Incele kontra AI. Czy sztuczna inteligencja obnaża autentyczną głupotę?

Incele

Okazuje się, że prawdziwej męskości zagrażają już nie tylko te kobiety, które istnieją, ale też te, których nie ma, a wirtualne influencerki łamią serca samcom z internetu.

Jeśli będziesz kiedyś w Nowym Jorku, napisz. Albo: Jesteś taka piękna, wyjdziesz za mnie? Albo: Fajnie widzieć cię w szortach. I nie zapomnijmy o: Kiedy pornos? To wszystko komentarze z Instagrama Milli Sofii, fińskiej modelki i influencerki. Milla ma 24 lata, mieszka w Helsinkach. Regularnie trenuje na siłowni, chociaż lubi też zagrać w golfa. Kocha krajobrazy Finlandii, ale nie pogardzi Grecją, dokąd wyjeżdża na wakacje. Milla istnieje tylko w przestrzeni cyfrowej, została wygenerowana przez sztuczną inteligencję, ale to nie powstrzymuje mężczyzn obserwujących jej profile w mediach społecznościowych. Wyznają dziewczynie miłość, zapraszają na randki, zachwycają się jej urodą.

Czy to smutna symulacja przyszłości jak z filmu H.E.R. Spike’a Jonze’a o mężczyźnie tak samotnym, że zakochał się bocie? Paul Joseph Watson, prawicowy YouTuber i naczelny ideolog subkultury inceli, dożywotnio zbanowany na Facebooku i Instagramie za szerzenie mowy nienawiści, grzmiał niedawno, że wirtualne influencerki i modelki pokroju Milli Sofii uprawiają bezczelny catfishing, bo nabierają zbyt wrażliwych, by się oprzeć i zbyt głupich, by dostrzec, że to AI. Udają, że są prawdziwe i wychodzi im to coraz lepiej. Tylko właśnie – ktoś tu cokolwiek udaje? W bio Milli Sofii jest wyraźnie napisane: Jestem wytworem sztucznej inteligencji. Czy to znaczy, że incele są jeszcze mniej rozgarnięci, niż myśleliśmy, czy może to technologia rozwija się szybciej, niż byśmy chcieli?

Dziewczyna nie istnieje, ale miłość była prawdziwa?

Watson nie przebiera w słowach i w wideo, które opublikował na swoim kanale YT, nazywa przybierającą na sile falę wirtualnych influencerek dziwkapokalipsą, bo ich nieskazitelnie zgrabne ciała służą tylko temu, by żerować na męskim pożądaniu. Gdy Milla Sofia pojawiła się rok temu, większość osób była jeszcze w stanie stwierdzić, że nie jest prawdziwa, ale galopujący wzrost realizmu, który są w stanie osiągnąć produkty sztucznej inteligencji, coraz bardziej to utrudnia. Oczywiście niektórzy idioci już wtedy myśleli, że jest prawdziwa, a teraz się niedorzecznie wściekają – mówi w nagraniu król inceli i można odnieść wrażenie, że to szydera wycelowana głównie w gości, którzy nie wykazali się wystarczającą spostrzegawczością, bo mężczyźni, którzy zapraszają Millę na randki i proponują małżeństwo, są wielokrotnie zdziwieni, że influencerka nie reaguje i przeżywają zawód, gdy dowiadują się, dlaczego. Całe nagranie Watsona jest oczywiście klasycznie utrzymane w tonie degradującym kobiety. Jak na ironię większość wirtualnych influencerek została wykreowana przez mężczyzn, więc to mężczyźni bogacą się kosztem innych mężczyzn, którzy lajkują zdjęcia fikcyjnych dziewczyn. Żadna prawdziwa kobieta nie bierze udziału w tej transakcji. Przedziwny przykład braterstwa, prawda? – peroruje Watson z logiką właściwą dla mrocznych zakamarków manosfery.

