Żegnam dziś starego siebie i nie chce wracać nigdy więcej. Od takiego statementu rozpoczyna się nowy materiał Jana Walczuka, znanego dotąd wyłącznie jako Janusz Walczuk. Tymczasem to dwie osobne postaci, które – jakby tego było mało – łączy love–hate relationship. O tym jest płyta i o tym jest ta rozmowa, towarzysząca premierze.
Kiedy rozmawialiśmy przy okazji twojego debiutu, opowiadałeś mi, że z perspektywy realizatora wielokrotnie napatrzyłeś się, jak potencjał jest trwoniony przez balet czy ego. W kawałku Mój sport przypominasz, że napierdalasz muzykę jedenaście lat i mogłoby się wydawać, że popularność nie powinna już cię ponieść. A jednak Jan Walczuk wskazuje na to, że tak właśnie się stało.
Nie stało się u mnie nic nadzwyczajnego; sodówa nie odjebała mi niesamowicie. Może musiało mnie trochę zryć, żebym nauczył się żyć z presją? Wydajesz płytę i na początku wszyscy cię kochają, ale wkrótce pojawiają się głosy kurwa, kto to w ogóle jest?, a potem zarzuty, że nawijasz tylko o jednym. Obok tego wszystkiego wydarzają się imprezy i koncerty; nieustające ciśnienie ze strony fanów. Nie brakuje gwiazd, które mają wyłączony układ nerwowy, ale ja należę do ludzi, którzy bardzo się przejmują; analizują każdy krok. I trudno mi było przez to odnaleźć się w warunkach nieustannego stresu.
Nie radziłem sobie z tym, jak szybko spadła na mnie duża popularność. Przykład: teraz mam dwieście sześćdziesiąt tysięcy followersów na Instagramie, a dwa lata temu było ich pięćdziesięciu, czyli dwieście koła osób w ciągu dwóch lat zaczęło obserwować moje życie. Zabrakło momentu na zatrzymanie się. Tylko melanż, melanż i melanż. Aż doszło do tego, że w listopadzie 2021 roku cztery dni z tygodnia spędzałem w ten sposób. Nie chodziło już nawet o zabawę. Poszukiwałem adrenaliny, której zwykle dostarczają mi koncerty, ale jak akurat nie grałem, musiałem wyżyć się w inny sposób. W tamtym okresie jeszcze bardzo polubiłem MDMA, a z tym jest taki problem, że jak korzystasz zbyt często, możesz sobie wypłukać serotoninę. Dużo nie trzeba do zrytki, gdy na przemian wszyscy cię kochają i piszą, że Walczuk jest zjebany…
Operowanie na wysokich obrotach w zestawie z kacami i dolinami po imprezach raczej nie sprzyja temu, żeby utrzymywać się w pionie.
Negatywne aspekty na pewno były spotęgowane przez wcześniejszą euforię. Narkotyki i alkohol zrobiły swoje, ale nie brakowało realnych problemów.
Kilka miesięcy po moim debiucie kolega poszedł siedzieć. To był dla mnie szok, ponieważ ta osoba z bliskiego otoczenia nie popełniła zbrodni, a dostała dość długi wyrok. Moje otocznie dorosło, popełniano błędy, sypały się przyjaźnie. Zacząłem zauważać, że zmieniło się podejście ludzi do mnie. Najtrudniejsze w kontekście popularności generalnie jest, żeby utrzymać relacje. Niektórzy nie ogarniają intensywności pracy i tego, że kalendarz zwęża się momentalnie. Ciągle musisz kombinować, jak nie spaść z piedestału; jakie kolejne kroki powziąć. Miewałem w tamtym okresie dużo dziewczyn. Szukałem miłości, ale nie wychodziło. Poznawałem swoich idoli i nagle okazało się, że ten świat nie jest kolorowy; że jest pełen wilków. A do tego jeszcze mój tata przed debiutem wylądował w szpitalu – zaniedbywał zdrowie i źle przeszedł COVID. Miałem z tyłu głowy, że w każdej chwili mogę zostać głową rodziny, na co – jako dwudziestodwulatek – zupełnie nie byłem przygotowany. W październiku odpuściłem sobie zabawę, bo zorientowałem się, że z moim zdrowiem też nie jest najlepiej, ale zaraz wróciłem do tego ze zdwojoną siłą. Megaduże przebodźcowanie wieloma wątkami. A dodaj sobie do tego, że – tak, jak napisałem w Nienawidzę Janusza Walczuka – wygrywacie razem, ale przegrywasz sam.
