Luka Doncić i Słowenia, aktualni mistrzowie Europy wyeliminowani ze strefy medalowej przez Polaków? To jawa, a nie sen. Zawodnicy Igora Milicica wygrywając ćwierćfinał EuroBasketu 2022 90:87 osiągnęli historyczny sukces dla polskiego basketu XXI wieku. Ostatni raz w najlepszej czwórce turnieju widziano nas 51 lat temu. Biało-czerwoni zawodnicy dali kibicom horror – emocjonalne góry i doły. Szczęśliwie, po ostatniej syrenie to my skończyliśmy na górze.
Myślisz Słowenia, mówisz Luka Doncić. Koszykarz Dallas Mavericks był umieszczany w gronie trzech największych gwiazd turnieju obok Giannisa Antetokounmpo i Nikoli Jokicia. Pierwszego odprawili Niemcy, drugiego Włosi. Słowenia, którą przed turniejem uważano za największego faworyta do złota (wraz z Francją), odpada po meczu z reprezentacją, która do następnych mistrzostw Europy musi przedzierać się aż przez dwie fazy eliminacji.
HISTORYCZNE CHWILE
EuroBasket 2022 już od pierwszego spotkania Polaków wymyka się z racjonalnego rozumowania. Na dzień dobry pokonani współgospodarze – Czesi. Później dotkliwa porażka z Finlandią, rywalem, który miał z założenia być łatwiejszy niż południowi sąsiedzi. Większość biało-czerwonych kibiców jeśli spodziewała się awansu, to raczej z czwartego miejsca po dwóch zwycięstwach. Zakładano, że w 1/8 trafi się Grecja, która odprawi nas do domu. Tymczasem Polska stała się największą rewelacją turnieju, uważanego za najmocniej obsadzony w historii. Przeszło trzydziestu zawodników NBA w wielu reprezentacjach wybiegło na początku września, by rywalizować dla swoich reprezentacji. W tym gronie nie było ani jednego Polaka. Co więcej, w naszym zespole na dziś nie ma nawet koszykarza zakontraktowanego w Eurolidze. Mateusz Ponitka, który ostatni sezon spędził w Zenicie Sankt Petersburg podpisał parę tygodni temu krótkoterminowy kontrakt ze mocnym, ale średniakiem włoskiej Serie A, Reggianą.
Ponitka to bezapelacyjne bohater meczu ze Słowenią. EuroBasket w swojej kilkudziesięcioletniej historii widział tylko trzy występy na poziomie triple-double (oficjalne profile pomijają wyczyn Stojana Vrankovicia z 1993 roku). Tymczasem Polak dołożył czwarty. Wynik 26 punktów, 16 zbiórek i 10 asyst to rezultat, który można zapisać nie tylko w historii polskiego, ale i europejskiego basketu. Dodatkowego smaczku dodają okoliczności pozasportowe towarzyszące kapitanowi kadry. „Pół roku temu byłem w bardzo ciemnym miejscu” – mówił portalowi sport.pl tuż po meczu z Ukrainą.
Mecz 1/8 finału był niebywałym przeżyciem, a awans do ćwierćfinału niebywałym sukcesem. Nikt nie będzie teraz chyba wychodził i krzyczał: „ja wiedziałem, że oni wygrają z tą Słowenią”. Po pierwszej połowie ćwierćfinału, większość z nas widziała już Polaków w półfinale. Trudno przypomnieć sobie równie genialnie dwie kwarty na wielkiej imprezie w wykonaniu naszych zawodników. Blisko sześćdziesiąt punktów to pokaz wybitnej skuteczności. Z kolei trzecia kwarta przypominała starcie rodem z MMA, gdzie jeden z zawodników z góry pastwił się pięściami nad leżącym na ziemi rywalem. W zawodach mieszanych sztuk walk często gong i krótka przerwa pomiędzy rundami jawi się jako wybawienie. Przekładając to na warunki koszykarskie, syrena po trzeciej kwarcie była podobnym ratunkiem dla koszykarzy Milicicia.
- Będziemy patrzeć na siebie jak na underdogów przed każdym meczem, ale chcemy wykorzystać te nastawienie do walki z zaskoczenia i zdobycia kilku wygranych – mówił selekcjoner portalowi „Basket24gr” tuż po towarzyskim turnieju w Grecji.
KOPCIUSZEK
Polacy swoją bajkową historią przypominają Macedonię sprzed jedenastu lat. Na nich też nikt nie stawiał. Mieli w składzie naturalizowanego Amerykanina, Bo McCalebba, który podobnie jak A.J Slaughter nie miał żadnych związków z krajem, który reprezentował. Mimo to obaj Amerykanie na parkiecie zostawili dla „nowych” drużyn narodowych wielkie serce. Nasz „Antek” miał być chwilową opcją, a stał się członkiem wielkiej historii polskiego kosza. Był drugim najskuteczniejszym zawodnikiem zespołu. Gdy w czwartej kwarcie potrzebowaliśmy „odkucia”, po salwie niecelnych rzutów w poprzedniej odsłonie, Slaughter był tym, który trójką napędził ekipę do ponownej walki.
Doncić, uważany za gwiazdę turnieju, kompletnie nie przypominał koszykarza, który na tym EuroBaskecie rzucił w jednym meczu 47 punktów. Z pewnością kluczem do słabej dyspozycji były jego problemy zdrowotne. Przed meczem ojciec zawodnika mówił TVP Sport, że syn „zagra nawet ze złamaną nogą”. Koszykarz Mavericks starał się, ale zdrowia nie mógł oszukać. Dodatkowo dochodziła frustracja wynikiem, która w konsekwencji sprawiła, że Słoweniec musiał przedwcześnie zakończyć mecz po piątym faulu. Reprezentacja Sekulicia nie ograniczała się tylko do niego, ale poza fenomenalną trzecią kwartą i kawałkiem czwartej, Goran Dragić, Vlatko Cancar i spółka nie potrafili zbyt wiele wyczarować. Z pewnością nie oglądaliśmy zespołu w formie z turnieju kwalifikacyjnego w Kownie czy z igrzysk w Tokio.
KOLEJNY FAWORYT NA DRODZE
Kapitan Ponitka określił na pomeczowej konferencji reprezentację Polski mianem kopciuszka turnieju. Przed laty Macedończycy zakończyli rywalizację na czwartym miejscu. Przed walką o złoto stoi jeden rywal, wicemistrzowie olimpijscy – Francuzi. Obok Słowenii wymieniany w gronie największych faworytów do złota. W składzie znajdziemy znanych z NBA - Evana Fourniera czy trzykrotnego najlepszego obrońcę amerykańsko-kanadyjskiej ligi, Rudy’ego Goberta. Ale czy po wyeliminowaniu jednego z najgroźniejszych faworytów ktokolwiek można jeszcze przestraszyć ekipę Milicicia?
Eurobasketowa przygoda Polski wygląda nielogicznie, biorąc pod uwagę wpadkę w eliminacjach mistrzostw świata 2023 i konieczność gry w prekwalifikacjach do EuroBasketu 2025. No bo jak wytłumaczyć fakt, że w gronie czterech najlepszych ekip Europy znajduje się zespół, który o awans na następny turniej musi walczyć w kwalifikacjach do kwalifikacji? W jednym z najpopularniejszych polskich seriali padło zdanie – „Są na świecie rzeczy, które się nawet fizjologom nie śniły”. Półfinał EuroBasketu mógł się śnić Słowenii, Serbii czy Grecji. Tymczasem sen staje się jawą dla polskich koszykarzy.
Komentarze 0