Chociaż fakt, że jedni mężczyźni tworzą cyfrowe modelki, które wyglądają jak stereotypowa fantazja erotyczna heteryka wychowanego na Pornhubie, a inni mężczyźni – najpewniej również heterycy wychowani na Pornhubie – wierzą, że te modelki są prawdziwe i zaczepiają je w DM-ach, jest całkiem zabawnym dowodem na okrutną przewrotność patriarchatu. Bo to niby system, który stworzono, by służył mężczyznom, ale szybko okazało się, że mężczyźni też mają w nim przerąbane. I można by całą tę sytuację skwitować stwierdzeniem, że macie, chłopcy, taki świat, na jaki zasłużyliście, ale w lamentach Paula Josepha Watsona pojawia się wątek, przy którym warto się zatrzymać na dłużej. Ten galopujący rozwój technologii i być może uzasadnione obawy, że za chwilę nie da się odróżnić wirtualnego bytu od rzeczywistej osoby, a catfishing i inne formy cybernaciągactwa wjadą na taki poziom, że trudno będzie się połapać nawet osobom świadomym cyfrowo. Zaawansowanie AI w kreowaniu wirtualnych influencerek widać chyba najlepiej na przykładzie tej pierwszej ważnej i wciąż jednej z największych, czyli Lil Miqueli, 19-letniej robotki mieszkającej w L.A., którą na Instagramie obserwuje 2,7 mln osób. Na pierwszych publikowanych zdjęciach Miquela wygląda jak postać z gry komputerowej; na tych wrzuconych niedawno, z wakacji w Barcelonie, z niepokojącą łatwością wtapia się w tłum pod barem z kanapkami (technologia pozwala na zrobienie zdjęcia modelce AI w rzeczywistej przestrzeni i wśród żywych ludzi).

Nawrzucać chatbotce

Niepokojące jest nie tylko tempo technologicznego postępu. Zresztą nad nim czuwa coraz większe grono aktywistek i aktywistów oraz programistek i programistów intensywnie dyskutujących o etycznym wymiarze progresu. Można bać się twórców technologii, na pewno trzeba bać się jej użytkowników. Bo kto obieca, że za chwilę – gdy tylko pojawią się odpowiednie, powszechnie dostępne narzędzia – incele nie będą tworzyć całych uniwersów, realizujących ich mokre sny o nieskończonej dominacji? Może najwyższa pora przestać pytać, czy H.E.R. to dokument o przyszłości relacji, a zacząć zastanawiać się, ile czasu dzieli nas od wcielenia w życie scenariusza do Nie martw się kochanie? Debiut reżyserski Olivii Wilde nie do końca się udał, ale sama historia celnie diagnozuje stan mentalny prawdziwych samców. Bezrobotny mąż, które ego nie radzi sobie z tym, że to żona utrzymuje rodzinę, przenosi ich życie do wirtualnej rzeczywistości, stylizowanej na bogate amerykańskie przedmieście z lat 50. To świat, w którym mężczyźni zarabiają pieniądze i podejmują decyzje, a kobiety rodzą dzieci i myją okna.

