Zwolnienie Briana Floresa z Miami Dolphins to póki co jedna z najbardziej szokujących historii napisanych przez tegoroczny offseason. Powszechny konsensus przyznawał mu miejsce raczej na górnej półce trenerów w NFL, a tego, że jego kadencja na Florydzie dała sporo dobrego grzęznącej ostatnio w przeciętności organizacji, nie neguje chyba nikt. Dziś, już jako defensywny asystent w Pittsburgh Steelers, Flores wytacza najcięższe działa i pozywa ligę i cztery jej zespoły twierdząc, że powodem, dla którego został potraktowany tak a nie inaczej, jest jego kolor skóry. Czy ma rację?
AUTOR: Piotr Sawicki
Zanim przejdziemy do analizy pozwu, przydałoby się trochę faktografii. Miami Dolphins w XXI wieku znaleźli się w chyba najgorszym miejscu, w jakim można się znaleźć w amerykańskich ligach sportowych – w środku tabeli. Delfiny były za słabe na to, aby cokolwiek znaczyć w walce o Super Bowl, a zarazem za silne, by otrzymywać wysokie numery w drafcie i budować drużynę przyszłości. W okresie od 2002 roku na Hard Rock Stadium play-offy widziano dwukrotnie, w 2008 i 2016 roku (w obu przypadkach kończyło się na jednym meczu), a prawdziwą nędzę wynagradzaną później pierwszym pickiem w drafcie tylko raz, w 2007 (wybór przeznaczono na Jake’a Longa – świetnego liniowego, który jednak w Miami grał zaledwie przez pięć sezonów). Po sezonie 2018 zakończonym bezbarwnym bilansem 7-9 zarząd Dolphins zdecydował się nacisnąć guzik z napisem „reset” tak, jak nikt go jeszcze nie nacisnął.
Powiedzieć, że zatrudnionemu wtedy na stanowisku trenera Brianowi Floresowi rzucono kłody pod nogi to nie powiedzieć nic, bo pod nogi rzucono mu cały tartak. Dolphins pozbyli się niemal wszystkich wartościowych zawodników (z wyjątkiem cornerbacka Xaviena Howarda), wymieniając ich głównie na wybory w drafcie. Cel był prosty: przegrać ile się da, zdobyć dzięki temu „jedynkę” i w akompaniamencie pozostałych picków zacząć przebudowę jakiej NFL nie widziała.
NIEUDANE „TANKOWANIE”
Taka kopiuj-wklejka osławionych już w NBA Philadelphia 76ers ery Sama Hinkiego spowodowała, że w sezon 2019 Dolphins wchodzili z jednym z najgorszych składów jakie przewinęły się przez ligę w ostatnich latach i nie brakowało opinii, że zaszczytne grono drużyn, które w historii NFL przegrały wszystkie mecze w danym roku, powiększy się niebawem o kolejnego, czwartego już członka. Pozew wspomni zresztą, że właściciel Delfinów Stephen Ross oferował Floresowi 100 000 dolarów premii za każdą porażkę, na co trener stanowczo się nie zgadzał.
Po pierwszej ćwiartce sezonu wydawało się, że Dolphins są jeszcze gorsi niż zakładano. W czterech meczach zdobyli 26 punktów, oddali 163, a piekło niemalże zamarzło, kiedy w piątym tygodniu rozgrywek ulegli Washington Redskins zaledwie jednym punktem. Po bilansie 0-7 na start coś się jednak zmieniło. Ekipa z Miami wygrała pięć z ostatnich dziewięciu spotkań, a do legendy przeszło to ostatnie, kiedy wykręcili numer New England Patriots (z którymi na początku sezonu przegrali 0:43) i pozbawili ich drugiego miejsca w konferencji dającego wolne w pierwszym tygodniu play-offów. Prawdziwy popis dał wtedy Kevin Harlan, który skomentował zwycięski touchdown Mike’a Gesickiego pomimo tego, że sam był oddelegowany do meczu Kansas City Chiefs (walczących wówczas z Patriots o rzeczone drugie miejsce) z Los Angeles Chargers.
Te niespodziewane zwycięstwa pozbawiły Dolphins „jedynki” w drafcie, jednak jak się okazało ich wymarzony rozgrywający Tua Tagovailoa koniec końców i tak wylądował na Hard Rock Stadium. Wzmocnieni dodatkowo kilkoma weteranami na czele z nowym najlepiej opłacanym cornerbackiem w lidze Byronem Jonesem stali się szybko zespołem, który nawet na papierze wyglądał półprzyzwoicie, a mając na uwadze, że Floresowi solidną grę udawało się wycisnąć nawet z kompletnych no-name’ów niektórzy wskazywali Miami jako zespół, który już niebawem może straszyć każdego.
OFIARA ZAWYŻONYCH OCZEKIWAŃ
W sezonie 2020 Dolphins byli rewelacją ligi. Do playoffów awansować się nie udało głównie przez wyjątkowo silny rok w konferencji AFC (normalnie osiągnięty przez nich bilans 10-6 powinien wystarczyć żeby przejść dalej), jednak mając na uwadze, jaką nędzę zastał Flores u progu swojej przygody na Florydzie, wśród wielu ekspertów jego nazwisko zaczęło być wymieniane wśród kandydatów do tytułu Trenera Roku.
Najbardziej imponowała defensywa – wspominany już Howard zaliczył 10 przechwytów jako pierwszy zawodnik od 2007 roku, a zespół tydzień w tydzień przedłużał passę meczów z wymuszoną przynajmniej jedną stratą. Następny sezon, już z ogranym Tagovailoą i kolejnymi dwoma wyborami w pierwszej rundzie draftu miał się skończyć grą w play-offami.
Play-offami się jednak nie skończył, a rozgrywki 2021 w wykonaniu Dolphins to jeden z najdziwniejszych przypadków ostatnich lat. Zaczęli od bilansu 1-7, by następnie zanotować siedem wygranych z rzędu, a ostatecznie skończyć z bilansem 9-8.
Czy był to zawód? Biorąc pod uwagę poprzedni sezon – tak. Biorąc pod uwagę całokształt okoliczności – można się sprzeczać. Defensywa plasowała się w ligowej średniej, jednak zarabia dodatkowe punkciki za to, że udało się w nią nieźle wkomponować debiutantów Jaelana Phillipsa i Jevona Hollanda. Piętą achillesową była jedna formacja, za której wyniki Floresa winić trudno: linia ofensywna, którą wskazywano nie tylko jako najgorszą w lidze, ale wręcz jako najgorszą widzianą w NFL w ostatnich latach.
Tak zła ochrona dla łamliwego i niezbyt doświadczonego Tagovailoi poskutkowała tym, że atak Dolphins nie stanowił dla nikogo praktycznie żadnego zagrożenia i ograniczał się do krótkich podań (dość powiedzieć, że reklamowany jako maszyna do łapania długich piłek Jaylen Waddle skończył sezon mając zaledwie 9.8 jarda na odbiór). Sam fakt, że z tak dużymi dziurami Dolphins udało się wyjść na plus to prawdę mówiąc niespodzianka.
