Nikomu nie jest łatwo pogodzić się ze śmiercią. Tym bardziej, że Mac Miller dla wielu swoich fanów był… bliski. Na szczęście zostawił po sobie coś, dzięki czemu nie pozostaniemy samotni.
Kariera Maca Millera była tak skomplikowana, jak i niezwykła. Jako fani doświadczyliśmy bowiem narodzin zjawiska, które nie zdarza się często, szczególnie w gatunku tak hermetycznym tematycznie, jakim jest hip-hop. Ten facet nie bał się nawijać o tym, co czuje, czego pragnie i co podziwia.
Z płyty na płytę mogliśmy jednak zauważyć pewnego rodzaju zmianę w postrzeganiu rzeczywistości przez rapera. Proces ten (wydawałoby się naturalny) nie zachodzi u zbyt wielu innych raperów. Coraz bardziej introspektywne teksty, coraz większa otwartość na słuchacza i w końcu coraz dojrzalsze refleksje wcale nie są cechą każdej twórczości, jeśli spojrzymy na nią z perspektywy czasu. Z Maczkiem można było dorastać – dla wielu nie był jednym z nawijaczy z wierchuszki, lecz bardziej ziomalem, z którym można było się spokojnie utożsamiać. Jego problemy znajdowały swoje odpowiedniki w naszych problemach. Jego zajawki były podobne do tych, którymi paraliśmy się i my. Podobnie się ubieraliśmy. Nadawaliśmy na tych samych falach.
Dlatego strata Maca pod koniec 2018 roku była jeszcze bardziej bolesna. Olbrzymia dla gatunku, dla sceny i dla nas samych jako fanów. Rany goją się jednak po czasie, a pomóc można sobie choćby plastrami. I takim właśnie plastrem jest Circles, szóste wydawnictwo, a pierwsze pośmiertne. Mimo goryczy i przebijających przez wesołe produkcje smutku, niezrozumienia i rozterek, po ostatnim numerze uśmiechnęliśmy się. Nie od ucha do ucha, ale szczerze.
Circles. Krążek, który miał towarzyszyć albumowi Swimming, wydanemu kilka tygodni przed śmiercią jego autora. Well, this is what it look like right before you fall / Stumblin’ around, you’ve been guessing your direction – takimi słowami wita nas Mac Miller na swoim pierwszym pośmiertnym wydawnictwie. Wyobrażamy sobie, że pisał je naprawdę blisko swoich ostatnich chwil. I just end up right at the start of the line / Drawin’ circles – wtóruje w początkowym numerze płyty. Czy jest to zatem metaforyczny powrót do emocjonalnego stanu początkowego? Czy Mac, próbując pokonać swoje demony i znaleźć rozwiązania swoich problemów, znalazł się w miejscu, z którego nie było jak się wydostać? Sprowadzenie tego tytułu do tak prozaicznej interpretacji byłoby nadużyciem. W końcu już w drugim numerze na płycie nawija: Does it always gotta, does it always gotta / Be so complicated? Pomimo pytań retorycznych odnośnie stopnia skomplikowania i życiowych rozterek, raper nie ułatwia zadania także swoim słuchaczom. Ale przecież nie tego, jako fani, oczekiwalibyśmy po jego nowym albumie, prawda? Circles to wielowarstwowa podróż przez osobowość zmarłego rapera. I jej najprawdopodobniej ostatni muzyczny ekwiwalent.
Circles to płyta będąca introspektywnym oddaniem złego stanu emocjonalnego Maca Millera. Raper, jak sam twierdzi w Complicated, jest za młody, by czuć się tak, jak się czuje. Wspomina szczęśliwe chwile z gorzką refleksją o ich przemijaniu w Blue World, gdzie ból ukryty jest pod pierzynką wesołego, skocznego beatu na syntezatorach. Czuje presję ze strony otaczających go ludzi – wie, że chcą od niego usłyszeć tylko, że wszystko jest ok. Good news, good news, good news / That’s all they wanna hear / No, they don't like it when I'm down – nawija w singlu promującym swoje wydawnictwo. Jeśli Swimming było treściowo odrobinę przygnębiające, a dało się wyczuć, że Mac jest blisko odkrycia siebie i dopełnienia autoanalizy, to na Circles od celu dzieli go już naprawdę niewiele. Przez cały album Amerykanin pokazuje nam, jak złożone, często niezrozumiałe i nieprzystępne potrafi być życie, jednocześnie wskazując, że kluczem do rozwikłania jego zagadek jest zdanie sobie z tego sprawy. Everybody's gotta live / And everybody's gonna die / Everybody just wanna have a good, good time /I think you know the reason why – śpiewa w numerze Everybody, będącym coverem i lekką reinterpretacją piosenki Arthura Lee Everybody’s Gotta Live.
Wszyscy wiemy, że Mac Miller potrafił śpiewać. Wiemy też, że był naprawdę dobrym raperem. Jednak Circles to nie album hip-hopowy. Jedynym kawałkiem, w którym Mac nawija od początku do końca, jest Hands. Reszta to numery śpiewane, z odrobiną melorecytacji. Taki stan rzeczy nie stanowi jednak żadnej przeszkody w odbiorze, a wręcz przeciwnie, jest jego wartością dodaną. Dobra, znacząca liryka w połączeniu z przyjemnym, bliskim wokalem Maca doskonale zdaje egzamin. To emocjonalny, uczuciowy krążek, w którym można się rozpłynąć, a to tylko od nas zależy, czy w oczach pojawią się łzy, czy może postanowimy się uśmiechnąć.
Za produkcję odpowiada Jon Brion, kompozytor, który dokończył album po śmierci Maca. Niezależnie od tego, na jakim etapie procesu raper zostawił swój projekt, całość brzmi jak coś skończonego, spójnego i przemyślanego. Żywe instrumenty, gitarowe i klawiszowe ballady, a także elektroniczne syntezatory – Circles udało się skomponować te elementy w dobrze rozkminioną układankę.
Circles to muzycznie, znaczeniowo, lirycznie i emocjonalnie dobry album. Zmaganie się z jego interpretacją to kwestia drugorzędna, szczególnie z perspektywy wydarzeń końcówki 2018 roku. To terapia nie tyle dla samego Maca Millera, ile dla jego fanów. Słuchając go nie mamy w końcu wrażenia, że to coś odległego i nierealnego. Czujemy za to, jakby autor cały czas był z nami, kontynuując naszą wspólną podróż. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko oddać się kolejnym odsłuchom.