Mało kto ma taki status, że może publikować swoje albumy bez zapowiedzi, a i tak będą o nich mówić wszyscy. Beyoncé Knowles-Carter dorastała podczas cyfrowej rewolucji, a umiejętność odnajdywania się w tych zmianach jest częścią jej artystycznej supermocy.
To słowa Kaitlyn Greenidge, która przeprowadziła obszerny wywiad z Beyoncé dla wrześniowego wydania Harper’s Bazaar. Trudno się nie zgodzić, bo faktycznie, początki Bey - jako frontmanki Destiny's Child - to era mp3, które nieśmiało pukały do drzwi naszych pecetów. Ale minęło ponad 20 lat, a ona cały czas jest na topie. Nigdy nie wpadła w sentymentalną szufladę gwiazd, które odświeżamy, kiedy chcemy wspomnieć przeszłość - na zasadzie: kiedyś to było. Tu zawsze jest Beyoncé i cała reszta. Trudno uwierzyć, że właśnie kończy 40 lat.
Jak udało się jej zachować artystyczną tożsamość, a jednocześnie wpływać na zmiany gry w muzycznym mainstreamie? Przecież to nie jest tak, że raz grała r'n'b, raz rocka, a raz cokolwiek, co wtedy było modne. Przyjrzyjmy się jej karierze i wpływie Beyoncé na przestrzeni dwóch dekad z okładem.
Od początku przedstawiała się światu jako silna, niezależna artystka. Najpierw - będąc liderką zespołu Destiny’s Child. Później nagrywając statementy, których tezy przyświecały całym albumom. Zarzuty o pop-feministyczny konformizm można jednak łatwo odeprzeć. To właśnie postawa i wartości, które przyjęła już jako nastolatka, doprowadziły ją do miejsca, w którym znajduje się obecnie.
Jak hartowała się stal
Córce fryzjerki i projektantki, Tiny, oraz sprzedawcy sprzętu medycznego, Mathew, muzyka była bliska od dziecka. W szkole uczyła się tańca – jazzu i baletu. Szybko odkryto także jej talent wokalny. Jako dziecko Beyoncé brała udział w konkursach, a w wieku dziewięciu lat lekcje u operowej śpiewaczki. Pierwsze utwory w studiu zaczęła nagrywać niedługo później.
Kiedy byłam na scenie, czułam się bezpieczna. Często byłam jedyną czarną dziewczyną i wtedy zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę starać się jeszcze bardziej. Jeśli chciałam wygrać, musiałam mieć sceniczną prezencję, dowcip i urok – powiedziała we wspomnianej rozmowie z Harper's Bazaar. Bey przejawiała tak duży potencjał, że jej ojciec postanowił porzucić swoją pracę, aby pomóc rozwijać jej karierę. Nie było łatwo. Mieszkająca w Houston rodzina Knowles nie była bogata, a szansa na zaistnienie przyszłej piosenkarki w branży muzycznej kosztowała jej rodziców czasowe rozstanie i wyprowadzkę do dwóch osobnych mieszkań. Ale tu przebija się pierwsza, niezwykle istotna cecha. Beyoncé musiała być bardzo pewna siebie. I zawzięta - jak młody Kanye West, któremu tak długo nie udawało się wygrać konkursu wokalnego, aż w końcu zacisnął zęby i to zrobił. Niebo jest limitem.
Wracamy do rodziny przyszłej gwiazdy. Mathew Knowles został managerem pierwszego zespołu córki, przekształconego z Girl’s Tyme Destiny’s Child, który odnosił duże sukcesy; świetnie wpasował się w dominujący na przełomie mileniów hype na przebojowe r'n'b. W znacznym stopniu właśnie za sprawą Beyoncé, najjaśniejszej gwiazdy girlsbandu. O byciu w jej cieniu po latach wprost opowiadała Kelly Rowland, koleżanka z zespołu i przyjaciółka z dzieciństwa Knowles. - Po prostu wmawiałam sobie: nie mogę nosić tej sukienki, ponieważ powiedzą, że wyglądam jak B. Albo: nie mogę mieć takiej piosenki, ponieważ brzmi zbyt podobnie do piosenki B. Będą porównywać. Ale jeszcze bardziej na uboczu znajdowała się Michelle Williams, która w pewnym momencie zastąpiła LaTavię Roberson i LeToyę Luckett, pierwotne członkinie zespołu. Powstał nawet hashtag #PoorMichelle i memy żartujące z jej najgorszej pozycji w grupie.