ZASADA A PRAKTYKA
Jeszcze większą niespodziankę Delfiny sprawiły Floresowi pokazując mu drzwi dzień po kończącym sezon zwycięstwie z Patriots. Dwadzieścia dni później Flores odwdzięczył się liczącym 58 stron pozwem, gdzie poza swoim byłym pracodawcą wskazał na New York Giants, Denver Broncos i Houston Texans jako dopuszczających się rasistowskich praktyk przy zatrudnianiu oraz całą ligę, która ma na to przymykać oko.
Głównym bohaterem elaboratu jest tak zwana Rooney Rule. Jej korzenie sięgają 2002 roku, kiedy to w kontrowersje wywołało zwolnienie dwóch czarnoskórych trenerów – Tony Dungy pożegnał się z Tampa Bay Buccaneers po kilku z rzędu awansach do play-offów, natomiast Minnesota Vikings pozbyli się Dennisa Greena po pierwszych minusowych rozgrywkach od dziesięciu lat. Te argumenty o rasizmie przy zatrudnianiu zostały jeszcze wzmocnione, kiedy prawnicy Cyrus Mehri i Johnnie Cochran (ten drugi znany jest głównie jako członek dream teamu broniącego O.J. Simpsona) opublikowali badanie o wiele mówiącym tytule „Czarni trenerzy w NFL: lepsze wyniki, gorsze możliwości”, gdzie dowiedziono, że przez ostatnich 15 sezonów właściciele byli o wiele mniej skorzy do zatrudnienia, ale o wiele bardziej skorzy do zwolnienia czarnych trenerów właśnie.
W odpowiedzi na to przyjęto zasadę (nazwaną Rooney Rule od nazwiska Dana Rooneya, ówczesnego prezesa ligowego komitetu ds. różnorodności), zgodnie z którą wszystkie drużyny NFL przy zatrudnianiu nowych trenerów mają obowiązek przeprowadzić rozmowę z minimum jednym kandydatem z mniejszości rasowej. Z latami jej zakres poszerzano: liczbę wymaganych kandydatów zwiększono do dwóch, zasadą zostały objęte stanowiska we front-office, a niedawno wprowadzono zapis, zgodnie z którym drużyny tracące czarnego członka sztabu na rzecz innego zespołu wynagradzane będą wyborem w trzeciej rundzie draftu.
Przyjęcie RR zaowocowało natychmiastowym skokiem zatrudnień wśród czarnych trenerów i koordynatorów, jednak jak zauważają prawnicy Floresa, w sezonie 2021 na pozycji trenera głównego zatrudnionych było tylko trzech Czarnych – ich klient, David Culley z Houston Texans i Mike Tomlin ze Pittsburgh Steelers – a po zwolnieniu dwóch pierwszych ta liczba spadła (chwilowo Culleya zastąpił czarnoskóry Lovie Smith, a Floresa mieszany Mike McDaniel, syn czarnoskórego ojca i białej matki) do jednego. Na dodatek wskazują, że czarni trenerzy zapełnili jedynie 15 na 129 wakatów powstałych od czasów wprowadzenia Rooney Rule. Przekłada się to na zaledwie 11%, odsetek śmieszny biorąc pod uwagę, że czarni stanowią około 70% zawodników NFL. Czy mamy więc do czynienia z rasizmem?
A WIĘC WOJNA
Pozew zaczyna się dosyć ciekawym zestawem cytatów:
„Przepraszam – poj***** mi się. Dwa razy sprawdzałem i źle przeczytałem. Wydaje mi się, że biorą Briana Dabolla. Przepraszam za to. BB.”
Bill Belichick informujący Powoda Briana Floresa, trzy dni przedjego rozmową z New York Giants, że Brian Daboll został już wybrany na trenera
„Normy moralne nie mogą być wprowadzone przez prawo, ale zachowanie może być regulowane. Prawo nie sprawi, że pracodawca będzie mnie kochał, ale może powstrzymać go przed odmawianiem mi zatrudnienia przez kolor mojej skóry”
Dr. Martin Luther King, Jr.
Drugi cytat tłumaczenia nie wymaga, pierwszy wytłumaczony zostać musi. Po zwolnieniu z Dolphins Flores miał być rozważany jako kandydat na trenera New York Giants. Trzy dni przed swoją rozmową kwalifikacyjną napisał do niego trener New England Patriots i były mentor, Bill Belichick:
Belichick: Wygląda na to, że masz tę robotę - gratuluję!!
Flores: Czy słyszałeś coś, czego ja nie słyszałem?
Belichick: Giants?!?!?!?!
Flores: Mam rozmowę w czwartek. Sądzę, że mam szansę.
Belichick: Rozumiem - słyszę z Buffalo i Nowego Jorku, że biorą ciebie. Mam nadzieję, że się uda jeśli tego chcesz!
Flores: To zdecydowanie to czego chcę! Mam nadzieję że masz rację! Dzięki.
Flores: Trenerze, gadasz z Brianem Floresem czy Brianem Dabollem? Tak się tylko upewniam.
Belichick: Przepraszam - poj***** mi się. Dwa razy sprawdzałem i źle przeczytałem. Wydaje mi się, że biorą Dabolla. Przepraszam za to. BB.
Flores: Dzięki, Bill
Drobna wpadka Belichicka spowodowana najpewniej faktem, że Flores i Daboll – ofensywny koordynator Buffalo Bills ostatecznie zatrudniony przez Giants – byli blisko siebie w jego książce adresowej wydała, że zespół z Nowego Jorku wybrał trenera na kilka dni przed chociażby rozmową kwalifikacyjną z rzekomo jednym z kandydatów. Jasne się stało, że Flores miał się fatygować na MetLife Stadium tylko po to, aby odbębnić rozmowę i pozwolić Giants wpisać do protokołu, że wypełnili zobowiązania wynikające z Rooney Rule. Nie jest to pierwszy tego typu przypadek, a w dalszej części Flores wskazuje, że to samo spotkało go dwa lata wcześniej – w offseasonie, który ostatecznie przyniósł mu posadę w Dolphins:
Co niesamowite, nie była to pierwsza fikcyjna rozmowa Pana Floresa, która miała miejsce tylko po to, aby przestrzegać zasady Rooneya. W rzeczywistości w 2019 roku Pan Flores miał przeprowadzić rozmowę z Denver Broncos, jednakże ówczesny generalny menedżer Broncos, John Elway, prezes i CEO Joe Ellis i inni spóźnili się na rozmowę o godzinę. Wyglądali na kompletnie roztrzepanych i było oczywiste, że poprzedniej nocy dużo pili. Z treści rozmowy jasno wynikało, że Pan Flores był przesłuchiwany tylko z powodu zasady Rooneya i że Broncos nigdy nie mieli zamiaru uważać go za poważnego kandydata do pracy. Wkrótce potem Vic Fangio, biały mężczyzna, został zatrudniony jako główny trener Broncos.
