Historia prawdziwa: na seansie jego Oldboya Quentin Tarantino miał klaskać, podskakiwać na krześle i głośno się cieszyć, przeszkadzając tym samym setkom innych widzów na sali.
To właśnie po canneńskich pokazach filmu Oldboy (rok 2004) Park Chan-Wook został obwołany koreańskim Tarantino. Trochę niesłusznie, bo o ile Tarantino bawi się kinem i jego formą, która jest naturalnym elementem jego scenariuszy, o tyle Park Chan-Wook owszem, wykorzystuje efektowną narrację, ale na pierwszym miejscu są tu ludzkie instynkty. Bada je w zasadzie od początku studiów, filozofii na seulskim Uniwersytecie Sogang. Bo, tu akurat punkt zbieżny z Tarantino, on wcale nie jest dyplomowanym filmowcem. Bardziej zajawkowiczem – tak jak jego amerykański kolega po fachu kina uczył się, pracując w wypożyczalni kaset wideo, tak Chan-Wook szlifował pasję podczas dyskusyjnych wieczorków filmowych, organizowanych na jego uczelni. Żeby było zabawniej, obaj są w równym wieku.
Przez wiele lat łączył reżyserię z... byciem krytykiem filmowym
Po ukończeniu szkoły zaczął robić dwie rzeczy, które, według wielu, stoją ze sobą w sprzeczności; był jednocześnie twórcą i oceniającym. Z jednej strony Park Chan-Wook wszedł do koreańskiego biznesu filmowego, próbując swoich sił najpierw jako asystent reżysera, a później jako pełnoprawny reżyser, a z drugiej – był krytykiem filmowym. A to zawsze igranie z losem; inni krytycy mogą podejrzewać, że przed ostrzem pióra takiego delikwenta mogą być chronieni jego znajomi z branży kinowej. Inna sprawa, że pierwsze filmy Park Chan-Wooka nie odniosły żadnego sukcesu. Dlatego dziennikarzem, który ocenia innych, był jeszcze przez wiele lat, praktycznie aż do przełomu mileniów. Ale wtedy trafił mu się już pierwszy naprawdę duży tytuł.
Tym, jak przemoc wpływa na poszczególne jednostki, Park Chan-Wook interesował się jeszcze od czasów szkolnych, gdy na zajęciach analizował Zbrodnię i karę Dostojewskiego. Później do głosu doszły inne kulturowe inspiracje. Generalnie Koreańczyk zawsze odbierał ją jako krzyk rozpaczy kogoś, kto nie ma już innego wyjścia, więc musi sięgnąć po rozwiązania siłowe. I tak powstała trylogia zemsty, której spoiwem były rozważania o idei fatum. Coś jak u braci Coen: jeden ruszony kamyczek wywoła lawinę, która pogrzebie każdego. Nawet tego, który ją wszczął.
Zemsta, zemsta i zemsta
W otwierającym trylogię Panu Zemście główny bohater, głuchoniemy mężczyzna, poświęca się dla swojej ciężko chorej na nerki siostry, dokonując porwania dla okupu. Jak to w kinie bywa, nic nie idzie zgodnie z planem, a spirala przemocy zaczyna obracać się przeciwko niemu. Druga część, Oldboy, to już mroczna opowieść o człowieku mszczącym się na tych, którzy go z niewiadomych przyczyn uwięzili. To tutaj zaczęto doszukiwać się analogii z Tarantino poprzez przesuwania makabrycznych scen w stronę tzw sztuki wysokiej (scena wyrywania zęba przy wtórze muzyki poważnej) oraz superefektownych ujęć jak z baletu przemocy; myślimy tu zwłaszcza o tym, gdy główny bohater o imieniu Dae-su rozwala dziesiątki wrogów zaledwie przy użyciu młotka. I wreszcie finałowa Pani Zemsta, czyli rzecz o kobiecie, opuszczającej więzienie po 13 latach; powodem odsiadki była zbrodnia na małym chłopcu. Wydaje się, że podczas pobytu za kratkami skręciła w mocno religijnym kierunku, ale nie – pozory mylą. Jest się jak i na kim mścić. Wszystkie te trzy filmy nie były trylogią w zamierzeniu. W triadę reżyser i publika połączyli je dopiero po premierze Pani Zemsty, kiedy okazało się, że tak wiele je łączy.
