Czesław Niemen: Kanye West PRL-u i słowiański James Brown

Zobacz również:nghtlou: autentyczność przeżywania emocji (WIDEO)
Czesław Niemen
Gems/Redferns

Człowiek, który nigdy nie przestał wsłuchiwać się we własną ambicję. Ta pomagała mu kreować w głowie wyśnione dźwiękowe światy. Niektóre niemal idylliczne; niektóre koszmarne. Artykuł pierwotnie ukazał się w kwietniu 2022 roku.

Artykuł pierwotnie opublikowany w sierpniu 2022 roku.

Szał. Wrzeszczące, płaczące i mdlejące młode kobiety. To nie scena z A Hard Day’s Night. To fragment koncertu Czesława Niemena, którego fenomen w szczycie jego bigbitowej fazy faktycznie można, przy zastosowaniu odpowiedniego skalowania, przyrównać do beatlemanii. Otwierająca Sukces – 13-minutową dokumentalną etiudę wyreżyserowaną przez Marka Piwowskiego, który 2 lata później, w 1970 roku, rozsławi się w całym kraju Rejsem – scena nie jest jednak wstępem do pochylenia się nad naturą popularności młodego wokalisty. To otwierający paragraf do litanii ognistej krytyki tzw. kultury młodzieżowej.

Ja się ładnie ubieram. Wszyscy się tak powinni ubierać – mówi po długiej pauzie, rzekomo bez lepszego pomysłu na jakąkolwiek inną wypowiedź, Niemen. Ma na sobie bezrękawnik z futrzanymi wykończeniami i góralskimi motywami oraz wzorzystą koszulę zdesaturyzowaną przez czarno-biały obraz. Jego głowę zdobi geometryczna wariacja na temat fryzury na pazia. Jest wystrojony, a Piwowski próbuje mu dorobić łatkę modnisia i lalusia. Zwłaszcza w kontekście słów, w których piosenkarz próbuje zwrócić uwagę na zjawisko starszawych mężczyzn w białych koszulkach na ramiączkach, których głównym zainteresowaniem ma być picie napojów wyskokowych pod sklepami. Zapowiada też, pretensjonalnie nazwaną, piosenkę na ten temat – Białe koszule, czarne dusze.

Niemen snuje mętne rozważania na temat natury sukcesu, tytularnego motywu jednego z jego największych wówczas przebojów oraz, wedle perspektywy reżysera, niezasłużonego owocu, którym zajada się młody muzyk. W kontraście z luźno usposobionym trębaczem wychodzi na spiętego i autorytarnego buca, który nie ma dystansu do siebie i dąży do wykonawczej perfekcji za wszelką cenę oraz nie widzi belki we własnym oku. Historia o walce o stolik w restauracji klasy S mogłaby być dowodem tego dystansu, ale rozpada się w połowie i okazuje strzałem w stopę. Słowa o krzyku zostają skontrowane nie wokalnym popisem, a głupio brzmiącym zawołaniem, mającym na celu przetestowanie mikrofonu. Intencje reżysera by zdyskredytować muzykę Niemena jako kalkę zachodnich rock'n'rollowych patentów i niepotrzebnego wrzasku oraz ukazanie muzyka jako głupka są oczywiste.

By nie dać się zwieść propagandowemu przesłaniu filmu należy poznać trochę kontekstu. Nazwisko Piwowskiego w 2005 roku znalazło się na liście Wildsteina, a filmowiec dwa lata później potwierdził, że był współpracownikiem tajnych służb PRL. Twierdził także, że Sukces nie miał na celu utwierdzenia negatywnego stereotypu kultury młodzieżowej. Ale tak był promowany. Wyświetlany przed głównymi seansami, krótki metraż stanowił świetne narzędzie dla władzy, która była rozjuszona przyznaniem nagrody specjalnej dla utworu Dziwny jest ten świat na V Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Buntowniczy krzyk Niemena, diagnozujący smutną i okrutną naturę otaczających realiów kłuł w uszy. Chciano go więc uciszyć. Skutecznie utrudniano mu życie. Jego nazwisko wypadało z programów koncertów i festiwali. Artysta, rzekomo z powodu swojego ekstrawaganckiego ubioru, nie dostał dyplomu ukończenia szkoły muzycznej i w związku z tym nie miał prawa do godziwych stawek za pracę. Urodzony na Białorusi i związany na początku kariery z Gdańskiem, nie mógł przez lata liczyć na meldunek w Warszawie. Niemal niemal od pierwszej chwili w świetle jupiterów czuł się zaszczuty i samotny, co będzie rezonować w długiej perspektywie na jego karierę.

