Co o polskim YouTubie mówi kariera Buddy?

Budda
Fot. @budda.7

Kolejny młody chłopak wyciska miliony z YouTube’a i bije rekordy w swojej niszy. Czego o Polsce możemy dowiedzieć się na podstawie popularności Buddy?

Gdy Buddy czasy przyszły, wtedy naród polski piszczy. Piszczą także tam opony, ryczą auta, warczą motory.

Ćwierć Polski, jak choćby twórca przytoczonych wyżej rymów, wychwala jego sukcesy. Inna ćwierć zastanawia się, kim on jest. To precyzyjne dane? Nie, to hiperbola. Zestawiając jednak liczby wyświetleń pod filmami tego twórcy z liczbą wzmianek na jego temat w portalach informacyjnych, można sobie pozwolić na takie zaokrąglenia.

Przywołując imię człowieka oświeconego, mam na myśli Buddę od samochodów. Tak naprawdę nazywa się Kamil Labudda. Działa od 2019 roku, ale dopóki tworzył samochodziarski kontent, mógł egzystować niezauważenie obok tzw. mediów dla starych ludzi. Bo nieskrępowany niczym poza algorytmami świat YouTube’a funkcjonuje często równolegle do świata serwisów dla aspirującej klasy średniej i inteligencji. Aż do momentu, kiedy do gry wchodzą ogromne liczby. Wtedy te światy mogą się przeciąć. Bo, wiecie, liczby nad Wisłą zawsze robią wrażenie. Według badania Economic Affairs, żyjemy przecież w jednym z najbardziej pozytywnie nastawionych do kapitalizmu krajów.

Masa, maszyna, mamona

Tak się składa, że młody youtuber motoryzacyjny Budda jest na swój sposób przodownikiem kapitalizmu. Ma na koncie nie tylko rekordy w wyświetleniach. Obraca dużymi kwotami, prężnie rozwija kolejne firmy, nagrywa sobie kawałki i, co najważniejsze, jest, przynajmniej według własnych zapewnień, self-made manem. Trudna przeszłość, drogie auta jako symbol wyrwania się z biedy, setki przedsięwzięć, a na boku firma fotowoltaiczna. A przy tym wszystkim, jako twórca rozrywki, z dużą dozą pewności włada wyobraźnią wielu młodych ludzi.

Ci, którzy popkulturę traktują jak sztukę, mogą takie fenomeny postrzegać jako problematyczne. Czy tacy youtuberzy to faktycznie część kultury? A może to tylko rozrywka młodych dynamicznych biznesmenów? Kim są w ogóle ci, co piszą peany na cześć Labuddy? Przyjrzyjmy się temu zjawisku i imperium stworzonemu przez chłopaka z Krakowa.

Autorem przytoczonych na wstępie słów, jeśli nie nadążacie za współczesną polską poezją, jest niejaki Łukasz J. Pochodzi prawdopodobnie z okolic Warszawy, a do spisania wersów nie tchnął go tylko duch twórczy czy zachwyt nad idolem. Tchnęła go raczej potrzeba posiadania. Czego? Ściśle sprecyzowanego dobra. Jego imię to BMW X5M. Lub równowartości tego pojazdu, za którą można by kupić nieduże mieszkanie w Warszawie. Śmieszne? A jednak – rymowanka okazała się skuteczna.

Autora peanu można w mig zrozumieć. W czasach, gdy marzenia o własnym mieszkania ulatują wraz z wzrostem cen nieruchomości wobec średnich zarobków, nagroda za ów tekst jawi się wyjątkowo cenną. Zwłaszcza że rymy pisane były na czas. Wierszyk powstał bowiem w ramach jednego z dodatkowych zadań konkursowych promujących wielką loterię Buddy. To akcja, o której niedawno trąbiły niemal wszystkie media: od Pudelka po Wyborczą. Transmisja na żywo z losowania samochodów półki premium ustanowiła polski rekord oglądalności YouTube’a. Przebiła nawet słynny materiał Wardęgi Pandora Gate o pedofilskich skandalach wśród internetowych twórców. Labudda, w klapkach i krótkich spodenkach, wcielił się w blokową wersję Zygmunta Chajzera i bardzo rozemocjonowany co krok powtarzał na lajwie, że tworzy historię. Okej, tylko czy ten wyimek z przepastnej działalności mówi coś o jego fenomenie?

