Najpierw freak fight, potem Oscar. Jak powstało uniwersum Murańskich

23232-1.png.jpg
Fot. Mateusz Murański (Facebook)

Historia rodziny Murańskich to skrócona opowieść o zapleczu freak fightów. I to ona może pomóc nam wyjaśnić społeczny fenomen tych walk.

Zabawmy się w multiwersum. Czyje losy wziąłby na tapet reżyser Jan P. Matuszyński, gdyby jego Ostatnia rodzina nie portretowała Beksińskich? Albo – o kim książkę napisałaby Magdalena Grzebałkowska, jeśli na jakiś czas schowałaby do szuflady biografie Zdzisława i Tomasza? Z pewnością znalazłoby się parę przykładów znanych polskich rodzin o równie dramatycznej historii. I o zawiłej, czy specyficznej relacji, która łączyła ich członków i członkinie. Biorąc pod uwagę wpływ Beksińskich na rodzimą kulturę, logika podpowiada, że należałoby wykorzystać klucz artystyczny. To jeden pomysł. A gdyby jakość artystyczną odstawić na boczny tor? Gdyby skupić się głównie na popularności? Tak, tak. Jeśli przeczytaliście tytuł, już wiecie do czego piję. Wielu uzna to za bluźnierstwo. Ale prawda jest taka, że gdyby Ostatnia rodzina osadzona była w uniwersum polskiego YouTube’a, a głównych bohaterów wybierałby internet, moglibyśmy się spodziewać jednego. Z dużą dozą pewności Beksińskich zastąpiliby Murańscy – aktorsko-freakfighterska familia. Reprezentowana przede wszystkim przez ojca Jacka, a wcześniej też przez zmarłego tragicznie syna Mateusza. Sądząc po emocjach i zainteresowaniu, jakie wzniecał w tej dekadzie ów tandem, to właśnie oni zajmują szczególne miejsce w wyobraźni i dysputach wielu młodych ludzi. Cóż. To świat, w którym żyjemy i który sobie stworzyliśmy.

Absurdem byłoby obrażanie się na konsumentów tego kontentu. Zwłaszcza młodych. I winienie ich za to, że w swojej masie bardziej niż choćby malarzami czy dziennikarzami ekscytują się zadymiarzami. Na to zjawisko nie trzeba badań naukowych – wystarczy przypomnieć sobie, jakie tłumy gapiów ściągały szkolne bójki. I jak wiele znużenia przynosiły lekcje Wiedzy o kulturze – o ile w ogóle dana polska szkoła mogła je uczniom zaoferować. Z kolei to, co w ogóle polska szkoła jest w stanie oferować, to temat na osobny tekst. Jak donosił w kwietniu Obserwator gospodarczy: Polska na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat odnotowała głęboki spadek wydatków na edukację. Wydatki na kulturę w ostatnim czasie oscylowały zwykle wokół 1 proc. A i same pieniądze wiele nie zmienią, jeśli tę kulturę rozumie się w sposób skostniały. Może to wpływa na krajobraz polskiego internetu? Dziś znajdujemy się w sytuacji niemal niekontrolowanej komodyfikacji rozrywki. Dominuje w niej rządzony logiką zysku i wyświetleń patospektakl. Każda sprzeczka i każda wtopa może być monetyzowana, a spektakl się kręci. To praprzyczyna szaleństwa wokół rodziny Murańskich. Podglebie dla ich karier, które – co by nie mówić – z pewnością mogłyby zainteresować postmodernistów – skoro już tyle razy padło słowo kultura w tym tekście. Co tak naprawdę reprezentuje rodzina, której członkowie nagle stali się bohaterami analiz rodzimych kanałów commentary?

Postmodernizm na pełnej

U Murańskich, jak u Tarantino, brawura, patos, dziwaczny humor, a nawet arthouse i ambicje intelektualne łączą się ze sobą bez żadnego pardonu. Zarówno stary Murański, jak i jego żona oraz syn mają na koncie wykształceniem w kierunku aktorskim. Wszystkich łączy Policealna Szkoła Aktorstwa i Musicalu we Wrocławiu. Dodatkowo w bio matki Joanny widnieje zawód: zootechnik. Z kolei ojciec Jacek na swoim instagramowym koncie legitymuje się nie tylko tytułem aktora, ale i magistra nauk społecznych i politycznych. Choć próżno szukać w karierze wszystkich z nich istotnych ról, tak się składa, że w aktorskim fachu młody Murański miał najwięcej szczęścia z rodziny. Ponadto jego przygody z planu tak naprawdę stały się zarzewiem całej memowo-internetowej kariery fighterskiej tego klanu. Czyli platformą dla popularności całej rodziny.