Czesław Juliusz Wydrzycki na koncercie Marleny Dietrich oraz Niebiesko-Czarnych w Sali Kongresowej w Warszawie, 1962 roku / Narodowe Archiwum Cyfrowe
Czesław Juliusz Wydrzycki na koncercie Marleny Dietrich oraz Niebiesko-Czarnych w Sali Kongresowej w Warszawie, 1962 roku / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ale czy Sukces jest tylko bezwartościowym paszkwilem? A może jednak warto, mimo wszystkich zastrzeżeń, spojrzeć na niego krytycznie? Nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że portretuje on osobę nadzwyczaj ambitną, ale także po prostu trudną w obyciu. Doświadczenia z popkulturą wyraźnie pokazują, że śnieżnobiałe moralnie postaci są nudne i mało angażujące oraz są wyłącznie wymysłem scenarzystów. Ludzie są z kolei skomplikowani, a dążenie do artystycznej wielkości faktycznie wymaga poświęceń na wielu płaszczyznach egzystencji. I tę drogę wybrał właśnie Czesław Juliusz Wydrzycki – parł w stronę muzycznego absolutu, nawet gdy ocierało się to o szaleństwo. Jak powiedział poeta zacytowany w tytule tego tekstu: Name one genius that ain’t crazy.

W Polsce znalazł się jako członek rodziny przesiedlonej z Białorusi. Klan Wydrzyckich próbował się odnaleźć w różnych miastach, ostatecznie zakotwiczając w Kołobrzegu, a Niemen podjął naukę w średniej szkole muzycznej w Gdańsku. Zaczął wrastać w kulturalne środowisko Trójmiasta i piąć się po szczeblach lokalnej kariery, występując w klubach studenckich. Preferował repertuar latynoski, hiszpańskojęzyczne ballady przy akompaniamencie gitary akustycznej. Występował zarówno z Czerwono-Czarnymi oraz Niebiesko-Czarnymi – zespołami pilotowanymi przez Franciszka Walickiego, który posiadał ogromną wiedzę dotyczącą muzyki z szeroko rozumianego Zachodu oraz przekładał ją na tworzenie rodzimych kapel. To właśnie Walicki postanowił, słysząc potencjał w głosie wokalisty, zaczął kierować Wydrzyckiego w kierunku rocka, ale także, a nawet przede wszystkim, w stronę rhythm'n'bluesa. I postawił mu jedno z kluczowych wczesnych wyzwań dotyczących przełamania własnych słabości.

Niemen zafascynował się zwłaszcza Rayem Charlesem i jego albumem What’d I Say. Chciał wziąć na warsztat tytułową kompozycję z płyty, chociaż miał wielkie opory przed śpiewaniem jego utworów. Głos był moim wielkim problemem i jego kompleks narastał we mnie coraz silniej. Byłem po prostu przekonany, że głos mój nadaje się tylko do ckliwych piosenek południowoamerykańskich, bo ma zabarwienie [włoskiego] bel canto – mówi, cytowany w książce Dariusza Michalskiego zatytułowanej Czesław Niemen. Czy go jeszcze pamiętasz? Wykonywał jednak What’d I Say na żywo i szedł w stronę, jak określa się wielokrotnie na stronicach rzeczonej książki, murzyńskości. Ambicja nie pozwalała jednak muzykowi przez długi czas zarejestrować utworu na taśmie. Od tej piosenki rozpoczyna się jednak Niemen rockowy i soulowy. Niemen szukający potencjału w krzyku i wokalnej ekwilibrystyce dalekiej od operowych standardów. Niemen, który zacznie przyciągać słuchaczy i słuchaczki oraz zainteresowanie PRL-owskiej władzy.

