Zawsze dobrze porozmawiać z jedną z najgorętszych młodych ksywek w branży – tym bardziej, gdy nie jest jeszcze wyeksploatowana medialnie przez liczne wywiady. Z Miłym pogadaliśmy o tak wielu sprawach, że nawet nie będziemy próbować tego jakkolwiek streszczać. Po prostu przeczytajcie i poznajcie lepiej tego gościa - na chwilę przed jego legalną solówką.
Widzę, że będziesz rozmawiać ze mną, leżąc na hamaku. Gdzie ty właściwie jesteś?
Aktualnie w Gdyni. Jak się dobrze przyjrzysz, to zobaczysz za mną zatokę.
Czyli dobrze myślałem. Mignąłeś mi na story z UNDĄ i Mielonem.
Był nawet plan, żebym też się dograł do undowego kawałka, ale nie zdążyłem. Musiałbym wstać o 8:30 na pociąg, a siedziałem w studiu w Warszawie do 4:00, potem napiłem się piwka... Oczywiście przeciągnęło się. Przyjechałem nad morze, gdy już wszystko było gotowe.
Dobrze, że nawiązałeś do Hot16Challenge2. Część słuchaczy burzy się, że odświeżanie starszych wersów nie jest spoko. Dotarło to do ciebie?
Coś tam słyszałem, ale szczerze mówiąc mam to totalnie w dupie. Uważam, że zwrotka, którą zarapowałem, była swego czasu strasznie niedoceniona – nie dość, że pojawiła się na profilu facebookowym Mordor Muzik, to jeszcze bit Majkiego szału nie robił. Wiem też, że bardzo dużo ludzi odgrzało kotleta na tę okazję, podobnie jak ja. Obczaiłem Bedoesa i zniechęciła mnie gadka na początku o tym, ile przelał, więc wyłączyłem. Białas zrobił teledysk w innej konwencji. Potraktowałem to jak wlot do cyphera.
A za to twoja płyta wleci w nieszczególnym czasie...
Tak, ale promocja i tak zawsze jest głównie w internecie. Jedyne, co mogę zrobić w takiej rzeczywistości, to pogadać z Def Jamem, żeby np. wykupił billboardy, bo ma taką możliwość. Z koncertami nic nie zrobię. Szkoda, ale może wrócimy z nimi na jesieni?
Któż to wie. Ich brak mocno krzyżuje ci plany finansowe?
Trochę. Nie mam nie wiadomo jakiej stawki, ale planowałem zacząć żyć już na serio z muzyki. Gdybym miał nawet dwa koncerty w miesiącu to by się udało. Pewnie przyjdzie moment, jeśli się to oczywiście nie ruszy, że będę musiał wrócić do normalnej tyry. Z drugiej strony nie wiem, czy to nie wyjdzie mi na dobre.
Czemu?
Życie, jakie teraz wiodę, jest totalnie odklejone od rzeczywistości. Wydaje mi się, że mógłbym nieco zejść na ziemię dzięki rozwożeniu pizzy. Złapałbym też pewnie trochę inspiracji i irytacji. Na Czarnym Swingu będzie zresztą jeden numer, w którym wkurwiam się na swoją robotę, rozwija on trochę kawałek Podziel tort z dyktafonu.
Mówisz o odklejeniu, więc spytam – jak właściwie wygląda twój dzień?
Teraz mam typowy tryb życia rapera. Wstaję sobie różnie – 12:30, 13:00 – bo siedzę do 5:00 rano i szponcę rzeczy. A potem budzisz się i nie musisz robić nic poza zalogowaniem się na Facebooka, odpowiedzeniem ludziom na wiadomości. Takie rzeczy stają się twoją pracą. Nawet nachlanie się z ziomkami jest trochę elementem roboty, bo dzięki temu możesz napisać zwrotkę, na której potem będziesz robić pieniądze. Teoretycznie mam też dużo czasu na wszystko, ale ja nie umiem planować sobie dnia. Jak już coś ugotuję to raz dziennie, potem jem to dwa, trzy dni, mam syf na chacie, nie ogarniam się odpowiednio wcześnie przed wyjściem. Wszystko robię na szybko.
Nie brzmi to najdoroślej.
Tyle dobrego, że kupiłem rower i sobie nim śmigam. No i trochę się ustatkowałem. Mam dziewczynę, dzięki niej nie lecę w melanż jak do końca 2019 roku. Wiesz, jak to jest – nie jesteś pantoflem, ale danego dnia masz z tyłu głowy, że nie musisz iść się znowu napierdolić albo jarać jointów do 7:00, tylko możesz spędzić z nią spokojny, miły dzień. Takie naćpanie miłością, dzięki któremu jest wesoło.
Czekaj, wróćmy jeszcze do tego wstawania, logowania się na fejsa i odpisywania. Jaka wygląda twoja sytuacja od strony zawodowo-prawnej? No i z czego ty właściwie żyjesz? Bo przecież nie z tantiem.
