Skoro marzec dobiegł końca, przyglądamy się wydawnictwom z początku roku, które zrobiły na nas szczególne wrażenie. Wyselekcjonowaliśmy dziesiątkę, która jest wielowymiarowa i niejednoznaczna, a przy tym nie rozczarowałaby nawet, gdyby powstała pod koniec grudnia.
Żeby nie było niedomówień, trzeba podkreślić, że znajdziecie tu wyłącznie tytuły z naszej sceny hip-hopowej. Co nie znaczy, że generalnie nie dostrzegamy tak zjawiskowych pozycji, jak Closer Now Earth Traxa czy Minus 30°C Zimy Stulecia. Jeszcze jedno – kolejność alfabetyczna.
club2020 – „club2020”
Imponująca różnorodność vibe'ów, brzmienia, flow, tekstowych rozkminek. Równie imponująca umiejętność sklejenia tego w spójny, satysfakcjonujący artystycznie i dostarczający masę rozrywki longplay – podsumowywał w recenzji Lech Podhalicz. Wspólny album artystów związanych z kolektywem 2020 stanowił – obok Adwokata Diabła – najgłośniejsze wydarzenie ostatnich miesięcy na naszej scenie. I wiele rzeczy mogło pójść nie tak ze względu na ograniczony czas przygotowywania czy rozstrzał osobowości zebranych nad Bałtykiem, a jednak wszystko zagrało. W efekcie powstał superwitalny materiał, rozciągnięty pomiędzy jersey clubami i Mikiem Deanem, a dobrze rozumianą truskulozą czy nawet – przykurzonymi – g-funkami, który bynajmniej nie sprawia wrażenia, że do barszczu wrzucono za dużo grzybów. Marek Fall
Hubert. – „święty spokój”
Długo nie wiedziałem, jak to będzie wyglądało, a zależało mi na tym, żeby stworzyć historię. No i tak się złożyło, że zacząłem podróżować pociągami po bliższych i dalszych okolicach. To była duża część mojego życia i postanowiłem się nią podzielić, kierując ten materiał do ludzi, którzy myślą podobnie, a rzadko znajdują dla siebie taki głos – opowiadał na naszych łamach Hubert. na temat kulis powstawania eskapistycznego concept-minialbumu o poszukiwaniu świętego spokoju; materiału tak autorskiego i osobnego, że trzeba by chyba cofnąć się do Trójkąta warszawskiego, żeby w drugim obiegu znaleźć coś podobnego. I jeszcze ten TikTok jako katalizator całkowicie nietiktokowych nagrań! Newcomer o aparycji młodego Zbyszka Bońka manifestuje sobie występ na Open'erze za trzy lata, ale w tym momencie wydaje się, że on ma papiery, żeby stało się to znacznie wcześniej. Aha – wiadomo, że święty spokój to końcówka ubiegłego roku, ale nie będziemy się przecież przepychać o te kilka dni. Marek Fall
Kuban – „spokój.”
Cztery lata w rapie na dziekance; no i co? No i Kuban wrócił z albumem, który wbił się do światowego zestawienia Spotify – Top Albums Debut Global, a na własnym terenie zdobył platynę w preorderze i trafił na pierwsze miejsce OLiS-u. Ale odbiór spokoju. nie jest wcale jednoznacznie hiperentuzjastyczny. I chyba nie mogło być inaczej z uwagi na ten ryzykowny zabieg skontrastowania – częstokroć gorzkiego – remanentu przeszłości i czasu nieobecności na scenie z produkcjami nacechowanymi radiową nośnością. Nie ma się co czarować – beaty rzeczywiście bywają zbyt cheesy i grana jest zgrana karta ciemnych stron hip-hopowej popularności, ale Kubie wiele uchodzi na sucho ze względu na łobuzerską charyzmę, brak zadęcia czy pretensji, lekkość w składaniu wersów. I jego spokój. to ostatecznie poruszająca i mądra, a przy tym wolna od mędrkowania, płyta o pogodzeniu z rzeczywistością; o tym, że rany już się goją. A, że wkradają się tu częstotliwości radia Eska? Bywają większe zmartwienia. Sprawdźcie nasz dwugłos poświęcony comebackowi Kubana. Marek Fall
Laikike1 x Soulpete – „Rzeczy Naturalne”