Z poziomu biurka zweryfikować to oskarżenie oczywiście ciężko, kronikarskim obowiązkiem trzeba wspomnieć, że niedługo później Broncos wydali oświadczenie, w którym stwierdzili, że oskarżenia Floresa są bezpodstawne, rozmowa odbyła się punktualnie, a „strony notatek, analiz i ocen” potwierdzają, że zarząd zespołu z Kolorado tę kandydaturę rozpatrywał bardzo poważnie.
Sam wstęp do pozwu jest niezwykle ciekawy, a prawnicy Floresa nie owijają w bawełnę. Najbardziej uderza jeden akapit:
Pod pewnymi kluczowymi względami NFL jest segregowana rasowo i zarządzana jak plantacja. 32 właścicieli – z których żaden nie jest czarny – czerpie znaczne korzyści z pracy zawodników NFL, z których 70% jest czarna. Właściciele oglądają mecze z góry stadionów NFL w swoich luksusowych lożach, podczas gdy większość ich czarnoskórych pracowników wystawia swoje zdrowie na ryzyko każdej niedzieli, przyjmując okrutne uderzenia i doznając wyniszczających obrażeń ciała i mózgu, a NFL i właściciele zarabiają na tym miliardy dolarów
Później wskazany jest najważniejszy fakt, na którym opiera się większość przypuszczeń o rasizm w zatrudnianiu w NFL. Czarnych jest 70% zawodników NFL, natomiast ich odsetek na różnych stanowiskach kierowniczych waha się od 3% (trenerzy główni) do 32% (defensywni koordynatorzy). Akurat ta pierwsza liczba po zatrudnieniu przez Texans Loviego Smitha się zdezaktualizowała i lepiej operować wspomnianymi już 11% wakatów zajętych przez czarnych od wprowadzenia Rooney Rule, niemniej jednak tak symboliczny udział Afroamerykanów w puli trenerów, koordynatorów i menedżerów może szokować.
Dalej streszczana jest historia Rooney Rule, stosunków Floresa ze wspominanym już właścicielem Dolphins Stephenem Rossem (gdzie wyszczególniono „premie” za porażki oraz podejmowane przez Rossa próby rekrutowania prospektów na pozycji rozgrywającego, co stoi w sprzeczności z zasadami ligi) oraz „rozmów” z Giants, jest też akapit o „race-normingu”, czyli porzuconej już polityki NFL utrudniającej czarnym zawodnikom udowodnienie, że odnieśli urazy mózgu.
Pierwsza część pozwu kończy się żądaniami strony Floresa, zawierającymi między innymi zobowiązanie zespołów do publikowania uzasadnień przy zwolnieniach trenerów, utworzenie programu treningowego dedykowanego czarnym trenerom na niższych poziomach rozgrywkowych czy utworzenie komitetu mającego przyciągać do ligi czarnych inwestorów.
TŁO HISTORYCZNE
Najbardziej interesującą nas część pozwu, zatytułowaną „Factual Allegations” otwiera kilka akapitów o historii dyskryminacji w NFL, zaczynającej się jeszcze w latach 20. XX wieku. Dyskryminacji, której istnienia dziś nikt już raczej nie neguje i negować nie powinien. Ze wszystkich wynotowanych faktów najbardziej szokuje kwestia postaci George’a Prestona Marshalla – założyciela zespołu Boston Braves (dziś znanego już jako Washington Commanders) i zwolennika segregacji rasowej, który udanie lobbował za „dżentelmeńską” umową między właścicielami o niezatrudnianie czarnych zawodników, utrzymującą się aż do 1946 roku.
Jak zauważają prawnicy Floresa, Marshall jest dziś członkiem Hall of Fame, a notka biograficzna na jej stronie ten znacznie mniej chwalebny aspekt jego działalności wspomina bardzo wzmiankowo (tu jednak warto dodać, że takie wybielanie to niestety dość powszechna praktyka i podobny los spotkał biografię O.J. Simpsona). W pozwie stwierdzono też, że stopniowy postęp NFL w integracji czarnych nie był spowodowany przez to, że zarządzający stawali się mniej rasistowscy, ale przez presję otoczenia i przede wszystkim pieniądze:
NFL zaangażowała się w integrację rasową na pełną skalę dopiero wtedy, gdy stało się to konieczne z ekonomicznego punktu widzenia, a także z powodu oburzenia i protestów dziennikarzy i fanów, pojawienia się konkurencyjnych i bardziej postępowych pod tym względem lig (takich jak All-American Football Conference i American Football League) oraz sukcesów wielu sportowców z mniejszości w rozgrywkach uniwersyteckich.
Fakt faktem, że większość adresatów tych oskarżeń od dawna nie żyje, jednak zdaniem prawników Floresa ten duch rasizmu nadal unosi się nad ligą. W dalszej części padają już na to bardziej konkretne argumenty, nad którymi pochylę się w dalszej części tekstu, z pominięciem tego o „race-normingu” – nie odnosi się on bezpośrednio do interesującego nas tu tematu zatrudnień, a co ważniejsze historia polityki NFL względem zawodników z urazami głowy po prostu zasługuje na oddzielny tekst.
Pierwszym podanym przykładem dyskryminacji jest fakt, że Colin Kaepernick – rozgrywający San Francisco 49ers i inicjator akcji z klękaniem podczas odgrywania hymnu w akcie antyrasistowskiego protestu – od 2017 roku pozostaje bez pracy.
Jak to zostało dobrze udokumentowane, w sezonie 2016 Colin Kaepernick protestował przeciwko niesprawiedliwości rasowej poprzez klękanie podczas odgrywania hymnu narodowego. Po sezonie 2016/17 - sezonie, w którym w 11 meczach zanotował 16 przyłożeń, zaledwie 4 przechwyty, 468 jardów biegowych i passer rating na poziomie 90,7 - żaden zespół NFL nie zaoferował mu pracy, nawet jako rezerwowy. Nawet dla pobieżnego obserwatora było jasne, że Pan Kaepernick był miał wszelkie kwalifikacje ku temu, by znaleźć zatrudnienie w NFL. Główny trener Seattle Seahawks, Pete Carroll, wyjaśniając powody, dla których Seahawks nie zakontraktowali go, stwierdził: „Jest starterem w tej lidze. A my już mamy startera. Ale jest starterem w tej lidze i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś nie dał mu szansy na grę.”
Dyskusja o tym, czy wypadnięcie Kaepernicka – czyli kogoś, kto w zaledwie drugim sezonie w karierze poprowadził 49ers do gry w Super Bowl – z karuzeli jest bardziej efektem jego słabej dyspozycji w ostatnim roku startów czy też może jego aktywizmu toczy się do dziś. Fakty są takie, że w sezon 2016 wchodził on ze zmniejszoną w wyniku kontuzji masą mięśniową i nie jako podstawowy rozgrywający, a zmiennik Blaine’a Gabberta, a na pozycję startera wszedł w szóstym tygodniu rozgrywek.