Historia Destiny’s Child obejmuje sporo kontrowersji wynikających z decyzji managerskich, za które rodzina Knowles spotykała się z krytyką. Chodziło o faworyzowanie Bey czy niesprawiedliwy podział zwrotek. Ale to ona miała najmocniejszy głos i największe predyspozycje. - Czułam presję i wzrok tych, którzy obserwowali, czy się nie potknę i nie upadnę. Nie mogłam zawieść mojej rodziny po tym, jak poświęciła się dla mnie i dla dziewczyn. Byłam najbardziej ostrożną, profesjonalną nastolatką, szybko dorastałam. Chciałam przełamać wszystkie stereotypy czarnej supergwiazdy, która pada ofiarą narkotyków lub alkoholu, i obalić absurdalne, błędne przekonanie, że czarne kobiety są wściekłe – przyznała po latach.
In love
Po wydaniu trzeciego albumu grupy – Survivor (2001) – artystki zajęły się twórczością solową. Beyoncé spróbowała dodatkowo swoich sił w aktorstwie; mniej więcej w tamtym czasie również zaczęła spotykać się z Jayem-Z. Para nigdy nie dzieliła się chętnie informacjami dotyczącymi ich relacji, która dla mediów od początku była gorącym tematem. Dokładny timeline tego ikonicznego związku przedstawiliśmy nawet na łamach newonce. Przełomem był lovesong ’03 Bonnie & Clyde. Pierwszy wspólny numer przyszłego duetu The Carters Jay-Z umieścił na swoim nowym krążku, The Blueprint 2: The Gift & The Curse (2002). Refren kawałka brzmi: All I need in this life of sin is me and my girlfriend / Down to ride ’til the very end, is me and my boyfriend, a w jego teledysku przemierzają wspólnie autem Zachodnie Wybrzeże. Na odpowiedź czekaliśmy rok. Było nią Crazy in Love, singiel promujący debiutancki album Beyoncé, Dangerously in Love (2003). I look and stare so deep in your eyes / I touch on you more and more every time…
Na swoim debiucie Bey mogła pozwolić sobie na zdecydowanie większą swobodę artystyczną, co też zrobiła. Cały album, choć momentami przydługi i nudnawy, pokazał wokalistkę, która ma do zaoferowania zdecydowanie więcej niż w po prostu poprawnym, popowym wydaniu grupowym – pisaliśmy w naszym rankingu płyt Beyoncé. Za solowy materiał zgarnęła pięć statuetek Grammy. Wcześniej, z Destiny’s Child, otrzymała ich trzy. A miała wtedy zaledwie 22 lata. Ponadto dwa z singli z Dangerously in Love – wspomniane Crazy in Love i Baby Boy z Seanem Paulem – dotarły na 1. miejsce listy Billboard Hot 100. Skąd ten sukces? Z innego od konkurencji podejścia do popu. Potrafiła odnosić sukcesy komercyjne i jednocześnie realizować swoją wizję; nieść wyznawane przez siebie wartości, mieszać gatunki. Była uniwersalna, radiowa, ale zarazem z jej treściami można było się zidentyfikować. Udowodniła to jeszcze raz na następnym longplayu, funkowym B’Day (2006). A dwa lata później ponownie – gdy wypuściła dwupłytowy, i co za tym szło, bardzo zróżnicowany, koncept-album I Am… Sasha Fierce. Zainteresowanie jej twórczością cały czas było duże, choć akurat tego pomysłu nie kupili wszyscy. Ryan Dombal w recenzji dla Pitchforka stwierdził, że zabieg jakim jest stworzenie swojego alter ego jest zwyczajnie nudny. Nikt nie wygrywa wojny Beyoncé vs. Sasha - często przegrywa słuchacz – napisał.
Beyoncé chciała bowiem skonfrontować się z osobą, którą była podczas występów. Sasha Fierce reprezentowała jej sceniczną osobowość. Była nieskrępowana i seksowna. Kilka lat później w wywiadach B stwierdziła jednak, że ją zabiła – bo stała się wystarczająco dojrzała, aby móc połączyć Bey z wykreowaną postacią. Album I Am… Sasha Fierce wydała, mając 27 lat, a dziś o czasie, w którym była in her 20s, mówi tak: Budowałam silne fundamenty mojej kariery i mojego dziedzictwa. Byłam skupiona na komercyjnym sukcesie i zajmowaniu pierwszych miejsc, byciu wizjonerką, bez względu na to, ile barier musiałam przełamać. Zostałam zepchnięta do granic moich możliwości. Nauczyłam się mocy mówienia nie.