Laik przez całe lata operował na scenie w roli poety przeklętego, który pisał w malignie utwory przyjmowane przez część publiczności jako wizjonerskie, a przez część jako grafomańskie; ciskał wokół gromy. „Rzeczy Naturalne” zastają go w zupełnie innym miejscu – pisaliśmy w recenzji z początku marca. On pozostaje tekściarzem charakternym, ale zyskał równowagę, a jego wersy nabrały klarowności. I kiedy prześwietla przeszłość, otaczającą rzeczywistość i samego siebie, zwykle trafia z precyzją bez uciekania w piętrowe metafory czy przesadną metafizykę. Dużą czutką wykazał się Piotrek, że nie lał pod korek w beatach tylko postawił na spokojne tempa i wycofał bębny. Jakby wedle starej piłkarskiej zasady szanuj zdrowie kolegi. Nadal zachwyca w takich produkcjach, jak Kolor w kolor czy Funfair, ale dokonuje tego w korespondencji z introspekcjami i obserwacjami Marcina. Obaj nigdy nie byli mocniejsi razem; Laikike1 nigdy nie był lepszy. Marek Fall
Pako – „Dom Strachu”
Obok clubu2020 – mój ulubiony polski album pierwszego kwartału. Reprezentant Gugu Gangu wjeżdża na scenę jak do siebie. Oficjalny debiut Pako to dojrzała, autorefleksyjna rzecz o wysokim stężeniu energetycznym. Dom Strachu jest odważny zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej. Nabuzowana, krzyczana nawijka w stylu wczesnego Denzela Curry’ego. Świeże i nieoczywiste beaty, za które odpowiedzialny jest w większości rewelacyjny Bahsick. Od kompozycji przez sound design po gatunkową różnorodność – wszystko top notch. Znakomite tracki (Dla Atencji, Burza, Blizny czy Pill Crusher), w których melodyjność wymieszana jest z agresją w idealnych proporcjach, będą stale zapętlane. A cypherowy Danse Macabre to już underowy instant classic.
Trudne życie małolata; przestroga przed grubym melanżem i rozliczenie się z przeszłością. Dużo tu – zaskakującej dla imprezowego środowiska – samoświadomości. A kiedy w Riot, Pako rapuje, że nie wszystkim się podoba to, że wchodzę zrobić zmiany, to ja mu totalnie kibicuję. I czekam na więcej, bo jeśli tak ma brzmieć przyszłość naszego rapu, możemy być spokojni. Lech Podhalicz
Soulard & Leeny – „Too Tied Up”
O Soulardzie wiadomo niewiele; Too Tied Up to jego debiutancki album, promowany na youtubowym kanale mlodyrafi, przez który przewija się cała śmietanka newschoolowego undergroundu. Właśnie tam wylądowały teledyski do Za Bardzo Związany, Bitwa czy Nic Na Przymus, ale nie ma co się ograniczać wyłącznie do nich; tej płyty warto posłuchać w całości. Wybijają się podśpiewywane refreny i – świadczące o muzykalności – zwrotki. Dopełniają je Xad, Polar_ i przede wszystkim młodyBA. To wszystko idealnie wpisuje się w klimat beatów od – bardziej ugruntowanego w środowisku – Lenny’ego, który w przeszłości współpracował między innymi z White Widow, Assterem czy Vkiem. Too Tied Up nie jest niczym przełomowym, ale nakazuje śledzić dalej poczynania Soularda. Zdecydowanie one to watch. Jędrzej Święcicki
Vkie – „#VKIEszn”
Jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskiego podziemia nadal utrzymuje wysoką formę. Minialbum #VKIEszn to żadna rewolucja, a dobrze znane patenty. I nie ma w tym nic złego, bo o ile Vkie nie dokonuje drastycznych zmian, utrzymuje zadowalającą jakość. Nie wyczerpuje też stylistycznego źródełka do cna. Muzycznie? Klasyczny undergroundowy trap: melodyjny; mroczny; ze sporą ilością ulicznej braggi. Jest też charakterystyczny dla 22-letniego rapera lokalny patriotyzm. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, najprędzej do powtarzalnych tekstów. Tutaj Vkie ma jeszcze spore pole do upgrade'u. Poza tym jest naprawdę solidnie, a to bankowo nie wszystko, co ma do pokazania reprezentant Śląska. Lech Podhalicz