Jak grał od tego momentu? Pozew wspomina o jego dobrym stosunku przyłożeń do przechwytów i passer ratingu, natomiast każdy szanujący się fan NFL wie, że te statystyki potrafią być zawodne jak chodzi o poprawną ewaluację. Na temat poziomu gry Kaepernicka można się rozpisać na kilka akapitów, ale w telegraficznym skrócie: niska liczba przechwytów była bardziej efektem bezpiecznego/kunktatorskiego stylu gry podaniowej 49ers (spowodowanego także dosyć słabym zestawem skrzydłowych), ponadto była „rekompensowana” przez tendencję ich rozgrywającego do przyjmowania dużej liczby niepotrzebnych sacków. Kaepernick nadal dobrze biegał, jednak koniec końców bardziej zaawansowane metryki oceniające grę rozgrywających jak Total QBR czy ocena PFF dawały mu odpowiednio 49.2 i 57.8 w stustopniowych skalach, plasujących go na terytorium „słaby starter/niezły rezerwowy”.
Kaepernick nie dostał roboty w obu z tych ról. Czymś, o czym pozew jednak nie wspomina, jest fakt, że w 2017 roku chętni na jego usługi byli Baltimore Ravens, a temat upadł przez to, że jego dziewczyna wrzuciła na Twittera zdjęcie porównujące klubową legendę Raya Lewisa do niewolnika, a właściciela Steve’a Bisciottiego do jego pana. Samo pytanie na ile Kaepernick chciał angażu w NFL jest zresztą bardzo ciekawe. Oficjalnie odpowiedź jest twierdząca: sam zainteresowany utrzymywał, że trenuje 5 dni w tygodniu i jest gotowy do gry w każdej porze dnia i nocy.
Trudno jednak nie zauważyć, że wizerunek kogoś, kto poświęcił swoją karierę w słusznej sprawie robił dla niego niewiarygodną robotę PR-ową, co najlepiej udowadnia kampania Nike z jego udziałem zatytułowana „Uwierz w coś. Nawet, jeśli ma to oznaczać poświęcenie wszystkiego”. Samą motywację Kaepernicka do dalszej gry podaje w wątpliwość także fakt, że w 2019 negocjował on grę w nowo utworzonych ligach AAF i XFL, jednak zażądał 20 milionów dolarów za sezon, kiedy przeciętna płaca dla rozgrywającego wynosiła tam 250 tysięcy.
Dochodzi do tego fakt, że ewentualne zatrudnienie Kaepernicka byłoby dla zespołów problematyczne. Jak już wspomniałem, w tamtym momencie nadawał się on raczej głównie na pozycję rezerwowego, a więc kogoś, kto w najbardziej pożądanym przez drużynę scenariuszu nawet nie podnosi się z ławki. Natomiast medialna burza, jaką z całą pewnością wniosłoby zakontraktowanie go, raczej bardziej by przeszkadzała niż pomagała innym zawodnikom. Potencjalne korzyści wynikające z wzięcia go do siebie były więc stosunkowo niewielkie i niczym dziwnym nie jest, że zarządy wolały postawić na bezpieczniejsze opcje.
Czy więc Kaepernick jest dyskryminowany? Tego na 100% się nie dowiemy, jednak ukazany w pozwie obraz świetnego rozgrywającego, któremu odmówiono gry za stwierdzenie, że „rasizm jest zły” (a tu dodać warto, że aktywizm Kaepernicka obejmował nie tylko klękanie przy hymnie, ale także np. zakładanie koszulek z Fidelem Castro) jest uproszczony do granic możliwości i brakuje mu wiele kontekstu.
PODWÓJNE STANDARDY?
Dalej pozew bierze na warsztat historię najnowszą Las Vegas Raiders, a zwłaszcza ich byłego już trenera, Jona Grudena, który zrezygnował z pracy w październiku po medialnej burzy związanej z upublicznieniem jego e-maili (o których liga miała wiedzieć kilka miesięcy wcześniej), w których to w języku bardziej pasującym do tego używanego podczas gry w Counter-Strike’a pogardliwie wypowiadał się o… w zasadzie wszystkich: łatwiej wymienić grupy, którym się nie dostało.
John Gruden (literówka oryginalna – przyp. red.), będący od 30 lat insiderem w NFL i trzykrotnie zatrudniany jako główny trener, jest ucieleśnieniem przyzwolenia NFL na rasizm
Tego rasizmu prawnicy Floresa dopatrują się w dwóch wypowiedziach:
Pan Gruden stwierdził, że DeMaurice Smith, dyrektor wykonawczy NFL Players Association, ma „wargi wielkości opon Michelin”
Pan Gruden także oświadczył, że zawodnicy protestujący (przez uklęknięcie - przyp. red.) podczas odgrywania hymnu narodowego powinni zostać „zwolnieni”.
Po wymienieniu kilku innych obraźliwych (ale na tle innym niż rasistowski) wypowiedzi Grudena autorzy pozwu podsumowują:
Po prostu żadną niespodzianką dla członków zarządów, insiderów i właścicieli zespołów – a więc ludzi, którzy poprzednie 3 dekady spędzili w pobliżu Pana Grudena – nie może być to, że Pan Gruden właśnie taki jest i ma właśnie takie przekonania. Pomimo tego Pan Gruden pozostawał poważnym kandydatem na praktycznie każdą posadę trenera głównego w 10-letnim okresie po jego odejściu z Tampa Bay Buccaneers w 2008 roku.
Następnie pozew skupia się na pracy Grudena w Raiders:
Ostatecznie w 2018 roku Pan Gruden otrzymał największy kontrakt dla trenera głównego w historii NFL, kiedy Las Vegas Raiders (wtedy jeszcze grający w Oakland – przyp. red.) podpisali z nim 10-letni kontrakt o wartości 100 milionów dolarów. Zatrudnienie przez Raiders Pana Grudena nastąpiło niedługo przed (konkretnie rok - przyp. red.) zwolnieniem przez nich generalnego menedżera Reggie’ego McKenziego, jednego z niewielu Czarnych na tej pozycji w lidze. Za kadencji Pana McKenziego Raiders mieli najwyższy odsetek czarnych graczy na poziomie 82.3%, a on sam wygrał nagrodę Menedżera Roku w 2016 po tym, jak jego zespół zanotował bilans 12-4. Zaledwie dwa lata później Pan McKenzie został zwolniony i zastąpiony przez Mike'a Mayocka, białego kandydata. Pod całkowicie białym kierownictwem (właściciel, generalny menedżer i główny trener) procent czarnych zawodników w drużynie Raiders spadał co rok. W 2021 roku ten odsetek wynosił 67.2%.
To, czy przytoczone wypowiedzi Grudena mają charakter rasistowski, pozostawię ocenie Czytelników, natomiast tu trzeba zaznaczyć, że fakt, że Gruden nie wyleciał sam za te maile nie powinien dziwić nikogo, kto zna politykę NFL w sprawie tego typu incydentów. Dla przykładu, w 2020 skrzydłowy Philadelphia Eagles DeSean Jackson zamieścił na Instagramie taki cytat:
Ponieważ biali Żydzi wiedzą, że to Murzyni są prawdziwymi Dziećmi Izraela, będą szantażować Amerykę, aby utrzymać to w tajemnicy. Ich plan dominacji nad światem nie zadziała, jeśli Murzyni będą wiedzieć, kim są.
