniem, bo szykuję jedną niespodziankę na ten koncert. Uśmiechniesz się, kiedy to usłyszysz. Ale o co mi chodziło np. z historią hip-hopu: w muzyce poważnej jest coś takiego, jak wykonanie - słuchasz symfonii, nie wiem, Mahlera i oceniasz wyjątkowe wykonanie. Diabeł tkwi w tych wszystkich niuansach, które są elementami autorskiej interpretacji. To tak, jak w teatrze każde przedstawienie będzie trochę albo bardzo inne. I jest to jeden z powodów, czemu to wciąga.

Kwestią czasu jest chyba to, kiedy na jakimś dużym festiwalu pojawi się właśnie hologram, jako jeden z headlinerów.

To już się dzieje. Przecież DJ-e puszczają dźwiękowe hologramy. Dla mnie auto-tune jest czymś, co działa podobnie. Odczłowieczając niczym idealny filtr w photoshopie.

A z drugiej strony wjeżdża JIMEK ze swoją wielką orkiestrą, bez elektroniki. Można między tym znaleźć jakąś nić porozumienia?

Wydaje mi się, że dziś narzędzia potrafią dać takie możliwości, które są bardzo… ludzkie. Można używać komputera w sposób prymitywny, na przykład żeby kazał grać ci w uchu równo. Żeby było równo, to człowiek musi być jak maszyna, a kiedy jest jak maszyna, to nie ma charakteru. Nie ma miejsca na improwizację, na zmianę zdania! OK - ja w pewnym sensie też nie mam miejsca na improwizację, przynajmniej w obrębie orkiestry symfonicznej, bo muszę im napisać, co mają grać. A nie, że oni przychodzą, a ja im mówię: to zagrajcie sobie coś.

To w sumie mocno górnolotne pytanie, ale nie masz takiego wrażenia, że przez ten swój rozmach nauczyłeś przynajmniej części niewczutych w temat Polaków słuchania muzyki klasycznej?

Zupełnie odwrotnie - Polska dała możliwość robienia tego, co robię. W Stanach nie mógłbym sobie na to pozwolić. To gigantyczny komplement, ale nie mogę go przyjąć. Muzyka poważna już funkcjonowała i jeśli kiedykolwiek mogłem przyczynić się do tego, żeby rozszerzyć profil słuchacza muzyki symfonicznej to pięknie - nic fajniejszego nie umiem sobie wyobrazić.

My generalnie lubimy w Polsce patos?

Nie wiem, czy ja daję ludziom patos - to, co ja staram się osiągnąć w muzyce, to jest bardziej efekt h-dż…

To teraz powiedz mi, jak ja mam to napisać (śmiech)

Normalnie, przez samo h i dż (śmiech). To rodzaj emocji może siły, ale z gustem, nie chcę za wszelką cenę osiągać patosu, tak... tanio.

A właściwie to czemu te koncerty symfoniczne są dla ciebie takie wyjątkowe?

Podoba mi się szacunek do materii, który muszę mieć przy tych koncertach - tu masz odpowiedź, czemu jest ich tak mało. Niezależnie od samego pisania, tylko od sytuacji samego koncertu: na przykład czasem gram z różnymi orkiestrami - podczas prób muszę być maksymalnie skoncentrowany, bo siedzi przede mną siedemdziesięciu zawodowców, których zaufanie i szacunek muszę zdobyć, żeby poszli ze mną na wojnę. W tym wypadku mówię o ludziach z orkiestry wrocławskiego Narodowego Forum Muzyki - którzy nagle, po wybitnych dyrygentach interpretujących kilku największych geniuszy w historii ludzkości, dostają mnie. I ich nie interesuje, czy to jest nowe czy ciekawe, ma być po prostu dobrze przygotowane na próbach. Ja odpowiadam przed nimi pewnie bardziej niż oni przede mną. Nie ma miejsca na to, żeby coś tam mamrotać pod nosem, nie wiedzieć czegokolwiek, a przecież kieruję poszukiwaniami (śmiech).

To duża presja?

Totalnie. Ale kiedy próby są wyjątkowe to wiesz, że koncert jest niesamowitym zbiegiem okoliczności. A mi się wydaje, że ludzie chodzą na koncerty właśnie dla zbiegów okoliczności.

2.jpg

Mówiłeś, że Śląski zmienia. A masz poczucie, że jest jakaś górna granica tej waszej scenicznej popularności? Wspomniałeś o Dawidzie i Taco na Narodowym…

Mega się cieszę, że coś takiego się dzieje w Polsce. Była do tej pory grupa artystów popularnych, albo przynajmniej uważanych za popularnych, patrzyłeś na ich koncerty i nagle okazywało się, że to była masa niebiletowanych rzeczy, grania dla korporacji, nie było takich sytuacji, żeby to ich odbiorcy musieli ich znaleźć. A teraz masz dwóch gości, którzy ze swoją bardzo ciekawą artystycznie propozycją wyprzedają Narodowy. Czyli robią coś, co wśród polskich artystów wcześniej udało się tylko ludziom od gali disco polo. Czujesz, jaka jest sprzeczność pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami? Mamy naprawdę nieprawdopodobnego odbiorcę.

To co się stało, że nagle zaczynamy kupować droższe bilety na polskich wykonawców?