Możliwe, że powieliłem wiele raperskich schematów, ale to tylko potwierdza, że nie da się wejść na szczyt, skonfrontować się z tą rzeczywistością i uznać – jest super.
Jednym z raperskich schematów jest właśnie utyskiwanie na popularność, która z zewnątrz wydaje się pozbawiona wad, a jednak wciąż powstają nagrania o tym, że potrafi odbić się czkawką. Co ciebie najbardziej w niej rozczarowało?
Po pierwsze – wszyscy są skrajnie egoistyczni. Choćbyś nie wiem, jakie miał wyobrażenie o przyjaźni, nie znajdziesz w branży znajomości jak z podwórka. Znajdziesz tu specyficzne relacje i osoby, z którymi porozmawiasz o problemach dotyczących tylko was, ale jednocześnie każdy gra pod siebie. W sytuacjach stykowych, gdy ktoś będzie musiał wybrać pomiędzy własnym interesem, a twoim, nigdy nie wybierze wspólnego. I to jest zrozumiałe, bo nie jesteśmy żadnymi partnerami. Na samym końcu w grę wchodzi kalkulacja podporządkowana karierze.
Druga rzecz – nikt nie jest przygotowany na hejt. Prawdopodobnie ani wychowanie, ani natura nie dały nam zdolności, żeby przyjąć zainteresowanie tysięcy osób. Wydałem Ekstremalne sporty i czytam Jezu, co za gówno, a jadę na koncert tydzień później i publika skanduje tytuł tego kawałka. No i kotłuje ci się we łbie, bo masz tak zaburzoną percepcję. I musi cię to zryć, żebyś zrozumiał o co chodzi. Niektórzy dochodzą do tego szybciej, niektórzy później, inni – nigdy. Rozmowa o hejcie wydaje się trywialna, ale nienawiść w internecie naprawdę potrafi zdołować. To działa na dyńkę nawet podświadomie, aż nie wypracujesz tego mechanizmu, że ej, oni nie mają racji.
Zaintrygowało mnie to, że w pierwszej i drugiej części materiału – Showbiznes i Nie chce tak żyć przyznajesz się do pychy i roszczeniowej postawy. Gadaliśmy dłużej zaledwie raz w życiu, ale nie powiedziałbym, że jesteś przewieziony.
Pewność siebie bywa mylona z przewiezieniem. Tymczasem bez niej nie przeżyjesz. Musisz czasem tupnąć nóżką i powiedzieć mordo, będzie po mojemu. Osiągnąłem naprawdę niezły sukces przy debiucie. Dwa miesiące po premierze wystąpiłem na wielkich festiwalach i poradziłem sobie. Zagrałem na Feście; pierwsze koncerty solowe wyszły dojebanie. W pewnym momencie zaczęto mi umniejszać, a gdy nastąpiło przesilenie, zaczęto mi lizać dupę. Nie przetrwasz w tym środowisku, jeśli nie będziesz w stanie walczyć o swoje.
Publika nie zawsze rozumie, że granie pod siebie czy pełna koncentracja na celu wynika z tego, że jeżeli ja sam nie będę myślał o karierze, nikt tego za mnie nie zrobi. Moim zdaniem to nie jest ego trip, bo ja nie widziałem w sobie najlepszego rapera w Polsce; nie miałem takiej postawy, że dlaczego ktoś inny, a nie ja?