Cytat został (fałszywie) przypisany Adolfowi Hitlerowi, a na zdjęciu strony w książce z której pochodzi został nawet skwitowany zdaniem „Hitler miał rację”. Jacksona ze strony ligi nie spotkały żadne konsekwencje. Z taką pobłażliwością można się zgadzać lub nie, jednak stwierdzenie, że Gruden został jakoś specjalnie potraktowany (co najpewniej stara się implikować pozew) w świetle tego po prostu mija się z prawdą.
Mówienie o spadku odsetku czarnych zawodników w Raiders jest z kolei bardzo naciągane. Po pierwsze trzeba zaznaczyć, że McKenziego zwolniono po tym, jak w dwóch kolejnych sezonach Raiders zanotowali łączny bilans 10-26. Rzeczony spadek procenta Czarnych wydaje się być niczym innym, jak zwykłą regresją do średniej (70% zawodników w NFL jest czarna, co nie odbiega zbytnio od 67.2% w Raiders), a rasizm zarzucić tym trudniej, że w trzech draftach w erze tandemu Gruden-Mayock zespół z Las Vegas wybrał osiemnastu czarnych zawodników przy zaledwie pięciu białych.
WINNI SĄ WŁAŚCICIELE
Kolejne akapity poświęcone są już wspomnianej polityce przy urazach głowy oraz krytyce zachowania NFL po protestach w związku ze śmiercią George’a Floyda w maju 2020. W końcu przechodzimy do najważniejszej części pozwu argumentując za tym, że czarni trenerzy są dyskryminowani przez właścicieli. Jej tytuł to: „Niedobór czarnych trenerów i porażka Rooney Rule”.
Zaczyna się ona streszczeniem historii RR, po czym pada najważniejsze zdanie w całej sprawie:
W ciągu 20 lat od wprowadzenia zasady Rooneya tylko 15 stanowisk trenera głównego zostało obsadzonych przez czarnych kandydatów. W tym czasie było powstało na niej około 129 wakatów. W ten sposób tylko 11% pozycji trenerów głównych zostało obsadzone przez czarnych kandydatów — w lidze, w której 70% graczy jest czarnych.
Różnica pomiędzy procentowym udziałem Czarnych wśród zawodników i udziałem wśród trenerów to najczęściej podnoszony argument za istnieniem rasizmu w NFL. Argument, który jednak jest przysłowiową kulą w płot.
W skrócie – jego siła rażenia opiera się na przeświadczeniu, że pula potencjalnych trenerów jest taka sama lub chociaż podobna do puli (byłych) zawodników. Jest to jednak całkowita nieprawda. W rzeczywistości zatrudnianie byłych zawodników na stanowisku trenerów głównych jest w tej lidze rzadkością. Z 32 obecnych head coachów tylko siedmiu – Mike Vrabel, Ron Rivera, Frank Reich, Kevin O’Connell, Dan Campbell, Kliff Kingsbury i Doug Pederson – zagrało w życiu chociaż jeden mecz w NFL (z czego kariery Kingsbury’ego i O’Connella ograniczyły się do rzucenia odpowiednio dwóch i sześciu podań). Dzisiejszym archetypem trenera jest nie ekszawodnik, a ktoś, kto przygodę z trenerką zaczynał w wieku 20-kilku lat, więc można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zostanie zawodnikiem NFL bardziej przeszkadza niż pomaga w osiągnięciu pozycji head coacha.
Płynie z tego dosyć prosty wniosek: fakt, że 70% zawodników jest czarnych nie mówi nam wiele o tym, ilu trenerów tej rasy powinniśmy oczekiwać w NFL, a dodając do tego to, że odsetek Afroamerykanów w populacji USA jest szacowany na 13%, wspomniana liczba 11% zapełnionych wakatów już tak bardzo nie szokuje.
Dalsze argumenty prezentują już nieco wyższy poziom. Pozew wskazuje na to, że czarni trenerzy zatrudnieni w poprzedniej dekadzie średnio pracowali dwa i pół roku, kiedy biali w tym samym czasie około trzy i pół. Najbardziej interesujące jest jednak wynotowanie, że czarni trenerzy mają trzy i pół razy większą szansę wylecieć z pracy po sezonie na plusie od białych. Trzeba jednak pamiętać, że sama próbka jest tu niewielka i opiewa na cztery nazwiska, którymi zajmę się w końcowej części tekstu.
W kolejnych akapitach zaznaczone jest, że ta dysproporcja rozciąga się też na koordynatorów, a więc stanowiska, z których najczęściej rekrutowani są przyszli trenerzy główni:
Różnice rasowe istnieją również w zatrudnianiu i utrzymywaniu na stanowiskach koordynatorów. Wśród koordynatorów ofensywnych i defensywnych istnieje znaczna nadreprezentacja białych i niedoreprezentowanie czarnych kandydatów. Pozycje te są bardzo często obsadzane przez byłych zawodników, z których około 70% to Czarni.
Obecnie w liczącej 32 zespoły lidze jest tylko czterech czarnych koordynatorów ofensywnych (12.5%) i 11 czarnych koordynatorów defensywnych (34%).
Stwierdzenie, że pozycje koordynatorów są bardzo często obsadzane przez byłych zawodników nie jest zgodne z prawdą: z 59 obecnie zatrudnionych zaledwie 17 ma za sobą (w większości bardzo epizodyczne) kariery NFL. Strona Floresa kolejny raz próbuje stworzyć iluzję, że pula zawodników ma wiele wspólnego z pulą trenerów. Czarni, porównując z ich odsetkiem w populacji USA, są dosyć znacznie nadreprezentowani wśród defensywnych koordynatorów, a jeśli chodzi o ofensywnych – ich udział jest niemal identyczny z tym ogólnym.
Dalej czytamy o generalnych menedżerach:
Te same dyskryminujące praktyki są widoczne w przypadku zatrudniania generalnych menedżerów. Obecnie na 32 zespoły jest tylko 6 czarnych generalnych menedżerów (18,75%) wobec 26 białych (po zatrudnieniu Ryana Polesa na miejsce Ryana Pace’a na stanowisku GMa Chicago Bears już po opublikowaniu pozwu ta liczba wzrosła do siedmiu – przy. red.). Według raportu NFL poświęconego różnorodności i inkluzywności, w latach 2012-2021 było 37 wakatów na stanowiskach generalnych menedżerów, a tylko sześć zostało obsadzonych przez czarnoskórych kandydatów (16%). 20 drużyn NFL nigdy nie miało czarnego generalnego menedżera. Niezdolność NFL do osiągnięcia różnorodności rasowej na stanowiskach trenera głównego wynika zarówno z procesów wewnątrz ligi, jak i decydentów na szczycie. Brak reprezentacji czarnych wśród generalnych menedżerów niewątpliwie prowadzi do braku czarnych trenerów głównych.