Czy świadomość posiadania talentu i wykonawczego kunsztu towarzyszyły mu od początku? W retrospektywie, omawiając na stronach Czy go jeszcze pamiętasz? swój występ na przeglądzie Czerwono-Czarni szukają młodych talentów w 1961 roku w stołecznej restauracji Kongresowa (w budynku Pałacu Kultury i Nauki), Niemen zdradza takie tendencje: Śpiewałem wyłącznie w obcym języku. Po hiszpańsku. I po portugalsku. Do tego rozumiejąc, co śpiewam; nawet byłem chwalony za poprawność językową. Reszta moich konkurentów udawała, że rozumie na przykład język włoski [Helena Majdaniec], albo straszliwie kaleczyła angielski, naśladując w swoim śpiewaniu to, co sobie spisała z płyt. Poniekąd zarysowuje to portret artysty, który dostrzega własną przewagę nad innymi i co więcej, nawet jeśli po latach, nie boi się o tym mówić.

Niemen w czasie występu na festiwalu w Opolu, 1975 r. / Narodowe Archiwum Cyfrowe
Niemen w czasie występu na festiwalu w Opolu, 1975 r. / Narodowe Archiwum Cyfrowe

Janusz Popławski, gitarzysta Niebiesko-Czarnych, przed Michalskim zarysował z kolei portret nadal początkującego Niemena jako człowieka mocno zamkniętego w sobie, który do sztuki podchodzi z zapędami perfekcjonisty: W naszej rozmowie o Cześku użyłeś słowa „skryty”; ja bym powiedział, że on zawsze był introwertykiem, osobą raczej nieśmiałą, wolno zmieniał poglądy, musiał je przetrawić w sobie, nie poddawał się presji. Jak mu ktoś chciał powiedzieć „Teraz zmień się, zmień coś” – to w nim to musiało dojrzewać bardzo powoli, a on sam musiał nabierać wewnętrznego przekonania. I do tego, żeby śpiewać własne piosenki, i kiedy komponował: bardzo trudno mu było od razu zaakceptować to, co napisał. Na trasach koncertowych mieszkałem z nim nieraz w jednym pokoju i byłem jedynym zawodowym muzykiem grającym na gitarze, który mógł mu coś powiedzieć o akordach, o harmonii, o strukturze [utworu]. W hotelu Polonia w Krakowie, naprzeciwko dworca, mieszkaliśmy razem i pamiętam taką scenę: siedziałem, coś swojego robiłem, a Czesiek przez sześć godzin śpiewał, komponował jedną frazę, wciąż przerabiał osiem taktów. I w końcu zrobił frazę, która miała dziewięć taktów – inaczej mu się nie układało – wedle Popławskiego, dla tradycyjnie usposobionych muzyków dziewięciotaktowa fraza była wynaturzeniem i błędem. Czymś nieprofesjonalnym. W umyśle Niemena był to dowód na poszukiwanie nowych środków, które są zgodne z jego własnymi instynktami i przeczuciami. Ilustruje to głód twórcy, który ledwie zaczął komponować, a już zaczyna próby wcielania w życie swoich autorskich wizji muzyki. Ta historia każe też inaczej spojrzeć na film Piwowskiego. Czy patrzymy na zadufanego w sobie idola, który mówi, co mu ślina na język przyniesie? A może jednak dla kogoś dla kogo sztuka oraz jej opakowanie są na tyle ważne, że przyćmiewają konwenanse dotyczące skromności oraz kontaktów interpersonalnych jako takich?

By uczynić z tego kompletną, linearną opowieść, należałoby napisać całą książkę. Być może nieco inaczej ukierunkowaną niż powstałe dotychczas. Ale gdzie szukać przebłysku wizjonerstwa Niemena niż na wydanym z początkiem 1970 roku Enigmatic. Ledwie kilkanaście miesięcy po wypuszczeniu Sukcesu Piwowskiego, polska publiczność ujrzy Niemena odmienionego, który po powrocie z Włoch przemianuje swoją formację muzyczną na Niemen Enigmatic i na różnych etapach będzie grywał z jednymi z najbardziej uznanych krajowych jazzmanów i instrumentalistów tamtych czasów: Tomaszem Stańko, Zbigniewem Namysłowskim, Michałem Urbaniakiem, Zbigniewem Seifertem czy Januszem Muniakiem. Z nowym imagem – długimi włosami, zarostem i ubraniami przywodzącymi na myśl wiek XIX – artysta pokaże też nowe oblicze swojej duchowości. Jako przybysz z Białorusi, który odnalazł się w naszym kraju zademonstruje wolę do zreinterpretowania wierszy jednych z najważniejszych polskich poetów: Norwida, Asnyka czy Przerwy-Tetmajera. Zwłaszcza romantyczny charakter ery, w której tworzył pierwszy z nich będzie rezonował w twórczości z tego okresu oraz jej oprawie (bo telewizyjne widowisko towarzyszące tej muzyce to w zasadzie visual album zrealizowany 52 lata temu).