Poniekąd. Bo marzenie o posiadaniu to główny, nomen omen, motor napędowy Kamila. Fundament jego social mediowej persony i wartość, która spaja jego odbiorców. Materialiści? Raczej ludzie dorabiający się. Ci wszyscy, przede wszystkim młodzi Polacy – głównie mężczyźni – którzy wierzą, że rynek jest sędzią sprawiedliwym. Że wynagradza chcących. I że chcący, gdy już się obłowią, pozwolą na skapywanie swojej obfitości tym u dołu drabiny społecznej. Co, jak wiemy z ekonomii, nie bardzo działa. Ale ładnie wygląda na obrazku.

Ambasador samochodziarzy

Drugi fundament Buddy to oczywiście miłość do samochodów. Coś, z czego Polacy zresztą słyną. Nie bez przyczyny franczyza Szybcy i wściekli uchodzi w naszej części geograficznej za kultową. Wszak w filmach Kamila znajdziemy mnóstwo referencji do tej serii. Młodzi faceci, którzy śledzą TikToki z luksusowymi autami przejeżdżającymi przez warszawski Plac Trzech Krzyży, czy fascynują się miejskimi rajdami, widzą pewnie w Buddzie ambasadora. I nawet gdy ciężko im mierzyć się z nim zasobnością portfela – tworzą społeczności, w których – jak pisał Bartosz Józefiak w reportażu Wszyscy tak jeżdżą – wydech Remusa czy dokładki Irmschera zapewniają środowiskową estymę.

To, co z pewnością może robić wrażenie u Buddy, to jego determinacja i historia. Historia, w której awans klasowy – przynajmniej na poziomie materialnym – wybrzmiewa równie mocno, jak w rapie. Złoty chain w hip-hopie stał się manifestem wyrwania się z biedy? U Buddy rolę tę pełnią drogie samochody. I mimo że Labudda sam też nagrywał rapowane utwory – w tym te na bitach z dźwięków wydawanych przez Lamborghini – do hip-hopowej kultury bardziej zbliża go życiowe nastawienie. Bo warto podkreślić, że używany często przez youtubera slogan bananowe życie jest tak naprawdę przewrotny. Twórca kiedyś udawał, że ma bogatego tatę, co było prowokacją nastawioną na zyskanie zainteresowania. A tak naprawdę nie był bananem, a człowiekiem o biografii pełnej traumatycznych doświadczeń.

Trudny start

24-letni Budda pochodzi z dysfunkcyjnej rodziny. Jego ojciec, nim zmarł, był osobą bezdomną. Sam twórca, w rozmowie z Filipem Nowobilskim z kanału Duży w maluchu, używał nawet mocniejszych słów na określenie taty. Dodatkowo, przebywając w patologicznym środowisku, jako dziecko był świadkiem samobójstwa; przeżył także wypadek samochodowy, w którym zmarła na zawał jego babcia. Uszczerbku na zdrowiu doznała wtedy także matka. Budda wspominał również o jej problemach psychicznych, które rzutowały na niego w młodości. Jako 18-latek został przez matkę eksmitowany i musiał mieszkać najpierw u kolegi, potem u brata.

Przeciwności losu Budda, jak zapewnia, kontrapunktował ciężką pracą od najmłodszych lat. Jako 16-latek wyjechał do Anglii na zmywak, będąc zmuszony do ściemniania na miejscu, że jest pełnoletni. Cała jego historia związana z robotą na saksach przywodzi zresztą na myśl opowieści z Emigracji Malcolma XD, tylko z mroczniejszymi odcieniami.

Budda pracował też jako telemarketer, wyrabiając podobno najlepszą sprzedaż (ciężko to zweryfikować, ale opowieść o tym, że wyróżniał się jako sprzedawca, wydaje się, w świetle jego umiejętności do monetyzacji, wiarygodna). Na koncie ma także pracę w kebabie czy jazdę na Uberze – i nawet to ostatnie zajęcie, jak zapewniał, było dla niego źródłem nieprzeciętnych dochodów, co okupione miało być pracą po 16-17 godzin na dobę (co jest realne, choć trzeba odnotować, że na pewno nie sprzyjające zdrowiu).