Dostałem zaliczkę na płytę. Jak te pieniądze się skończą i album nie zarobi więcej niż tyle, ile dostałem przed wydaniem, to... Co ja ci będę mówił, przecież rozumiesz. Wytwórnia mi jednak zawsze pomoże, bo pracują tam dobrzy ludzie, kminimy chociażby nad ciuchami, żeby był dodatkowy hajs. Na razie staram się rozsądnie dysponować tym, co mam, ale jak jest sumka na koncie, to łatwo ją rozpieprzyć.
Tego o przelewach też nie musiałeś mi mówić, wiem, jak jest. Powiedz mi za to, od kiedy próbujesz życia z samego rapu?
Poważnie zrobiło się, gdy podpisałem kontrakt w październiku czy listopadzie 2019, ale na najniższym możliwym poziomie próbowałem tego już wcześniej.
Kiedy?
W 2018. Dzięki graniu udawało się to spiąć finansowo na miesiąc czy dwa w wakacje. Dużo do szczęścia mi nie trzeba, ale w żadnej robocie nie umiałem się utrzymać zbyt długo. Wkurwiałem się na pracodawców, bo zawsze były jakieś rzeczy, które rzucały mi się w oczy i które można było poprawić, ale każdy miał na to wyjebane. Najdłużej pracowałem w wytwórni filmowej w Poznaniu jako dyżur planu, bodajże półtora roku. W Trójmieście robiłem chyba w ośmiu różnych branżach, jeździłem nawet na Uberze.
Tak szczerze – jaka była najchujowsza i najcięższa praca, którą wykonywałeś?
Rozwożenie sprzętu RTV AGD dużego sklepu po całym Pomorzu, wraz z wnoszeniem go klientom. Ktoś zamówił sobie lodówkę, która ważyła ponad dwieście kilo, a my musieliśmy ją dygać w dwie osoby na któreś piętro. Do tego jeździłeś od 10:00 do 22:00, wracałeś na magazyn, podjeżdżał TIR zajebany po sufit rzeczami, a ty musiałeś go rozładować. Zdarzało mi się to robić samemu. Raz jak jeździłem specjalnym wózkiem to spadła mi pralka za parę koła, ale nikt się nie obczaił.
Może przydarzyło ci się jednak jakieś zajęcie, przy którym pomyślałeś: kurde, to mógłby być mój zawód?
Miałem tak z gastro, gdy pracowałem jako kucharz w knajpie z japońskim żarciem w Gdańsku. Spoko, podobało mi się, szybko leci tam czas. Bywało, że nic się tam nie działo, więc wystawiałem leżaczek koło Protokultury i na nim leżałem, słuchając jak gra Falcon1. Zdarzało się, że przychodził do mnie po imprezce z ziomkami, żeby zbić pionę, a ja nalewałem im ramen albo kielony. Kiedyś też wyszedłem upierdolony od sosu sojowego, żeby wyrzucić śmieci, po czym spotkałem GrubSona. Akurat miał tam granie, więc po pracy poszedłem z nim chlać, oczywiście w roboczych ciuchach.
Czujesz się trochę jak późny debiutant?
No i znowu wracamy do tego Hot16Challenge2... Specjalnie zarapowałem zwrotkę sprzed lat, bo nagle wszyscy się budzą i mówią: łooo, Atezeciok, jak ty ładnie napierdalasz. Kurwa, nie oszukujmy się – ja tak lecę od co najmniej dwóch lat! Już pod szyldem Mordoru pojawiły się kawałki, które jakby wyszły teraz, to byłyby mocno hajpowane.
Krótko mówiąc: wierzyłeś, że wasza brytyjska zajawka muzyczna może w Polsce siąść?
Pewnie, że tak. Wiadomo, że nie miałoby to zasięgów najbardziej mainstreamowych rapów, ale był potencjał na duże rzeczy. Trzeba byłoby tylko nie spuszczać z tonu i regularnie napierać jakościowymi rzeczami. W takim przypadku przeszłyby nawet mocne deep dubstepy – dzieciaki mogłyby stwierdzić, że to jest fresh.
Wymień tracki, które twoim zdaniem pojawiły się zbyt wcześnie.
Pierwszy z brzegu to Nie wiem jak ty. Ma ze 150 tysięcy wyświetleń, a to mega stylowa rzecz. Mordor gra czy Amen – to samo. Sporo tego było. No, ale przynajmniej przez te stare wrzuty nikt mi nie powie, że wziąłem się z dupy, bo zajarali mnie Skepta i Stormzy. Mam prawilne zaplecze.
No i o tym zapleczu porozmawiajmy przez moment. Co się stało z Mordor Muzik?
Chujowo wyszło. Jeżeli to byłby label – a Majki miał taką wizję, choć mieliśmy jedynie studio, podstawową wiedzę o social media i długofalową taktykę, w którą nie wierzyłem – to nie czułbym się w nim wolny artystycznie. Na mojej płycie będą rzeczy, które mogły iść na nasz wspólny projekt, ale im się nie spodobały, bo nie był to kolejny hit typu Dawaj na parkiet tylko coś smutniejszego. Nie jestem kimś, kogo można ograniczać. Chciałem grać sety DJ-skie sam i z innymi i robić gościnne zwrotki, a im to nie odpowiadało. Mieliśmy od dawna osobiste jazdy, bo mamy ciężkie charaktery, Ginger powiedział parę rzeczy, które mnie uraziły i poczułem się z nimi źle, chciał być też headlinerem zespołu... No i nim jest.