Podobna historia jak w przypadku trenerów i koordynatorów: generalni menedżerowie rzadko pochodzą z puli byłych zawodników (czterech na 32), a ich odsetek Czarnych na tych stanowiskach także przekracza ten w ogólnej populacji. Szczególnie absurdalne jest jednak zdanie o tym, że mała liczba czarnych GM-ów przekłada się na małą liczbę czarnych head coachów: wszystkie drużyny z czarnymi GM-ami mają białych trenerów głównych, co więcej niedawno czarni Ryan Poles z Chicago Bears i Kwesi Adofo-Mensah z Minnesota Vikings wybrali odpowiednio białych Matta Eberflusa i Kevina O’Connella kosztem chociażby czarnych Byrona Leftwicha i Erica Bieniemy’ego.
Wyliczankę kończą właściciele, wśród których nie ma żadnego Afroamerykanina.
Właściciele są ostatecznie odpowiedzialni za kierowanie całą organizacją, ustanawianie inkluzywnej kultury i decydowanie, kogo zatrudnić i utrzymać na stanowiskach kierowniczych takich jak generalni menedżerowie. Brak jakichkolwiek czarnych głosów wśród nich bezsprzecznie doprowadził do braku możliwości dla czarnych generalnych menedżerów, co z kolei utrudnia rasową integrację w NFL od ponad 100 lat.
PROBLEM ISTNIEJE, ALE GENEZA JEST INNA
Cóż, pierwszym i najważniejszym warunkiem, jaki trzeba spełnić by wejść w posiadanie drużyny NFL jest bycie bardzo bogatym. Jak podaje Wikipedia, majątek szacowany na minimum 1 miliard dolarów ma zaledwie 7 Afroamerykanów: Robert Smith, David Steward, Oprah Winfrey, Kanye West, Michael Jordan, Jay-Z i Tyler Perry. W skrócie: brak czarnych wśród właścicieli wynika z tego, że nie ma zbyt wielu Czarnych, którzy w ogóle mogą sobie pozwolić na zakup drużyny. W NBA – lidze, której nikt o zdrowych zmysłach o rasizm nie oskarża – sytuacja wygląda z grubsza podobnie, bo czarny właściciel jest tam tylko jeden. To Michael Jordan w Charlotte Hornets. I jasne, fakt, że tak niewielu z nich dorobiło się fortun jak najbardziej ma swoje korzenie w niezaprzeczalnym, wielowiekowym rasizmie w USA. Zgłaszanie pretensji do NFL jest tu jednak trochę jak winienie kucharza za to, że mając do dyspozycji jajka zrobił jajecznicę, a nie foie gras.
Ktoś – nie bez słuszności – może tu stwierdzić, że w lidze, w której przytłaczającą większość zawodników stanowią czarni nadal wypadałoby, żeby taki stan rzeczy chociaż w minimalnym stopniu tyczył się też ludzi obsadzających stanowiska kierownicze. Jest w tym nieco prawdy, jednak na przeszkodzie stoją rzeczy, na które sama liga większego wpływu nie ma – z demografią na czele.
Ostatnią część pozwu stanowią pojedyncze przykłady dyskryminującego traktowania czarnych trenerów. Pierwszy z nich dotyczy samego powoda i był już omawiany wyżej. Widać jednak, że Flores bardzo uwziął się na Giants: jest tam cała sekcja poświęcona temu, że jego potraktowanie podczas rozmowy o pracę jest dokładnie takie, jakiego można się było spodziewać analizując poprzednie ruchy zespołu z MetLife Stadium – w całej swojej historii nie miał on żadnego czarnego trenera głównego.
Dalej czytamy o jedynym oficjalnym przypadku złamania Rooney Rule w historii NFL, czyli zatrudnieniu Steve’a Mariucciego przez Detroit Lions, a przy Lwach zostajemy na chwilę dłużej, bo następnie wymieniony jest ich były trener, Jim Caldwell:
Pierwszy sezon z Caldwellem na stanowisku drużyna zakończyła z bilansem 11-5, o cztery zwycięstwa lepiej niż w roku poprzednim. Lions spadli do7-9 w 2015, ale odbili to sobie w 2016, zaliczając bilans 9-7 i docierając do play-offów. Takim samym bilansem zakończył się też sezon 2017, jednak tym razem do play-offów wejść się nie udało. Tak więc, Pan Caldwell miał trzy sezony na plusie w ciągu czterech lat – dla jednej z najgorszych organizacji w historii NFL. Jego łączny bilans wyniósł 36-28, co przekładało się na procent wygranych w wysokości 56.3 – najlepszy ze wszystkich trenerów Lions od lat pięćdziesiątych. Lions w ciągu czterech sezonów dwukrotnie awansowali do play-offów, w porównaniu do jednego występu w poprzednich 14 latach. Niemniej jednak, Pan Caldwell został zwolniony dzień po swoim czwartym sezonie. Od jego odejścia Lions z samymi białymi trenerami zanotowali bilans 17-46 bez żadnego występu w play-offach i bez żadnego sezonu z więcej niż sześcioma zwycięstwami.
W skrócie – Jim Caldwell był dobrym trenerem i synonimem solidności, a większość kibiców Lions dziś uważa, że pogonienie go było złą decyzją. Warto tu jednak pochylić się nad tym, jak wyglądały bilanse w kolejnych sezonach jego pracy: 11-5 (+play-offy), 7-9, 9-7 (+play-offy), 9-7. Widać tu świetny początek, a potem brak postępów i stabilizację na poziomie oscylującym wokół ligowej średniej, dodatkowo oba występy w play-offach skończyły się na jednym meczu. W tamtym okresie można było przypuszczać, że Lions z Caldwellem pewnego poziomu nie przeskoczą, więc dało się zrozumieć decyzję szefostwa zespołu z Detroit o daniu szansy komuś innemu.
Problem jednak w tym, że dokonano fatalnego wyboru, bo o erze Matta Patricii nikt już w Michigan pamiętać nie chce. Wspomniany bilans 17-46 też trochę przekłamuje obraz: składają się na niego sezon 2019, w którym połowę rozgrywek stracił rozgrywający Matthew Stafford i 2021, gdzie Lions weszli w totalną przebudowę i żaden trener nie zrobiłby z tym składem bilansu na poziomie ery Caldwella.
Lions zarzucić rasizm jest tym ciężej, że to jedna z organizacji, która najchętniej stawia na Afroamerykanów na stanowiskach kierowniczych: trzech z ich ostatnich czterech GM-ów czy obaj koordynatorzy z zeszłego sezonu byli czarni. Bardziej zastanawia fakt, że Caldwell po zwolnieniu z Lions nie dostał już żadnej pracy jako trener główny, co prawdę mówiąc jest jednym z lepszych argumentów jakie padają w pozwie.