Inspiracje pierwszą połową dziewiętnastego stulecia w polskiej kulturze kilka lat później wykorzysta też m.in. Budka Suflera na swoich dwóch pierwszych albumach (Cień wielkiej góry oraz Przechodniem byłem między wami). Autorski wybór poezji ubrany zostanie z kolei w mieszankę dźwięków wcześniej niesłyszanych w Polsce, ale także gdziekolwiek indziej na świecie. Rozmach prog-rocka uwydatni wykąpany w jazzowej woltyżerce psychodeliczny soul, który pokaże Niemena jako słowiański ekwiwalent Jamesa Browna. Tylko dużo bardziej skupiony na duchowości niż przyziemnych przyjemnościach. Spirytualizm podkreśli użycie sakralnych motywów otwierających Bema pamięci żałobny rapsod, a szaleńcze niemal chóralne popisy Alibabek będą nawiązaniem m.in. do mocy gospelowej jedności w ekstazie. Pod pewnymi względami, to najpoważniejsze muzyczne osiągnięcie w historii polskiej muzyki ocierającej się o formy piosenkowej (bo w świecie muzyki poważnej miałby jednak mocnych konkurentów chociażby za sprawą dokonań Pendereckiego czy Góreckiego). Niemen, jeszcze krótko po etapie bycia wyszydzanym jako cudak, będzie szukał totalności w swojej twórczości, odnajdzie ją i w dodatku odniesie sukces komercyjny, bo ledwie rok później Enigmatic dostanie status złotej płyty (wymagający wtedy ponad 160 tysięcy sprzedanych egzemplarzy!).

Lata 70. w całości będą stały u Niemena pod znakiem ciągłych poszukiwań w kwestii formy. Jego następny album, Niemen – znany lepiej jako Red, będzie kontynuował progresywną drogę oraz pokazywał synergię zespołu, a jego lider zacznie się przekształcać z songwritera obudowywanego pracą instrumentalistów w członka zespołu przewodzącego w akrobacjach i wariactwach. Po kolekcji instrumentalnych nagrań do telewizji oraz prób podbicia rynku anglofońskiego, Niemen powróci kolejnymi płytami opatrzonymi wyłącznie własnym nazwiskiem. Tym razem dyptykiem, którego pierwsza część będzie wyprawą w świat sonoryzmu – polskiej szkoły kompozytorskiej awangardy. Niemen Aerolit z 1975 roku to z kolei przykład spotkania post-modernizmu z rockową formą, a następujące rok później Katharsis nagrane pod szyldem N.Æ. to najpoważniejszy do tego momentu w karierze muzyka romans z instrumentarium elektronicznym, którym Wydrzycki zaczął się fascynować po długiej i owocnej relacji z organami Hammonda.

Syntezatory staną się dla niego naturalną drogą muzycznego rozwoju, w której będzie upatrywał przyszłości – dosłownej i narracyjnej. Postscriptum z 1980 roku zaprezentuje go jako artystę stricte elektronicznego, ale także zainteresowanego powrotem do piosenkowych korzeni. Rok przed wydaniem tego materiału, Niemen pojawi się znów na festiwalu w Opolu. Tym razem będzie na scenie w zasadzie sam, otoczony jedynie stertą parapetów i rzędami potencjometrów i wykona tam najnowszą wersję Dziwny jest ten świat. Zabranie się za formy nieco mniej eksperymentalne było zapewne odpowiedzią na malejące zainteresowanie publiczności, która nie była w stanie nadążyć za kalendarze wydawniczym artysty, który proponował coraz to bardziej wymagające konwencje lub wolty stylistyczne. W wyraźny sposób zacznie się w nim gruntować zgorzknienie spowodowane tym stanem rzeczy, a wydanie Postscriptum poprzedzi m.in. interwencja cenzury, która doszuka się w romantycznej, tytułowej kompozycji treści jej zdaniem nieprzyzwoitych (a z obecnego punktu widzenia zdecydowanie niewinnych). W swoim barwnym stylu oraz podkreślając swój katolicki światopogląd, Niemen skomentuje w 2003 roku w nocie towarzyszącej reedycji płyty: Pewien satyr doszukał się w tym tekście jeszcze większego kiczu niż w Dziwnym świecie... Niech mu będzie odpuszczone na Sądzie Ostatecznym.