Przeszliśmy jako słuchacze ciekawą drogę - nie chcę mówić o ekonomii, chociaż oczywiście, progres ekonomiczny miał w tym udział. Dziś muzykę robi się dla przyjemności, a koncerty to dla nas jedyna forma zarobku. Bo z czego masz zarabiać w digitalu? To już bardziej opłaca się kręcić śmieszne filmiki.

Masz poczucie, że dzięki streamingowi straciłeś, czy zyskałeś?

Oczywiście, że straciłem. Każdy muzyk ci to powie. No chyba że alternatywą było piractwo.

Ale z drugiej strony szersza dostępność do nagrań sprawia, że ludzie częściej chodzą na koncerty.

Być może. Ale w moim przypadku nie przypisywałbym tego streamingom, a generalnie internetowi. Mnie by nie było, gdyby nie viralowość pewnych treści. Historii hip-hopu nie ma na streamingach - w ogóle wielu rzeczy, które ja robię, nie ma na streamingach.

Wiesz, co jest najciekawsze? Że dzisiaj płyty CD kupują głównie ci, którzy 20 lat temu na potęgę rżnęli z piratów. Czyli fani hip-hopu.

Bo są do nich przywiązani nostalgicznie. Inaczej słuchasz, kiedy nie robisz przy tym niczego innego. My to potrafiliśmy, a nowa generacja - mam wrażenie - ma już ciężej ze skupieniem. Jak, stary, ja miałem płytę w ręku, to nie było dla mnie nic ważniejszego na świecie. Brałem discmana do ręki, bo jak był w kieszeni to się zacinał, szedłem ulicą i było święto. 10 kawałków katowanych przez miesiąc.

A czemu oprócz otrzaskanych już ze sceną Quebo i Pezeta zaprosiłeś na swój wrocławski koncert młodego Janka-rapowanie?

Ciekawy, młody głos - czułem, że powinienem szukać współpracowników tak, jak kiedyś mnie szukano. A teraz to oni będą już tylko młodsi. Podoba mi się, że chociaż Janek jest nowy, to ma trochę starą duszę. Mówi nowym językiem, ale trafi tez do starszych. W sztuce obserwacja jest podstawą i jeśli artyście udaje się oddać jakiś klimat, to jest najważniejsze. I on to ma.

Nawet nie wiedziałem wcześniej, że Pezet też go zaprosił na nową płytę. Lubię zapraszać nowych gości. Moje koncerty są absolutnie niezdefiniowane profilowo, ja nie umiem ci powiedzieć, kto na nie chodzi. Jestem dumny z tego, że to są tak różni widzowie. I widzisz - powstanie taka sytuacja, że ktoś przyjdzie na ten koncert we Wrocławiu i nie będzie wiedział, co to za Janek. Uwielbiam takie sytuacje. Nie wchodzą na scenę koleś i jego hype, tylko to, co napisał.

Jak ty w ogóle patrzysz na tę zmianę pokoleń w polskim rapie? Widziałbyś się na scenie z mocno auto-tune’owym raperem?

To są tylko narzędzia, ale one są po coś. Wymyślone chyba kiedyś po coś, one dawały nieludzkość. Na płycie Sunlight Herbie Hancock popylał na vocoderach, czyli auto-tune’ach, które sterujesz klawiaturą, to jest zjawisko, które istniało już 30 lat temu. I tam? Kocham to. California Love, albo Imogen Heap i Hide&Seek czyli harmonizer, którego jej podebrał Jacob Collier - wszystko zależy jak i po co go użyjesz. Jeśli po to, że chcesz, kurwa, być polską-rijaną, to jest bez sensu. Ale jeśli jesteś w stanie uzasadnić to artystycznie, dlaczego decydujesz się na odczłowieczenie głosu, czemu stajesz się robotem - bardzo proszę. Ten efekt będzie tak ciekawy, jak ciekawy jest człowiek, który po niego sięga.

A zastanawiałeś się, czy faktycznie czeka nas powrót do korzennych rzeczy, czy auto-tune będzie już wszechobecny?

Niestety, rozmawiamy o trendach, a jeśli coś już się staje trendem to robi się ślisko. Trendowatość jest czerstwa. Czekaj no - jak to jest, że pojawiają się jakieś tam mody. Ktoś robi coś fajnie, osiąga jakiś tam sukces, często przez inność, oryginalność. Patrzą inni, myślą ej, tam jest sukces fajności, ej my też byśmy chcieli być fajni. Robią to samo chociaż nigdy nie do końca kumali. Pitagoras chyba wymyślił taką formułę: Łatwość fajności jest wprost proporcjonalna do wzrostu naśladowatości frajerowościowej, ergo - Jeśli nawet frajerzy umieją to powtórzyć, a wiadomo, że będą tego chcieli; albo odbiorca może nie poznać czy tylko udają, czy nie = może zaczynać ci się robić przykro. (śmiech)

Jeśli przegną, to już ci obrzydzą to narzędzie, to zjawisko na amen. I poczujesz, że musisz odejść, chociaż je kochałeś. Trzeba albo niesamowicie monitorować sytuację, albo lepiej - mieć to w dupie i na nic nie liczyć. Ja podnoszę głowę i ciągle nie mogę uwierzyć, ilu jest tych ludzi, dla których warto walczyć z wiatrakami.

fot. Karolina Wielocha

1-1.jpg

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.