Jeden z najlepszych albumów 2023 roku ukazał się w 2012 roku – śmiejemy się z kumplami, słuchając znowu wczesnego Domo na bitach Ala. No Idols nie dość bowiem, że zniosło próbę czasu, to jeszcze w wielu kwestiach swój czas wyprzedziło.
Kilka osób w przeciągu ostatniego tygodnia pytało mnie, czy słyszałem nowy krążek Domo Genesis i Alchemista. Po pierwszej takiej zagajce wróciłem zajarany na chatę i zacząłem szukać upragnionego sequela do No Idols, jednak prędko okazało się, że mowa jest o… reedycji tego kultowego w niektórych kręgach mixtejpu. O ile bowiem lista gości przewijających się przez tę płytę mało kogo pozostawi dziś obojętnym, a równie klasyczne jak współczesne bity są być może nawet jeszcze bardziej aktualne niż dekadę temu, to wówczas materiał ten przeszedł bez większego echa. Odd Future – co prawda – było już wtedy w uderzeniu, ale Tylerowi daleko było do jego obecnego statusu, a Domo – nie oszukujmy się – od zawsze był (i wciąż jest) w cieniu Creatora, Earla i Franka. Alchemist tymczasem znajdował się wówczas w okresie przejściowym; kończył powoli swoje tour de force po rapowych listach przebojów i zaczynał budować podziemne imperium, które aktualnie okazuje się być punktem odniesienia dla tak wielu rapowych biznesów od Buffalo po Warszawę. Nie tylko jednak w tym względzie No Idols okazuje się być na wskroś teraźniejsze. Nic dziwnego więc, że nawet niektórym diggerom wydaje się być świeżutką premierą.
Bądź tym, kim wiesz, że jesteś…
…wtedy będziesz równy wielkością temu, co cię trwoży – mówi Viola, bohaterka Wieczoru Trzech Króli Williama Shakespeara. Cytatem z tej komedii kończy się pierwszy utwór z No Idols – Prophecy, nawinięty przy wtórze płaczliwego gitarowego solo manifest artystyczny Dominique’a Cole’a, znanego lepiej jako Domo Genesis. Trzymając się wówczas bardzo blisko Golf Wangu młody Kalifornijczyk do dziś pozostaje wierny maksymie, którą wykłada w drugiej zwrotce: I don't make records for radio play, nigga, no! / But still the inspiration for niggas who ever lived it, bro. Część swoich płyt wypuścił tylko w cyfrze, gościnek więcej zostawia w drugim obiegu niż głównym nurcie i choć nigdy nie był raperem ani szczególnie charyzmatycznym, ani technicznie niedoścignionym, to do jego płyt wracałem po wielokroć, jego zwrotki z OF Tape’u nieraz sobie w myślach powtarzałem, a wejście w MANIFESTO Tylera ma wybitne. Sądząc po jego dyskografii ma on też sporą świadomość tego, że dobrze mu robi interakcja z innymi MC’s i właściwie na każdym krążku ma przynajmniej połowę tracklisty zapełnione featuringami. Na No Idols gościnnie pojawili się więc – uwaga, lecimy – Action Bronson, Earl Sweatshirt, Vince Staples, Smoke Dza, Freddie Gibbs, Prodigy z Mobb Deep, SpaceGhostPurrp i Tyler The Creator. Ufff… A, że Alchemist podrzucił im bity wprost idealnie zrównoważone, to…
Jebać wszystkich innych
Tak z kolei nazywa się drugi numer z tego krążka; napędzane pełzającym basem i rwanymi smyczkami, podwórkowe braggadocio, które Big Boi Al dopala jeszcze od czasu do czasu zaśpiewem którejś soulowej divy. I właśnie takie niuanse, pojedyncze krótkie próbki pojawiające się niekiedy tylko raz na cały utwór, charakterystyczne efektowanie i dosyć duża dezynwoltura w kwestii układania bębnów (albo w ogóle się ich pozbywania, w czym ten bitowy alchemik był jednym z pionierów) sprawiły, że jako jeden z nielicznych producentów zaczynających jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, a w największym uderzeniu będących na początku dwutysięcznych, Alan Maman wciąż świetnie odnajduje się w rapgrze roku (bez)pańskiego 2023.