Następnie podawany jest przykład Steve’a Wilksa, trenera Cardinals w sezonie 2018:
W 2018 roku Arizona Cardinals zatrudnili Steve'a Wilksa, od wielu lat pracującego jako trener dla kilku organizacji. Poprowadził zespół do rozczarowującego bilansu 3-13 w swoim pierwszym sezonie. Był to jednak jego pierwszy sezon i nie dano mu czasu na budowaniu zespołu lub kultury gry, ponadto był zmuszony pracować z licznymi obciążeniami, które nie powstały z jego własnej winy – miał debiutującego rozgrywającego Josha Rosena (9. wybór) (w pozwie jest błąd, Rosena wybrano z 10. numerem - przyp. red.), generalny menedżer (Steve Keim) został zawieszony na pięć tygodni za jazdę pod wpływem alkoholu podczas obozu treningowego, a wielu kluczowych graczy doznało kontuzji. Pan Keim, biały GM, utrzymał swoją pracę, a Wilks został zwolniony. Jego następca na stanowisku głównego trenera, Kliff Kingsbury, w swoim pierwszym roku z debiutantem Kylerem Murrayem na rozegraniu (pierwszy wybór) osiągnął bilans 5-10, a on sam zachował pracę i miał czas na poprawę.
Wilksa faktycznie trochę rzucono na pożarcie, jednak podawanie zwolnienia go jako przykład dyskryminacji zakrawa o desperację. Jego Cardinals byli (jak wskazywał serwis Football Outsiders) według zaawansowanych statystyk najgorszą drużyną, jaką widziano w NFL w całej poprzedniej dekadzie, bijąc nawet niesławnych Cleveland Browns z 2017. Cardinals Kingsbury'ego byli bez porównania lepsi: tu trzeba oddać, że bardzo dużą część tego postępu Arizona zawdzięcza zmianie rozgrywającego (Murray zdobił nagrodę Ofensywnego Debiutanta Roku i jest dziś jednym z lepszych QB w branży, Josh „9 błędów przede mną” Rosen to z kolei jedna z większych pomyłek draftowych ostatnich lat).
Wilks faktycznie miał pecha, jednak nawet w najgorszej sytuacji trener jest zobowiązany dać zarządowi powód, by w niego wierzyć, co jemu się po prostu nie udało. Jeżeli o Keima chodzi, to – jak źle by to nie zabrzmiało – pozostawienie go na stanowisku okazało się być dobrą decyzją: podjął on od tego czasu kilka dobrych decyzji (na czele z legendarną już wymianą dającą Cardinals DeAndre Hopkinsa), dzięki czemu ekipa z Arizony jest dziś w gronie ligowych potentatów.
Następnie na warsztat brany jest niedawno zwolniony z Texans David Culley:
David Culley był trenerem na uniwersytetach i w NFL od ponad 45 lat, z czego spędził 27 lat w NFL. Pomimo swojej reputacji i sukcesów, Pan Culley nigdy nie został zatrudniony na stanowisku koordynatora, jednak w styczniu 2021 roku Houston Texans zatrudnili Pana Culleya jako głównego trenera. Wyzwanie, jakie stanęło przed Panem Culleyem jak powszechnie sądzono było jednym z największych, jakie w ostatnich latach spotkało debiutującego trenera. W poprzednim sezonie Texans zanotowali bilans 4-12, mimo że wybrany do Pro Bowl rozgrywający Deshaun Watson zagrał każdy mecz, rzucił 33 przyłożenia i zaledwie siedem przechwytów, co przełożyło się na passer rating na poziomie 112,4. Pan Watson był w następnym sezonie niedostępny z powodu zarzutów o molestowanie seksualne, przez co Pan Culley został zmuszony do wystawiania Davisa Millsa, debiutanta wybranego w trzeciej rundzie draftu. Zespół stracił również dwóch najlepszych graczy w ostatnich latach, J.J. Watta i DeAndre Hopkinsa (Hopkinsa nie było już w poprzednim sezonie – przyp. red.). Szanse na jakikolwiek sukces były bliskie zeru, ale Pan Culley zdołał doprowadzić zespół do takiego samego bilansu, jaki miał w poprzednim sezonie. Jednakże po zakończeniu sezonu Texans zwolnili Pan Culleya bez wyjaśnienia innego niż niejasne stwierdzenie o „różnicach filozoficznych” – co nasuwa pytanie, dlaczego w ogóle został zatrudniony zaledwie rok wcześniej. Nawet generalny menedżer Texans przyznał, że „zmiana po jednym sezonie jest czymś rzadko spotykanym”.
Faktycznie, zanotowanie takiego samego bilansu z nieopierzonym i mocno ograniczonym Millsem, jaki poprzedni trener Bill O’Brien miał z supergwiazdą w postaci Watsona, było niemałym sukcesem i znalezienie racjonalnego wytłumaczenia dla podziękowania Culley’owi nie jest niczym łatwym. Trudno też jednak jako winnego wskazywać rasizm, skoro na jego następcę nominowano Loviego Smitha, który także jest czarnoskóry.
Ostatnimi przykładami w pozwie są trzej koordynatorzy, którzy pomimo bardzo dobrych wyników nie dostali nigdy pracy jako trenerzy główni. Najbardziej niewytłumaczalny jest przypadek Erica Bieniemy'ego, odpowiedzialnego od czterech sezonów za ofensywę Kansas City Chiefs:
Eric Bieniemy jest odnoszącym sukcesy trenerem w NFL od prawie 12 lat i nie otrzymał jeszcze oferty na stanowisko głównego trenera głównego pomimo ponad 70 wakatów w tym czasie. (…) W 2005 (…) pan Bieniemy przyjął posadę trenera running backów w Minnesota Vikings. Podczas jego kadencji jego podopieczny, Adrian Peterson, wygrywał klasyfikację jardów biegowych w konferencji NFC w 2007 i 2008 roku. W 2010 roku Pan Bieniemy został mianowany asystentem trenera Vikings. W 2011 roku Bieniemy wrócił na Uniwersytet Kolorado jako ofensywny koordynator, by dwa lata później wrócić do NFL jako trener running backów w Kansas City Chiefs. W 2018 roku Pan Bieniemy został awansowany na ofensywnego koordynatora. W pierwszym sezonie Bieniemy'ego na tym stanowisku Chiefs byli pierwsi w NFL w zdobywanych jardach na mecz i zdobyli trzecią największą liczbę punktów w sezonie w historii NFL. Rozgrywający Chiefs Patrick Mahomes został dopiero drugim obok Peytona Manninga rozgrywającym w historii NFL, który rzucił 5000 jardów i 50 przyłożeń w sezonie. W 2018 roku Chiefs awansowali do AFC Championship Game, gdzie przegrali z prowadzonymi przez Toma Brady'ego New England Patriots. W 2019 roku Pan Bieniemy wygrał Super Bowl. W 2020 i 2021 roku Bieniemy ponownie pomógł poprowadzić Chiefs do AFC Championship Game, a w 2020 roku do Super Bowl. Bez wątpienia pan Bieniemy ma doświadczenie, osiągnięcia i reputację, które powinny czynić go rozchwytywanym trenerem, jednak pomimo rozmów na około 20 wolnych stanowisk w ciągu ostatnich pięciu lat, żaden zespół nie złożył Panu Bieniemy’emu oferty. W tym czasie zatrudnionych zostało wielu białych kandydatów z niezaprzeczalnie niższymi kwalifikacjami.
