Psychodeliczne objawienie, wielka ucieczka i współpraca z FBI. Życie Timothy'ego Leary’ego było jak film

Zobacz również:Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda… Jak wyglądały wybory prezydenckie od 1990 roku?
Timothy Leary
Getty Images

Przez te kilka godzin po zażyciu grzybów przy basenie w Cuernavace dowiedziałem się więcej o psychologii i potencjale ludzkiego umysłu niż podczas piętnastoletniej pracy naukowej. W tym świadectwie odbicie znajduje cała moc objawienia, jakim było odkrycie psylocybiny przez harwardzkiego profesora, który miał stać się prorokiem hipisów. A później także wrogiem numer jeden prezydenta Richarda Nixona i sąsiadem Charlesa Mansona w więzieniu Folsom.

Timothy Leary miał trzydzieści lat, gdy zrobił doktorat w Berkeley. Prowadził przy tym rozległe badania psychiatryczne i znajdował się w awangardzie naukowców, wierzących w skuteczność terapii grupowej, podczas gdy wciąż jeszcze powszechnie stosowano lobotomię. Wszystko zmieniło się dla niego wraz z przyjęciem posady na Uniwersytecie Kalifornijskim i podróżą do Meksyku, żeby przekonać się o właściwościach grzybów psilocybe mexicana, o których opowiedział mu znajomy akademik.

Timothy Leary
Getty Images

Właśnie tam – pod Acapulco – przeszedł intelektualną i duchową przemianę. W środkach psychodelicznych dostrzegł nie tylko źródło mistycznej transgresji, ale też skuteczne narzędzie leczenia zaburzeń psychicznych. Leary chciał za pomocą psylocybiny wyciągać uzależnionych z nałogów; jak Terence McKenny wierzył, że rozwój naszego gatunku nie nabrałby takiego przyspieszenia, gdyby w Afryce Północnej nie występowały magic mushrooms.

Skwapliwie wykorzystał te doświadczenia po powrocie do Stanów. Zasłynął choćby za sprawą słynnego eksperymentu w więzieniu Concord, który miał wykazać, że połączenie psychoterapii z grzybami wpływa na obniżenie skłonności do recydywy wśród więźniów. W tym czasie na jego macierzystej uczelni funkcjonował już Harvard Psilocybin Project. Testy specyfików przynosiły raczej pozytywne efekty, skoro uczestnicy deklarowali w większości, że trip był przyjemny, a drzwi percepcji stanęły przed nimi otworem, ale w środowisku akademickim wkrótce zrobił się kipisz. Leary'emu zarzucano manipulację z doborem próby i wywieranie presji na studentach, żeby brali udział w przedsięwzięciu. Pojawiały się sensacyjne oskarżenia, że razem z Aldousem Huxleyem pracują nad prawdziwym odpowiednikiem somy – narkotyku z powieści Nowy wspaniały świat, który generował iluzję utopii, a równocześnie służył kontroli społeczeństwa.

Skala histerii to jedno, ale faktycznie Leary chyba stopniowo zaczął się odklejać, o czym świadczy dokumentacja, przez którą przebrnął Greg Miller na potrzeby artykułu w Wired. O ile początkowo ekscentryczny profesor starannie – często na maszynie – wypisywał raporty, to w marcu 1963 roku nerwowo zakreślał swój wiek w kwestionariuszu i oznaczał go znakiem zapytania, a w rubryce zawód napisał: ANIOŁ. Kilka tygodni później został wyrzucony z pracy, a w przyszłości powszechnie będzie zarzucać się mu, że zamknął przed innymi możliwość rzetelnego badania nad psychodelikami...

Timothy Leary
Alvis Upitis/Getty Images

Od tego momentu jego życie zaczyna przypominać absurdalny film sensacyjny. Trafia pod skrzydła dziedziców fortuny Andrew Mellona, którzy ulokowują go w potężnej posiadłości na zadupiu stanu Nowy Jork. Psychodeliczne eksploracje mają tam miejsce w anturażu niekończącej się imprezy. Leary potrafi napisać list do Alberta Hoffmanna z prośbą o przysłanie ze Szwajcarii 100 gramów LSD. Zaczyna mieć przy tym poważny wpływ na nurt popkultury, ogniskuje wokół siebie pisarzy z nurtu Beat Generation, acid rockowców, wywrotowych aktywistów, a jego działalność staje się kołem zamachowym ruchu hipisowskiego. Zakłada też Ligę Duchowych Odkryć; kościół czy ruch religijny, gdzie praktykowane jest przyjmowanie kwasu jako komunii, co w dużej mierze było przekminione jako sprytny wybieg prawny. Bo aparat państwa nie zamierzał dłużej pozostawać obojętny wobec rozprzestrzeniającego się szaleństwa na punkcie rozwoju duchowego poprzez odlot. W tym kontekście nasuwa się prowokacyjne spostrzeżenie, że trudno o tolerancję władz dla humanistycznego i demokratycznego zastosowania LSD, gdy w laboratoriach CIA bada się możliwość używa kwasu jako broni chemicznej.

Timothy Leary
Alvis Upitis/Getty Images

W tym samym roku (1966) udzielił niestworzonego wywiadu Playboyowi, gdzie opowiadał o leczeniu homoseksualizmu psychodelikami czy setkach orgazmów osiąganych przez kobiety podczas kwasowych sesji i został aresztowany za posiadanie narkotyków. Groziło mu trzydzieści lat pozbawienia wolności, ale wyszedł na wolność po wygranej batalii prawnej i podważeniu konstytucyjności Marihuana Tax Act. Kiedy wpadł po raz kolejny, uciec pomogli mu miejscy partyzanci z organizacji Weather Underground. Trafił do Algierii, potem do Szwajcarii, Austrii i Libanu, ale wciąż na jego tropie byli gończy administracji Nixona, która wzięła sobie na sztandary hasło War on drugs. Timothy Leary wpadł ostatecznie na lotnisku w Kabulu (1972). Został przewieziony do Ameryki i trafił do więzienia Folsom, gdzie w celi obok siedział Charles Manson, który nie mógł się nadziwić absolutnemu brakowi makiawelicznych ambicji profesora.

A ten wyszedł w '76. Okoliczności pościgu i kulisy zwolnienia obrosły na przestrzni dekad niezliczoną liczbą mitów. W filmie dokumentalnym Kapłan LSD, miłość i ja - My Psychedelic Love Story opowiadała o tym Joanna Harcourt-Smith, partnerka psylocybinowego trendsettera. Swoją drogą – oskarżana przez poetę Allena Ginsberga, że była wtyką CIA, która miała seksualnie zmanipulować Leary'ego. Za cenę wolności kapłan LSD poszedł na współpracę z FBI. Podobno zrobił szpagat, ale grożono mu farmakologicznym doprowadzeniem do szaleństwa; miał wskazać kryjówkę Weathermanów, ale nikomu nie postawiono zarzutów.

Choć opowieści o ucieczce z cielesnej powłoki czy kodzie DNA zaklętym w kartach tarota mogą świadczyć, że zaliczył za daleki odlot – wizjonerem pozostawał do późnej starości. Postrzegał się jako futurystę; zafascynowany komputerami zmienił swoje flagowe hasło z Turn on, tune in, drop out na Turn on, boot up, jack in i już na początku 90sów określił PC-ty mianem nowego LSD. Wiele lat później w ten sam sposób określił wirtualną rzeczywistość.

Dożył siedemdziesięciu pięciu lat. Jego ostatnie słowa miały brzmieć: Why Not? i Yeah.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.
Komentarze 0