Ten bękart brytyjskich soundsystemów nigdy nie był gatunkiem albumowym. To, co w nim najbardziej porywające, od blisko dwóch dekad działo się zwykle na singlach, imprezach i falach pirackich rozgłośni. Ale kilka ważnych grime'owych płyt przez te lata wyszło.
Nie znajdziecie tu Gang Signs & Prayer Stormzy’ego, bo gdybyśmy mieli ustawiać ten krążek na którejś półce w sklepie płytowym, to prędzej wybralibyśmy gospel niż grime. I tak, jest to komplement. Z podobnych powodów nie ma tu Giggsa i jego imponującego Let Em Ave It. Jeden z naczelnych barytonów brytyjskiej sceny zawsze jednak w swoich wyborach muzycznych był bardziej amerykański niż niejeden wychowanek Stanów. Nie ma tu też żadnego z albumów Roll Deep, bo pomimo pionierskich zasług i gwiazdorskiego statusu ekipy, w której skład wchodzili swego czasu właściwie wszyscy reprezentanci pierwszego pokolenia z Wiley’em, Dizzee’m, Skeptą i Tinchym Styderem na czele, ich płyty zawsze były po prostu… średnie. Z bólem serca odpuściliśmy dwupłytowy składak Grime 2.0 wydany w 2013 roku w Big Dadzie, bo jest… instrumentalny. I podobnie też postąpiliśmy z solowymi krążkami takich - niesamowitych - producentów jak Visionist, Terror Danjah czy Royal-T.
Skupiliśmy się głównie na legalnych, pełnoprawnych wydawnictwach zrzucając ogrom mixtape’ów, które zazwyczaj prędzej i wierniej oddają chaos panujący w grime’owym środowisku. A co do Skepty - ciągle możecie kupić bilety na tauronową sobotę, bo to właśnie wtedy odbędzie się jego koncert!
10. Flowdan - Original Dan (2009)
Ponury żniwiarz ekipy Roll Deep, autor jednego z nieoficjalnych hymnów Zjednoczonego Królestwa, który często pracuje z basowym outsiderem Kevinem Martinem (znanym lepiej jako The Bug) do nagrania swojego pierwszego albumu zebrał się po dekadzie bytności na scenie, za namową swojego koleżki Wileya. Bez względu na to jednak, jak doszło do powstania wydanego u schyłku pierwszej fali grime’u krążka Original Dan, wciąż jest on jednym z naszych ulubionych brytyjskich albumów wyrosłych na mocnych jamajskich fundamentach, a swą konstrukcją sięgających futurystycznej wręcz przyszłości. Wyprodukowany przez wspomnianego Eskiboya, Scratchę i Skeptę, oprawiony w gościnne wejścia Riko, Killi P czy Badnessa ten niesamowicie różnorodny krążek w całość spaja głęboki baryton Flowdana i jego słabość do ciemnych, niepokojących barw, w jakich odmalowuje swoje teksty. Bad Man Talking.
9. Lady Sovereign - Public Warning (2006)
Dobra, wiele osób kojarzy tę wyszczekaną Brytyjkę z popową wręcz popularnością, która przeminęła równie szybko, jak nagle wybuchła, ale Lady Sov naprawdę umiała rapować jak mało kto na scenie (i nie bierzemy tu pod uwagę jedynie dziewcząt), ucho do chwytliwych melodii miała bardzo czujne, a Public Warning do dziś jest bardzo przyzwoitym krążkiem. Pierwsza nieamerykanka podpisana przez Def Jam w 2006 roku przypuściła brawurowy atak na listy miejskich przebojów, na swoich konserwatywnych wyspiarskich sąsiadów i wszystkie pomarańczowe lasie, które zbyt wiele czasu spędzają na solarium. I można ją było kochać lub nienawidzić, ale nikogo nie pozostawiała obojętnym. Bity bowiem miała równie pokombinowane, jak hitowe, charyzmą ten największy karzeł w grze mógł obdzielić przynajmniej kilku jej gigantów i… szkoda tylko, że później próbowała być na drugiej płycie jeszcze bardziej przebojowa. I nagle znikła.