Fani NFL od dawna zachodzą w głowę, dlaczego Bieniemy nie dostał jeszcze szansy jako trener główny. Popularnym wytłumaczeniem jest przeświadczenie, że drużyny boją się go zatrudnić obawiając się, że świetne wyniki prowadzonej przez niego ofensywy to bardziej zasługa Andy’ego Reida niż jego, ale jest to wytłumaczenie bardzo słabe: dwaj poprzedni ofensywni koordynatorzy u Reida, Doug Pederson i Matt Nagy, zatrudnienie dostali. Inni twierdzą, że nauczeni przykładami Adama Gase’a i Josha McDanielsa GM-owie nie chcą zaufać koordynatorom, którzy pracowali z wybitnymi rozgrywającymi, ale to też nie działa: nawet w tym offseasonie Denver Broncos na head coacha nominowali Nathaniela Hacketta poprzednio trenującego Aarona Rodgersa, a McDaniels dostał drugą szansę od Las Vegas Raiders. Inni mówią, że Bieniemy słabo wypada na rozmowach, tego jednak zweryfikować się nie da. Tu trzeba przyznać, że obok Caldwella ten przypadek najbardziej zagadkowy.
CZY TEN ARGUMENT „MA KOLOR”?
To wszystko jednak argumenty anegdotyczne, a te mają to do siebie, że za ich pomocą możemy sobie udowodnić dosłownie każdą, nawet najbardziej absurdalną tezę. Nic chociażby nie stoi na przeszkodzie, żeby wziąć białego Marty'ego Schottenheimera (któremu San Diego Chargers podziękowali po sezonie, w którym zanotował najlepszy bilans w lidze), zestawić go z czarnymi Marvinem Lewisem (którego Cinncinati Bengals trzymali na stanowisku przez 15 lat pomimo tego, że w play-offach nigdy nie wygrał nawet jednego meczu) czy Hue Jacksonem (do którego Cleveland Browns cierpliwość stracili dopiero po 36. porażce w 40 meczach) i na tej podstawie głosić kompletną bzdurę o rasizmie, ale wobec białych.
Możemy też pisać o tym, że czarni trenerzy są częściej zwalniani po sezonach na plusie, ale ten argument też nieco blednie, kiedy poznamy cały kontekst: decyzja o podziękowaniu Tony'emu Dungy'emu przez Tampa Bay Buccaneers okazała się być dobra de facto dla obu stron (jego następca – którym został żeby było zabawniej został wspominany Jon Gruden – w pierwszym sezonie poprowadził Bucs do wygranej w Super Bowl, Dungy z kolei został od razu zatrudniony przez Indianapolis Colts, z którymi sięgnął po kilku latach po to samo trofeum), a zwolnienie Loviego Smitha po bilansie 10-6 w Chicago Bears – chociaż zaskakujące – miało miejsce po piątym braku awansu do play-offów w ostatnich sześciu latach (pozostałymi dwoma czarnymi trenerami tracącymi pracę pomimo sezonów na plusie byli Flores i Caldwell).
Wróżenie, czy Flores wygra w sądzie to przecenianie swoich wróżbiarskich kompetencji, jednak fakty są takie, że zaprezentowany materiał ciężko uznać za przekonujący i udowadniający rasizm. Pytanie jednak brzmi, czy to jest w ogóle możliwe – na decyzję o zatrudnieniu czy zwolnieniu trenera wpływa cały szereg zmiennych, z których lwia część znana jest tylko generalnym menedżerom i właścicielom. Bezsprzeczne udowodnienie rasizmu wymagałoby więc poznania absolutnie wszystkich faktów o absolutnie wszystkich decyzjach kadrowych, co jest naturalnie niewykonalne. Z tego powodu pozostaje nam czekać na rozprawę, na którą mocno naciskają prawnicy Floresa – NFL preferuje załatwić sprawę w drodze arbitrażu.
Niezależnie, czy z tezą o rasizmie się zgadzamy czy nie, nie da się zaprzeczyć, że pozew zwraca uwagę na kilka bardzo ważnych spraw. Po pierwsze: jeśli udowodnione zostanie, że właściciel Dolphins Stephen Ross faktycznie proponował Floresowi pieniądze za przegrywanie meczów, to dla tego człowieka miejsca w NFL być już nie powinno. Po drugie: cała sprawa musi wywołać dłuższą dyskusję na temat Rooney Rule.
Można mieć różne opinie na temat akcji afirmacyjnych, natomiast sam koncept RR należy ocenić pozytywnie – zasada wprowadzona została nie na podstawie chwilowego oburzenia i presji aktywistów, a wspomnianego już szczegółowego badania Cochrana i Mehriego, dodatkowo sama w sobie nie wiązała za bardzo rąk właścicielom, a jedynie powodowała, że trenerzy z mniejszości dostawali szansę do zaprezentowania się.
Dziś jednak wydaje się, że Rooney Rule coraz słabiej spełnia swoją funkcję i generuje więcej bezsensownych rozmów przeprowadzanych tylko po to, żeby je wpisać do protokołu, niż faktycznych szans dla czarnych trenerów. To, co spotkało Floresa fatygującego się do Nowego Jorku by walczyć o pracę, na którą i tak nie miał szans, jest absolutnie uwłaczające i zdarzyć się nigdy nie powinno. Bawiąc się jednak w adwokata diabła, trzeba też nieco wziąć w obronę Giants: fakty są takie, że patrząc na ich aktualne potrzeby – a więc kogoś, kto wyciśnie jak najwięcej z ich rozgrywającego Daniela Jonesa – ofensywny trener jak Daboll pasował tam idealnie i z pewnością lepiej niż specjalista od defensywy Flores. Jeżeli przeprowadzona z nim rozmowa poszła więc dobrze, to w zasadzie nie było sensu szukać już dalej – problem w tym, że Rooney Rule nadal nie uczyniono zadość. Gdyby nie ta zasada, to Flores nie byłby goniony do Nowego Jorku nawet wtedy, gdyby front office Giants składał się z samych aktywistów Black Lives Matter. Po prostu nie miałoby to sensu, skoro idealny kandydat był już gotowy do podpisania.
Z pozwu Floresa może więc tak czy tak wyniknąć wiele dobrego i pozostaje nam czekać na to, jak potoczy się sprawa. Pewne jest, że wyrok – jaki by nie był – wzbudzi gigantyczne dyskusje nie tylko na tle sportowym, ale i politycznym.
Czy NFL ma w tym sporze racje? Tego na 100% nie wiemy. Nie ma wątpliwości jednak, że ma za to kolejny już wizerunkowy problem.
Komentarze 0