„Flash” to największa superbohaterska klapa finansowa. Czy film jest aż tak zły? (RECENZJA)

Zobacz również:Czy faktycznie ludzie przestali chodzić do kin? 2023 fatalnym rokiem dla głośnych premier
Flash
Warner Bros. Pictures

Po fatalnym weekendzie otwarcia przyszły dla Flasha jeszcze gorsze tygodnie. Media donoszą, że wytwórnia Warner Bros. straciła na tym tytule 200 milionow dolarów (!) i nie było dotąd w gatunku większego flopu.

Artykuł pierwotnie ukazał się w czerwcu 2023 roku

Jak Ezra Miller w szkarłatnym stroju odpalił Speed Force, to nie tylko otworzył wieloświat w DC Extended Universe, ale też wywołał przed premierą hype, który tak nakręcił recenzentów, że chcieli widzieć we Flashu najmocniejsze kino z gatunku od czasu – co najmniej – Spider-Man: No Way Home. Coś jednak ewidentnie poszło nie tak.

W straszliwych bólach powstawała ta produkcja. Dość odnotować, że blisko dwie dekady temu (!) wytwórnia Warner Bros. skaperowała Davida S. Goyera, który razem z Christopherem Nolanem napisał Batman Begins, żeby popracował nad opowieścią o Scarlet Speedsterze. Nic jednak z tej współpracy nie wyszło; podobnie jak z kilku kolejnych. Mijały lata, Flash dostał serial z Grantem Gustinem, a równolegle na wielkim ekranie Ezra Miller zaliczył cameo w Batman v Superman: Dawn of Justice i Suicide Squad, żeby na całego wystąpić w Justice League. Pierwotnie datę premiery filmu o jego przygodach wyznaczono na początek 2018 roku, ale nic z tego nie wyszło. Wielokrotne zmiany reżyserów, pandemia oraz skandale wokół Millera, którego kronika kryminalna obejmuje m.in. napaść na kobietę czy włamanie celem kradzieży alkoholu, sprawiły, że zaczęto spekulować o skasowaniu projektu. Choć takie pogłoski zdementowała ostatnio producentka Barbara Muschietti.

Flash finalnie nie podzielił losów Batgirl. Mało tego – zaczął wyrastać na przełomowe wydarzenie w świecie DCEU; wprowadzając do niego multiwersum i wzbudzając entuzjam, o który od dawna trudno było w tej stajni. Do chóru pochlebców dołączył również James Gunn (Strażnicy Galaktyki, Suicide Squad); szef DC Studios szybko umieścił ten tytuł wśród najlepszych superbohaterskich produkcji wszech czasów.

Postać kreowana przez Ezrę Millera przypomina trochę Spider-Mana. Tyle tylko, że zamiast młodzieńczej werwy – targana jest neurozami. Na co dzień zahukany Barry Allen, gdy wrzuci najwyższy bieg, przywdziewa strój herosa-sprintera i staje się maskotką w Lidze Sprawiedliwości. Gra więc trzecie skrzypce przy Batmanie i Wonder Woman, a równocześnie stara się uporać z osobistą tragedią, która odcisnęła na nim trwałe piętno. Jego matka została zamordowana, gdy był dzieckiem, a oskarżony o tę zbrodnie został ojciec. Barry stara się udowodnić jego niewinność przed sądem; wiadomo. Odkrywa jednak przy tym, że zawrotna prędkość pozwala mu na podróże w czasie i przestrzeni, więc stawia sobie za cel zapobieżenie tragedii sprzed lat. I właśnie o tym jest Flash; o wieloświecie – wyeksploatowanym już do spodu przez Marvel (dopiero co zachwycał przecież Spider-Man: Across the Spider-Verse) i o efekcie motyla.

Bo szybko okazuje się, że w timelinach namieszano niczym w misce spaghetti. Takiego porównania użyje wspaniały Michael Keaton powracający w roli Bruce'a Wayne'a, ale nie tego Człowieka nietoperza, którego Flash zna ze swojego wymiaru i też nie tego, którego jeszcze później spotka.

W wyniku igrania z wieloświatem – Scarlet Sprinter zostaje uwięziony z młodszym sobą, gdy Ziemię najeżdża Zod (Michael Shannon), który – jak w Man of Steel – zamierza ją terraformować, żeby uczynić Krypton great again. Terraformowanie oznacza anihilację naszego gatunku, więc wypadałoby wezwać na pomoc Ligę Sprawiedliwości, ale Ligi Sprawiedliwości, jaką znamy tu nie ma.

Zabawa w multiwersum daje asumpt do igrania z popkulturowym dziedzictwem i metażartów. Najwięcej frajdy sprawiają rozmaite easter eggi typu alternatywna wersja Powrotu do przyszłości czy mnożenie wcieleń Supermanów i Batmanów. Momentami stylowo Flash śmieje się z samego siebie i całej mitologii DC, ale dużo też w tym tryhardowania. Ile można kręcić beczkę z Nicolasa Cage'a? Ile razy jeszcze na ekranie parafrazowany będzie popularny mem ze Spider-Manami?

W filmie Andy'ego Muschiettiego komiksowe dywagacje o trzepocie skrzydeł motyla stanowią zasłonę dymną dla niedostatków. Finałowa klamra robi wrażenie, ale opowieść nie dźwiga wpisanego w nią dramatu, co idzie także na konto Ezry (nieznośny zwłaszcza, jak uderza w kabaretowe nuty). Nie udaje się wykreować porządnego antagonisty, bo Shannon pasuje tu jak pięść do nosa.

Po tym wszystkim, co działo się w MCU, wtórna – na domiar złego nieszczególna wizualnie – wydaje się ta wariacja na temat multiwersum i idzie poczuć się jak w dniu świstaka. Żeby nie było – Flash dostarcza jakiejś rozrywki skrojonej pod przebodźcowanego widza, ale nie wykracza poza przyzwoitą generykę. Do błyskawicznego zapomnienia.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Senior editor w newonce.net. Jest związany z redakcją od 2015 roku i będzie stał na jej straży do samego końca – swojego lub jej. Na antenie newonce.radio usłyszycie go w autorskiej audycji „The Fall”, ale też w "Bolesnych Porankach". Ma na koncie publikacje w m.in. „Machinie”, „Dzienniku”, „K Magu”,„Exklusivie” i na Onecie.
Komentarze 0