W tym miejscu należy zrobić dygresję: to właśnie przy okazji I Am… Sasha Fierce Bey po raz pierwszy tworzyła film. Nauczyła się obsługi programu do edycji wideo, co było początkiem jej nowej miłości. A ta w kolejnych latach doprowadziła do stworzenia wizualnych albumów Beyoncé (2013) i Lemonade (2016), koncertowego Homecoming (2019) oraz soundtracku Black Is King (2020). Był to również początek Parkwood Entertainment, nazwanego na cześć ulicy w Houston, przy której swego czasu mieszkała piosenkarka. - Założyłam swoją własną działalność, kiedy zdecydowałam, że będę sama sobą zarządzać. To ważne, że nie poszłam do jakiejś dużej firmy managingowej. Chciałam podążać śladami Madonny i być potęgą; mieć własne imperium i pokazać innym kobietom, że gdy dojdziesz do pewnego momentu w swojej karierze, nie musisz podpisywać się z kimś innym i dzielić swoimi pieniędzmi oraz sukcesem – robisz wszystko sama – powiedziała.
Dokonała tego w idealnym momencie. Miała już status komercyjnej potęgi, a biznesu nauczyła się z doświadczenia, podglądając działanie kompanii, z którymi była związana. Inna sprawa, że pomagała jej w tym specyfika czasów. 20 lat wcześniej taki ruch byłby mniej prawdopodobny. Ale demokratyczny internet podkopał fundamenty, wylane pod fonograficznych gigantów. Ludzie słuchali tego, czego chcieli - nie tego, co podsuną im analogowe media. A chcieli słuchać Beyoncé.
Who run the world? Bey
Ale wersy stanowiące o sile Beyoncé były obecne jeszcze za czasów Destiny’s Child. Do what I want, live how I wanna live / I worked hard and sacrificed to get what I get – Independent Woman pt.1, numer, który zadebiutował w ścieżce dźwiękowej Aniołków Charliego, to sztandarowy przykład feministycznego, muzycznego statementu. Podobnie jak Bootylicious. Miała wtedy 19 lat. Przytyła i często słyszała w związku z tym krytyczne komentarze, ale pewnego dnia, gdy się obudziła, postanowiła przestać użalać się nad sobą. Później, na solowych płytach B, podobnych utworów było więcej. Zwłaszcza na 4 (2011), albumie wypuszczonym po dłuższej przerwie wydawniczej i bez pomocy managerskiej Mathew Knowlesa, na którym idee Bey wybrzmiały szczególnie. Artystka długo zbierała inspiracje. Nawiązała współpracę artystyczną z The-Dreamem, który – jak pisaliśmy – subtelnie wyciągnął z Beyoncé to, co w niej najlepsze – emocjonalność, autobiografizm i bezpretensjonalność. Razem stworzyli album, który muzycznie łączył w sobie ejtisowe brzmienia spod znaku Prince’a i najntisowe R&B. 4 było jednak dopiero rozgrzewką przed tym, co miało wydarzyć się w kolejnych latach.
Kariera Beyoncé nabierała tempa stopniowo, powoli, tak samo, jak zmieniało się jej życie prywatne. Trzy lata przed premierą wspomnianego autorskiego materiału artystka poślubiła Jaya-Z. Pobrali się w gronie najbliższych, na tarasie apartamentu rapera w Nowym Jorku. Natomiast ich pierwsze dziecko, córka Blue Ivy Carter, przyszła na świat cztery lata później – w 2012 roku. A zanim to się stało, gdy Bey ogłosiła, że jest w ciąży, padł rekord, który… zapisał się w Księdze Guinnessa – w tamtym momencie odnotowano najwięcej tweetów na sekundę poświęconych temu samemu tematowi.
Mogła już wszystko. Piąty album, zatytułowany po prostu Beyoncé (2013), wydała bez zapowiedzi. I co więcej, był to materiał nieco eksperymentalny oraz – jak nigdy dotąd – szczery. Ubiegła dekada stała pod znakiem wielkich zmian, a B doskonale potrafiła się do nich dopasować. Beyoncé powstawał w domu Knowles w Nowym Jorku. Do niego zaprosiła grupę uznanych artystów, z którymi kolektywnie przez miesiąc pracowała nad owym projektem; nagrała utwory o miłości i namiętności łączącej ją z Jayem-Z, dostarczyła radiowe przeboje i hymny pokroju ***Flawless. Otworzyła się również na tematy, o których nie mówiła wcześniej - jak pogoń za ideałami (Pretty Hurts), nie zawsze łatwej relacji z partnerem (Jealous) czy obaw związanych z wychodzeniem za mąż (Mine). Bey po prostu pokazała, jak robić ambitny, ale jednocześnie przystępny dla masowego odbiorcy pop. I tym samym zaprezentowała się z najbardziej dotychczas ludzkiej, autentycznej strony. A wkrótce ustawiła poprzeczkę jeszcze wyżej, wydając superprodukcję, jaką jest Lemonade (2016).