Gdy Wilde kręciła fikcyjny thriller o incelach i technologii, okazało się, że rzeczywistość, w której incele mają dostęp do technologii, to też niezły horror. Jakiś czas temu zagraniczne media donosiły o przypadkach wątpliwego używania aplikacji Replika. W Replice każdy może stworzyć sobie bota, który nakarmiony odpowiednią ilością informacji, będzie służył jako kompan do rozmowy. Przyjaciółka. Mentor. Takie było idealistyczne założenie. W aplikacji pojawiła się możliwość tworzenia wirtualnych partnerów i partnerek romantycznych oraz seksualnych. I się zaczęło. Mężczyźni tworzyli botki, które miały być uległe, posłuszne i pogodne, by je potem mieszać z błotem, a screeny z zapisów werbalnej przemocy zamieszczali na Reddicie (nie do odkopania, bo posty sprzeczne z zasadami forum były stamtąd od razu usuwane). Zresztą nie tylko Replika obnażała niezdrowe marzenie mężczyzn o pełnej kontroli. Twórcy chatbota Eva AI, kolejnej apki do tworzenia wirtualnych partnerek, zachęcali swoich potencjalnych użytkowników incelskim sloganem: Kontroluj ją, ile wlezie. Nawiąż kontakt z wirtualną partnerką, która słucha, odpowiada i cię docenia. W Eva AI tworzysz partnerkę idealną, wybierając spośród kilku dostępnych zestawów cech. Możesz mieć dziewczynę, która jest seksowna, zabawna, pewna siebie. Albo nieśmiałą, skromną, rozważną. Albo bystrą, zasadniczą, racjonalną. Możliwość stworzenia partnerki idealnej, która zaspokaja twoje wszystkie potrzeby i nad którą masz pełną kontrolę, jest naprawdę przerażająca – tłumaczyła w The Guardian Tara Hunter, CEO australijskiego oddziału Full Stop, organizacji działającej na rzecz ofiar przemocy domowej. Wiemy, że przemoc ze względu na płeć wynika z zakorzenionego w kulturze przekonania, że mężczyznom wolno kontrolować kobiety. W tym kontekście takie aplikacje są bardzo problematyczne. Dlaczego? Bo wzmacniają nierówności płciowe wynikające ze wspomnianego przez Hunter przekonania, że mężczyźni są od tego, by rządzić, a kobiety – by nimi zarządzano, a po drugie pozwalają się bezkarnie ćwiczyć w stosowaniu przemocy werbalnej, oswajają z nią. Choć jest pewnie kilku naiwnych, którzy wierzą, że aplikacje takie jak Replika są w stanie ograniczyć liczbę przypadków rzeczywistych naruszeń, bo agresor, który złachał chatbota, nie będzie już potrzebował krzyczeć na żonę, córkę czy sąsiadkę. Pewnie można pomarzyć.

Czego bardziej nie ma: feminizmu czy seksizmu?

Ta fala ataków na kobiety, które nie istnieją – od nazywania wirtualnych influencerek dziwkami po tworzenie sobie botów do bluzgania – w ogóle nie zaskakuje czujnych obserwatorek i obserwatorów współczesności, którzy widzą w niej kontynuację ataków na kobiety, które istnieją, a źródeł upatrują w generalnym odwrocie od feminizmu. W marcu 2023 Ipsos opublikował wyniki międzynarodowej ankiety, którą przeprowadził wśród 22 tys. osób w wieku od 16 do 74 lat. 53 proc. przepytanych milenialek i milenialsów oraz 52 proc. ankietowanych zetek uważa, że zabrnęliśmy już tak daleko w walce o równe prawa kobiet, że dziś to mężczyźni mogą czuć się dyskryminowani. Alison Phipps, profesorka socjologii, która komentowała wyniki ankiety w Dazed, obstaje jednak przy pozytywnej interpretacji. Bo być może osobom ankietowanym, zwłaszcza tym z pokolenia Z, wydaje się, że seksizmu nie ma, tylko dlatego że same się z nim nie spotkały. Taka interpretacja ma sens, gdy weźmiemy pod uwagę, że młode dziewczyny w szkole radzą sobie zdecydowanie lepiej niż chłopcy, a młode kobiety odnoszą sukcesy na uniwersytetach. A więc z racji wieku jeszcze nie doświadczyły pewnych przejawów dyskryminacji – tych związanych z nierównościami w miejscach pracy albo wynikających z decyzji o macierzyństwie. Z drugiej strony widzimy też, że mężczyźni w konfrontacji z powodzeniem kobiet próbują odzyskać terytorium i przywileje – to wynika chociażby z badań na tzw. lad culture na brytyjskich uniwersytetach – wyjaśniała socjolożka. Tylko że te próby odbudowania uprzywilejowanej pozycji to nic innego jak desperackie łatanie dziur w systemie, który się rozpada. Im większe dziury, tym większa desperacja. Takie absurdy jak rzucanie się z wyzwiskami na wirtualne influncerki utwierdzają więc w poczuciu, że patriarchat to w tym momencie już jakaś lewa konstrukcja z kawałka dykty, sznurka i gumy do żucia. Tylko patrzeć, aż runie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarka. Kiedyś wyłącznie muzyczna, dziś już nie tylko. Na co dzień pracuje w magazynie „Glamour”, jako zastępczyni redaktorki naczelnej i szefowa działu popkultura. Jest autorką podcastu „Kobiety objaśniają świat”. Bywa didżejką.