W dekadzie new-romantic i post-punku, mimo zapowiedzi zakończenia kariery, artysta wyda jeszcze tylko dwa albumy: kolejny zbiór muzyki ilustracyjnej w 1982 roku oraz, łączące progresywne zapędy z w pełni syntezatorowym anturażem Terra Deflorata, w 1989 roku. Na tym etapie będzie w stu procentach odpowiadał za własną muzykę. Komponował, pisał i nagrywał wszystko samemu od początku do końca. I tak też będzie występował, chwaląc się przed publicznością m.in. miłością do nabytego w tamtym okresie keytaru. To okres Niemena kosmicznego i wyalienowanego. Męczonego coraz mocniej brzemieniem ciągłego zaspokojenia swoich własnych ambicji oraz godzenia tego z regularną karierą, której trajektoria zdążyła zaskoczyć większość osób, które kilkanaście lat wcześniej jadły mu z ręki.

Skonfliktowany z mediami, maszerujący wyłącznie do własnego rytmu, inspirowany nadal przede wszystkim poezją Norwida, twórca powróci z jednym ostatnim albumem dopiero w 2001 roku – po pozbawionych jakichkolwiek aktywności wydawniczych latach 90. Spodchmurykapelusza to w jakiś sposób kontynuacja, zawierającego fascynujące momenty, Terra Deflorata. Tylko że, nie da się tego ukryć, brzmiąca dużo gorzej. Przyjęta ze znikomym zainteresowaniem krytyki muzycznej płyta w nielicznych recenzjach nie była chwalona. Nie ma się czemu dziwić, w wymiarze audialnym to album brzmiący obecnie niemal amatorsko. Ale Niemen włożył w dobrej wierze w tę muzykę niemal całą swoją duszę. Tworzy najbardziej surrealistyczny krajobraz w swoich tekstach (na trackliście znajdziemy utwory takie jak m.in. Trąbodzwonnik, Śmiech Megalozaura czy Jagody szaleju). Próbującą ogarnąć kilka uniwersów naraz poezję można jednak łatwo uznać za pretensjonalną, a wokalną manierę Niemena oraz nieprzejrzyste kompozycje za zwyczajnie niestrawne. Mimo tego, każdy odsłuch Spodchmurykapelusza to prawdziwe doświadczenie. Godzina spędzona w świecie szaleństwa, w którym pejzaże Salvadora Dalego wydają się całkowicie normalne.

Niektórzy mogą patrzeć na ten, zamierzony lub nie, muzyczny testament artysty z rozczarowaniem. Owszem, to nie jest Blackstar. Ale jest to domknięcie historii, która jest tym bardziej fascynująca, bo ostatecznie nieszczęśliwa. Jest historią twórcy, którego ambicja przygniotła, ale wcześniej dała dostęp do wspięcia się na wyżyny wcześniej niezdobyte. Który znalazł i zachwycił swoją publiczność, stał się twórcą niemal pokoleniowym, ale ciągłym podnoszeniem poprzeczki zaczął alienować. Także samego siebie. Name one genius that ain’t crazy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W muzycznym świecie szuka ciekawych dźwięków, ale też wyróżniających się idei – niezależnie od gatunku. Bo najważniejszy jest dla niego ludzki aspekt sztuki. Zajmuje się także kulturą internetu i zajawkami, które można określić jako nerdowskie. Wcześniej jego teksty publikowały m.in. „Aktivist”, „K Mag”, Poptown czy „Art & Business”.
Komentarze 0