8. JME - Integrity (2015)
Trzeci longplay młodszego brata Skepty jest idealnym przykładem grime’owego krążka. Nie żadnym konceptualnym albumem, tylko zbiorem luźnych numerów, z których część w momencie premiery jest już pewnymi, podwórkowymi hitami. I tak jak 96 Fuckries czy Work śmiga od dłuższego czasu po mixtejpach i jest re-loadowana na imprezach. Wyprodukowany przez mocną reprezentację brytyjskiej sceny beatmakerskiej (Preditah, Teeza, Joker), upstrzony featami Wileya, Giggsa, Jammera czy Big Narstiego, przelot po życiu Jamiego Adenugi - jak nazywa się naprawdę ten MC - okazał się też jego największym sukcesem komercyjnym. Ze stroniącym od alkoholu, ciężko pracującym weganinem, którego najbardziej wkurwiają fejkowi MC’s w podrabianych ciuchach, którzy na imprezy przychodzą się tłuc oraz to, gdy… ktoś go oznacza w sieci, mogli utożsamiać się nie tylko wychowankowie brytyjskich council estates, ale szerokie grono angielskich dzieciaków, które ruszały te minimalistyczne, zbasowane bity.
7. Lethal Bizzle - Back to Bizznizz (2007)
Rozpoczynający solową ścieżkę kariery byłego reprezentanta More Fire Crew, singlowy numer Pow (Forward) spadł na brytyjską scenę rapową jak bomba. I choć drugi krążek rapera (i aktora) znanego jako Lethal Bizzle nie miał już tej siły oddziaływania, to trzyma bodajże najbardziej ekwilibrystyczny balans pomiędzy popowością i hermetycznością spośród wszystkich płyt wymienionych w tym zestawieniu. Pełnymi garściami czerpiąc z buntowniczych, gitarowych tradycji Wielkiej Brytanii i środowiskowego credbility, które sprawiło, że za mikrofony złapali na tym krążku też Ghetts czy Slinga, Maxwell Owusu Ansah - jak w dokumentach wpisane ma B. - zrelacjonował swoją drogę od podrzędnego złodzieja samochodów po scenicznego koleżkę Pete’a Doherty'ego i Kate Moss, a bity, które mu w tym pomogły, do dziś są jednymi z najbardziej eklektycznych w całej historii grime’u.
6. Ruff Sqwad - Guns & Roses Vol. 2 (2006)
No i dobra, oszukaliśmy, bo niby nie miało być w tym zestawieniu mixtape’ów, a druga część kompilacji wschodniolondyńskiego kolektywu beatmakersko-raperskiego znanego jako Ruff Sqwad jest wydanym przez nich samych bootlegiem. Ale że jest również jednym z najlepszych krążków w historii środowiska grime’owego, to czujemy się rozgrzeszeni. I po odpaleniu jesteśmy pod wrażeniem szczególnie producenckich umiejętności takich zawodników, jak XTC czy Sir Spyro. Pierwszy z nich jest swoją drogą odpowiedzialny za hymniczny Shut Up Stormzy’ego, czyli jeden z najlepszych brytyjskich riddimów ever - Functions on the Low. Mikrofonowy oddział Ruff Sqwadu - do którego należał wówczas jeszcze m.in. Tinchy Stryder - w 2006 roku nie pozostawał jednak swoim instrumentalistom dłużny i siał burzę na tych opartych często na znanych samplach morderczych bitach. I kiedy pytali oni wówczas Who's Da Best?, większość Angoli przyznałaby im rację, że oni.