Lata 2002-2006 raz na zawsze zmieniły bieg życia Koreańczyka. Przypominamy – facet na początku dekady musiał łączyć reżyserowanie z pisaniem o filmach, żeby mieć co włożyć do garnka. Tymczasem w 2004 roku dostał za Oldboya Grand Prix, czyli drugą co do ważności nagrodę festiwalu w Cannes – szefem jury był... Quentin Tarantino. W tym samym roku założył wytwórnię filmową Moho; spod jej skrzydeł lata później wyszedł m.in. przebojowy Snowpiercer. O zdolnego Koreańczyka zaczęło upominać się także Hollywood, ale on wszedł do gry na własnych warunkach. Nie chciał podzielić losu wszystkich tych twórców kina autorskiego, którzy przy większym budżecie postradali rozum i zaczęli kręcić paździerze dla mas.
Lawirant, jakich mało
Może i jego horror Stoker (rok 2013) jest dziś odrobinę zapomniany, ale po czasie widać, że poniekąd zapowiadał nową falę psychologicznego kina grozy, z filmami Ariego Astera (Midsommar, Hereditary) na czele. Wdowa, jej podejrzliwa córka i dziwny wuj, który pojawia się w domu i nawiązuje dwuznaczną relację z matką nastolatki... Wyszedł z tego film o lękach i traumach związanych z nagłym odejściem dawnego, ciepłego świata, zastąpionego przez rzeczywistość zimną i złą. Mówiąc o horrorze z Nicole Kidman i Mią Wasikowską (oraz scenariuszem Wentwortha Millera!), publika pewnie nie oczekiwała powolnego, gotyckiego kina grozy, dlatego chwała produkującym film Ridleyowi i Tony'emu Scottowi, że zdecydowali się wyłożyć pieniądze na tak odważny projekt. Który niestety nie sprzedał się w kinach. O wiele lepiej poszło pokazywanej w Cannes Służącej, uchodzącej za jedną z najlepszych premier roku 2016. Tu Park Chan-Wook wrócił do Azji, ale stylistycznie jego fascynacje wciąż pozostały w Stanach Zjednoczonych. Ten opowiadający o przebiegłej dziewczynie, która tylko pozornie bez celu zatrudnia się u bogatej damy jako służąca, zaczyna się jak kino kostiumowe, potem przechodzi w kryminał, thriller, film noir, a na końcu okazuje się feministycznym manifestem. Zresztą to chyba zbiorcza cecha najlepszych twórców z Azji; nikt jak oni nie umie tak zgrabnie lawirować pomiędzy gatunkami, by efektem okazała się spójna, atrakcyjna całość. No, może jeszcze Tarantino...
I pewnie podobne historie będą dziać się w najnowszej produkcji Park Chan-Wooka, debiutującym na tegorocznym festiwalu w Cannes filmie Podejrzana. Tajemnicza zbrodnia, cierpiący na bezsenność detektyw, zakazany romans... Podobno Koreańczyk pokochał kino po obejrzeniu Zawrotu głowy Alfreda Hitchcocka. I podobno Podejrzana jest właśnie hołdem dla największego mistrza kryminału, jaki stąpał po tej ziemi. Czekamy, ale chyba jeszcze bardziej na to, jakie zwroty akcji zaserwuje Park Chan-Wook podczas seansu. Bo bez nich nie ma jego kina.
Polscy widzowie zobaczą Podejrzaną w kinach. Ale zanim wejdzie do regularnego repertuaru – pojawi się podczas tegorocznej edycji wrocławskiego festiwalu Nowe Horyzonty. Impreza odbędzie się w dniach 21-31 lipca we Wrocławiu; część filmów obejrzycie też od 21 lipca do 7 sierpnia online. To najważniejsza i największa polska impreza poświęcona kinu niezależnemu, filmom art house'owym, poszukującym, wyznaczającym tytułowe nowe horyzonty kinematografii. W programie przede wszystkim niepokazywane przedtem w Polsce premiery z największych światowych festiwali (zobaczymy m.in. zwycięzcę ostatniej edycji Cannes, Triangle Of Sadness Rubena Ostlunda czy zbierający znakomite recenzje obraz Jerzego Skolimowskiego IO). Bilety na festiwalowe pokazy możecie kupować na oficjalnej stronie Nowych Horyzontów, śledźcie też ich profile na FB i IG. newonce jest już piąty rok z rzędu oficjalnym patronem medialnym imprezy.
Komentarze 0