Myślisz, że hajp na twoją muzykę ich trochę zmotywuje do działań?
Chciałbym, żeby tak było. Przez ostatni rok nagrałem tyle numerów, ile pojawiło się na kanale Mordoru przez cztery lata. Zupełnie nie ma o czym gadać, choć im dobrze życzę. To są ludzie, którzy mnie wiele nauczyli i pod względem muzyki, i życia. Bardzo szanuję i bardzo dziękuję za pracę nad dzieciakiem, ale wizje, które próbowali mi wybić z głowy, stały się rzeczywistością. Niech to będzie dla nich delikatny pstryczek w nos i nauka na przyszłość. Liczę, że prędzej czy później pogadamy sobie o tym wszystkim jak dorośli ludzie i będziemy mogli się przy tym pośmiać.
Fakt, chodzi przecież o wieloletnią znajomość nie tylko na polu artystycznym. Jakie w ogóle były wasze początki, skoro już zeszło nam na temat rozstania?
Gingera znam jakoś od 2011 roku, czyli od kiedy zacząłem robić rap. Chodził do tej samej szkoły co ja, tyle że był pięć lat starszy. Moja siostra bujała się z ekipą z jego osiedla. Jak miałem 15 czy 16 lat zabierała mnie na melanże na Winiary, a podczas któregoś z nich się poznaliśmy, coś tam pofreestyle'owaliśmy. Traktował mnie trochę jak totalnego szczyla, co mnie nie dziwi, bo różnica wiekowa była spora jak na tamten czas. Później, gdy już mieszkał w Poznaniu, a ja byłem oldskulową głową, przyjeżdżałem do niego i wtedy zaczęła nam kiełkować myśl, żeby zrobić razem jakiś mixtape. W tamtym czasie poznał też Majkiego, który jako Falout był producentem deepdubstepowym, był też w bandzie reggae'owym Tres Colores. Mieliśmy to zrobić razem.
I na planach się skończyło?
Tak, ale Mordor zaczął działać singlowo, zdarzało mi się do czegoś dograć. Kiedy też przeprowadziłem się do Poznania, zamieszkaliśmy razem – Majki na górze, ja z Gingerem na dole. Gdy zrobił bit, przychodził do nas i go puszczał, a my pisaliśmy zwrotki. To był czas, w którym w ogóle nie słuchaliśmy polskiego rapu, chyba że chcieliśmy się z kogoś pośmiać. Mieliśmy wszystko i wszystkich w dupie, nie gadaliśmy ze środowiskiem i graliśmy sobie na imprezach, będąc osobnym zjawiskiem. To nam na pewno nie pomogło, co zrozumiałem po czasie.
Po Mordorze poszedłeś za to w niszę. Nagrany z Wiadrowskim dyktafon był jakościowy, ale od początku nie wyglądał na rzecz, która może ci rozkręcić karierę.
Zrobiłem krok w tył, żeby mieć rozbieg. Czułem, że już jestem gotowy na krok w przód, ale najpierw muszę pojednać się ze swoimi korzeniami. W Mordorze nie odpieprzała mi sodówka, lecz przez to, że mieszkałem w innych miastach, zaniedbałem Gniezno i robienie rapów dla ziomali. Gdyby nie fakt, że słuchali mnie na początku, stanąłbym w miejscu. Dzięki dyktafonowi znalazłem się w Młodych Wilkach, dzięki Młodym Wilkom w Def Jamie, a dzięki Def Jamowi dzieje się u mnie tak dużo, jak nigdy wcześniej. To był dla mnie przełomowy krążek.
Pamiętam wasz klimatyczny koncert w Localu na Mokotowie w 2019, na który przyszło ok. 50 osób. Nie było ci po ludzku przykro?
Wręcz przeciwnie – byłem w szoku, że ktokolwiek podjął się organizacji takiego wydarzenia w stolicy i że sprzedałem tu bodajże 15 płyt kumatym młodym ludziom. W Gnieźnie przyszło za to 250 osób i poszło 200 fizyków – a to już w ogóle przepiękna sprawa, bo to tutaj biegałem z puchami, paliłem gibony obok szpitala psychiatrycznego i miałem swoje pierwsze składy: GPC, czyli Głowy Ponad Chmurami oraz Autrez, od którego wzięły się trzy litery w mojej ksywie.
Czasy się zmieniły, ale gibony chyba zostały, co?
Miałem taki okres, że w ogóle nie jarałem, teraz robię to sporadycznie. Muszę mieć coś dobrego i dobre towarzystwo, żaden ze mnie stoner. Próbowałem też CBD, ale to jak z piwem bezalkoholowym, czyli spoko raz na jakiś czas. Jeśli możesz, to wybierasz podstawową opcję.
Skoro w listach pytają nas, czym jest czarny swing, to może nam to wyjaśnisz na koniec?
To cząstka elementarna flow. Niech ludzie mają rozkminkę, a co.