Za sprawą Murana juniora uniwersum rodu, poza epizodycznymi rolami, notorycznymi konfliktami, freakfightowymi walkami, występami w Sprawie dla reportera, wzbogaciło swoje dokonania także o… nominację do Oscara. Warto przypomnieć, że Mateusz Murański miał swój mały udział w nagradzanym filmie IO Jerzego Skolimowskiego. Wśród filmów z ubiegłego roku to właśnie ten był jednym z kandydatów do nagrody dla najlepszego filmu międzynarodowego według Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Aktor nie wyszedł jednak za sprawą tej produkcji poza swoje emploi. Zagrał po prostu pseudokibica. Grał swoimi warunkami. I z tego też słynie jego ojciec, znany z wcielania się w szemranych typów czy promotorów bokserskich. Tę ostatnią postać zagrał w serialu Pierwsza miłość, który dał mu jakąkolwiek rozpoznawalność poza światem freak fightów.

Konflikt założycielski

Za to Młody Muran, dzięki paradokumentalnemu Lombardowi. Życie pod zastaw, mógł być szerzej kojarzony przez telewidzów jeszcze przed walkami w oktagonie. To właśnie podczas występów w tym serialu poznał Arkadiusza Aroya Tańculę. Ów kolega z planu okazał się jednak po czasie życiowym wrogiem. Nie tylko Mateusza, ale i całej jego rodziny. Bo trzeba przyznać, że co jak co, ale ojcowska miłość i rodzinne wartości to coś, co ewidentnie wyróżniało Murańskich od początku. Dlatego w konflikt musiał zaangażować się cały klan.

Syn Jacka, choć miał w przeszłości parę podejść do sportów walki, zasłynął dopiero na Fame MMA 10. Właśnie podczas walki z Tańculą. Pojedynek zrodził się z tego, że Murańscy oskarżyli kolegę z planu o doprowadzenie młodszego z nich do odrętwiającego stanu. Całość została zarejestrowana przez Tańculę. Chodzi o wideo, na którym Mateusz Murański wyraźnie pod wpływem substancji psychoaktywnych wije się na wrocławskim rynku. Według zarzutów duetu ojciec-syn, powodem zaaranżowania takiej kompromitacji miała być zazdrość o rolę w Lombardzie. Aroy dostał nawet wezwanie przedsądowe do polubownego załatwienia sprawy, ale warunkiem była zapłata 500 tys. złotych. Oskarżenia później zostały wycofane, jednak ostatecznie doszło do walki. Murański przegrał, ale Tańcula długo dochodził do siebie po pojedynku. A z oktagonu wyniesiono go na noszach. Rok później nastąpił rewanż, a Tańcula jednego wieczoru stoczył… dwie walki – z Murańskim juniorem i z Murańskim seniorem. I obie wygrał.

Ów konflikt założycielski nie tylko w krótkim czasie zapewnił turbopopularność we freakfightowym środowisku kontrowersyjnemu ojcu i synowi. Przyniósł im także łatkę postaci hejtowanych i rozpoczął serię beefów Murańskich z innymi postaciami internetu i okolic. Do tych najsłynniejszych – poza niesnaskami z Popkiem, Wardęgą czy Najmanem – można z pewnością zaliczyć starcie z Konradem Niewolskim. Czyli, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnym reżyserem kultowego wśród wielu polskich mężczyzn filmu Symetria. Niewolski przypomniał o sobie w czasie pandemii, twierdząc, że… wirus nie istnieje i jest zapowiedzią początku nowego świata. Ale przypomniał o sobie także, kręcąc Asymetrię. We współpracy właśnie m.in. z całą rodziną Murańskich. W międzyczasie reżyser opublikował wulgarny rant w kierunki Krystyny Jandy za wspieranie m.in. strajku kobiet czy aferę ze szczepieniami. Jacek Murański stanął w obronie aktorki i, jak twierdzi, od tego zaczął się konflikt.