5. Ghetto - Freedom of Speech (2008)
Ghetts - czy też Ghetto, jak sygnował wówczas swoje produkcje reprezentant londyńskiego Newham - to jeden z najostrzejszych zawodników na scenie. Jego agresywny, mocno pokombinowany sposób nawijania swoje najlepsze ujście znalazł na tym wydawnictwie. Bo choć były reprezentant NASTY Crew - w którym swą karierę rozpoczął również Kano - wydał 6 lat później debiutancki, legalny album Rebel Without a Cause, to mixtape Freedom of Speech wciąż pozostaje jego najbardziej spójnym, ciemnym i podkurwionym wydawnictwem. Wspierany na mikrofonie przez Smashera, Chipmunka czy Devlina Ghetts sam jeden wyszedł naprzeciw sporej części nietykalnego dla większości środowiska kolektywu Boy Better Know, co pomogło mu wypromować ten krążek dużo szerzej niż miałby szansę z nim pójść, gdyby nie zaczepiał na nim Wiley’a, Skepty czy JME. I choć niektóre z rozgłośni nie puszczały wielu pochodzących z niego numerów na swoich falach, to większość z nich przeszła do historii sceny i do dziś można je często usłyszeć na londyńskich grime’owych bashmentach.
4. Kano - Home Sweet Home (2005)
Z Kano jest trochę tak jak z Nasem - jego debiutancki krążek był tak dobry i świeży, bezkompromisowy i jednocześnie chwytliwy, że do dziś Kane Robinson - jak naprawdę nazywa się raper - musi znosić porównania każdej swojej kolejnej płyty do Home Sweet Home. Bo nawet jeśli nie jest on już tym samym równie wyszczekanym i pewnym siebie, jak emocjonalnym i kochliwym dwudziestolatkiem, to bity mógłby wciąż dobierać podobnie różnorodne i genialne w swoim minimalizmie, jak na swoim pierwszym, solowym wydawnictwie. Od syntetycznej, ulicznej ballady P’s and Q’s, przez pobrzmiewające całą gamą gatunków klubowych eklektyczne Nobody Don't Dance No More, aż po dobrze rockujące, surowe Typical Me, Kano przez cały longplay uwagę słuchacza skupia jednak głównie na swoich wersach. Tekstach, których jest prawdziwym mistrzem, co łączy go ze wspomnianym Nasem i co też przyznał w jednym z wywiadów Wiley. A że Eskiboy nie jest znany z rzucania słów na wiatr i chwalenia kogokolwiek poza sobą samym, to fakt, że nazwał Kano - obok Devlina - najlepszym grime’owym MC, a Home Sweet Home najlepszym - obok Boy in the Corner - grime’owym krążkiem, przyjmujemy za słowo święte. Bo kimże my jesteśmy, żeby podważać zdanie ojca chrzestnego całego nurtu.
3. Skepta - Konnichwa (2016)
Po tym, jak Dizzee Rascal w 2003 roku wyciągnął grime z podziemia na czerwone dywany światowego rynku fonograficznego, brytyjska policja w kolejnych latach uprzykrzała życie jego reprezentantom do tego stopnia, że większość sceny zeszła z powrotem do undergroundu. I choć Raskit, Wiley, Kano czy jeszcze kilku reprezentantów brytyjskiego stylu rapowania odnosiło w międzyczasie mniejsze lub większe sukcesy, to drzwi do mainstreamu - razem z futryną - wywalił znów przed grime’owcami dopiero Skepta. Tłumacząc się z wielu swoich wcześniejszych poczynań w numerze That’s Not Me, Joseph Junior Adenuga - jak naprawdę nazywa się MC - podobnie jak Dizzee na krążku Boy in the Corner też pożenił oszczędność z hitowością, agresję z przystępnością i Wielką Brytanię ze Stanami. Zrobił to stylowo, na swoich zasadach i przy okazji zgarniając większość możliwych nagród z Mercury Prize na czele - pisaliśmy jakiś czas temu w zestawieniu 50 najważniejszych płyt w historii rapu i pozostaje nam właściwie już tylko dodać, że to jedna z najistotniejszych płyt ostatniej dekady nie tylko dla sceny brytyjskiej, ale również i światowej.
