Najwyższy czas zacząć 2020isoverparty! Aż do Świąt kompleksowo podsumujemy muzyczne highlighty z ostatnich dwunastu miesięcy, przechodząc kolejno przez zagraniczne i polskie single, a następnie - zagraniczne i polskie albumy. Światowe numery zostały już przez nas opisane - czas na rodzime podwórko.
W ubiegłym roku na czele analogicznego rankingu znalazł się utwór, który wywindował akcje Maty na sam szczyt. Patoingeligencja zamknęła temat wszelkich dywagacji, jeśli chodzi o topowego singla AD 2019. No dobra, a jak było w pandemicznym, wystrzelonym jak ostatnie wypowiedzi Bosaka roku 2020? Spieszymy z odpowiedzią. Oto czołowa dwudziestka polskich numerów, które zrobiły nam mijające właśnie dwanaście miesięcy. Kto na pierwszym?
20. Pikers & MFC - Hej Ho
Zimnowafalowy, obskurny synthrap w wykonaniu Pikersa i Młodego Boga to rzecz, która - do spółki z Hałastrą - zaspokoiła nasze tegoroczne fantazje na temat hip-hopowego podziemia. Słucham sobie LSO, do tego trochę halucynogennej Hewry i elektronicznych eksperymentów... W ostatecznym rozrachunku ascetyczna stylówa ekipy Health & Nature to jednak zupełnie niezależny byt. Ten abstrakcyjny lot daje momentami większą wystrzałkę niż słynny łódzki klefedron. Ludzie mówią MFC to dno, a my mówimy, że nie ma na to naszej zgody. Lech Podhalicz
19. Rasmentalism - Felicita
Przyjdzie jeszcze odpowiedniejszy moment, żeby zmierzyć się ze zjawiskiem kompletnego niezrozumienia dualizmu i dramatyzmu albumu Geniusz. Przypinanie Rasmentalismom łatki twórców jednoznacznie konfekcyjnych, jakiegoś spin-offu Flirtini świadczy jednak o tym, że część słuchaczy ma poważną trudność w dekodowaniu skali szarości i odczytywaniu tekstu, który nie został napisany caps lockiem. A przecież mogłoby się wydawać, że - nienachalnie molowa - Felicita rzuci wystarczająco ostry snop światła na wielkomiejskie niepokoje wpisane w cały materiał. Ras dotąd pisał wersy o kolegach, ale pisał je o sobie, a tutaj – pewnie nieintencjonalnie – robi całkiem na odwrót; czołówka najsmutniejszych i najdoskonalszych warsztatowo wersów w polskim rapie ever. Marek Fall
18. Żabson - Młody Boss
Ten rok na polskiej scenie rapowej upłynął pod znakiem społecznego przebudzenia jako odpowiedzi na niestabilną sytuację w kraju. Na mocne statementy zdecydowali się m.in. Bedoes w Rewolucji Romantycznej czy Taco Hemingway w Polskim Tangu. Prawdopodobnie najbardziej jaskrawy przejaw political awakeningu stał się udziałem Żabsona. Raper, który do tej pory unikał zaangażowanych numerów, postawił na protest song wymierzony w klasę rządzącą. Nie minęło wiele czasu, a - jako jeden z pierwszych przedstawicieli środowiska - wyraził poparcie dla Strajku Kobiet. Karina Lachmirowicz
17. JWP/BC - A Nie Mówiłem
Najlepszy, najbardziej zaraźliwy refren roku. Zwrotki - tylko ósemki, ale tej trójce wystarczyłyby nawet 160-znakowe ograniczenia na Twitterze, żeby zamieść (Kiedy znowu cię spotykam, jarasz się jak góry chrustu / Łatwo przejrzeć cię na wylot, masz za duże dziury w mózgu). Oni naprawdę mogliby już umościć się w miejscu tych zrzędliwych dziadów z Muppetów, sarkać na młodą scenę, a i tak nikt nie miałby o to pretensji. Zamiast tego tworzą młodą scenę, wrzucając surowe, knajackie i świeżutkie barsy na kolejnym singlu w kolejnym podsumowaniu roku. Wszystko, co wypuszczam, sprawia, że zaniemówiłeś? Tak. Jacek Sobczyński
16. TUZZA - PIÓRO WIECZNE
Może i hypewagon przystanął po Fino Alla Fine; ledwie 200 tysięcy odsłon wideo do PIÓRA WIECZNEGO to smutny żart. Tym bardziej należy zwrócić na Tuzzę uwagę właśnie teraz, już po oderwaniu metki krajowej sensacji. Płyta Giardino miała być w założeniu krętym ogrodem pomiędzy południem Włoch a podwórkami Warszawy i trzeba przyznać, że po tym zagajniku psychodelicznego trapu Benito z Riccim przemykają jak Zieliński po Stadio San Paolo - z gracją i pewnością siebie. Oni naprawdę to czują, a PIÓRO WIECZNE, kodeinowa trawestacja lotu Ikara, jest najciekawszym z ich tegorocznych singli. Jakby wam uzmysłowić poziom - to jest tak samo dobre jak placki z Casa di Tuzza. Jacek Sobczyński
15. julian uhu/sez - wy/my
Mając na uwadze oczekiwania wobec Uhu, zaledwie dwa single wydane w dwadzieścia cztery miesiące to niezbyt zachwycający wyczyn. Czekamy na jego debiut jak źli i nie damy się zbyć okazjonalnymi dropami, choćby były nawet tak wspaniałe jak wy/my.