Poza tym kto przedtem mógł sobie pozwolić na wydanie płyty bez zapowiedzi? Dziś to w mainstreamie norma. Tak, to też - po części - zasługa Beyoncé. To ona złamała panujące od lat zasady.
Kiedy życie daje ci cytryny, zrób z nich lemoniadę
Motto, które przewodziło temu projektowi było powiedzeniem powtarzanym przez babcię B. Ale można je odczytywać nie tylko w kontekście najlepszego i najważniejszego albumu artystki. Beyoncé, jako niezależna kobieta i Afroamerykanka, jest archetypem, jakiego w popkulturze wciąż brakuje. Nic dziwnego, że podobnie jak obecnie chociażby Lizzo robi wszystko, aby dawać przykład innym. - Moja mama nauczyła mnie, jak istotne jest nie tylko bycie widzianym, ale także zobaczenie siebie. Dla mnie jako matki dwóch dziewczynek, ważne jest, aby one właśnie widziały siebie – w książkach, filmach i na wybiegach. Aby postrzegały się jako dyrektorów generalnych, jako szefów i aby wiedziały, że mogą napisać scenariusz własnego życia – że mogą mówić, co myślą – powiedziała w jednym z wywiadów trzy lata temu.
Oto główna myśl Lemonade. Gdy w pełnym symboli (czytelne nawiązania do sytuacji po przejściu huraganu Katrina oraz protestów w Ferguson) klipie do singla Formation Bey wychyla się przez szybę samochodu, nie ma wątpliwości – ona rządzi. Nie tylko rzuca braggowe linijki, ale przede wszystkim okazuje dumę ze swoich korzeni. W zdominowanej przez mężczyzn branży kobiety były przez lata traktowane jako po części artystki, po części - obiekty zbiorowej fascynacji. I żeby nie było, seksualizacja dotykała także śpiewających mężczyzn. Natomiast nie w aż takim stopniu. Tymczasem działania Beyoncé sprawiły, że dyskurs o sile kobiet w popie autentycznie się rozkręcił. Kiedy w połowie minionej dekady zsamplowała fragment przemówienia nigeryjskiej pisarki Chimamandy Ngozi Adichie We Should All Be Feminists, to było jak wezwanie do walki. I to jeszcze przed erą #metoo. To pokazuje, jak silnie jej działalność antycypowała zmiany w społecznym myśleniu, które zaszły na przestrzeni ostatnich lat. A z rzeczy czysto technicznych - Lemonade to także album wizualny. Kto grający w jej lidze porwał się przedtem na podobny koncept? Daft Punk w 2001 roku (premiera krążka Discovery z towarzyszącym mu filmem Interstella 5555 - godzinną wizualizacją całej płyty) byli jednak w nieco innym miejscu.
W ostatnich latach artystka współtworzyła soundtrack do nowego Króla Lwa, powołała do życia charytatywną organizację BeyGOOD i urodziła bliźnięta – Rumi i Sir Carter. Przez te 40 lat zrobiłam tak dużo, że chcę po prostu cieszyć się życiem – mówi B przed swoimi czwartymi okrągłymi urodzinami. - Trudno jest iść pod prąd, ale bycie małą częścią niektórych zaległych zmian zachodzących na świecie jest bardzo satysfakcjonujące. Chcę kontynuować prace nad likwidacją nierównowagi systemowej. Chcę nadal wywracać tę branżę do góry nogami. Czyli dokładnie to, o czym pisaliśmy w poprzednim akapicie.
I jeszcze jedno. To, że Beyoncé jest artystką ważną dla współczesnych 30-, 40-latków wychodzi z przynależności pokoleniowej; ona stawała się gwiazdą w tym samym momencie, w którym oni świadomie szukali dla siebie muzycznych fascynacji. Ale czemu tak mocno wpływa na młodszych od niej o dwie dekady milenialsów? Świetnej odpowiedzi na to pytanie udzielił krytyk BBC Henry Knight. Centralną wartością, którą reprezentuje Beyoncé – poprzez jej sztukę, przedsiębiorczość, aktywizm i oddanie rodzinie – jest nieograniczony potencjał, przesłanie szczególnie atrakcyjne dla milenialsów. Może w ostatnich latach pojawiły się lepsze albumy, ludzie, którzy zarobili więcej pieniędzy, bardziej rozpoznawalne feministki i matki, których poświęcenie było większe. Ale czy ktokolwiek inny może zbliżyć się do Beyoncé, sumując wszystkie te światy? - pytał w swoim tekście Why Beyoncé speaks for a generation.
A poza tym musisz być naprawdę kimś, jeśli tak znany egotyk jak Kanye West celowo robi z siebie szaleńca, włażąc na scenę podczas przemówienia Taylor Swift i obwieszczając światu, że to tobie należy się nagroda. Nie jemu - tobie. Mało?