Wiesz na czym też to polega? Jak często – nawet słusznie – prujesz się o coś w stosunkach pracowniczych, możesz zostać pochopnie oceniony jako rozwydrzony. Ale ty nie żądasz niczego ponad sprawiedliwość i odpowiednie traktowanie dla siebie. Musisz posiadać element dumy, żeby ludzie cię poważali. Nie ugrasz nic, będąc zawsze grzecznym dla wszystkich. To jest dżungla.
Powiedzieliśmy dotąd jedynie pół prawdy o Janie Walczuku. Druga połowa to rozdział zatytułowany Ti amo, gdzie piszesz właściwie list miłosny do swojej dziewczyny.
Pierwszy raz w życiu się zakochałem. Po prostu. Znalazłem się w sytuacji, w której naprawdę jestem w stanie zrobić wszystko dla drugiej osoby. Chcę z nią spędzić resztę życia. W komentarzach ludzie piszą zobaczysz, jak się rozstaniecie; zobaczysz, jak będzie za rok. Ale miłość nie polega na tym, że non-stop kalkulujesz, czy partnerka na pewno od ciebie nie odejdzie, tylko starasz się pielęgnować relację.
W jednym ze skitów Sworo zadaje ci pytanie, czy nie ma w tobie obawy, że skończy się love story, a ty zostaniesz z taką laurką dla swojej ex. Odpowiadasz zdawkowo, a ja chciałbym pociągnąć cię za język. Bo rozstania – nawet kochających się ludzi – potrafią być supertoksycznym doświadczeniem.
Traktuję muzykę jak screenshot z mojego życia. I to właśnie jest ten screenshot. Zawsze będę nagrywał o tym, co mi się przydarza. A co do ewentualnych wątpliwości – to jest tak, jak słuchacze pytają gdzie jest stary Kękę? No – tak się u niego szczęśliwie ułożyło, że już nie pije. Wyszło mu to na zdrowie również, jeśli chodzi o karierę – sprzedaje więcej płyt, gra więcej koncertów.
Mimo wszystko – finał płyty podporządkowujesz pewnej melancholii. W Zniknął jak stary sezam pochylasz się nad upływem czasu; we Fly fantazjujesz o ucieczce od samego siebie, ale przy tym rozkminiasz, że pasja może ranić.
Fly jest dedykowane muzyce. Jak byliśmy z Clementino w Mediolanie i kminiliśmy ten numer, chciałem, żeby on nawijał o tym, jak trudno jest zrozumieć nasz vibe, bo jesteśmy ciągle na fali; chciałbym ci powiedzieć, jak wygląda mój świat, ale to niemożliwe, dopóki tego nie dotkniesz. Tak właśnie jest. Trudno artystom przekazać, jak trudną drogę pokonali; jakie to popierdolone doświadczenie. Nadal pamiętam, jak stałem pod sklepem przy Sadach Żoliborskich i mówiłem znajomym, że teraz będę pracował przez całe lato i jak zarobię dwa tysiące złotych, wydam za to pierwszą prawdziwą EP-kę; z okładką i w ogóle. Od tamtego czasu minęło dziewięć lat i teraz jesteśmy tu.
Bedoes nawinął kiedyś mam serce w kawałkach, no, bo mam serce w kawałkach i to jest cała prawda. Muzyka wymaga od ciebie pełnego poświęcenia. To, co zawsze było pasją nagle rani mnie jak nóż? Zawsze kochałem to robić, ale bywa, że ekstremalnie ciężko jest wytrzymać presję i zachować motywację. Tylko właśnie na tym polega zabawa.
![Janusz Walczuk Janusz Walczuk](https://cdn.newonce.me/uploads/images/47551/Janusz_Walczuk.jpg)