Numer może i jest krótki, ale Uhu udaje się tu wyemitować więcej szczerych emocji niż na niejednym długogrającym krążku. Do nawijki idealnie fituje minimalistyczny beat seza w klimacie noir, dzięki któremu widzimy to tak: zadymiony jazzowy klub, gdzie znudzony band snuje czarujące melodie, a dekadencka klientela ma serdecznie dość szarej codzienności. Beatnikowska melancholia at its finest i singiel, którego nikt się nie spodziewał, ale każdy potrzebował. Lech Podhalicz
14. SLALOM & TONIE FFB — L'OREAL G
Undadasea funkcjonowała dotychczas na zasadach spontanicznego joint venture i kurortowy spleen pozostanie raczej nieodłącznym elementem charakterystyki składu. Równocześnie brawurowy występ w Hot16Challenge2, a przede wszystkim – wydanie albumu Da Groovement skonkretyzowało pozycję Undziarzy na scenie. Paradoks polega na tym, że w tak konstytutywnym dla nich czasie – jedno ze szczytowych dokonań dostarczyli z absolutnych rubieży swojego obozu. L'OREAL G jest duchologicznym, pikantnym love songiem w duchu The Very Polish Cut Outs, który zatrząsłby w posadach ośrodkami wczasowymi podczas tegorocznego sezonu urlopowego, gdyby on tylko się wydarzył. Marek Fall
13. Pezet feat. Kayah - Nisko jest niebo
Połączenie Kayah / skrzypce / rap zwiastowało katastrofę, zamiast tego jest 20-tka roku. Tutaj zgadza się wszystko. Kayah, która pojawia się nie dla podbicia zasięgów (pytanie o to, kto tu komu podbiłby, pozostaje otwarte), ale dlatego, że jej niska barwa idealnie klei się z partią smyczków. Idealnie przycięte wokale w refrenie, niepocięte skrzypce pod zwrotki; Auer znowu to zrobił. I sam Pezet na kolejnej studyjnej kozetce u psychoanalityka, ale nadal wrzucający takie linijki, po których chce się walnąć dużą wódkę i odstawić Homera z tego obrazka. Zresztą miejsce w tej 20-tce należy się z automatu za samą metaforę niskiego nieba. Nie ma co śmieszkować, to nie jest rap o miłości, to jest po prostu o życiu. Jacek Sobczyński
12. Alberto - Dwutakt
Alberto zaliczył w tym roku jeden z najgłośniejszych debiutów, wwiercając się w rapową scenę Dwutaktem. Choć podopieczny Malika Montany ma na swoim koncie dopiero dwa - bardzo zbliżone do siebie pod względem tekstowym i muzycznym - solowe numery, to i tak na ten moment jest najbardziej obiecującym polskim reprezentantem drillowych brzmień. A pomimo kwestionowania autentyczności i zarzutów dotyczących powtarzalności - po takim starcie wróżymy mu jeszcze wyższy lot w przyszłym roku. I same rzuty za trzy punkty. Karina Lachmirowicz
11. Słoń - Wojna Totalna
Ciosy wymierzone precyzyjnie nie tylko w kierunku polityków. Słoń zasypał rządzących lawiną prawych i lewych sierpowych, a na sam koniec doprawił spektakularnym prostym. Werdykt? Brutalny nokaut po niespełna 9 minutach walki. Te słowa napisaliśmy w momencie premiery Wojny Totalnej i pomimo zawodu części redakcji związanego z całym REDRUM, nie da się obok tego numeru przejść obojętnie.
