Nowy współpracownik A$AP Rocky'ego? Ikona muzyki i artysta, który regularnie szokuje swoimi wypowiedziami

Zobacz również:nghtlou: autentyczność przeżywania emocji (WIDEO)
Morrissey at Manchester Apollo
fot. Pete Doherty/Photoshot/Hulton Archive/Getty Images

The Independent to magazyn z grona tych poważnych. Istnieje od 35 lat i wciąż uchodzi za jeden z istotniejszych głosów brytyjskiej publicystyki. No i właśnie ten The Independent nie krępował się wrzucić nagłówka o treści: W mediach społecznościowych to już rytuał; co parę miesięcy znów robi się o nim głośno, a fani zastanawiają się, co ten durny idiota znów wygaduje. To o Morrisseyu, ex-liderze nieistniejącego już The Smiths. Mocno. Ale... nikt się nie obruszył.

Wystarczy tylko przejrzeć tytuły innych tekstów o brytyjskim wokaliście. Bigmouth strikes again and again (ta część tytułu jest nawiązaniem do jego dawnej piosenki Bigmouth Strikes Again): why Morrissey fans feel so betrayed? To The Guardian. It’s time we stopped giving Morrissey attention - wspomniany The Independent. A serwis opendemocracy otwarcie zastanawia się nad wygumkowaniem Moza, dając temu upust w tytule: Cancel Morrissey? Controversy over music and free speech. Czym tak zawinił człowiek, który stworzył chyba najważniejszy brytyjski zespół lat 80., na którego tekstach wychowały się całe pokolenia słuchaczy, a od niedawna - jak się okazało - jest współpracownikiem A$AP Rocky'ego? Swoją drogą to ostatnie szokuje chyba bardziej niż kolejne głośne wypowiedzi Morrisseya. Do nich wszyscy zdążyli się przyzwyczaić.

Początek lat 80. Do mainstreamu przedostaje się glam metal, gdzie muzycy ubierają się w przylegające skóry, tapirują długie włosy i malują twarze. Za chwilę rozpoczną się naprawdę poważne kariery Motley Crue albo Def Leppard. Co jeszcze? W Wielkiej Brytanii dominuje oparty na syntezatorach new romantic, bezpośrednio inspirowany twórczością Davida Bowiego czy Roxy Music. Do tego heavy metal i aktywne do dziś Judas Priest oraz Iron Maiden. Generalnie scena jest sztuką. Musi być kolorowo i bombastycznie. Dla normalsów nie ma za wiele miejsca.

I nagle pojawiają się oni - The Smiths. Normictwo zawarte nawet w nazwie; to trochę tak, jakby polski zespół nazwać Kowalscy. Albo Nowakowie. Kwartet, choć od początku najmocniejszym elementem grupy było duo Steven Patrick Morrissey (teksty) i Johnny Marr (kompozytor). Obaj pochodzili z robotniczych, manchesterskich rodzin irlandzkiego pochodzenia. Konserwatywnych do bólu, dlatego w swojej twórczości tak mocno krytykowali tradycyjne, oparte na klasowości brytyjskie społeczeństwo. Nienawidzili rodziny królewskiej, potępiali rządzącą wówczas premier Margaret Thatcher. Na kontrze do reszty sceny ubierali się w zwykłe koszule i spodnie, zero wymyślnych fryzur, zero muzycznego efekciarstwa; The Smiths nie używali nawet wszechobecnych syntezatorów. Pluii na blichtr, woleli grać dla zwykłych ludzi w zwykłych klubach - nie tylko nie uciekali od małych miast, ale bardzo chętnie w nich koncertowali. Jakby nie patrzeć, byli w swoim podejściu do odbiorców mocno hip-hopowi, oczywiście jeśli spojrzeć na pierwsze fale rapu. Chociaż raperzy nie wychodzili na scenę z bukietem kwiatów wsuniętym w tylną kieszeń spodni - a Morrissey owszem.