Historia z social mediami rozpoczęła się, gdy Budda wziął w leasing pierwsze auto. Tłumaczył, że miał na nie niecałą sumę wpłaty własnej, której brakującą część pożyczył od kolegów. To właśnie ten krok, jak podkreślał, miał sygnalizować na zewnątrz, że dobrze sobie radzi. I w ten sposób jako 19-latek sam miał stać się na Instagramie reklamą dla własnego samochodu i zachęcić innych do wypożyczania go. Dalsze działania Kamil podlewa sosem klasycznej narracji liberalnej o chęci wyrwania się z etatu ku założeniu własnej działalności. Jak to wyglądało w praktyce? U Nowobilskiego zapewniał, że swoje auto wypożyczał na godziny początkowo kolegom, ale i też miał zarabiać na odważeniu ludzi z imprez. I to skłoniło go, by zainwestować w kolejne auto i stworzyć potem wypożyczalnię. Gdy zyskał popularność na Instagramie, zgodnie z sugestią followersów: założył konto na YouTube’ie.

Wydaje się, że kluczowa dla jego kariery jako przedsiębiorcy była też – już nieaktualna – współpraca z niejakim Jose Mariuszem Olejnikiem, czyli biznesmenem z Pruszkowa, kolekcjonerem samochodów (ten pojawiał się również w filmach Labuddy). Budda firmował jego przedsięwzięcie Illegal Night, w ramach którego powstał m.in. festiwal motoryzacyjny Illegal Zone na torze w Modlinie. Po czasie poróżniło ich podejście do nagrywania treści. I w tym momencie trzeba przyznać, że dbałość Buddy o wizerunek to faktycznie wyróżnik na plus tego youtubera.

Dusza i inwestycje

Labudda stroni od używek (także z uwagi na przeszłość ojca), powtarza, że ceni lojalność oraz pracowitość i oczywiście punktuje akcjami charytatywnymi. Te najbardziej znane to podrzucenie skrzynki ze 100 tys. zł pod dom dziecka czy wsparcie inicjatywy DIOZ związanej z adopcją zwierząt. Innym razem niczym jakiś polski Drake rozdaje po prostu fanom pieniądze. W ostatnich wywiadach dużo mówi też o duchowości. I że chce tej duchowości – rozumianej prawdopodobnie jako wiara katolicka – poświęcać więcej czasu.

Nie wiemy, czy są w tej kwestii postępy, bo Budda w tej chwili mocno pochłonięty jest zdobywaniem kolejnych szczytów. Dosłownie, bo celuje tak wysoko, że planuje kupno helikoptera, aby łatwiej mu było się przemieszczać. Na przykład do Warszawy na loterie. Te, urządzane z coraz większym rozmachem zapewniają nie tylko rozrost kanału, który przekroczył już 2 miliony subskrypcji. Są przede wszystkim sposobem na gigantyczny zarobek, praktykowany zresztą też przez innych youtuberów. Kluczem tych przedsięwzięć jest sprzedaż e-booków, które gwarantują właśnie los na loterii. Skrupulatni analizowali, że Budda mógł zarobić na ostatniej akcji z 7 autami nawet 25 mln złotych (najdroższy z e-booków gwarantujący 10 losów kosztował 199 złotych), choć są to szacunki na podstawie liczby osób oglądających losowanie.

Warto jeszcze dodać, że wyraźnie widać, jak pomnażane przez Buddę pieniądze inwestowane są w rozwój kanału. Kamil z ekipą nagrywa materiały, jak testuje auta w podróży od Bieguna Północnego, przez Teneryfę, po Czarnobyl. Wszystko to nie bez powodu przywodzi na myśl brytyjskie Top Gear, wszak youtuber nie ukrywa inspiracji tym programem.

Krążą również plotki o tym, że mógłby stworzyć w Polsce tor gokartowy. Może się uda. Trwają rozmowy, bo temat toru to jedyne, co może mnie przekonać do jakiegokolwiek wsparcia politycznego. Nic innego mnie nie interesuje, nie mieszam się w politykę – mówił niedawno.

Sylwetka Buddy, jaka wyłania się nam z jego działań i wyznań na swój temat, jest niczym spełnienie amerykańskiego snu. Nic dziwnego, że twórca jakiś czas temu planował wyjazd do USA, by nagrywać stamtąd filmy. I choć Labudda emanuje pozytywną energią, i sam zdaje się stosować bardzo równościowe i wrażliwe podejście do swoich odbiorców, skala zafiksowania na zarobkach wokół tej postaci tworzy dziwny klimat, który sam zainteresowany dodatkowo podsyca. Zresztą on sam jest kolejną postacią, która tylko potwierdza, że polski YouTube to nowa, bo cyfrowa inkarnacja najntisowych biznesów. Pole dla nowych, sprytnych i szybkich karier, na którym spalą się pewnie jeszcze niejedne młodzieńcze marzenia. Za to Budda sprawdza się tam jako handlowiec, który dobrze potrafi sprzedać swoją wizję i fonię.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.