Można się czepiać, że samplowanie mozartowskiej Lacrimosy jest lekkim przypałem i sprawą tak oczywistą jak kolejne powieści Remigiusza Mroza. Mimo tego - nawinięcie prawie dziewięciominutowego strumienia świadomości bez krzty cringe'u i żadnych potknięć jest wyczynem godnym podziwu. Słoń totalny to Słoń, jakiego życzylibyśmy sobie więcej. Najwyższy czas odpuścić ten przemielony do granic możliwości horrorcore, skoro większą grozę mamy za oknami. Lech Podhalicz
10. Zdechły Osa - Zakochałem się w twojej matce
Przy gadkach o esencji punk rocka przywołuje się często materiał źródłowy z epoki w postaci rozpiski akordów opublikowanej w zinie Sniffin’ Glue z podpisem: To jest pierwszy chwyt, to jest następny, ten jest trzeci – teraz załóż zespół. I Zdechły Osa łapie muzyczną penerskość w lot niezależnie od tego, czy akurat eksploatuje atmosferę rave’ów w Transformatorze, czy rozkręca pogo, deklamując odę do MILF-a pod garażowe gitary w Zakochałem się w twojej matce. Przywoływaliśmy już w jego kontekście słowa Steve’a Jonesa (Sex Pistols), któremu zdarzyło się powiedzieć w jednym wywiadzie: Actually we're not into music. We're into chaos. Ale chaos to dopiero będzie, jak wrocławianin dowiezie w przyszłym roku oficjalny debiut. Innym dupom nara. Marek Fall
9. Guzior feat. Oskar - F A L A
Obstawiamy, że dla wielu był to najczęściej odtwarzany rapowy track tej jesieni. O pierwszym singlu z Pleśni pisaliśmy już, że to doskonały materiał na zalatującego dekadencją bangera; podniosły, melodyjny refren, solidnie nawinięte zwrotki i charakterystyczne flow Oskara stanowią o jakości tego numeru. Podbijamy - Fala to nie tylko najciekawszy numer z nowego albumu Guziora, ale też dowód na jego wysoką muzykalność i umiejętność odnalezienia się na beacie pozbawionym trapowego rozmachu. Tak się robi evergreeny. Lech Podhalicz
8. Coals - pearls
Soundtrack do imprezy na łączce z tapety Windowsa 95, gdzie seapunkowe borostwory tańczą pod rękę z wklejonymi ręką niedbałego grafika kamiennymi kariatydami pod zglitchowane przeróbki TLC. Czyta się głupio, ale uwierzcie na słowo, tak to naprawdę brzmi. Muzycznie - bo ta doskonała miniaturka na przecięciu zadymionej elektroniki, vaporwave'u i r'n'b, czyli szeregu stricte sieciowych zajawek, mówi w rzeczywistości, jak trudno się odnaleźć w przebodźcowanej rzeczywistości. Nie dajcie się zwieść parkietowemu potencjałowi pearls, bo to raczej pod pusty parkiet o 5 nad ranem. I jeszcze jedno - aż trzy osoby chyba do tej pory mi nie wierzą, że to polskie. Jacek Sobczyński
7. Kaz Bałagane - Znałem typa 2
W recenzji Digital Scale Music poświęciliśmy spory fragment wpływom UK soundu na stylo Bałagane. Ciężko o tak soczysty bass, o taką klarowność dźwięku, o taką muzyczną erudycję jak u Kazka. Znałem typa 2 jest doskonałym przykładem przeszczepiania wyspiarskich klubowych uniesień na - smutny jak pi*da - polski grunt. Druga część opowieści o przygodach biegającego po osiedlach chłopaka to nie żadna syfiasta krajówa, a future garage'owy towar jakości prima sort. Lech Podhalicz
6. Quebonafide feat. Daria Zawiałow - BUBBLETEA
Bubbletea kojarzy się raczej z czymś sztucznym i średnio zjadliwym. Na szczęście singiel Quebo nie wpisuje się w tę regułę, bo jest lekkostrawnym letniakiem o tęsknocie za podróżami i zwykłym życiem.
