10 listopada 1996 roku to jedna z najważniejszych dat w historii polskiego hip-hopu. To właśnie wtedy grupa Kaliber 44 wypuściła swój debiutancki krążek.
Fundamentalne wydawnictwo rodzimego psycho rapu sprzedało się w około 100 tysiącach egzemplarzy i odcisnęło piętno na polskiej muzyce. Nawet jeśli kontynuatorów tego stylu można policzyć na palcach jednej ręki, nie da się ukryć, że był to jeden z większych sukcesów komercyjnych pionierskich czasów hip-hopu. A sama liczba sprzedanych egzemplarzy może być znacząco zaniżona, bo nie uwzględnia pirackich kopii, krążących w kasetowym obiegu. Próżno szukać drugiej tak wyjątkowej płyty, jak Księga Tajemnicza. Prolog. To wyraz unikalnej ekspresji, niepowtarzalnego brzmienia i tematów, które wróciły do rapowego repertuaru dopiero wraz z najmłodszym pokoleniem, otrzaskanym z psychodelikami i psychodelią od innej strony. 25 lat od wydania to dobry moment, żeby wrócić do tej monumentalnej płyty.
Idą goście. Drzwi otwórzcie się na oścież! Słowa z mistycznego intra płyty od razu zapadają w pamięć. Te drzwi to bardziej brama do innego wymiaru, bo rzadko które wydawnictwo wtedy – a i nawet dzisiaj – oferowało tak osobny świat pod względem stylistyki i brzmienia. Terminologia ze światów fantasy (Magia i miecz) tylko pogłębiała eskapistyczny i odrealniony charakter płyty. Jesteśmy ekipą walczącą. Naszym celem jest społeczne zalegalizowanie marihuany, drogą do osiągnięcia celu Zakon Marii, którego jesteśmy założycielami i dyrektorami. Magia i miecz to nasze przesłanie. Wykonujemy hardcore-psycho-rap i nie opowiadamy kitu. Śpiewamy o pierdolonym świecie i o tym, co warto powiedzieć – buńczucznie deklarował Abradab w magazynie Brum. Wtórował mu Joka, w innym numerze tego samego periodyku: Nie są to kawałki do radia. Nic w stylu Liroya, którego postrzega się jako propozycję ciężką i wulgarną, a dla nas to lekki, imprezowy rap. Płyta jest naszym debiutem, więc chcemy pokazać się ze wszystkich stron. Materiału jest sporo, złożyliśmy różnorodną całość połączoną czymś, co jest naszym stylem „Magia i Miecz”. Stylem ZAKONU MARII, czyli grupy kolesi, którzy chcieliby przy pomocy muzyki załatwić kilka spraw. Np. legalizację marihuany, nie w tym sensie, aby wprowadzić ją do sklepów, tylko zmienić nastawienie społeczeństwa do tej kwestii. Spotkałem ludzi, którzy sądzili, że marihuanę wali się w żyłę i jest tym samym, co heroina. Nie chcemy się usprawiedliwiać, ani namawiać do palenia, chodzi o to, żeby nie traktowano nas jak ćpunów.
Zgodnie z tymi deklaracjami, pierwszy regularny numer na płycie to Nasze mózgi wypełnione są Marią. Marihuana jest duchową opiekunką Księgi Tajemniczej, ale nie jako rekreacyjna używka dająca luz, a bardziej mistyczna opiekunka ciężkiej psychodelii. Sam konstrukt Zakonu Marii wskazuje na spirytualną ścieżkę obraną przez Kalibra, chociaż Dab mówi o sobie i kolegach jako jego dyrektorach, a nie kapłanach – ewidentnie pokłosie ówczesnych przemian w Polsce, kiedy rynkowa nomenklatura przenikała na każdy poziom języka. Trawka Kalibra to teleport w labirynty pokręconych stanów psychicznych, a ciężki klimat unoszący się nad płytą to wypadkowa nie tylko najaranych dni i nocy na katowickich Bogucicach, ale także np. intensywnych sesji słuchania Cypress Hill.
Po demówce Usłysz nasze demo, z 1994 roku, Kaliber 44 trafił pod skrzydła SP Records, które wtedy znane było z wydawania polskiej alternatywy, głównie Kazika i Kultu, choć maczało palce i w rapie. Zresztą śląska grupa pojawiała się na scenach rockowych koncertów, ku zdziwieniu części publiki. W warstwie realizacyjnej Księgi Tajemniczej. Prologu nietrudno natrafić na brzmieniowe artefakty rocka, głównie jeśli chodzi wokale, czy jak tworzone są aranżacyjne szczegóły z drugiego planu. Całość ma także cięższe brzmienie, z jednej strony efekt hardcorowej ambicji składu, z drugiej studyjnych praktyk tamtych czasów.