Morrissey And Johnny Marr
Morrissey i Johnny Marr, fot. Brian Rasic/Getty Images)

Podobnie jak hip-hopowcy, Moz śpiewał o rzeczach, które dotykają normalsów. O życiu, miłości, przygnębieniu, o radościach i smutkach, biedzie i beznadziei. W tekstach używał prostego do bólu języka. Take me out tonight, because I want to see people and I want to see life - to początek There's A Light That Never Goes Out, najsłynniejszej piosenki The Smiths, chociaż najbardziej znanym fragmentem poezji Morrisseya pozostaje chyba ten z utworu Panic: Burn down the disco, hang the blessed DJ, because the music that they constantly play - it says nothing to me about my life. Teraz rozumiecie, o co chodzi z porównaniem do rapu? W dodatku The Smiths wyróżniali się czymś jeszcze - poważne teksty zestawiali z przebojową, gitarową muzyką. Gdyby ktoś nie znał angielskiego, mógłby pomyśleć, że to po prostu kolejna popowa gwiazda z Wysp. A tymczasem chodziło o piosenki dla ludzi samotnych, zagubionych, często przerażonych przyszłością, bo sami za bardzo jej nie widzieli. Tacy byli od samego początku; refren You've Got Everything Now, drugiego numeru z debiutanckiego krążka zespołu, jest cudowny w swojej prostocie: I never had a job because I'm too shy.

The Smiths wyprzedzili swoje czasy. Byli szanowani, ale nie stali się w Wielkiej Brytanii megagwiazdami, a na karierę zagraniczną nie mieli wielkiego parcia. Inna sprawa, że nie pomogła wydająca ich wytwórnia Rough Trade, która nie zadbała o należytą promocję i częstszą rotację numerów zespołu na radiowych playlistach. Istnieli pięć lat, nagrali cztery płyty studyjne, jeden album live i trzy kompilacje singli. Podobno większą popularnością cieszyli się dopiero po rozpadzie. A już drugą młodość zyskali w latach 90. i - zwłaszcza - 00. Wtedy do głosu zaczęły dochodzić najpierw gloryfikujące normalność formacje britpopowe (Creep Radiohead to przecież tekst, który spokojnie mógłby napisać Morrissey), a potem reprezentanci new rock revolution, czerpiący tyle z Beatlesów czy Joy Division, ile właśnie z The Smiths. Zresztą Johnny Marr już jako pan przed 50-tką dołączył do o dwie dekady młodszych muzyków zapomnianego dziś zespołu The Cribs, o którym swego czasu mówiło się jako o jednej z nadziei indie rocka. Sam Morrissey dobrze odnalazł się w karierze solowej, nagrywając od końca lat 80. aż 13 albumów. I nigdy nie odszedł przesadnie daleko od estetyki, wypracowanej przez swój macierzysty zespół. Zresztą regularnie grywał ich piosenki na własnych koncertach.

No właśnie - tu można już płynnie przejść do kontrowersji, jakie otaczały i otaczają Morrisseya. Te koncerty to jeszcze pół biedy; kupując bilet na Moza, musisz liczyć się z tym, że na przykład urazi go jakiś okrzyk (i to nie obraźliwy!) z widowni, po czym zawinie się bez słowa i skończy występ po kilku utworach, jak stało się parę lat temu w Warszawie; opinia nieznośnej primadonny ciągnie się za nim od dawna. Albo będzie jak na Coachelli w 2009, kiedy przerwie koncert, bo nagle poczuje zapach smażonego mięsa. Tu ważna uwaga: Morrissey jest hardkorowym wegetarianinem, człowiekiem, który jeden z albumów The Smiths nazwał Meat Is Murder, otwarcie mówił, że jedzenie mięsa jest tak okrutne, jak molestowanie dzieci, a podczas - my to mamy szczęście - innego z polskich koncertów rzucił do mikrofonu, że masakra na norweskiej wyspie Utoya, gdzie w 2011 roku Anders Breivik zabił 69 osób, to nic w porównaniu z tym, ile zwierząt ginie dziennie dzięki działalności McDonald's albo KFC.