Dymogenni

Nie warto wchodzić w patologiczne akcje, jakie działy się na linii tych postaci. Jednak łączna liczba konfliktów, w jakich Murańscy brali jeszcze potem udział, wiele tłumaczy. Dobrym przykładem dowodów na ich dymogenność są filmy analizujące wszystkie beefy – niektóre trwają nawet ponad dwie godziny. Dlatego też po śmierci młodego Murańskiego wiele mówiło się o ciężarze hejtu, jaki może wytrzymać człowiek – niezależnie od tego, jak się zachowuje. Zwłaszcza zanim ujawniono oficjalną przyczynę śmierci, choć tą był bezdech senny – jak podawał później Jacek Murański.

Warto nadmienić, że stary Muran, jeśli chodzi o wizerunek, grał przede wszystkim kartą Bóg, honor, ojczyzna. W swoich wypowiedziach twierdzi, że to było główną przyczyną odmiennego postrzegania jego osobowości w świecie freak fightów. Uważa, że ów konserwatywny, przywiązany do narodowych wartości światopogląd miał być przyczyną ostracyzmu, jaki spotykał jego rodzinę. W tym kontekście ciężko nie przypomnieć sobie o innej postaci, grającej całe życie drugoplanowe role i szafującej odwołaniami do ojczyzny i honoru, której internet też zapewnił późną popularność. I choć warto dodać, że Wojciech Olszański vel Aleksander Jabłonowski zdobył memiczną rozpoznawalność, również odpalając się i bluzgając przed kamerami, to prezentuje dużo bardziej radykalny zestaw poglądów. Wszak Jacek Murański w wywiadach ciepło wypowiadał się nawet o Mai Staśko, sugerując, że wierzy w jej szczerość, mimo że nie zgadza się z nią na płaszczyźnie światopoglądowej.

Po śmierci syna Murański senior wrócił do freak fightów, mierząc się niedawno z niejakim starym Wiewiórem. Tj. ojcem innego zawodnika, Maksymiliana Wiewiórki (walkę wygrał). Czyli w tym uniwersum, jak widać, po staremu. I jeśli mielibyśmy pokusić się o diagnozę przyczyn tak dużej popularności rodziny epizodystów w rodzimym internecie, odpowiedź nie byłaby trudna. Uniwersum Murańskich to specyficzny patchwork. Kreowane konflikty rodzinne i postawy polityczne przenoszone są w nim do starć w klatkach. Nielubiana w Polsce buńczuczność krzyżuje się z figurą ojca broniącego rodziny. Hasła patriotyczne oraz katolicyzm zderzają się z ironią i światem memów, a do tego dochodzą jeszcze wątki przemocowe i odwołania do światka przestępczego. Czyli de facto uniwersum Murańskich to freak fighty w pigułce. Coś, co ostatnio zostało doprowadzone do skrajności w ramach pojedynku niejakiej Nikity z Gochą na Clout MMA 2. Czyli pojedynku 19-latki ze swoją niedoszłą teściową, matką czołowego patostreamera. 50-latką z problemami alkoholowymi i z wyrokiem za znęcanie się nad konkubentem.

O ile sama idea freak fightów nie wydaje się zbrodnią, o tyle toksyczne okoliczności budowane wokół starć zdają się przekraczać ostatnie granice. Fakt, że problem dostrzegany jest przez media dla dorosłych i aktywistów, rodzi nadzieje na poskromienie tego, co dawno wymknęło się spod kontroli. Ostatnia gala Prime MMA, w której udział wziął Jacek Murański, według internetowej ankiety opublikowanej przez federację, nie cieszyła się dużym zainteresowaniem.

Z jednej strony może to rodzić nadzieje na samoistne znudzenie się publiczności i wyczerpanie formuły. Z drugiej – stać się bodźcem do przekraczania kolejnych granic w pogoni za wyświetleniami. Choćby i z tego powodu media nie powinny ignorować tych ostrzeżeń, które wysyła nam saga Murańskich.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.