Włodi – „HHULTRAS”
Wymaganie, żeby uciekać od wtórności to sadomasochizm. Kurwa, jak można oczekiwać od człowieka, który wstaje rano, je, pracuje, kładzie się, żeby się nie powtarzał? Bzdura totalna. Ja kocham tę rutynę; stabilność; że pewne rzeczy są dla mnie w miarę przewidywalne i życie toczy się takim torem jointowo-hiphopowym – podkreśla Włodi w ostatnim wywiadzie dla newonce i to w zasadzie zamyka temat zarzutów, że on to tylko umie o paleniu. Zwłaszcza, że – jak zwykle – ciekawe jest to, co dym u Włodiego zasłania. I jak zwykle to klarowne, precyzyjne wersy; hołd dla przeszłości i teraźniejszości – nawet jeśli autor HHULTRAS prawd, którymi rządzi się ten świat, w większości nie popiera. Pewnie dlatego Włodi nie postawił, zgodnie z obowiązującymi zasadami, na featową wierchuszkę sceny, wyciągając w zamian zdolnych i mało znanych Koko i Brzosa, odkurzając Piha i przypominając, że Fisz dalej pasuje do rapu, trzeba tylko uszyć mu stosowny beat. Jest nienachalnie efektowny i nachalnie konsekwentny. To chyba o ikonie post-punka, Brytyjczykach z The Fall ktoś powiedział, że są zawsze inni, zawsze tacy sami i to jest podobny przypadek. Jacek Sobczyński
Yung Adisz – „Kopenhaga”
Yung Adisz to bóg tego sad-pokolenia, a jego – przesiąknięta opioidami – Kopenhaga jest jednym z najciekawszych albumów ostatnich miesięcy. To swego rodzaju reportaż; obraz emigranckiego życia w stolicy Danii, w której mieszkał od ósmego roku życia, przedstawiony za pomocą połączenia przećpanych soundcloudowych brzmień z zachodnią, hustlerską nawijką. To projekt konceptualny: zaczynamy od opisu bohatera w Byłem Za Granicą, potem przechodzimy do opowieści o kopenhaskiej codzienności, a kończymy deklaracją rapera w numerze Punkt Bez Powrotu, że teraz cały świat jest do zdobycia. Ma rację. Bez pomocy majorsowych labeli i znanych gości na featach – wszystkie numery z Kopenhagi przekroczyły 100 tysięcy odtworzeń na Spotify. To pokazuje, że muzyka Adisza broni się sama – nie tylko ciekawą stylówą, ale również autentycznością. Można oczywiście zarzucać, że materiał jest monotonny w męczeniu tematu używek – tabletek, oxów, opiatowych snów czy leanu – ale jak przyznaje sam Adisz: wszystko, co, kurwa, nawijam to są fakty, nie zamierzam uczyć dzieci. Jędrzej Święcicki
Zdechły Osa – „Breslau Hardcore”
Wrocław jest brudny czekamy na potop – rzucał Zdechły Osa już blisko cztery lata temu, zwracając na siebie uwagę wszystkich za sprawą dominacji genetycznej w Gorzkiej wodzie u Pezeta. Potop nadszedł, a gdy woda opadła, niepokorny newcomer miał kontrakt w Warnerze, a potem debiut z nominacją do Fryderyka i statusem Złotej Płyty; drugie miejsce w konkursie młodych talentów Wyborczej; sztuki na Open'erze, Męskim Graniu i SBM FFestivalu w CV. Breslau Hardcore stanowi epilog tej historii, która zaczeła się na Sprzedałem dupe. Na wielu poziomach upgrade w stosunku do tamtego wydawnictwa. Z emocjonalnymi highlightami w postaci ŚCIANACH POD WRAŻENIEM i DO WIDZENIA. Jedyne ale jest takie, że to chyba równocześnie dla Osy dojście do ściany w obecnej formule. I oby z tej wybuchowej mieszaniny trashowego hip-hopu, harcerskiego punk rocka i amby ostatecznej nie wyszło nigdy coś takiego o czym Cool Kids Of Death śpiewali: dla tych z generacji nic wymyślono wreszcie coś; konfekcjonowany bunt konfekcjonowaną złość. Sprawdź naszą recenzję Breslau Hardcore. Marek Fall
Komentarze 0