Marcelo Bielsa poprowadził Leeds United w stu dziesięciu meczach ligowych. Mateusz Klich zagrał w podstawowym składzie w stu dziewięciu z nich. Dla ekscentrycznego Argentyńczyka nasz pomocnik jest jak piosenka, która budzi go każdego dnia i nigdy mu się nie nudzi. Ale zanim Klich stał się na Elland Road instytucją, musiał sam uwierzyć, że jest na to gotowy.
Tak bardzo chciał zanotować dobry występ przeciwko Cardiff City i przekonać do siebie menedżera, Thomasa Christiansena. – Nie był to mój szczęśliwy dzień. Poślizgnąłem się, straciliśmy bramkę i potem praktycznie już nigdy nie grałem – opowiadał niedawno w rozmowie z klubową stroną.
Wypożyczenie do Utrechtu nie było łatwą decyzją. Ktoś mógł je uznać za porażkę, poddanie się, ale ten pozorny krok wstecz był tak naprawdę gigantycznym krokiem do przodu. Często oceniamy czyjeś decyzje nie mając pojęcia, co dana osoba czuje w konkretnej sytuacji. Klich czuł, że Holandia będzie lekarstwem na wszystko. Nie pomylił się ani trochę.
CHCĘ WRACAĆ
– Dostałem dużo szans, meczów, minut. To był dobry ruch – twierdzi po latach.
W hierarchii klubowej był daleko. Wiedział, że jeśli ma powalczyć o skład i wracać z wypożyczenia, to tylko wtedy, gdy będzie na sto procent pewny. Miał sporą konkurencję. Kalvin Phillips, Eunan O’Kane, Ronaldo Vieira.
Okazało się jednak, jak w przypadku Jana Bednarka w Southampton, że nowy menedżer widzi dla niego miejsce w jedenastce. Obie historie reprezentantów Polski są podobne – żaden z nich już nie oddał placu, gdy mógł naprawdę pokazać swoje możliwości.
Mateusz postąpił jak ktoś, kto przegrywa bójkę, ale wie, że chciałby mieszkać na tym osiedlu, musi więc potrenować, by następnym razem nie dać się pokonać. Utrecht pozwolił mu odzyskać radość z gry w piłkę. Kiedy był gotowy, wykonał telefon do Angusa Kinneara i powiedział: – Chcę wracać.
Ta rozmowa telefoniczna była punktem zwrotnym w karierze 30-letniego dzisiaj zawodnika.
Klich okazał się jednym z architektów awansu Leeds United do Premier League, choć nie udało się za pierwszym podejściem. Dziś z powodzeniem udowadnia na Elland Road, że jest zawodnikiem pełnowartościowym, przydatnym w defensywie i ofensywie. Zagrał blisko sto piłek w pola karne rywali, to imponujący wynik, bo pokazuje, jak blisko bramki przeciwnika gra, jak odważnie i kreatywnie sobie poczyna. Pięć asyst nie wzięło się zatem przypadku. Do tego dorzucił trzy gole.
WYSOKI PRESSING
Klich cały czas gra na pograniczu faulu, często przekracza przepisy. W lidze jest w czołówce klasyfikacji najczęściej faulujących piłkarzy, za plecami Pierre’a-Emile’a Hojbjerga z Tottenhamu, Ashleya Barnesa z Burnley i Tomasa Soucka z West Hamu. W zespole Bielsy Polak jest głównym „bezpiecznikiem”. To on odpowiada za przecinanie akcji rywala, można więc uznać, że częściowo sam może zadziałać na własną szkodę – jeśli bowiem straci piłkę budując atak i pójdzie kontra, jako pierwszy ma skoczyć do pożaru, by próbować ją odzyskać.
Polak ma na koncie ponad dwa razy więcej fauli niż następni w tej klasyfikacji koledzy klubowi. Wysoki pressing zaczyna się właściwie zawsze od niego. I od Patricka Bamforda.
– Najlepszym miejscem na kradzież piłki są okolice bramki rywala. Popełniam sporo fauli, ale też odzyskuję wiele piłek. Gdybym nie grał tak agresywnie, nie miałbym tak wielu odbiorów. To wkalkulowane – mówi Polak na łamach „YES”.
Ładnie ujął to dziennikarz „Yorkshire Evening Post”: „Jeśli w meczu Leeds United zostaje popełnione przestępstwo, winnym jest zazwyczaj Mateusz Klich”.