71Pnoywo9kL._SL1474_.jpg
okładka albumu "Meat Is Murder"

Co innego, gdy Moz bierze się za komentarze społeczno - polityczne. Jego dawni fani przecierają oczy ze zdumienia, czytając, jak ex-lider The Smiths pieje z zachwytu nad Brexitem, popiera prawicowych polityków czy broni oskarżonych o molestowanie Harveya Weinsteina i Kevina Spaceya (te dziewczyny musiały być świadome, na co się godziły). Chińczycy? Kiedyś, w kontekście wypowiedzi o złym traktowaniu zwierząt, wymsknęło mu się, że to podludzie. W kawałku Bengali In Platforms jasno wypowiada się co do asymilacji Pakistańczyków w Wielkiej Brytanii, uważa, że im więcej imigrantów, tym bardziej Anglia przestaje być Anglią, nazywa reggae najbardziej rasistowskim ze wszystkich gatunków muzycznych, sugerował też, że Stormzy został wybrany nieprzypadkowo na headlinera Glastonbury - ma to umniejszać rolę białej kultury.

Wytłumaczenia można szukać w dawnych kawałkach The Smiths. Antyestablishmentowy, ostentacyjnie wręcz stawający po stronie zwykłych ludzi z małych miasteczek Morrissey, odnalazł tych, których kiedyś bronił, wśród aktualnych zwolenników prawicy i miłośników teorii spiskowych. Generalnie ludzi wyszydzanych przez główny nurt za swoje przekonania. I tu powstaje pytanie - na ile fani pozwalają swojemu dawnemu idolowi na rozwój i ewentualną zmianę przekonań? Bo The Smiths byli w latach 80. słuchani przede wszystkim przez wrażliwców, outsiderów, nierzadko osoby LGBTQ, które bały się zrobić coming out. Jeden z recenzentów opublikował po latach list do Morrisseya, w którym pisał: kiedy moi kumple pili piwo, zaliczali dziewczyny i słuchali Guns'N Roses, ja siedziałem w domu przy twoich płytach. Teraz ci ludzie dorośli, ale często pozostał w nich lewicowy skręt. Tym większym szokiem jest dla nich Morrissey, który dziś rzuca wypowiedzi w stylu: Cóż, jeśli ktoś nazywa cię rasistą, to prawdopodobnie mówi: hmm, właściwie to masz rację i nie wiem, co ci odpowiedzieć, więc na wszelki wypadek nazwę cię tak, żeby nikt nie zapamiętał tego, co mówiłeś. Albo fantazjuje o zastrzeleniu księcia Karola.

Festival SOS 4.8 In Murcia
fot. Xavi Torrent/Redferns via Getty Images

Zresztą sam Moz był odludkiem. W swojej książkowej autobiografii wspomina młodzieńcze, spędzone przed telewizorem i przy gramofonie lata. Kochał i kocha kulturę popularną, jest erudytą, strzelającym porównaniami i nawiązaniami do innych dzieł ot tak. Dlatego The Smiths byli ulubieńcami intelektualistów, słuchaczy, których poza muzyką interesowało też jej osadzenie, kulturowe tropy i to, czym była inspirowana. Ci sami ludzie rozpalali się później twórczością Talking Heads, LCD Soundsystem czy - jeśli już mamy szukać w rapie - MF Dooma.

Jak dzisiejsi słuchacze Morrisseya odbiorą jego współpracę z A$AP Rockym - człowiekiem, którego można posądzić o wiele, ale nie o bycie na prawym skrzydle? I co obaj panowie z niej wyniosą? Z wywiadu, jaki Flacko udzielił GQ, wiemy, że Mozzer pracował przy All Smiles jako producent, autor tekstów i wokalista. Mogło być też tak, że ex-lider The Smiths, który zawsze chadzał własnymi drogami, po prostu odnalazł w twórczości Rocky'ego coś szczególnego. Albo zabrakło mu kasy.

Nie wiemy - ale czekamy. Pomijając, w którą stronę odleciał Morrissey, wciąż mamy w pamięci, że to zwyczajnie jeden z najlepszych autorów tekstów w historii muzyki popularnej. Fakt, nie opinia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.