2. Wiley - Playtime Is Over (2007)
Dłuższą chwilę zastanawialiśmy się, który z albumów ojca chrzestnego całego gatunku, autora pionierskich riddimów takich jak Eskimo czy Ice Rink i jednego z najbardziej wyszczekanych MC’s na całej scenie powinniśmy umieścić w tym zestawieniu. Czy sięgnąć po przecierający szlaki dla kolejnych pokoleń, brudny i surowy debiutancki Treddin' on Thin Ice, czy może wybrać flirtujący z popem, odbijający się w diamentowym Rolexie See Clear Now, czy może skupić na stworzonym w 100% przez niego samego... 100% Publishing. To jednak trzecia pozycja w dyskografii Richarda Kylea Cowie’go Jr’a - jak naprawdę nazywa się ten weteran brytyjskiej sceny - jest naszą ulubioną i też z perspektywy czasu wydaje nam się, że poniekąd zapowiadała drugą falę grime’u na lata przed tym, jak ona nadeszła. Napędzany wkurwieniem na Raskita i całą czeredę innych reprezentantów środowiska, którym obrywa się w wersach Wileya, album surowy, agresywny i jak żaden inny kanalizujący ową trudno przekładalną na płyty energię radiowych czy imprezowych cypherów, a jednocześnie album niesamowicie precyzyjnie wyprodukowany i wręcz kipiący emocjami. Jak stwierdzał jego tytuł bowiem - zabawa się skończyła i trzeba się brać do poważnej roboty. Swoich oponentów wymieniać z ksywek, linie basu zawieszać tuż przy ziemi i budować fundament dla tego, by Konnichiwa mogła kiedyś spotkać się z powszechnym uznaniem.
1. Dizzee Rascal - Boy In The Corner (2003)
Mówiąc szczerze, ja po prostu robię muzykę. Nigdy nie zamykałem się w grime czy żadnej innej kategorii. Kiedy zbliżała się płyta, zadzwonił do mnie jeden z dziennikarzy i pyta, jak nazwałbym to, co robię. Powiedziałem: grime (ang. brud). Tak wygląda prawda, a moje podejście nie jest grime’owe, jest… abstrakcyjne - tak ponad 10 lat temu jednemu z naszych redaktorów powiedział w wywiadzie Dizzee Rascal. I choć ta deklaracja - w kontekście wszelkich międzygatunkowych kolaboracji Dizzee’go z Armandem van Heldenem, Robbie Williamsem czy… Shakirą - wydaje się być bardzo szczera, to nie sposób jest pominąć roli, jaką w popularyzacji tegoż konkretnego muzycznego odpowiednika brytyjskiego brudu odegrał debiutancki krążek londyńskiego MC. Grime bowiem mógłby znajdować się dziś w zupełnie innym miejscu, gdyby Raskit nie nadał mu formy równie surowego jak chwytliwego, minimalistycznego acz mieniącego się setkami barw, porywającego albumu, który zapewnił mu Mercury Prize i status pierwszej, międzynarodowej rapowej gwiazdy rodem z Wielkiej Brytanii. Gdyby nie usłyszał go El-P, być może amerykańskie środowisko hiphopowej nadal miałoby podwładnych Korony w głębokim poważaniu, a Konnichiwa najprawdopodobniej nie byłaby równie bezkompromisowa, gdyby Skepta nie widział wcześniej, jak wiele Dizzee osiągnął, będąc zwykłym chłopakiem, który wyszedł z kąta - pisaliśmy kilka miesięcy temu w zestawieniu 50 najważniejszych płyt w historii rapu i naprawdę nie mogliśmy dać innego albumu na pierwsze miejsce tego zestawienia. Nie godziłoby się.