Może nie jest to szczytowe osiągnięcie polskiego rapu, ale na pewno jedna z lepszych radiowych piosenek 2020 roku. Dzięki temu słuchający tradycyjnego radia nie są skazani tylko na Scenariusz dla moich sąsiadów, Gdy nie ma dzieci i Baśkę. Duit zmontował tutaj przyjemny, nienarzucający się synthwave’owy bit, Quebo nawinął trochę od niechcenia, a całość uzupełniła refrenem liderka polskiej alternatywy, Daria Zawiałow. Bubbletea to zwyczajnie chwytliwy, dobrze napisany numer z frakcji tych mniej cringe'owych tracków na Romantic Psycho; najlepszy ekwiwalent podróży, jaki mogliśmy dostać w mijających miesiącach. Lech Podhalicz
5. Undadasea - #HOT16CHALLENGE2
- Undada wniosła lekkość i polot, jakich nie było na tej scenie od czasu Lavoramy i beat jak Księżyc z Peweksu, który stanowiłby highlight na płytach Bartosza Kruczyńskiego (Ptaki, Pejzaż). To arcydzieło bałtyckiego laid-backu w ostatecznym rozrachunku zrekompensowało tygodnie przerzucania rozmaitych Redów i Ojców Maty - pisałem w autorskim podsumowaniu Hot16Challenge2, umieszczając to nagranie na samym szczycie okolicznościowego rankingu. Przez przypadek wynaleziono już penicylinę i viagrę, więc to nie jest jakiś wyjątkowy ewenement, że na podobnych zasadach powstał letniak, który na nowo wyznacza standardy dla takiego zakresu klimatycznego rapowych nagrywek. Marek Fall
4. Taco Hemingway - POLSKIE TANGO
Przejechałem się z góry na dół po Jarmarku jak ochroniarze i policja po kupcach z KDT. W skali całego materiału zarzucałem Taco elitarystyczny populizm i publicystyczną miałkość, ale Polskiego Tanga będę bronił jak niepodległości. Rapowanie nagłówków z tygodnika opinii przez czterdzieści minut okazało się równie rozwijające, co nasz nieoficjalny sport narodowy – wiercenie w niewybuchu, ale zwarta rekapitulacja najgorętszych tematów w zadziornym ujęciu na awangardowym – wymykającym się kategoryzacjom – beacie Lanka? To dla pokolenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków statement równie ważny, co Jeszcze Polska Kazika w początkowej fazie transformacji; soczysty policzek wymierzony klasie politycznej i opinii publicznej, który – jak można było przewidzieć – nie przyniósł jednak przebudzenia wyborczego. Marek Fall
3. OKI feat. GEDZ - SIRI
Pewnie zabrzmi to jak boomerski wujek, który chce być cool, ale: nie musicie sprzątać, bo Oki z Gedzem pozamiatali w SIRI. W tym roku kariera Okiego poszybowała z taką prędkością, z jaką wychowanek Lubina zarapował w numerze na beacie Magiery. Oprócz przyspieszeń, które są jego znakiem rozpoznawczym, dorzucił tu także chwytliwy refren i trafne wersy, a zwieńczeniem tej wybuchowej mieszanki jest chaotyczny teledysk z ujęciami w stylu Kendricka w Alright. Co prawda SIRI w naszym zestawieniu uplasowało się na trzecim miejscu, ale bez wątpienia jest największym bangerem 2020 roku. Karina Lachmirowicz
2. Miły ATZ - Czarny Swing
Na początku tego roku pisaliśmy, że Atezeciok jest jednym z niedocenianych raperów, którzy zasługują na większy rozgłos, a 2020 rok może należeć do niego. Nie musieliśmy długo czekać - Miły wydał Czarny Swing, a wytrwale importowany przez niego UK sound w końcu dotarł do szerokiego grona. Z całej garage’owej selekcji, która trafiła na jego debiutancki krążek największym highlightem jest właśnie tytułowy numer, w którym gdyński raper sypie punchline’ami, zamykając usta wszystkim, którzy do tej pory wątpili w jego potencjał. Karina Lachmirowicz
1. PRO8L3M - W domach z betonu
Sytuacja niecodzienna, bo kwestię singla roku mieliśmy rozwiązaną już w marcu. Ale jeśli Oskar wrzucił zwrotki, które poważnie aspirują do bycia najlepszym tekstem w historii krajowego rapu, to wątpliwości musiały zaczynać się od miejsca drugiego w dół. Niesamowite, jak mocne są te linijki, pisane z pozycji kilkuletniego obserwatora dramatycznych wydarzeń. Te duchy, gubione pod kołdrą to ta sama półka wrażliwości, co biały klaun i śpiące misie u Rojka na Lennym Valentino; trudno uwierzyć, że nie pisało tego dziecko. I nagle oryginalne W domach z betonu nie ma wolnej miłości, ponura satyra Martyny Jakubowicz na upakowanych w bloki z wielkiej płyty Polaków lat 80., zaczyna być o czymś zupełnie innym. Nie płakaliśmy po Mufasie, płakaliśmy po W domach z betonu. Jacek Sobczyński