Bity mam loose fit, a ty ciągle wietrzysz pokój / Sam się robi credit street; spłaca kotów, spłaca wrogów – rzeczony refren pochodzi, co prawda, z zapowiadanej na ten miesiąc wspólnej płyty Kosiego i Szczura, ale jego wydźwięk wprost idealnie podsumowuje karierę człowieka odpowiedzialnego za warstwę instrumentalną No Idols. Biciory wychodzące z jego zawalonego winylami, nieustannie podwędzanego marihuanowym dymem domowego studyjka nie dość bowiem, że pasują jak ulał pod przewijki raperów z każdej możliwej szkoły, to jeszcze zapewniły mu jednoczesny szacunek u dzieci ulicy i nerdów rapu. I choć za początek nowego etapu na jego równie długiej jak krętej ścieżce kariery należałoby uznać album nagrany wspólnie z Prodigy’m, czyli wydane w 2007 roku Return of the Mac, to właśnie kooperacja z Domo Genesis zdaje się być najlepszą zapowiedzią tego jak Big Boi Al będzie brzmiał w trzeciej dekadzie XXI wieku. To tu zaczęła się w to wszystko nagle wsączać gitarowa psychodela, to tu bębny zaczęły powoli schodzić na dalszy plan i to tu też nasi krajanie znajdą znajomy lokalny akcent, czyli sampel z Ze słowem biegnę do ciebie SBB.
Zanim przybędą anioły
Kiedy No Idols zostało w sierpniu 2012 roku wypuszczone do sieci, nikt jeszcze nie mówił o neo boom bapie (sic!). I choć tak mocno zakorzenione w rapowej tradycji ekipy jak Black Hippy, A$AP Mob, Pro Era czy właśnie Odd Future były już wszystkie na prostej wznoszącej, to na listach przebojów rządzili wówczas Nicki Minaj i Flo Rida. Kendrick Lamar wyważał właśnie drzwi do mainstreamu za sprawą Good Kid, M.A.A.D City, a Kanye West pozostawał u szczytu wydając kompilacyjne Cruel Summer – ale o jakkolwiek gremialnym powrocie do samplowania i cypherowych, hiphopowych nawijek nie mogło być raczej mowy.
Dziś, kiedy post-trapowy, newschoolowy rap z rozdania Griseldy, nowego Soul Assasins czy kręgów bliskich Alchemistowi stanowi bardzo mocną alternatywę dla tego, czym żywi się główny nurt, No Idols wydaje się natomiast krążkiem dużo ważniejszym niż wychwalane wówczas przez krytyków Welcome to: Our House Slaughterhouse czy Skelethon Aesop Rocka. A, że właśnie jego reedycja trafiła w zeszły piątek na streamingi, to warto się z tym albumem zapoznać albo zrobić sobie z niego powtórkę. Bo jak już wcześniej tu pisałem, pięknie się zestarzał albo wręcz nie zestarzał się wcale. Nie dość, że brzmi, to jeszcze – w zupełnie nowej oprawie graficznej, za którą odpowiada nasz lokalny Szejku – wygląda jak któraś aktualna premiera z tego równie klasycznego jak współczesnego światka, który w przeciągu minionej dekady rozrósł się i urósł w siłę jak rzadko który inny sektor dzisiejszego rapowego multiwersum. Bo jak nawija Domo Genesis: jest tu po to, żeby apply pressure from all angles / To go against it is dangerous / Maintain cause it ain't no thing to us / You niggas claiming that famous stuff / We just staying the same, stacking papers till the angels come.