Realizatorzy nie do końca wiedzieli, z czym się ten cały hip-hop je, zresztą podobnie, jak większość branży. Chcemy normalnej, oficjalnej sceny, żeby nie było takich absurdów, jak podczas wręczania Fryderyków, gdy Liroy odbierał nagrody w kategoriach muzyka taneczna i alternatywna. Rap to odrębny gatunek i należy mu się własne miejsce. Rock nigdy nas nie interesował, od kiedy usłyszałem rap, zacząłem rapować. Takich kapel jest coraz więcej – mówił wtedy Joka. Postulat autonomii rapu (chociaż wyrażony rockowym językiem w postaci słowa kapele) był słuszny, ale w 1996 roku gatunek był wciąż często traktowany jako kuriozum, z którym nie było wiadomo co zrobić. Chłopaki wykrzykują te swoje przekleństwa z pewną nieśmiałością. Klimat przypomina mi album „Obywatel świata” Obywatela G.C. Nie kumam rapu ani trochę – rozłożył ręce jeden z recenzentów.
Muzyczna warstwa płyty jest gęsta, wielowymiarowa. Wokale na pogłosie, psychodeliczne okrzyki, surowa śpiewna ekspresja, której nie było ani wcześniej, ani później. Sztywne, walące po uszach werble. Minorowe sample tkające duszną atmosferę. Jajonasz, Magik i Rahim stworzyli wybitnie unikalne produkcje, których charakter wykuł się w pojedynczym kontekście historycznym, właściwym pionierskim czasom. Jeśli dla masowego odbiorcy hip-hopowym punktem odniesienia był przede wszystkim Liroy, to Kaliber 44 te wyobrażenia burzył z przepotężną mocą. Również pod względem tekstów.
Psychodeliczne hymny na cześć marihuany to tylko jeden z aspektów Księgi Tajemniczej. Prologu. Drugim było odbijanie rzeczywistości w wykręconym zwierciadle. Więcej szmalu 2, kontynuacja kawałka z demówki, oddawała ekonomiczne napięcia realiów życia w wolnej Polsce. Plus i minus to wstrząsający zapis nerwówki związanej z testem na obecność wirusa HIV w organizmie Magika. Znowu brat zrobił napad i wszystko się zjebało / Powiedz mi dlaczego media / Podają wciąż nowe przestępstwa / Powiedz mi dlaczego powiedz mi tak trudno / Patrzeć dalej niż na swoje podwórko / Więcej szmalu w gonitwie po szmal / Człowiek nie patrzy że zdeptał mnie dzisiaj – możemy usłyszeć w Brat nie ma już miłości dla mnie.
Społeczny krajobraz polskich lat 90., rozciągnięty między ciśnieniem na materialny sukces jednostki, a trudnymi realiami postkomunistycznej gospodarki, znaczonymi bezrobociem i ekonomicznym wykluczeniem, pojawiał się w rapowych tekstach często. Dotarł nawet do psychodelicznej twórczości wczesnego Kalibra. Wbrew legendzie i warstwie brzmieniowej, Księga Tajemnicza. Prolog ma równie wiele ambicji poetyckich, co społecznych, zresztą zgodnie z deklaracjami Joki i Daba przytoczonymi wcześniej. Nie znaczy to, że stąpamy tu twardo po ziemi. Wystarczy posłuchać Mojej obawy (bądź a klęknę), czy Psychodeli, żeby zajrzeć w świat pokręconych metafor i niepokojących zakamarków. Przecież jestem tylko łzą / przecież jestem tylko wszą / Nieliczne czarne babie lato wciąż wywołuje tak samo intensywne ciarki, jak przy pierwszym odsłuchu.
Kaliber 44 po Księdze Tajemniczej. Prologu zmienił się drastycznie - muzyka stała się o wiele bardziej przystępna (co nie znaczy, że gorsza). Kiedy pojawił się singiel Film, nie brakowało głosów zawiedzionych odwrotem od kazamatów opętania. Jeden gagatek w Brumie napisał nawet tak: piosenka jest potwierdzeniem, że w Polsce tą muzyką zajmują się lalusie, gogusie i inne tego rodzaju gumisie puchatki.
Trudno winić zespół za chęć rozwoju, naturalne jest też to, że po brawurowych i ryjących banie doświadczeniach chciał lekko przyhamować. Zmienił się hip-hop, także dzięki debiutowi Kalibra. Darcie japy po nocach zostało zastąpione przez szlifowanie warsztatu, przemyślana produkcja podbiła teren okupowany przez brzmieniowe eksperymenty, a mglista metaforyka i ezoteryczna poezja ustąpiły miejsca bardziej konwencjonalnym rapowym zabiegom. To żadna szkoda – Kaliber 44 to jeden z tych zespołów, które miały niemal nienaruszalną serię pierwszych trzech albumów, ale wyjątkowość Księgi Tajemniczej. Prologu intryguje do dzisiaj. Na dwudziestolecie wydania albumu Piotr Szwed pisał na Screenagers o niemożności ujęcia tego albumu w jeden artykuł i coś w tym jest.